Część IIb. 6.

154 9 13
                                    


Kolejnego dnia było im niezwykle ciężko iść. Woda, która spadła na ziemię dzień wcześniej zdążyła już wyparować, pozostawiając po sobie jedynie mgliste spojrzenie. A ponieważ rozochociła ich, teraz ciężej było przeżyć jej brak. Taki stan rzeczy nie miał jednak utrzymać się długo. 

Według słów Jorge mieli dojść już tego samego dnia na miejsce. I rzeczywiście w momencie gdy pokonali górkę zauważyli majaczący w oddali duży hangar. Serca wszystkich zaczęły wybijać niespokojny rytm, a na umęczonych twarzach pojawiły się drobne uśmiechy. Oto mieli przed sobą cel, do którego podążali. Potem miało już pójść jak z górki.

Ich radosne nastroje przerwał nagły grzmot. Dobiegał zza nich, jednak jego siła i natężenie zjeżyły całej grupie włoski na karkach. Powoli obrócili się, zauważając nadciągającą w szybkim tempie prawie że czarną chmurę burzową.

Jorge z Parkerem spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Jako jedyni spędzili w tym świecie tyle czasu, by wiedzieć, na co się zanosi. Nie chcąc tracąc ani chwili pospieszyli Streferów, którzy również czuli trwogę przed nadciągającym żywiołem. Wtem padł pierwszy piorun, a chmura jakby przybrała tempa.

– Chodu! – krzyknął Paige, zaczynając biec jako pierwszy. Cała grupa ruszyła za nim; jedynie pojedyncze osoby oglądały się za siebie ze strachem wypisanym na twarzy.

Jedną z nich była Hope, ciągnięta za rękę przez Newta. Serce łomotało jej w piersi, a krótkie włosy wpadały w twarz, przylepiając się do niej przez pot. Nagle poczuła, jak robi się cała mokra. Chmura wyprzedziła ich, zasnuwając całe niebo, jakie widzieli i podążała w tym samym kierunku co oni. Ścigali się, jednak byli pchełkami w porównaniu z żywiołem.

Tym razem woda była mało przyjemna. Była wręcz lodowata. Wciskała się w każdą możliwą szczelinkę, wywołując nieprzyjemne dreszcze. Biegli jednak bez przerwy; hangar był coraz bliżej. Był już na wyciągnięcie ręki.

I nagle jeden z piorunów uderzył gdzieś niedaleko nich; gdzieś na przedzie, oślepiając ich na dłuższy moment. Słychać było jedynie jak kolejne wiązki uderzają gdzieś blisko. Nie od razu zauważyła leżącego na ziemi Parkera. Nie od razu zarejestrowała, z czym się to wiązało. I nim zdążyła ruszyć w jego kierunku Newt pociągnął ją do środka, zauważając, jak pozostali zgarniają chłopaka.

Hope nie pozwoliła, by ogarnęła ją panika. W środku podbiegła do przyjaciela, zaczynając sprawdzać jego stan. Po ciemku niewiele widziała, ale czuła jego powolne unoszenie się klatki piersiowej. To był dobry znak!

– Parker? – Potrząsnęła go za ramię, nachylając się nad blondynem. Jej zmęczenie odeszło na bok. Nie słyszała sapania pozostałych, nie zwracała uwagi na własne; nie rozglądała się, czy ktoś jeszcze potrzebuje pomocy. – Parker! – Poklepała go po twarzy, wcale nie najlżej. Podziałało.

Chłopak rozchylił delikatnie powieki, będąc niezwykle zdezorientowanym. Nagle poczuł, jak dziewczyna przylega do niego, przyciskając go mocno. – Nie rób mi tak więcej, pacanie!

– Nie będę – odsapnął cicho, nie do końca odzyskując czucie. Pogłaskał ją jednak po włosach i podniósł się chwilę później z pomocą wysuniętych przez Thomasa i Newta rąk. Patelniak stał gdzieś z tyłu i również go asekurował.

– Uważajcie, gdzie stawiacie stopy. – Dobiegł do nich nagle głos Jorge. Rozchodził się echem, mogli więc przypuszczać, że znajdowali się w całkiem sporej wielkości pomieszczeniu.

– Dlaczego? Nie mógłbyś włączyć jakiegoś światła? – zapytała Teresa, zaczesując włosy za uszy i rozglądając się w ciemności. Niewiele była w stanie zauważyć wzrokiem, jednak powonienie jej nie zawodziło.

Zawsze będę [Newt] 2 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz