Rozdział 4 - Lloyd

1.8K 119 215
                                    

Po raz kolejny wygładziłem zieloną pościel na moim obszernym łóżku, a kiedy stwierdziłem z uśmiechem, że jest idealnie, sprawdziłem telefon czy przypadkiem nie dostałem wiadomości.

Pusto. Westchnąłem podirytowany. Spóźnia się już pół godziny i nic nie napisał.

Skierowałem kroki do kuchni i sięgnąłem po paczkę ciastek schowanych w półce. Wgryzłem się w słodycz i zacząłem rozglądać się po nowoczesnej kuchni.

Niby jest to mój dom, ale czuje się strasznie obco i samotnie. Pełno nowoczesnych mebli i obszerne pokoje w których trudno mi się odnaleźć. Jedynie mój pokój to miejsce w którym mogę czuć się w pełni swobodnie.

W mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi przez co na mojej twarzy rozjaśnił się promienny uśmiech i nie zwracając więcej uwagi na ciastka, w podskokach dopadłem do drzwi i otworzyłem je jak najprędzej.

Poczułem ciepło na sercu kiedy wreszcie ujrzałem ukochaną twarz, której nie mogłem się doczekać zobaczyć cały dzisiejszy dzień.

- Nie patrz na mnie jak na ósmy cud świata, tylko daj mi wejść i się ogrzać. - sapnął cały zmarznięty Kai, trzęsąc się, a nos i policzki miał zaróżowione od zimna. Czekoladowe pasma rozwiane były na wszystkie możliwe strony i w głębi duszy rozczuliłem się nad tym widokiem.

Wpuściłem chłopaka do środka i zaraz zacząłem upominać go, jak to musiałem robić za każdym razem, gdyż nigdy mnie nie słuchał:

- Noi gdzie ty masz szalik i czapkę cholero jedna ?! Tyle razy cię upominam ! - warknąłem zdenerwowany i ruszyłem do kuchni przygotować temu upartemu zmarzlakowi ciepłe kakao.

Przewrócił oczami i szybko pozbył się kurtki oraz butów, po czym zaczął pocierać ręce dla ogrzania się.

- Przestań na mnie warczeć i powiedz gdzie jest jakiś koc.

Wypuściłem zrezygnowany powietrze nosem i wskazałem mu skórzaną kanapę, gdzie ułożony w schludną kostkę leżał beżowy materiał.

Chłopak zniknął z zasięgu mojego wzroku, a ja mieszałem kakao i przeklinałem pod nosem jego upartość. Jeszcze trochę i nabawi się zapalenia płuc, nic do niego nie dociera.

Zakryłem moje zdenerwowanie maską obojętności i ruszyłem z ciepłym napojem do salonu, gdzie siedział szatyn cały opatulony kocem. Dalej widziałem jak trząsł się lekko.

- Ostatni raz widzę cię bez szalika w tak paskudną pogodę. Inaczej przysięgam, że cię powieszę. - wręczyłem mu parujący kubek i rozpaliłem kominek.

- Szaliki są dla frajerów. - wymamrotał i zanim zdążyłem go ostrzec upił łyk gorącego napoju przez co oparzył się i syknął.

Pokręciłem głową, a chłopak odstawił napój na stolik i jeszcze mocniej owinął się kocem, naburmuszony jak dziecko.

- Zapalenie płuc jest dla frajerów. - stwierdziłem i zająłem miejsce obok chłopaka.

Bursztynowe tęczówki zerknęły w moją stronę, a na jego twarzy czaił się nikczemny uśmiech.

- Tęskniłem za tobą. - wypalił ni z gruchy, ni z pietruchy i objął mnie przez co razem byliśmy okryci materiałem.

Miałem ochotę jeszcze się na niego pogniewać za to dziecinne zachowanie, ale jego słowa na tyle mnie udobruchały, że mogłem mu tego oszczędzić. Poza tym tak słodko się do mnie uśmiechał i trzymał mnie blisko siebie, że jedynie poddałem się mu i dałem przytulać.

Wciągnąłem głośno powietrze, napawając się zapachem jego perfum, które uwielbiałem.

- Ja też. - przyznałem cicho i jeszcze mocniej przylgnąłem do jego boku. - Właściwie to dlaczego się spóźniłeś ? Miałeś tu być pół godziny temu.

A Teacher || BruiseshippingWhere stories live. Discover now