18. Wyprawa do lasu

286 15 0
                                    

Widok, który zastała rankiem przy stole w jadalni, rozbawił ją niemożliwie. Wszyscy oprócz niej i Stevena podpierali głowy, albo całkowicie nie było z nimi kontaktu. Zaśmiała się, podchodząc do Wilsona. Uderzyła go z otwartej dłoni w kark, przez co zajęczał, a potem zawył przejmująco, posyłając jej rozeźlone spojrzenie.
- Coś nie tak? – prychnęła, kiedy schował głowę między ramionami.
- Widzę, że bardzo chcesz zginąć.
- Przydałby wam się porządny wycisk. – odparła, wyciągając z lodówki pod barem butelkę wody mineralnej. – Jeśli ktoś jest chętny, to zapraszam, idę powalić w worek.
- Mogę dołączyć? – Rogers uniósł rękę, rzez co ona wskazała na niego palcem.
- Siedź gdzie siedzisz, kowboju! – fuknęła, odwracając się do nich tyłem. – Nawet nie ma takiej opcji!
- Oj, nie bądź taka.
- Siedź! – dodała, łapiąc za ręcznik na kanapie. Ruszyła do korytarza, zapalając puknięciami światła. Weszła do jednego z pomieszczeń treningowych, na którego końcu ustawiono ekran z wąskich i długich paneli.
- Jarvis, poprosiłabym o sekwencję dziewiętnastą, czterech na jednego.
- Zaprogramować konkretny styl walki?
- Poproszę karate mieszane z taekwondo. Wrócimy do korzeni. – odparła, stając przy ścianie. Przybrała pozycję obronną i wypuściła powietrze. Chciała spuścić z siebie wszystkie emocje, które nagromadziły się wczoraj wieczorem. Rogers to jednak miał tupet i to większy niż swoje bicepsy. Śmiała się sama z siebie, że dała mu się tak podejść o okręcić wokół małego palca. Skutecznie ją podszedł, odwdzięczył się pięknym za nadobne.
Z paneli wybiegło na nią czterech przeciwników w postaci symulacji holograficznych.
- Powtarzaj sekwencję aż ci zabronię.
- Tak jest, pani doktor.
Zaczęła walczyć z projekcjami, a system korygował co rusz jej ciosy i ruchy, dorzucając komentarze. Sapnęła, wykręcając jednej z projekcji rękę, a potem uderzyła z pięści w kark. Postać się rozpadła, a kolejna nawinęła się jej pod ręce. Tak jak uczyła ją Natasha, zawinęła się w przewrocie bokiem na jednej ręce, owinęła głowę hologramu swoimi nogami, a potem rzuciła się za plecy napastnika, powalając go na ziemię.
Kolejna projekcja rozsypała się na drobne kwadraciki i zniknęła. Następną uderzyła z otwartej dłoni w środek klatki piersiowej, odrzucając ją kawałek dalej, a ostatnią potraktowała z kopniaka prosto w szyję.
W ostatni cios włożyła trochę więcej siły niż powinna. Za jej nogą poleciała migotliwa łuna, od której podnosiły się włosy na skórze, a powietrze trzaskało, naelektryzowane.
- Jarvis, opuść zwykłe manekiny.
- Drewniane czy watowane?
- Drewniane. Daj te na podwójnych stelażach.
Z sufitu wysunęły się dwa rzędy pokrytych białą farbą kukieł bez rąk.
- Rozmieść je horyzontalnie, od ściany do ściany.
Kukły zaczęły zmieniać swoje położenie, aż w końcu znieruchomiały, pozostając ustawione równo jedna obok drugiej.
Rozluźniła ręce, ściągając brwi. Zaczęła sobie przypominać w głowie te wszystkie wskazówki i techniki koncentracji.
- Jak to szło? Od nóg, wyciągnij z ziemi, wszystko dookoła to twoja broń i...
Jakby fala, począwszy od stóp, przepłynęła przez jej ciało energia. Na skórze znowu pojawiły się te same pęknięcia, rozciągając od palców, a niknąc stopniowo przy łokciach. Z jej opuszek wystrzelił strumień mocy, rozrywając kukłę na drobny mak.
- O matko. – spojrzała podekscytowana na swoje dłonie, które mieniły się holograficzną poświatą. Rozwaliła tak kolejne pięć manekinów, starając się nie trafić w ścianę. Przy ostatnim zakręciła się w salcie, chcąc nadać energii większej prędkości. Moc zakręciła się w dwa postrzępione rogale, przecinając kukłę w dwóch miejscach, a potem wbiła się w ścianę. Kiedy przechyliła się nieco na bok, zauważyła dwa postrzępione półksiężyce, które niemal skwierczały, stygnąc, wbite na sztorc w ścianę.
Cmoknęła, zadowolona z tego, co potrafi.
- Kłopoty w raju?
Zerknęła w stronę drzwi. Stark stał oparty o framugę, uśmiechnięty lekko. Czapka z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne mówiły tylko jedno – kac nie dawał mu spokoju.
- Nie, po prostu ćwiczę.
- Zawsze jak tu jesteś, to lepiej do ciebie nie podchodzić.
- Coś chcesz, czy tylko przylazłeś mi poprzeszkadzać?
- Dwie rzeczy. – uśmiechnął się. – Potrzebuję prochów, wiesz, pęka mi głowa. A druga...
Dał jej do ręki białą kartę magnetyczną.
- Co to?
- Twój strój. Klucz do niego. Jest w moim laboratorium. – rzekł, ale zaraz zabrał jej z ręki kawałek plastiku, machając nim przed jej nosem. – Ale zanim go dostaniesz, to dasz mi kroplówkę, doktorku.

