33. Szkatuła pełna kryształów

384 21 1
                                    

Zerknęła na zegar.
Do północy zostało około dziesięciu minut, a ona ledwo mogła się ruszyć; jedzenie i ciągłe tańce robiły swoje. W końcu zrezygnowana, klapnęła na siedzenie obok Rogersa, kiedy nikogo innego nie było przy stoliku.- Dobrze się dzisiaj bawisz, co? – zapytał ją, uśmiechając się lekko. Westchnęła, mnąc w rękach rąbek jej czerwonej sukienki.
- Owszem, ale... Nie tańczyłam tylko z tobą i jakoś mi się wydaje, że to o wiele poprawiłoby sytuację. – odparła śmiało, czując się w duchu jak gimnazjalistka, jakby po raz pierwszy miała zaprosić do tańca najprzystojniejszego chłopaka w klasie. – To jak?
- O nie, nie. – zaśmiał się. – Ja nie tańczę. Są duże szanse na to, że zrobię ci krzywdę.
- Nie przesadzaj. – prychnęła, machając ręką. – Nawet wolny kawałek? Nie daj się prosić jak niewinna panienka. – zaśmiała się. Chyba dźgnęła go w dumę, bo zacisnął usta i wstał z krzesła, trochę nawet za szybko, bo nóżki szurnęły o podłogę z przeraźliwym piskiem.
- W takim razie zapraszam panią, O'Shea.
Wyciągnął do niej rękę, którą ochoczo złapała, dając się pociągnąć w tłum bujających się par. Znaleźli się na samym środku, otoczeni zewsząd ludźmi i podobnie jak oni, zaczęli stawiać nieśmiałe kroki w takt piosenki It's been long, long time. Rogers, słysząc ten utwór, uśmiechnął się lekko.
- Wspomnienia? – zapytała, zadzierając głowę w górę. Przytaknął, obserwując, jak obsługa zaczyna podciągać ciężkie kotary na oknach. Przez moment sama zawiesiła wzrok na tym imponującym widoku centralnego Manhattanu czując, jakby faktycznie przeniosła się w lata wojny, a przy niej był nie kto inny, jak jej ukochany żołnierz, który wrócił z misji.
Gdzieniegdzie dało się dostrzec wystrzeliwane mimochodem fajerwerki, co w całości dawało wrażenie, że Nowy Jork to nie miasto, a wielka szkatuła, do której ktoś wrzucił tysiące błyszczących kamieni.
- Inaczej to zapamiętałem. – rzekł melancholijnie, ale zaraz przeniósł na nią spojrzenie. – Kiedyś obiecałem jednej kobiecie, że z nią zatańczę, jak tylko wrócę do domu. Cóż, widocznie w planach miałem siedemdziesięcioletni sen. Ale los lubi być przewrotny i dał mi kolejną szansę. Jestem teraz tutaj i trzymam w ramionach piękną kobietę, a wszystko wydaje się być jak bajka.
- Nie myślałeś czasem, że śnisz, że to wszystko jest nieprawdopodobne? – szepnęła, opierając policzek na jego piersi. – Jakbyś miał się za moment obudzić, a to wszystko miało prysnąć?
- Mam to wrażenie cały czas. – odparł, opierając policzek na jej czole. – Dlatego się go trzymam jak mogę najmocniej.
Wpatrywała się, jak kula na wieżowcu przy Times Square 1 zaczyna się mienić w miejskich światłach. Kelnerzy zaczęli się krzątać między zebranymi gośćmi, rozdając kieliszki z szampanem, wodzirej pokrzykiwał coś do mikrofonu, próbując zwrócić uwagę gawiedzi.
- Mamy godzinę 23:59, moi drodzy! Oficjalnie pozostała nam minuta!
Przez moment wróciło wspomnienie z Genewy i finalnego odliczania do wybuchu Detektorów. Teraz, kiedy stała przy nim, jedyne, co mogło wybuchnąć, to jej serce, które zaczęło bić nienaturalnie szybko, nie wiedziała tylko, czy z ekscytacji, czy ze stresu.
Kątem oka zauważyła, jak Tony łapie Pepper i jak idą ku oknom, objęci i szczęśliwi. Gdzieś dalej stała Nat i Sam, Banner i Thor, wszyscy znajomi, wszyscy, którzy stali się dla niej niewiarygodnie bliscy w tak krótkim czasie.
Obok siebie miała postawnego, przystojnego mężczyznę, który nie mógł być bardziej ofiarny i do bólu porywczy. Gdzieś z tyłu głowy słyszała jak jej umysł woła jeszcze do nieprzyjemnych, smutnych wspomnień, ale zdusiła je, uznając, że to nie chwila i miejsce na ponure przemyślenia.
Gdyby ktoś kiedyś jej powiedział, że znajdzie się w takim miejscu, otoczona takimi ludźmi i atmosferą, swobodna, spokojna i szczęśliwa, nie uwierzyłaby w ani jedno słowo. Teraz, po tym wszystkim nie chciała nawet słyszeć, że mogłoby być inaczej.
Odliczanie zeszło do dwudziestu sekund, a ona kątem oka dostrzegła, jak te wszystkie zakochane pary patrzą się na siebie iskrzącym, kochającym wzrokiem.
Też by tego chciała. Tego uczucia bycia kochaną, akceptowaną bez względu na wszystko.

