Część IIb. 9.

152 5 10
                                    


Tym razem podróż nie miała zająć im zbyt wiele czasu. Mknęli pustą asfaltową drogą w kierunku coraz bliższych gór Bertą, samochodem należącym do Marcusa. W bagażniku znajdowały się kanistry z benzyną, a Parker siedział z przodu nawigując prowadzącego Jorge.

Byli coraz bliżej celu, dzięki czemu na małej przestrzeni panowała iście szampańska atmosfera. Śmiali się i rozmawiali, marząc o normalnym odpoczynku. Oto nadchodził kres ich tułaczki, na który tak długo czekali. Był już na wyciągnięcie ręki.

Zbyt gładko jednak to wszystko poszło. W chwili gdy Hope sobie to uświadomiła, samochód zatrzymał się. Spięta wyjrzała zza zagłówka Jorge, który niespiesznie wyszedł na zewnątrz. Wszyscy poszli w jego ślady.

Droga była zastawiona przez inne auta, które wyglądały, jakby tkwiły tu od długiego czasu. Kto wie, może pamiętały dzień, gdy przebłyski zniszczyły ziemię? Wcale nie byłaby zdziwiona. Westchnęła, uświadamiając sobie, że to koniec ich wygodnej podróży.

– Dalej idziemy pieszo. – Zarządził Jorge, utwierdzając ją w swoich przekonaniach. Ruszyli niespiesznie, rozglądając się po otaczających ich górach i zaglądając do pozostawionych samochodów. Nadaremnie. Poza kurzem, gruzem i starymi łachmanami nic więcej w nich nie znajdowali.

Echo odbijało się od skalnych ścian, nie tworząc zbyt przyjemnej scenerii. Uśmiechając się do Toma minęła go, nagle zaczynając kaszleć z powodu wyrzuconej w jej kierunku przez Parkera szmatki.

– Sorki, nie zauważyłem cię. – Wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć padł pierwszy strzał. Potem kolejny. I następny.

– Padnij! – Nie była pewna, kto krzyknął, ale automatycznie kucnęła i przepełzła za najbliższe auto chroniąc głowę. Obok siebie zauważyła zszokowaną minę Azjaty.

– Hope?!

– Nic mi nie jest! – odkrzyknęła zmartwionemu Newtowi. – Wszyscy cali?!

– Tak! – odpowiedziała jej równie rozgorączkowanym tonem Teresa.

– Widzieliście skąd strzelali?! – Newt ponownie zabrał głos, wiedząc już, że Hope póki co jest cała. Dzięki temu jego mózg mógł wrócić na normalne tory i myśleć logicznie.

Nikt nie odpowiedział na jego pytanie, jednak Thomas podniósł się z ziemi, wychylając nieco ponad poziom karoserii. Nie wytrzymał jednak długo w tej pozycji. Czym prędzej schował się, dostając kilka pocisków ewidentnie skierowanych w jego osobę. – Purwa!

Byli w potrzasku. Nie mogli się cofnąć, ani ruszyć do przodu. Ocaleńcy znaleźli sobie naprawdę dobry punkt strategiczny. Tylko co da im to, że wystrzelają ich jak kaczki?!

– Co robimy? – Padło pytanie Thomasa, a dzięki rozchodzącemu się echu dotarło ono do wszystkich. Tak jak reakcja Jorge.

– Masz. Trzymaj. – Wręczył brunetowi kilka pałeczek związanego dynamitu z elektronicznym zapalnikiem. Chłopak trzymał je niepewnie, jakby w każdej chwili mogły wybuchnąć mu w ręku. Mężczyzna był jednak pewien swoich działań. – Odwrócimy ich uwagę. Będziesz rzucał. Uwaga! Na mój znak biegiem do wozu! I zatkać uszy! – Wyciągnął z kieszeni zapalnik, przygotowując się z Thomasem do działania.

Każdy z nich podniósł się do kucek, będąc przyszykowanym do ucieczki. Hope przymknęła oczy, jednak otworzyła je, czując poklepujący po ramieniu gest. Minho uśmiechnął się i skinął jej głową, dodając odrobinę otuchy. Nie była w tym sama.

– Gotowy? Raz. Dwa... – Jorge nie skończył. Zamiast magicznego „trzy" mającego uratować im dupska, usłyszeli przeładowanie broni. Tuż za nimi. Nie tam, skąd się spodziewali. Chwilę potem dobiegł ich kobiecy rozkazujący głos:

Zawsze będę [Newt] 2 [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now