Podpięła Tony'ego do wlewu witaminowego, instruując co do dalszych procedur. Teraz miała na głowie coś innego – skoro jej strój był gotowy, musiała powiadomić Nat.
- Mamy wolną rękę. – zaczęła Belle, wchodząc do pokoju. Oparła się o futrynę i założyła ręce.
- Spakuj dla niepoznaki jakieś ciuchy. – odparła ruda. – Powiedziałam im, że jedziemy do stolicy, tak jak mówiłyśmy. Za dużo to się z prawdą nie mija, ale lepiej, żeby byli spokojniejsi.
- To co, mam brać kożuch i gumowce?
- Weź swój strój. – prychnęła Natasha. – I jedziemy autem, jet byłby zbyt łatwo wykrywalny, a te ruiny nie są daleko. – odparła, grzebiąc w kosmetyczce.
- Jakie ruiny?
Czyjeś duże, diablo zimne dłonie złapały blondynkę od tyłu w pasie. Podskoczyła, krzycząc, co tylko rozbawiło przybysza.
- Żadne, o których powinieneś wiedzieć, kapitanie. – odparła ruda, ubierając się w polarową kurtkę. – I się nie mieszaj.
- Zrobię to, co uznam za stosowne. – odparł, zakładając ręce. – Co znowu planujecie?
- Nie twoja sprawa. – dodała beznamiętnie ruda, pakując rzeczy do sportowej torby.
- Nat, może powinnyśmy...
- Chcesz mieć na ogonie tego histeryka?
- Ja nie...
- Nie jestem histerykiem!
- Nie potrzeba mi jeszcze mazgaja, który będzie jojczał za każdym razem jak Belle się przewróci. – odparła Romanoff, mijając ich w przejściu. Spojrzała na Belle. – Szykuj się, nie ma wiele czasu.
Poszła do windy. Blondynka westchnęła, a potem zerknęła na Rogersa.
- Gdzie wy jedziecie?
- Pożałuję tego. – westchnęła, drapiąc się po głowie. – Jeśli chcesz się dowiedzieć, to biegnij po jakieś rzeczy. Spotkajmy się na dole. I weź tarczę.

