Rozdział 36

818 35 15
                                    


" A przecież w pogoni za czymś, co nie należy do ciebie, nie ma ani krzty honoru" * 


Oliwia


Prawie dwa tygodnie przeleżałam w łóżku. Codziennie przychodził do mnie lekarz, a prywatna pielęgniarka którą zatrudnił Luka nie odstępowała mnie na krok. Tamtej nocy gdy myślałam że stracę mojego synka zobaczyłam jak wielkim potworem jest człowiek który został moim mężem. Nie wiem co sprawiło że postanowił mi pomóc i nie dopuścić do utraty dziecka, ale wiedziałam że nie było to dobre serce. Ten człowiek go nie miał. Był zimnym, wyrachowanym bydlakiem i teraz byłam już pewna, że moje maleństwo jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to że dzięki mojemu obecnemu stanowi ta świnia nie położyła na mnie jeszcze swoich obleśnych łap. Jednak wiedziałam że za niecałe trzy miesiące urodzę i wtedy moje życie zmieni się w prawdziwe piekło. Musiałam zebrać w sobie siłę do walki, zrobić coś by mieć więcej swobody i uzyskać pomoc. Tylko jak i od kogo? Uciec nie mogłam, bo życie Gośki byłoby zagrożone. Jedynym wyjściem było zabicie tego potwora, ale to też nie gwarantowało że moja przyjaciółka odzyska wolność.  Z każdym mijającym dniem coraz bardziej winiłam za wszystko Vincenta i Francesco. Jeden wyrzucił mnie ze swojego życia niczym popsutą zabawkę, a drugi wepchnął prosto w łapy psychola, choć obiecał pomoc. I wtedy pomyślałam o Angel. Kilka razy słyszałam jak Luka z nią rozmawia i wyglądało na to że ona nie wie co się dzieje. Jeśli udałoby mi się z nią skontaktować może przekonałaby brata by chociaż uwolnił Gośkę. Leżałam tak rozmyślając gdy do pokoju wszedł psychol odprawiając pielęgniarkę. 

- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał z troską w głosie

Patrzyłam na niego jak na idiotę. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz że jest pierdolonym tyranem ale powstrzymałam się chcąc wprowadzić w życie mój plan. Musiałam przekonać go że może mi ufać, że się poddałam i będę posłuszna.

- Dużo lepiej. Dziękuję że mi pomogłeś i nie pozwoliłeś by mój synek... - ucięłam czując jak łzy napływają mi do oczu.

Luka usiadł na brzegu łóżka i pogładził mój policzek.

- Kochanie, tamtej nocy wpadłem w szał przez twojego i mojego brata. Zrobili coś czego nie powinni i dlatego wyżyłem się na tobie, ale to się więcej nie powtórzy. Chcę żebyś urodziła zdrowego i silnego brzdąca którego razem wychowamy, a nasi bracia już niedługo zapłacą za twoje cierpienie. 

Patrzyłam na niego jak na wariata. Co on w ogóle gadał? Przecież to przez niego cierpię, to on trzyma mnie jak zwierzę w klatce i szantażuje śmiercią najbliższych. Postanowiłam jednak milczeć. 

- Ubierz się i przyjdź na taras na śniadanie. Tam porozmawiamy jak dalej będzie wyglądało nasze małżeństwo. Nie możesz przecież siedzieć zamknięta w tych czterech ścianach bo zwariujesz - ucałował mnie w czoło po czym opuścił sypialnię

Odprowadzałam go wzrokiem gdy opuszczał pokój. Zastanawiałam się jak to możliwe że udało mu się tak długo udawać dobrego i ciepłego człowieka. Oszukał wszystkich, a mnie najbardziej i za to byłam na siebie jeszcze bardziej wściekła. Przecież ten gość zachowywał się jakby miał pieprzone rozdwojenie jaźni. Był uprzejmy, szarmancki i troskliwy, a chwilę później stawał się zimny, wyrachowany i zdolny do wszystkiego. Po tym co ostatnio się stało, choć nie miałam najmniejszej ochoty na niego patrzeć i jeść z nim śniadania wolałam go nie drażnić. Odświeżyłam się szybko i ubrana w luźny dres udałam się na taras gdzie już siedział Luka czytając gazetę. Taras był ogromny. Był na nim spory basen, a nawet drzewa i prawdziwa trawa. W rogu stała nieduża leżanka, a z drugiej strony stół i grill oraz coś w rodzaju baru i podestu do tańca. Usiadłam przy stole i nałożyłam sobie trochę owoców i pachnącego pieczywa. Luka odłożył gazetę i spojrzał na mnie tak jakby naprawdę był zakochany po czym zaczął mówić.

Sidła Namiętności - Odrodzenie #2Where stories live. Discover now