- 10!

Uścisk ręki Rogersa zaczął napierać na jej talię. Podobnie jak Stark i Potts, podeszli do olbrzymiego okna, obserwując wszystko, co działo się na dole. Fajerwerki zaczęły wybuchać coraz częściej.

- 9!

- Gotowa na nowy rok?
- Powiedzmy. – uśmiechnęła się, zaciskając palce na swoim kieliszku.

- 8!

Rogers pchnął ją ku sobie, ponownie opierając głowę na jej czole.
- Nie może już być gorzej, prawda?

-7!

- Oczywiście, że nie. Wykorzystaliśmy już limit katastrof na najbliższą dekadę. – zachichotała, upijając łyk szampana.

- 6!

- Wierzysz w przesądy?

- 5!

- Tylko te dające szczęście.

- 4!

Nie dało się przeoczyć tego bezdennego błękitu, który wręcz zapłonął w jego oczach.

- 3!

- A ty?

- 2!

-Tylko wtedy, jeśli wiem, że się spełnią, złotko.
Zachichotała, czując się jak zakochana dziewczynka.

- 1!

Kiedy wszyscy dookoła nich wrzeszczeli „Szczęśliwego Nowego Roku!" ona widziała tylko, jak Steve się pochyla, a potem składa na jej ustach słodki, czuły pocałunek, który nawet na jotę nie przypominał tych poprzednich.
Ten niósł obietnicę, której postanowiła za nic nie ignorować.
Obietnicę, że naprawdę wszystko będzie dobrze.

***
Tak.
Tym rozdziałem oficjalnie zakończyłam opowiadanie "Fifth Element".
Nie wiecie, jaką przyjemnością okazała się jej publikacja, ile radości przyniosło mi oglądanie waszego zaangażowania w tę opowieść. Z przyjemnością wstawiałam kolejne rozdziały, bo wiedziałam, że ktoś z chęcią będzie je czytał.
Staliście się moją inspiracją i motorem napędowym, który pozwolił mi to skończyć jak Bóg przykazał. Dzięki wam i kilku osobom w moim życiu zawzięłam się i wypuściłam to cudo.
Dziękuję wam za wszystko.
Ale proszę, nie odchodźcie. Wkrótce pojawi się przedsmak tego, co planuję wam zaserwować za jakiś czas. Mówią, że cierpliwość popłaca, prawda?

The Fifth Element || AVENGERS || 1Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang