Chapter 29.

602 51 50
                                    

Gwiazdki i komentarze mile widziane, kochani! 🖤










Po cichu weszliśmy do domu Smythe'a. Szatyn przekręcił klucz w drzwiach, upewniając się, że zostały zamknięte.

- Na pewno nie będę przeszkadzać? - zapytałam, ściągając trampki. Zerknęłam na Sebastiana, rozpinając skórzaną kurtkę. Czekałam na odpowiedź.

- Nie. - pokręcił głową - Wręcz przeciwnie, jeśli moi rodzice jeszcze nie śpią i Cię zobaczą to...

-Sebastian, czy... - w korytarzu pojawiła się wysoka szatynka z włosami upiętymi w luźny kucyk. Na oko można było stwierdzić, że kobieta była około czterdziestki, ale figury mogły jej pozazdrościć nastolatki. Wow. - Dobry wieczór? - zerknęła na mnie zaskoczona.

- Dobry wieczór. - zaśmiałam się nerwowo - Przepraszam za najście tak późno wieczorem, ale kiedy Sebastian się na coś uprze to ciężko go przekonać do zmiany zdania. - podrapałam się po głowie speszona.

-Daj spokój, kochanie. Znam syna. - machnęłam dłonią - Jestem Vanessa. - wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą niepewnie uścisnęłam - A Ty, to?

-Tori. - odparłam bez zastanowienia - Znaczy... Victoria, ale wszyscy mówią mi Tori. - wyjaśniłam, uśmiechając się.

-Sebastian wiele o tobie opowiadał, skarbie! - na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia kobieta znalazła się naprzeciwko mnie i mocno mnie objęła. Zaskoczona niepewnie ułożyłam dłonie na plecach kobiety, cały czas patrząc na Sebastiana. Posłałam mu spojrzenie w stylu "O co kurwa chodzi?".

-Mamo, mogłabyś ją puścić? - gdy tylko Sebastian zadał pytanie, kobieta odsunęła się ode mnie i niemal od razu odwróciła w stronę syna.

-Dlaczego przyprowadziłeś ją dopiero teraz? - prychnęła - Słucham o niej od tak dawna, a Ty...

-Czy możesz, proszę, nie robić mi wstydu? - spojrzał na nią błagalnie.

-A co ja niby takiego robię? - ułożyła dłonie na biodrach - Nie powiesz mi chyba, że z Ciebie taki debil, że mając przy sobie dziewczynę, którą lubisz, Ty wciąż nie zaprosiłeś jej na randkę... - ledwo się powstrzymałam przed wybuchnięciem śmiechem. Była taka bezpośrednia... Już zdążyłam ją polubić.

-Mamo... - jęknął zażenowany.

-Czy mój syn ma w sobie choć odrobinę rozsądku i zapytał, Cię może o...

-Dość! - znalazł się między mną a jego matką - Ja i Tori będziemy u mnie w pokoju, gdzie Ty jesteś niemile widziana. - podkreślił ostatnie słowa, ciągnąc mnie za sobą, w stronę jego pokoju.

-Uważaj, bo Cię posłucham! - usłyszałam głos kobiety, gdy byliśmy na szczycie schodów - Za piętnaście minut widzę was na kolacji albo dopiero narobię Ci wstydu! - parsknęłam śmiechem, słysząc nutkę groźby w jej głosie.

Szatyn jednak zignorował kobietę i bez zbędnych ceregieli wepchnął mnie do swojego pokoju.

Zamknął za sobą drzwi i gdy tylko uniósł głowę i spojrzał mi w oczy, wybuchłam śmiechem.

-Bardzo śmieszne. - sarknął, przewracając oczami - Jest opcja, żebyś zapomniała o tym, co miało miejsce przed chwilą? - pokręciłam głową, wciąż się śmiejąc.

-Bez szans, kotku. - parsknęłam - Twoja mama jest genialna! - stwierdziłam rozbawiona.

-Jeśli zejdziemy na dół na jedzenie, ta kobieta doszczętnie zniszczy mnie w twoich oczach. - mruknął. Wydawało mi się, że był autentycznie zaniepokojony. Uśmiechnęłam się, kręcąc głową. Podeszłam bliżej niego, aby umieść dłonie po obu stronach jego twarzy.

On naprawdę przejmował się tym, co o nim myślałam. To było rozczulające. W dodatku sposób, w jaki na mnie patrzył... Nie mogłam się mu oprzeć. Był wyjątkowy uroczy.

-Daj spokój, Smythe. Nie ma nikogo, kto zniszczyłby Ciebie w moich oczach... Przynajmniej nie bardziej niż teraz. - dodałam zaczepnie, puszczając mu perskie oczko.

-Jesteś okropna... - mruknął, układając dłonie na mojej talii. Lekko wzruszyłam ramionami, przysuwając się bliżej niego.

-Powiedział ten grzeczny. - sarknęłam.

-Podobno, dziewczyny uwielbiają niegrzecznych chłopców. - roześmiał się cicho.

-Ty się chyba za dużo filmów w życiu naoglądałeś. - prychnęłam.

-Być może. - wzruszył ramionami - Jednak... - udał, że się nad czymś zastanawia - Z jakiegoś powodu jesteś tutaj, teraz, ze mną. Choć wyraźnie da się zauważyć, że Sam Evans jest w tobie zauroczony. Nie mów, że nie zauważyłaś. - dodał, widząc, że otwierałam usta - Przecież ciągle za Tobą łazi i momentami, mam wrażenie, że Ci się narzuca. - wyjaśnił, lekko zaciskając dłonie na moich biodrach. Wywołał tym przyjemny dreszcz, który przeszedł przez całe moje ciało. Dlaczego on tak na mnie działał...

-Sam... - delikatnie przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów - leci na mnie praktycznie od początku naszej znajomości. - westchnęłam - Starałam się mu wyjaśnić, że nic z tego nie będzie, ale niestety on wciąż ma nadzieję. Jest mi z tego powodu niezmiernie głupio, bo to najlepszy przyjaciel mojego brata. Gdy bywa u nas w domu, czasem jest dość niezręcznie. - wyjaśniłam - Tylko, co Sam ma do naszej rozmowy? - zmarszczyłam brwi. Lekko uniosłam głowę, aby ponownie spojrzeć mu w oczy.

-A to, że Evans jest idealnym przykładem grzecznego chłopca. - odparł - A mimo to zamiast być teraz z nim, jesteś u mnie w domu. Zostaniesz na kolacji, a przy okazji na śniadaniu. - lekko przechylił głowę, uśmiechając się w ten typowy dla siebie sposób.

Tym razem widziałam w tym uśmiechu coś więcej. Nie był to typowy szelmowski uśmieszek, który gościł na jego twarzy za każdym razem, gdy tylko udało mu się komuś dopiec. Było w nim coś prawdziwego. Nutka jakiejś słodyczy, przez co nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.

-Ustalmy coś, Smythe. - mój ton był dużo poważniejszy niż miał być... - Ja mam fatalny gust, jeśli chodzi o facetów. - roześmiał się wesoło, kręcąc przy tym głową.

-Jesteś okropna, Anderson. - parsknął.

-Skoro taka jestem zła to, co tutaj robię? - zaczepnie uniosłam brew.

-Wychodzi na to, że mam fatalny gust, jeśli chodzi o kobiety. - zakpił - Chyba powinien pozostać na byciu gejem. - parsknął. Wybuchłam śmiechem.

Szanowałam go za poczucie humoru i dystans do siebie. Nie każdy potrafił otwarcie mówić o swojej orientacji, a co dopiero z niej żartować. W XXI wieku to naprawdę skomplikowany i wzbudzający kontrowersje temat.

- Chyba powinieneś. - zgodziłam się, stając na palcach, aby złożyć na jego ustach pocałunek. Miałam na to ochotę, od kiedy tylko go zobaczyłam tego dnia.

Poczułam, jak uśmiecha się w moje usta i mocniej przyciąga mnie do swojego ciała. Chyba nie tylko ja miałam na to ochotę...









Emilia Mikaelson

The Boy From Dalton | Sebastian Smythe ✔ Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu