13. Haute couture

474 24 0
                                    

Leżała na boku, a Steve jak przykładny ojciec, trzymał ją za rękę, chociaż tego nie chciała. Usiłowała nie parsknąć śmiechem, bo wiedziała, że to trzymanie za rękę bardziej pomoże jemu, a nie jej.
ROSE odkażała zranienie, podawszy jej wcześniej leki przeciwbólowe. Zauważyła jak ogromna łapa nakleja jej opatrunek i ogłasza zakończenie zabiegu. Kiedy usiadła, ROSE pod nos podsunęła jej zlewkę z lekko fioletowym napojem, który wypiła duszkiem.
- Już?
- Tak. Pomóż schorowanej kobiecie, kochaneczku.
Zaśmiał się, podnosząc ją jednym ruchem. Założył jej swoją bluzę i poprowadził do wyjścia.
- Nie będą się dziwnie patrzeć? – szepnęła, łapiąc za rąbek okrycia. Wzruszył ramionami, kierując się do salonu.
- Nawet jeśli, to tylko było ci zimno, a ja chciałem być dżentelmenem.
- Niech ci będzie.
Kiedy wyszli za róg, usłyszeli z salonu podniesione głosy.
- A co jeśli to znowu się stanie?
- To ją schowamy.
- Nie przejdzie, ja i Rogers próbowaliśmy ją stąd zabrać, ale...
- To postarajcie się bardziej, do cholery! Jeśli ją dostanie, to będzie po wszystkim!
- Dlatego też zacząłem pracę na tym cholernym wdziankiem!
- Wdzianko jej nic nie da, jeśli ktoś jej wepchnie kosę pod żebra. Znowu.
- Myślałem, że chociaż teraz jesteś za mną, wiesz?
- Ona nie może znowu się narazić, Stark. Obiecałem jej to!
- Sama chciała!
- Co tam się dzieje? – szepnęła, przyklejając się do boku Rogersa.
- Chyba się o ciebie kłócą.
- Widocznie wszyscy myśleli inaczej.
- Skoro chce walczyć, to dlaczego nie mamy jej na to pozwolić? Kto się nią lepiej zajmie jak nie ona?
- Czy ty się słyszysz? To chyba najbardziej poszukiwana wzmocniona na świecie. Wszyscy chcą ją dopaść, a my mamy zrobić z niej atrakcję turystyczną?
- Ma moce większe, niż ktokolwiek z nas tutaj. – głos Starka stał się niski, wręcz mroczny.
- Może okazać się dużą pomocą, zwłaszcza teraz.
Ktoś sapnął, ktoś szurnął butem.
- Jeśli umrze, to ty będziesz mieć krew na rękach. – usłyszeli Natashę. Belle ściągnęła brwi i wyswobodziła się z ramion Rogersa, wpadając do pomieszczenia. Dość tego.
- Nie jestem małym dzieckiem. – warknęła, podchodząc do reszty. – Może nie mam jeszcze takiego obycia z moimi mocami, ale daję radę.
- Na jak długo? – rzucił Fury, wskazując na jej bok. – Mam cię im zostawić i wrócić po zwłoki?
- Kurwa mać, przeżyłam tyle karkołomnych zadań, sam o tym wiesz. Już zapomniałeś jak prowadziłeś nas w Afganistanie? Sam roztrzaskałeś szyk w Bogocie. Przestań chrzanić, dobra? Nie jestem małym dzieckiem. Ściągnąłeś mnie tu po coś, więc pozwól mi się na coś przydać. Jeśli tak bardzo cię to razi w oczy, mogę spróbować otoczyć wieżę wielką barierą, ale nie obiecuje, że podziała. Nie jest odporna na hipokrytów i kłamców.
- Uuu, zabolało. – Fury uśmiechnął się pod nosem. – W takim razie Stark też będzie bez ochrony.
- Ja dam sobie radę. – prychnął Tony, zakładając ręce. – To ty zostałeś już raz zamordowany jak pies.
- To nie twoja decyzja, dyrektorze, tylko moja. – odparła, wbijając spojrzenie w podłogę. – Nie jesteś ani moim przełożonym, ani ojcem. Dam sobie radę, nie jestem sama. A w razie czego sama się dobiję, żeby czasem Strucker nie wykorzystał mnie ponownie. Catcher bez głowy raczej niczym nie będzie manipulował.
Oburzone i zszokowane sapnięcie Rogersa potwierdziło, że jej słowa osiągnęły zamierzony skutek.
- Wypiłaś już jod? Nie chcę, żebyś zaczęła się świecić.
