2.

648 25 20
                                    


Smak jego ust i wrażenie tonięcia w oczach koloru czekolady. Teraz byłam skłonna przypisać im raczej kolor bagna, w które wpadłam po same uszy.


Osiemnasta.
Dziewiętnasta.
Dziewiętnasta trzydzieści.
Dwudziesta.
Cholera.

Wyjrzałam przez uchylone drzwi na ciemny korytarz i przełknęłam ślinę. Z dołu dochodziły głosy członków mojej rodziny i trzask talerzy, co oznaczało, że nie mogłam dłużej ukrywać się w swoim pokoju, lub udawać, że biorę prysznic po raz trzeci tego popołudnia. Oparłam się o ścianę i zerknęłam w stronę okrągłego lustra, zawieszonego nad wysoką, drewnianą komodą. Skrzywiłam się automatycznie, widząc resztki makijażu na poszarzałej twarzy i ogromne cienie pod oczami, które upodabniały mnie do szopa pracza.
Jeszcze tylko puchate futerko i ogonek w paski, bo patrząc na moje życie, metaforyczne upodobanie do grzebania w śmieciach już posiadałam na tej dość krótkiej liście kompetencji.
W końcu przez ostatnie miesiące tarzałam się z radością po największym paryskim śmietniku, który kiedyś naiwnie roboczo nazwałam nowym domem.
Westchnęłam zrezygnowana i rozpuściłam włosy, by choć trochę zatuszować fakt, że moja cera przypomina raczej popielniczkę ciotki Eleanor, niż taką, którą reklamują inne dwudziestolatki w internecie.

Zaplatając ramiona tak szczelnie wokół swojej talii, jak tylko pozwalała mi na to ich długość, zeszłam na dół, ignorując uczucie, że zaraz zmiażdżę sobie wszystkie żebra. Zapach sprawił, że na jedną krótką chwilę zapomniałam, dlaczego właściwie znowu jestem w domu. Przez te magiczne parę sekund znów miałam piętnaście lat i wspólnie świętowaliśmy wygrany mecz szkolnej drużyny, której wtedy byłam częścią. Mimo ówczesnej dezaprobaty odnośnie wyboru mojego hobby, rodzice i Alex nigdy nie opuścili meczu, na swój zamknięty, nieco introwertyczny i czasami samolubny sposób, wspierając mnie w dążeniu do celu. Patrząc na to z perspektywy czasu, jestem prawie pewna, że chcieli przekuć swoją rodzicielską porażkę w sukces. Jeśli nie byłam uporządkowana i stereotypowa, jak sobie to kiedyś wymarzyli, przynajmniej wykształcałam w sobie godną podziwu zawziętość i determinację, co również zawsze cenili.

- Mel! - Alex zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, zanim zdążyłam zaprotestować. Czując jego niewinne ciepło, nieco się odprężyłam, pozwalając moim mięśniom na chwilowe rozluźnienie. Nawet jeśli nie byłam w nastroju na takie gesty, jego nie byłam w stanie odtrącić.
Zwyczajnie nie miałam serca tego zrobić.
To jak kopnąć szczeniaka, co osobiście uważałam za absolutnie niedopuszczalne.

- Udusisz mnie, wielkoludzie — wydusiłam, klepiąc go sugestywnie po plecach, jak meksykański zapaśnik matę. Podczas gdy ja pozostałam średniego wzrostu przez cały okres dojrzewania, Alex urósł tak niespodziewanie i szybko, że mama nie nadążała kupować mu nowych ubrań. Baliśmy się, że jak tak dalej pójdzie, przestanie mieścić się w drzwiach, a jak zaznaczał tata: Mogę dawać mu pieniądze na nowe buty, spodnie i koszulki, ale generalny remont całego domu nie mieści się na mojej liście priorytetów.

- Nie spodziewałem się, że przyjedziesz, jest jakaś okazja, o której zapomniałem? Gdzie mój ulubiony prawie-szwagier? - W moim gardle momentalnie urosła gula wielkości piłki tenisowej, co niezbyt zgrabnie zamaskowałam ogromnym łykiem domowej lemoniady. Cierpki posmak cytryny zaszczypał mnie w przełyk, co sprawiło, że zacisnął się jeszcze mocniej.

- Nie cieszysz się, że widzisz siostrę? - odbiłam piłeczkę, próbując całą siłą woli powstrzymać łzy, wędrujące z podrażnionego żołądka i cisnące się teraz do oczu. Nie było to może najbardziej płynne przejście od niewygodnego pytania do innego tematu, ale jedyne, na które było mnie chwilowo stać. Młodszy brat zmierzył mnie badawczym spojrzeniem i w odpowiedzi wzruszył ramionami, przywołując na usta szczery uśmiech.

Bramkarze kochają bardziejWhere stories live. Discover now