Część IIb. 2.

279 10 6
                                    


– Wyskakiwać! – Dzięki otwartym oknom usłyszeli rozkaz zamaskowanych postaci. Otoczeni z każdej strony przez mierzących w ich kierunku z broni ludzi nie czuli się ani trochę bezpiecznie. Hope doliczyła się sześciu. Jorge zacisnął dłoń na drążku, rozglądając się uważnie i szukając drogi ucieczki. – No już! Nie będziemy na was czekać. – Nim zdążyli wykonać jakikolwiek ruch jeden z nich wystrzelił, trafiając w przednią szybę, by potwierdzić słowa przemawiającego. Nie rozbiła się na kawałeczki, lecz miała w sobie jedną niewielką dziurkę. Kula na szczęście świsnęła obok głowy Donovana, a potem Toma, wylatując gdzieś za nich.

Jorge miał już na pełnym gazie ruszyć do przodu, gdy usłyszał protest ze strony Parkera. Spojrzał na niego wymownie, ze złością wypisaną na twarzy, jednak ten jedynie kiwnął głową w kierunku osoby stojącej nieco wyżej na skale. Hope schyliła się, zauważając w jego ręku broń o znacznie większym kalibrze. Nie chciałaby sprawdzać, czy rzeczywiście mógłby przyczynić się do takich zniszczeć, o jakich myślała.

Wyglądało na to, że są bez szans.

Powolnie wyszli więc z auta, unosząc ręce ku górze. Hope trzymała się blisko Newta, a ten stanął przed nią, chcąc ją osłonić. Ile razy jeszcze ktoś będzie do nich mierzył?!

Kilku mężczyzn podeszło bliżej, ściągając maski.

– Odsuńcie się od auta. Zabieramy je – odezwał się ponownie, oglądając samochód, gdy odeszli na kilka kroków, i zaglądając do środka. Obszedł go dookoła, zatrzymując spojrzenie na niższej ciemnowłosej. – I dziewczynki też.

– Nie ma mowy. Bierzecie samochód i spadajcie. – Spokojny ton głosu zupełnie nie pasował do tej sytuacji, ale nie zdziwił on Hope. Newt przesunął się o pół kroku, ściągając na siebie główną uwagę rozmówcy. Ten przybliżył się do jego twarzy, wpatrując się mu prosto w oczy z kpiącym uśmieszkiem na ustach.

– To nie ty tu dyktujesz warunki, dryblasie – zwrócił się do blondyna i podszedł do Hope, patrząc na nią lubieżnym wzrokiem i oceniając całe ciało od góry do dołu.

– Spróbuj tylko ją tknąć, a ten twój gnat wyląduje w...

– Och, czyżby parka? – Rozweselił się mężczyzna, którego twarz zdobiła przebiegająca po całej jej długości blizna. Założył ręce z tyłu, zaczesując uprzednio dłuższe ciemne włosy i zerkając to na jedno, to na drugie z pary. – Robi się jeszcze ciekawiej. Jesteś przeszkodą w takim razie. A przeszkód trzeba się pozbywać. – Podniósł na niego broń, gdy wtem po prawej stronie zauważył szybki ruch.

– Ani się waż – usłyszał stonowany i pewny siebie głos, zauważając wycelowany w swoją głowę pistolet. Większość z jej grupy patrzyła na nią zszokowana. Mężczyzna jednak zaśmiał się, wciąż mierząc w równie zaskoczonego blondyna.

– Mam uwierzyć, że będziesz w stanie mnie zabić?

– Lepiej nie testuj mojej cierpliwości.

– Clark, strzel w tego blondaska albo oddaj go nam, a sam zajmij się... Aaa! – Facet stojący kilka kroków dalej skończył swoją wypowiedź krzykiem po tym, jak Hope zgrabnie skierowała w jego stronę lufę pistoletu i wystrzeliła, raniąc go w bark. Nie zawahała się ani przez sekundę. Była nastawiona na przetrwanie; na obronę siebie i całej grupy. Na ocalenie jego. Jak dobrze, że broń wsadziła za pas.

– Dalej mamy przewagę – zauważył, zaczynając patrzeć na nią nieco inaczej. Jęczącym towarzyszem się nie przejął. Lufy również nie przekierował, wciąż mierząc w Newta.

– Jesteś tego pewien? – Uniosła wysoko jedną brew, przechylając przy tym głowę w bok.

Prychnął pod nosem z uznaniem i opuścił broń, czego ona jednak nie uczyniła. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust i zrobił kilka kroków do tyłu, wciąż ją obserwując, po czym zerknął na Newta.

Zawsze będę [Newt] 2 [ZAKOŃCZONE]حيث تعيش القصص. اكتشف الآن