- Pieprz się, Fury. – warknęła, mrużąc oczy. Spojrzała na Starka. – Ty! Musiałeś się już dobrać do akt i poplotkować?
- Zacząłem tylko konstruktywną dyskusję, a widzisz jak się skończyła.
- Tak jak zwykle.
- Róbcie co chcecie. – odparł Nick, odstawiając na stół szklankę. – Ale żeby nie było, że nie ostrzegałem.
- Po co ci jod? – zaczęła zaniepokojona Natasha. Dołączył do niej Bruce, który jak do tej pory siedział cicho.
Fury wsadził ręce do kieszeni, zaczynając się śmiać.
- O, to wy nie wiecie? – śmiejąc się dalej, podszedł do blondynki. Bezpardonowo odtrącił jej ręce, obrócił przodem do zebranych i podciągnął jej koszulkę. – Po to. Dostała z działka pozytonowego.
Widziała, jak zawód na twarzy Romanoff rośnie i rośnie, tak jak poczucie winy w jej sercu.
- Najpierw sama przestań ukrywać cokolwiek, dopiero się przyczep do mnie, pani doktor. – rzekł Fury, puszczając ją. – Nie lubię hipokrytów.
- Czy ty zawsze musisz się tak nadstawiać?
- Chociaż ty przestań zachowywać się jak moja matka, dobrze?
Jedno spojrzenie potwierdziło, że Nat była już wkurwiona.
- Nie robiłabym tego, gdybyś umiała więcej, wiedziała więcej i lepiej się obchodziła ze swoimi zdolnościami.
- Do kurwy, ile razy mam się powtarzać?! Jestem stopień niżej niż on. – wskazała na Steve'a, a potem na Fury'ego. – A on nawet nie jest na czynnej służbie!
- A ty jesteś?
- Od trzech jebanych miesięcy, kiedy wlazłeś mi na oddział. – odparła blondynka, zakładając ręce. – A jeśli się tak o mnie martwicie, to proszę bardzo.
Zrzuciła z siebie bluzę, potem ściągnęła koszulkę przez głowę, zostając w sportowym staniku. Skupiła się mocno, rozczapierzając palce, które zaczęły jaśnieć lekką, błękitną poświatą. Światełko to zaczęło pełznąć pod jej skórą, zgodnie ze ścieżką, którą wytyczały jej naczynia krwionośne. Widać było na jej twarzy skupienie i napięcie, do tego stopnia, że gruba żyła na jej czole wyskoczyła, lekko pulsując.
Światło pełzło leniwie ku opatrunkowi przez parę sekund. Wszyscy zebrani zobaczyli wyraźną poprawę w ciągu chwili, kiedy jej cera, skóra i oczy pojaśniały, a ciało przestało emanować niezdrową szarością.
- Proszę. – zerwała opatrunek, pokazując im, że po ranie została jedynie błyszcząca, szarawa blizna. – Dwie szklanki jodu i będzie po sprawie. Czego jeszcze żądasz?
- O'Shea, proszę cię, uspo...
- Czego?!
Jej oczy zabłysnęły holograficzną poświatą, a włosy zaczęły się powoli unosić do góry, jakby targane wiatrem.
- Powiedz mi jeszcze raz, że nie dam sobie rady, Fury, to ja ci pokażę, jak bardzo się mylisz, po raz kolejny!
Poczuła jak jej stopy odrywają się od ziemi. Teoretycznie mogła sama się unieść dzięki swoim zdolnościom, ale nigdy tego nie doświadczyła.
- Jesteś zupełnie jak swój ojciec. – prychnął czarnoskóry. – Niech ci będzie. Tylko nie dopuść do tego, że powiem „A nie mówiłem" jak ktoś utnie ci jakąś część ciała.
Opadła na ziemię, biorąc głęboki wdech. Jej oczy powróciły do normalności, kiedy znowu na niego spojrzała. Fury mógł przysiąc, że w głowie usłyszał, jak Edward Travis O'Shea, jego zmarły przyjaciel i współpracownik, mówi mu to samo co ona przed chwilą.
Pokażę ci, jak bardzo się mylisz.
- Co robimy z Riversem? – spytała, kiedy jako tako się uspokoiła.
- Zostanie zabrany do Pentagonu i przesłuchany. Potem go gdzieś ulokujemy, nie możemy dopuścić do takiej sytuacji jaka była dzisiaj. – rzucił Fury, wzdychając. – Ross już się wścieka, że ty tu jesteś. Powiedziałem mu to i owo, ale nie wiem na jak długo to wystarczy.
- To niech się wścieka dalej.

Wzięła do ręki szklankę z whisky, wypijając ją jednym haustem. Po tym, jak pokazała Nickowi, co sądzi o jego opinii, ten jedynie wzruszył ramionami i zgarnął ze sobą Rogersa. Kiedy Steve wychodził, ubrany w swój kostium, posłał jej tylko zmartwione spojrzenie i wyszedł, zostawiając ją z resztą, która oczekiwała wyjaśnień. A przynajmniej takich oczekiwała Natasha, która usiadła obok niej, wbijając w jej głowę natrętne spojrzenie.
Poczuła się jak śmieć, dosłownie. Przez te kilka tygodni zdążyły się do siebie zbliżyć na tyle, że powierzały sobie swoje tajemnice. Wiedziały o sobie dużo, więc nie dziwiła się, że ruda patrzy teraz na nią z wyrzutem i chęcią mordu.
- No co?
- Powiesz mi w końcu, co to było?
- Tony i tak pewnie mnie wydał. – burknęła blondynka.
- Jak widać nie do końca.
- Nie zdążyłam ci o tym powiedzieć, bo cię nie było. Wcięło cię z Bruce'm, a ja spałam. Kiedy miałam to zrobić, co?
- Mogłaś zadzwonić.
Westchnęła zrezygnowana, wiedząc, że tą batalię już z góry przegrała.
- Nic mi nie jest. Sama widziałaś.
Wdowa westchnęła ciężko, zaczynając się nad czymś zastanawiać.
- Wiesz, że się o ciebie martwię?
- Tak jak wszyscy. – odparła Belle, odwracając się w jej stronę. – Przepraszam, ale nie poradzę nic na to, że chcę walczyć. Chcę rozwiązać to z wami, a nie dać się wyręczyć.
- To zabierz się za to należycie i daj sobie faktycznie pomóc.
- Przez zamknięcie mnie jak Roszpunkę?
- Nikt o tym nie mówi. Tony... - zacięła się na chwilę ruda, zastanawiając się, jak ma odpowiedzieć. – Tony też się przejmuje. Chce ci zająć czas, dać zajęcie, sama dobrze o tym wiesz. Może i w jakiś sposób odsunąć od tego, ale to tylko dlatego...
- ... że się martwi, tak wiem, już to mówiłaś. Tak jak Rogers, który skacze dookoła mnie jak małpka. Już wystarczy mi to, że dalej się obwinia za ten incydent w Waszyngtonie. Nie omieszka mi o tym wspominać, albo dawać znać za każdym razem jak jesteśmy sami.
- Myślałam, że wasza znajomość ogranicza się do spotkań na siłowni. – ruda uniosła brew, usiłując się nie uśmiechnąć.
- Bo tak było, dopóki mnie nie wziął na tą cholerną kawę. – fuknęła blondynka. – Ja już sama nie rozumiem, ani jego ani siebie, Nat. Kręcimy się dookoła siebie, a jak któreś coś zrobi, to oboje uciekamy.
- Ja ci nie pomogę, wiesz dobrze. – westchnęła Nat. – Poza tym powinnaś porozmawiać ze Steve'm o tym co się dzieje, nie uważasz?
- Chyba nie sądzisz, że...
- Biedak się zauroczył? Ależ owszem, że sądzę.
- Póki nie rozwikłamy tego całego ambarasu ze Struckerem, nie mam zamiaru aż tak bardzo się w to wplątywać. – westchnęła Belle, przecierając twarz. – Jesteśmy przyjaciółmi. To nam na razie wystarczy. Musi wystarczyć.
- A co chcesz zrobić z tym wszystkim?
- Ze Struckerem?
- Chociażby.
- Nie wiem. Dalej mi to śmierdzi, dalej mam dziwne wrażenie, że nie wiem tyle, ile powinnam. – odparła, patrząc w ścianę. – Fury może i mi powiedział, co wie, ale podejrzewam, że jest coś jeszcze. Coś, do czego nawet on nie ma dostępu.
- Jeśli chcesz, to mogę...
- Nie. Na razie powinniśmy się nie wychylać. Im dłużej pozostaniemy cicho, tym lepiej dla nas. – odparła blondynka, gryząc opuszek kciuka. – Nie powinnaś się narażać.
- Tak jak i ty.
- Możesz mi tego nie wypominać?
Oby dwie się roześmiały, ale w sercu Belle dalej kręciło się to widmo nieustannego niepokoju.
- W sumie... Będę mieć do ciebie prośbę.
- I zaczynamy od nowa. Komu mam gwizdnąć nerkę?

