Część IIa. 12.

236 13 13
                                    


Następnego dnia czuła, jak kark ma ścierpnięty tak bardzo, że ciężko jest jej się nawet obejrzeć w bok, nie mówiąc o tyle. Na dodatek Jorge stał właśnie obok niej pokazując, jak obsłużyć się bronią. Była w szoku, gdy bez uprzedzenia wyciągnął mały pistolet i bez zbędnych słów wręczył jej go z szerokim uśmiechem. W pierwszej chwili odrzuciła go, nie chcąc nawet dotykać tak śmiercionośnego przedmiotu. Całe szczęście upadł na niezłożony materac, nie wyrządzając nikomu krzywdy. 

Z całkiem innym odbiorem spotkał się u Parkera, który notabene dziś zachowywał się już normalnie. Skinął jedynie głową i sprawdził go na szybko, chowając do najbliższej kieszeni w plecaku. Powinna była się domyślić, że już miał z nią kiedyś do czynienia; to nie mógłby być jego pierwszy raz. Mówiąc kiedyś o obronie własnej przed poparzeńcami na pewno nie mógł mieć na myśli obezwładniania ich deskami. Potrzebował zapewne precyzyjniejszego sprzętu.

Mieli wyruszyć za kilka minut, a jej wciąż ciężko wchodziło do głowy działanie broni. Odbezpiecz, wymierz, celuj. Po drodze jednak było dużo więcej zasad do spełnienia; proste, ale nie sztywne, łokcie, za to stabilne nadgarstki, lekko ugięte kolana, stopy na szerokość barków; nie kłaść palców w danym miejscu, trzymać lufę z dala od nóg własnych i sprzymierzeńców. Słów takich jak iglica, kabłąk czy zespół wyciągu nawet nie starała się zapamiętać. Od razu powiedziała, żeby tłumaczył jej to najprościej jak się da, bez aż tak fachowego szkolenia.

Miała nadzieję, że nie będzie musiała jej nigdy użyć. Chociaż przekonała się już niejednokrotnie, że los niekoniecznie lubi spełniać jej prośby i zwykle dostaje coś zupełnie przeciwnego.

– Zrozumiałaś? – zapytał po pewnym czasie, nieco już zniecierpliwiony. To nigdy nie była jego mocna cecha. Hope westchnęła, wciąż niezbyt ufnie patrząc na ciemny metal, ale pokiwała głową, nie chcąc go dłużej zatrzymywać. Powinni ruszać.

– Tak. Chyba tak... Mam nadzieję, że tak.

– No dobra. To ja pójdę rozejrzeć się po okolicy i sprawdzę teren, a Parker z tobą poćwiczy.

– Co?! – Oboje zareagowali w ten sam sposób, patrząc to na siebie, to na uśmiechającego się głupio Jorge.

– To chyba nie będzie problem, prawda?

– Nie, żaden – odpowiedział mu w końcu Parker, zaciskając ostatnie sznurki w plecaku z nieco zbyt dużą siłą. Brat podszedł rześko do drabinki i puścił siostrze oczko, zaczynając się wspinać.

– No, to do potem, słonka. Widzimy się za kilkanaście minut. – Chwilę potem zniknął, zostawiając ich samych razem z coraz bardziej napiętą atmosferą. Może to wczorajsza sugestia Jorge sprawiła, że teraz czuła się przy chłopaku mniej swobodnie niż zwykle? On również wydawał się bardziej spięty.

A co jeśli słyszał ich rozmowę?

To musiało być to! Hope spojrzała na niego z odrobiną szoku, ale nie powiedziała zupełnie nic. Nie umiała zacząć tematu, chyba nawet nie chciała go zaczynać. On również nie wydawał się skory do zrobienia pierwszego kroku.

Dlatego chcąc przerwać tę niezręczną sytuację wróciła do tego, co mieli robić.

– Ogay, co dokładnie mamy ćwiczyć? – Przełożyła broń z jednej do drugiej dłoni i przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się niepewnie to w chłopaka, to w ziemię. Podszedł do niej powoli, jednak zatrzymał się w momencie, gdy widział, jak zaczyna się spinać. Czemu to zrobiła? To przecież tylko Parker; chłopak, który widział ją w jednych z gorszych sytuacji.

Zawsze będę [Newt] 2 [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now