Epilog

164 7 4
                                    


✴ ✴ ✴ 


- I nie zapomnij zadzwonić do Johna, zapraszał cię w weekend na obiad! - Naturalnie apodyktyczny głos Marthy Henderson dał się słyszeć zza pleców mojego młodszego brata. Machinalnie wywróciłam młynka oczami, jednak na moje usta wpełzł najszczerszy uśmiech. Po tylu latach bezsensownych przepychanek cieszyłam się, że wreszcie z matką zaakceptowałyśmy swoją naturę i osiągnęłyśmy na tej płaszczyźnie względny kompromis.

- Pamiętam, pamiętam — odpowiedziałam dla świętego spokoju, choć wcale o tym nie pamiętałam. Niezbyt często kontaktowałam się z najbliższymi, ale był to mój dobrowolny wybór, na który wszyscy się zgodzili.
Zgodzili się też z tym, że potrzebuję nieco odpocząć.
A może nawet zacząć zupełnie od nowa? - To tylko niecałe dwie godziny drogi, więc niewykluczone, że nawet nie będę potrzebować noclegu.

- Nie zostaniesz na dłużej? Myślałam, że może chcesz jeszcze kogoś przy okazji odwiedzić — rzuciła bezwiednie kobieta, a ja usłyszałam przeciągły syk z głośnika, co było niczym innym, jak tylko Alexem wciągającym powietrze przez zęby, uzbrojone w ortodontyczny aparat.

- Mamo! - krzyknął i posłał jej tak karcące spojrzenie, że nie bałabym się zaryzykować stwierdzenia, że przerósł już samą mistrzynię.

- Miałam na myśli Peggy — sprostowała szybko, unosząc dłonie w poddańczym geście, co zdołała jeszcze objąć kamera z tabletu Alexa. Uniosłam do ust pękatą szklankę i pociągnęłam z niej duży łyk drinka z dodatkiem limonki, brązowego cukru oraz hojną dawką rumu. - Znalazł się Książę Taktu, a tam sam Król siedzi na kanapie — warknęła pod nosem kobieta i ulotniła się z pola zasięgu mojego wzroku, zapewne przenosząc swoje tymczasowe niezadowolenie na Bogu ducha winnego ojca w salonie. Mój młodszy brat szczerzył do mnie zęby, a ja nie potrafiłam powstrzymać się przed odpowiedzeniem mu tym samym.

- A ty już rozmawiałeś z Clary o twoim kolejnym wyjeździe, czy znowu będziecie tygodniami kłócić się i rozstawać? - zmieniłam temat, zakładając nogę na nogę i przyglądając się uważniej twarzy chłopaka w małym ekranie telefonu. Alex dostał propozycję powrotu do szkółki piłkarskiej w Barcelonie na nieco dłużej niż ostatnio, a jego dziewczyna zdawała się, póki co, średnio rozumieć priorytety nastoletniego chłopca. Co najgorsze, była niestety nadzwyczaj prędka jeśli przychodziło do kroku związanego z wyciąganiem wniosków.

- Jesteśmy w tracie negocjacji — odparł z kwaśną miną, drapiąc się po ciemnej czuprynie, a ja pokiwałam powoli głową, na znak, że rozumiem tę nadzwyczaj dyplomatyczną aluzję.

- Rozumiem. Gdybyś potrzebował wsparcia, dzwoń o każdej porze. Chociaż poczekaj, mam małe sprostowanie. Do mnie tak mniej więcej od dwunastej do dwudziestej, a do Nad i Jordana możesz o każdej porze — zażartowałam, mieszając bezwiednie słomką rozpuszczający się lód i czując, że pierwszy raz od dawna nie przychodzi mi to z trudem.
Śmiech.
Żarty.
Nawet te najprostsze i żenujące.

- Zanotowane — odpowiedział z nieco bardziej rozpromienionym wyrazem twarzy. - Muszę kończyć, zaraz zaczyna się mecz, a obiecałem, że wpadnę do Jamesa i Toma, i obejrzymy go razem — usprawiedliwił się, jednak zupełnie niepotrzebnie. Świetnie rozumiałam to, że był coraz starszy, miał swoich znajomych i swoje sprawy. To, że nadal chciał ze mną gadać, czy spędzać czas było raczej miłą anomalią, niż czymś, czego bym się jeszcze parę lat temu spodziewała. 

- Trzymaj się, Młody! Kocham cię — rzuciłam z ciepłym uśmiechem i rozłączyłam połączenie zaraz po tym, jak usłyszałam to samo w odpowiedzi. Odłożyłam telefon obok opasłego tomu książki, którą aktualnie pożerałam strona za stroną, jak najlepszy posiłek tego świata.
Delektowałam się spokojem i czasem tylko dla siebie.
Pewnie zastanawiacie się, który bilet wybrałam.
Odpowiedź jest prosta, choć prawdopodobnie tylko teraz taka się wydaje: Żaden.
Tarragona.
To miasto, które wybrałam niemal na oślep, wbijając pinezkę w wydrukowaną przez Nadine naprędce mapę Europy. Los chciał, że było dokładnie w połowie drogi nabrzeżem między Barceloną a Walencją.
Jednak już spieszę z wyjaśnieniem.
Nie, od czasu pożegnalnej imprezy nie widziałam się z Oliverem.
Z Neymarem też nie.
Tak postanowiłam i w tym akurat nie było ani grama przypadku.

Bramkarze kochają bardziejDonde viven las historias. Descúbrelo ahora