Weszła do pracowni Tony'ego, kiedy zegar następnego dnia wskazywał trzynastą. Zatrzymała się we framudze, obserwując jak miliarder co chwilę rzuca rękoma, pokrzykując coś do Jarvisa. Zastanowiły ją trzy manekiny, każdy z poupinanymi na nich próbkami różnych materiałów.
- Kłopoty w raju?
- Młoda, nie strasz mnie tak! – wrzasnął, odwracając się i łapiąc za serce. – Mój strój jest nieśmiertelny, nie ja!
- Co robisz? – spytała, wchodząc dalej. Zacisnął usta, obserwując ją.
- Po tym, jak mało co nie doprowadziłaś mnie do zawału, nie wiem, czy jestem chętny ci się czymkolwiek chwalić, wiesz?
- Oj no, przestań. – zaśmiała się. – Bawisz się w krawcową? – wskazała na manekiny. Stark wywrócił oczami, sam przenosząc spojrzenie na swoją dotychczasową pracę.
- Mogłabyś się powstrzymać od kąśliwych uwag, wiesz?
- Nie wiedziałam, że działasz też w branży modowej.
- O ile haute couture jest szyte z włókien Dyneema, kevalru i poliwęglanu, to tak. Mogę zacząć myśleć o własnym domie mody.
- Chcesz zrobić reszcie mały upgrade?
- Nie im, oni już mają swoje bajery. Tobie, młoda.
- Mnie?
- Mam kilka propozycji. Miałem cię zawołać jak już coś stworzę, ale nawet lepiej. Nie będę błądził jak dziecko i uniknę ochrzanu za to, że widać ci cycki.
Machnął ręką, a kukły pokryły się cyfrowymi projektami. Patrzyła na to z małym powątpiewaniem.
- Po co to?
Wszystkie trzy propozycje były całkiem niezłe, ale ta w środku przykuła jej największą uwagę. Strój był prosty, nierzucający się w oczy, w czarno – szarych barwach. Spód składał się z prostego, ciemnoszarego golfu, czarnych spodni cargo, podobnych krojem do tych, które miała w mundurze wojskowym. Całość zamykała czarna kamizela z kapturem, sięgająca do kostek, zapinana na skos na piersi, zebrana dodatkowo szerokim pasem z różnymi kieszonkami.
- Do tego będą jeszcze buty... - machnął po raz kolejny ręką, a na stopach manekina pojawiły się ciemne oficerki do kolan, zapinane na klamry. – ... I maska.
Przekrzywiła głowę, kiedy dodatek pojawił się na twarzy kukły. Była łudząco podobna do tej, którą już raz widziała w telewizji, tą, którą nosił Zimowy Żołnierz.
- Daj mi parę dni, muszę się tym jeszcze trochę pobawić. To tylko prototypy, finalnie będą wyglądać o wiele lepiej.
- Zmień tą maskę na inną, nie podoba mi się. – odparła, pukając w środkową kukłę. – I skup się na tym egzemplarzu. Nie mam zamiaru wyglądać jak miss mokrego podkoszulka. – wskazała na manekina po jej lewej, na którym były wysokie, skórzane buty i obcisłe, wyglądające jak tani strój kąpielowy, body.
- Nie zwracaj uwagi, poniosło mnie. – odparł, uśmiechając się przyjaźnie. – Tego nie ma, nie patrz.
- I tak uważam to za zbytek. Będzie częściej wisiał, niż będzie noszony, ale niech ci będzie.
- Nie masz takiej pewności. Gdzie podziała się ta lwica, która opieprzała Fury'ego?
- Śpi. I przemyślała parę rzeczy.
- Powinnaś robić to częściej. Dyrektorek zadziwiająco często się wtedy uśmiecha.
- Uśmiecha, żeby powstrzymać się od ucięcia mi długiego jęzora, a potem brutalnego mordu.
- Zakazany owoc jest najlepszy, no nie?
Nagły skurcz w żołądku wycisnął z niej jęk dyskomfortu. Pochyliła się lekko, dociskając dłoń do bolącego miejsca.
- Wszystko w porządku?
- Tak... Chyba. Widocznie nie wygoiłam się do końca.
- Może nie jesteś aż tak zdolna, co?
Wzięła głęboki oddech, prostując się. Czuła dalej dziwne spięcie w środku, ale nie było aż tak dokuczliwe, by zbytnio wpływało na jej stan.
- Nie denerwuj mnie. – prychnęła śmiechem i spojrzała na Tony'ego. Jego wzrok mówił, że coś jest nie tak. I to z nią. – No co?

The Fifth Element || AVENGERS || 1Where stories live. Discover now