Spakowała kilka ubrań dla niepoznaki i strój, który leżał na biurku Tony'ego, zapakowany ładnie w ozdobny papier. Obok leżał jeszcze mały futerał, który był dodatkiem do kostiumu.
- To pewnie maska. – rzekła do siebie i otworzyła wieko mini-walizki. W środku, w zagłębieniach, leżały kolejne etui, każde zamknięte na zatrzask.
Otworzyła pierwsze, większe pudełko. W środku były dwie, srebrne bransolety, na którym wygrawerowane były bardzo delikatne linie, układające się w zawijasy. W drugim znalazła słuchawkę bluetooth i parę kolczyków, kółeczek z zawieszkami w kształcie maleńkich skrzydeł. Nie znalazła jednak żadnego liściku ani wyjaśnienia, do czego mogły służyć. Złożyła na ręce bransolety, mając dziwne przeczucie, że jeszcze jej się przydadzą.
- Żebym tylko tego nie żałowała. – szepnęła do siebie, wyciągając z szafki czarną kurtkę, którą miała na sobie zaledwie wczoraj. Kto by pomyślał, że przez niecałe 24 godziny zmieni się aż tak wiele? Wczoraj siedziała zdruzgotana w kuchni, a dzisiaj jedzie z Nat cholera wie dokąd, żeby tylko zdobyć jakieś informacje.
Przeszła szybko przez salon, starając nie narobić się zbyt dużo hałasu i chyba jej się udało, bo do windy weszła sama, bez żadnego natrętnego towarzystwa.
W ostatniej chwili ręka Rogersa zablokowała drzwi i kapitan wszedł do środka, sam trzymając w ręku sportową torbę.
- Wyjaśnisz mi?
- Weź to. – podała kapitanowi nieduży tablet. – Przejrzyj w czasie drogi wszystkie dokumenty.
- Znalazłaś coś.
Nie zapytał, tylko stwierdził. Spojrzała na niego, kiedy zaczął przesuwać palcem po ekranie, zupełnie oddając się tej czynności.
- Coś, to dobrze powiedziane. Jedziemy teraz w jedno miejsce, żeby znaleźć resztę. – odparła, wkładając pistolet do kabury pod pachą. – To nie będzie wypad z likwidacją, także nie musisz się spinać.
- A czy ja kiedykolwiek byłem nerwowy?
- A skądże. – odparła, wychodząc do ogromnego foyer na samym dole. – Jak ty to mówisz, po prostu lubisz się o mnie martwić.
Wyszli na zewnątrz; Nat już na nich czekała w podstawionym suvie, siedząc z tyłu. Szarpała się z czymś, chyba zmieniała ubrania.
- Co on tu robi? – posłała blondynce rozczarowane spojrzenie, naciągając na nogi grube getry.
- Lepiej, że będziemy mieć wsparcie. – odparła blondynka, ruszając. Wbili się w powoli formujący korek na Manhattanie. – Poza tym kapitan się nie wysypie, póki sama mu nie powiem, prawda, Steve?
- Prawda, chociaż uważam inaczej. – odparł. Podłączył do pada słuchawki i zajął się oglądaniem dokumentów. Belle skupiła się na drodze, co jakiś czas posapując na opóźniających ruch kierowców. Kiedy wyrwali się już poza granice miasta, odetchnęła, chociaż zeszło im na to dobre półtorej godziny przez korki. Jechali teraz przez mokrą i zalaną deszczem Garden State Parkway, kierując się wzdłuż wybrzeża na południe.
- Masz dokładną lokalizację? – spytała Belle jakieś pół godziny później, zerkając przez ramię na Nat. Ta wyciągnęła szybko z torby telefon i podpięła go kablem do auta.
- Jedź do Tom's River. Potem musisz odbić na Lakehurst, a nasz cel będzie na siedemdziesiątce, niedaleko Whiting.
- Wjeżdżamy do lasu?
- Tylko trochę, może dwie, trzy mile w głąb.
Blondynka pokiwała głową w porozumiewawczym geście. Zerknęła kątem oka na kapitana, ale ten dalej był pogrążony w oglądanych dokumentach. Zauważyła, że zaczął przeglądać zdjęcia, więc szybko odwróciła głowę, nie chcąc tego widzieć. Zrobiło jej się ciepło od klimatyzacji i zaczęła ściągać kurtkę, żeby sobie ulżyć.
Rogers bezwiednie złapał za podany materiał i nie przerywając lektury, pomógł nieświadomie kierującej. Kiedy zdjęła okrycie całkowicie, podała je Nat.
Rogers może i sprawiał wrażenie skupionego na czym innym, ale widział kątem oka jej gołe teraz ręce i tułów, okryty tylko białą podkoszulką na ramiączkach. Wiedział, że miała tatuaże, ale nigdy nie odważył się o nie spytać.
Kiedy kolejny wertep zakolebał autem, dostrzegła, że już nie czyta.
- No, dalej. – uśmiechnęła się pod nosem, widząc jego spojrzenie. – Widzę, że cię to nurtuje.
- Zastanawiam się tylko, po co je robiłaś.
- Żeby zakryć blizny. – odparła. – Niektórych nie mogłam po prostu usunąć za pomocą mocy.
- A powiesz...?
Westchnęła, wiedząc doskonale do czego pił.
- Prawe ramię to Kali, bogini czasu i śmierci. Pod nią jest blizna po pocisku przeciwpiechotnym, który walnął w bazę pełną żołnierzy. Gdyby nie kilku moich znajomych lekarzy, teraz byłabym pewnie wojennym inwalidą. – odparła, wlepiając oczy w drogę. – Nóż myśliwski na moim przedramieniu to pamiątka po porwaniu. Reszta to tylko ozdoby, nic ważnego. – dodała, a w tym samym czasie najechała na dziurę. Jej nieśmiertelnik i biust podskoczyły, falując nieco przy tym manewrze. Chrząknął, blokując tablet.
- Co jeśli dowiesz się czegoś, na co nie będziesz gotowa?
- Na to też nie byłam. – wskazała głową na urządzenie w jego rękach. – Życie to nie koncert życzeń, kapitanie. Trzeba brać wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. – zerknęła w lusterko wsteczne, zastanawiając się, dlaczego Nat nic się nie odzywa. Ta siedziała ze słuchawkami na uszach, pogrążona we własnym świecie. – Lepiej włącz sobie jakiś film, została godzina drogi.
- Zbywasz mnie?
- Może. I nawet się nie waż, prowadzę. – dodała szybko, widząc, jak wyciąga rękę w stronę jej kolana. – Chcesz, żebyśmy wylądowali w rowie?
- Aż tak na ciebie działam?
- Czasami się zastanawiam, czy faktycznie jesteś taki mądry, czy tylko stwarzasz pozory, wiesz?
- Zgrywam się.
Zauważyła jego uśmiech kątem oka i sama się uśmiechnęła, kręcąc lekko głową.

The Fifth Element || AVENGERS || 1Where stories live. Discover now