Rozdział 7

12.9K 351 4
                                    

Treyvon

Czułem chłód.

Czułem w końcu jebaną wolność.

W ciągu mojego prawie trzydziestoletniego życia nigdy nie przyjął bym zdania, że będę cieszyć się tak bardzo z wyjścia na zewnątrz jak tamtego dnia.

Obróciłem się patrząc z kpiną na więzienne mury po czym splunąłem za siebie.

Z dala zauważyłem czarnego SUV-a. Wiedziałem, że należał do mnie.

Każdy samochód który miałem w garażu miał zaznaczonego na karoserii białego skorpiona.

Poprawiłem torbę na ramieniu i ruszyłem w tamtym kierunku.

Daleko nie musiałem się fatygować, bo moi ludzie kiedy mnie zobaczyli ruszyli, a już po chwili grzałem się w samochodzie.

-Szefie witamy z powrotem. Gdzie jedziemy?

Spojrzał we wsteczne lusterko auta mając dziwny wyraz twarzy. Wyglądał jakby był lekko zdenerwowany.

Prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową.

Mój wzrok poleciał na paczkę papierosów leżącą obok niego, sięgnąłem po nią.

-Proszę - drugi podał mi zapalniczkę.

Kiedy poczułem znajomy zapach dymu papierosowego uśmiechnąłem się sam do siebie.

-Byliście u tego szmaciarza?

Obydwaj wymienili porozumiewawcze spojrzenie, a Rodriguez wcisnął pedał gazu, w efekcie zaraz znaleźliśmy się na drodze do centrum.

-Byłem szefie, ma śliczną żonę, ale to nie wszystko. Dowiedziałem się, że w niedzielę nie wrócił do domu na noc, wysłałem na obserwację ludzi. Możemy postawić dwie możliwości : jedna jest taka, że dowiedział się o tym iż szef wychodzi na wolność, a druga możliwość jest taka, że dopadł go kto inny.

Wywróciłem oczami i znowu zaciągnąłem się papierosem. Otworzyłem lekko okno obok.

Ciekawiła mnie aktualnie jedynie sprawa z nagłym jego zniknięciem.

Jego żona i ta cała reszta latała mi koło tyłka.

Zerknąłem zza przyciemnianych szyb na Nowy Jork, to miasto należało do mnie odkąd tylko postawiłem nogę na tym świecie.

-Synu pamiętaj - ojciec położył dłonie na moich barkach i mną potrząsnął - Spójrz mi w oczy, a powiem ci coś w sekrecie - polecił zniżając głos.

Tak też zrobiłem. Spojrzałem w jego potworne, czarne oczy.

-To co cię otacza, nawet uboga klatka dla ptaka należy do ciebie. Wszystko co leży na terytorium Nowego Jorku, jest twoje.

Nie rozumiałem jeszcze wtedy co to znaczy.

Kiedy zaczął chorować, siedziałem przy nim dwadzieścia cztery na dobę, nie opuszczałem na krok. Moje nastoletnie życie ograniczało się do rzadkiego wyjścia na piwo, a o szkole nie wspomnę.

Nigdy nie uczęszczałem do zwyczajnej placówki w której uczą się wszyscy. Miałem nauczycieli którzy uczyli mnie w domu.

-Szefie! - głos Rodrigueza oderwał mnie z natłoku myśli.

Stanęliśmy gwałtownie na światłach. Przekląłem siarczyście pod nosem i posłałem mu wkurwiony wzrok.

-Po chuj się zatrzymałeś?!

-Sądzę, że może to szefa zainteresować - podał mi swój telefon.

Wyrzuciłem peta przez okno i wziąłem urządzenie do rąk.

Na pierwszy rzut oka wyglądało wszystko okej, ale kiedy wyświetlił mi się podgląd na jakieś mieszkanie już zacząłem się gubić.

-Co to ma być co? - uniosłem brew do góry.

Łysy ruszył a ja dalej czekałem na odpowiedź.

-To jest podgląd i inne nagrania z mieszkania Filipo.

Myślałem, że się przesłyszałem. Nachyliłem się nad nimi.

-Kto wam podsunął ten pomysł?

Spojrzeli znowu obydwaj na siebie, ale żaden nie udzielił mi odpowiedzi.

Wściekłość we mnie buzowała więc wyjąłem broń ze schowka i przystawiłem jednemu do skroni.

-Mów kurwa, chyba nie chcesz by ktoś niewinny zginą co?

Widziałem jak przełknął boleśnie ślinę, a triumf już we mnie rósł bo byłem pewny, że go złamałem.

-Carlos, sam chciał go dopaść. Kiedy szef był w...-zatrzymał się w trakcie mówienia i wziął głęboki wdech i wydech - Jego ludzie razem z naszymi obserwowali Filipo, a kiedy jego żona i on wyszli gdzieś jego ludzie założyli kamery i podsłuch.

No myślałem, że wyjdę z siebie stanę obok.

Resztę drogi spędziłem w napięciu.

Chciałem te kulkę teraz dać Carlosowi, nie miał do chuja prawa w żadnym stopniu ingerować w moje działania.

Uwikłani w Sobie |18+Where stories live. Discover now