6. Śpiączka na żądanie

603 29 0
                                    

Przeturlała się na ziemię, a drzwi wejściowe wyleciały z trzaskiem z zawiasów w akompaniamencie kolejnych strzałów. Do środka weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich ruszył w jej kierunku, chwytając ją za gardło. Przycisnął ją do siebie, chcąc mieć lepszą kontrolę. Drugi zaś zajął kapitana.
- Mam ją. - rzekł ten, który ją trzymał, wciskając palec do swojego ucha, uruchamiając jednocześnie interkom. - Masz pozwolenie.
Czerwona kropka pojawiła się na wysokości jej mostka. Więc to tak? Miała zginąć?
Ni chuja.
Sięgnęła rękoma nad głowę, szarpiąc mężczyznę za czerep. Chwyt na jej szyi zelżał, złapał ją za to za nadgarstki, próbując odgonić się od irytującego szarpania za uszy.
- Mam cię! - zawołała triumfalnie, wbijając palce i paznokcie w jego szyję.
Złapała pewniej za jego kark, zawijając ciałem i nogami w górę. Po sekundzie siedziała na jego barkach i zaczęła okładać go pięściami, zaciskając jednocześnie uda na jego szyi.
Słyszała jego głos, niczym bulgot, spomiędzy jej ud, lecz nie przestawała go tłuc. Dopiero kiedy jego ciało zwiotczało, a z jego głowy zaczęła się robić krwawa miazga, odpuściła i wylądowała na ziemi, wycierając ręce z krwi. Ruszyła pewnym krokiem ku bijącemu się z kolejnym mężczyzną kapitanowi i wrzasnęła.
- Schyl się!
Każdy, kto z nią służył, każdy w jej szwadronie wiedział, jak silne ma nogi i jak precyzyjne oko. Kiedy Rogers przykucnął, wykorzystała moment, wykonując zwinny półobrót, sprzedając napastnikowi cios z pięty prosto w wydatny podbródek. Facet znieruchomiał, widocznie rozeźlony i ruszył na nią. Sprzedała mu kolejny kop w głowę, ale on zdążył go odeprzeć. Rogers zaszedł go od tyłu, dokładając swój cios, ale mężczyzna wydawał się niepokonany.
W końcu uderzył mocno Belle w brzuch, a ta wpadła na szafkę, niemal łamiąc sobie kręgosłup. Jęknęła, czując krew w ustach, ale podniosła się chwiejnie, nie chcąc zostawić Rogersa samego.
- Wy wszyscy jesteście tacy zarozumiali? Nawet teraz, kiedy dobrze wiecie, że przegracie? - napastnik zarechotał, nawet nie oganiając się od silnych rąk kapitana.
Zerknęła na Steve'a, który założył mu chwyt na szyję, co w ogóle nie wzruszyło napastnika. Wzrokiem nakazała blondynowi złapać za tarczę, a potem szepnęła ledwie słyszalnie:
- Rzuć ją do mnie.
- Co? - poruszył ustami bezgłośnie, kiedy ona zaczęła stawiać kroki w tył. Czując pod biodrami szeroki parapet okna, spojrzała na niego po raz kolejny.
- Rzuć ją do mnie! - wrzasnęła. Działając pod impulsem, w ciągu kilku sekund puścił dryblasa, chwycił za metalową broń i cisnął ją w jej kierunku. Belle wykonała w ostatnim momencie piruet, wyrzucając w bok jedną z rąk.
Dla zwykłego człowieka działo się to zbyt szybko, by mógł dostrzec szczegóły. Natomiast Rogers widział idealnie, jak wokół blondynki roztacza się bariera w kształcie klosza, a jego tarcza odbija się od niej z brzękiem i wraca jak bumerang w jego kierunku. Schylił się, a broń przecięła z sykiem skórę, rozerwała kości, a na końcu oddzieliła głowę wroga od jego ciała. Rogers dyszał, stojąc nad truchłem i szukał jakichkolwiek charakterystycznych znaków na mundurze.
- Steve?
Nie mogła się już dłużej utrzymać na nogach. Upadła na kolana, a jej ust popłynęło jeszcze więcej krwi.
- Nie, nie, nie!
Dopadł do niej, łapiąc ją w ramiona.
- Ka...ret...ka...
- Nie zasypiaj, Belle!
Obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać. Kręciło jej się w głowie, przez moment czuła, jak robi jej się niedobrze, ale słodkie otumanienie zaczęło narastać, a ona traciła przytomność. Głos Steve'a zaczął dochodzić do niej z oddali, z czasem był coraz cichszy. Walczyła sama ze sobą, ale wkrótce osunęła się w tą słodką ciemność, nie czując ani grama strachu.

Stał na korytarzu tego samego oddziału, na którym niedawno leżał. Nawet nie zdążył się przebrać, kiedy wezwał karetkę i pojechał razem z nimi do szpitala. Dresy i koszulkę poplamione miał jej krwią, która ciekła z jej ust, sam z resztą nie wyglądał najlepiej. Chodził nerwowo w jedną i w drugą, Nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
- Rogers!
Odwrócił się, słysząc nawoływanie. Fury i Romanoff szli w jego kierunku, niezbyt zadowoleni.
- Co się stało?
- Najpierw napadli ją w zaułku, kiedy od was wracałem. Kiedy zabrałem ją do siebie, dwóch typów weszło do mieszkania i ... Chryste, ona mogła zginąć!
- Nie była postrzelona?
- Nie, ale prawdopodobnie złamane żebro przebiło jej płuco.
- Wiadomo coś o ich tożsamości?
- Nie znalazłem nic co rzucałoby się w oczy. Byli ubrani jednolicie na czarno. - rzekł blondyn, nie mogąc ustać spokojnie w miejscu. Fury klepnął go w ramię.
- Rozmawiałem już z jej ordynatorem. Jak tylko się ustabilizuje, przejmujemy ją i przewozimy do Nowego Jorku. Stark już przygotował dla niej miejsce na jednym z pięter, a Banner będzie jej doglądał. Ty idziesz z nami, dość już tutaj nawojowałeś.
- Ale...!
- Chodź, rycerzu. - Natasha złapała go za łokieć. - Wracamy do domu.

The Fifth Element || AVENGERS || 1Onde histórias criam vida. Descubra agora