Geny Malfoy'ów

2.8K 210 25
                                    

Czas w rezydencji mijał spokojnie. Mógłbymnapisać, że cały czas byliśmy szczęśliwi, ale bywały też się  złe chwile. Małe sprzeczki i większe kłótniezdarzały się w każdym związku. Często wracałem po pracy zmęczony i byległupstwo mogło mnie rozdrażnić. Harry też nie zawsze był takim słodkim iniewinnym chłopcem. Miewał humory niegorsze niż niejeden charakternik.Dodatkowo mojego ukochanego wciąż bolały blizny na rękach. Czasem był tociągły, ale słaby ból przez kilka dni, a czasem tak silne uderzenie, że Harrywił się w bólu na granicy przytomności. Najgorzej było w rocznicę zabiciaVoldemorta. To okropne uczucie, gdy cały czarodziejski świat świętuje zwycięstwonad złem, a ten, który tego dokonał wije się w bólu. A przy nim tylko ja,początkujący lekarz, bezradny, gdyż tego bólu nie są w stanie uśmierzyć, aninawet złagodzić żadne znane środki. Oczywiście przewertowałem już wszelkiemożliwe książki traktujące o takich bliznach. Chciałem przywrócić magięHarry’emu, albo chociaż uwolnić go od tego bólu. Moc wciąż nie wracała iwłaściwie było już pewne, że nigdy nie wróci. Specjaliści szacowali, żemaksymalnie przez rok możemy mieć nadzieje, później to już przypieczętowane.Harry nie okazywał, że cierpi z powodu braku magii, świetnie radził sobie bezniej, wręcz mu tego zazdrościłem. By zabić czas gdy mnie nie ma pomagałskrzatom zajmować się domem, lub ślęczał godzinami w bibliotece czytając jakieśstare powieści. Wydawał się być naprawdę szczęśliwy. Tylko czasem widziałembłysk smutku w jego oczach, gdy trzeba było zrobić coś, przy czym niezbędnabyła magia. Musiał wtedy prosić mnie lub skrzaty o pomoc.

    Niewiele osób wiedziało gdzie przeniósłsię Ten, Który Pokonał Czarnego Pana. Oficjalnie nie zdradziłem tego sekretudla bezpieczeństwa Harry’ego, były jednak też inne powody. Pragnąłem zapewnićHarry’emu święty spokój, bez ton listów od fanów, zagranicznych wycieczek,które chciałyby obejrzeć Zbawiciela, politycznych intryg i wszelkichzłośliwości. Kierowała mną także samolubność. Ciężko przyznać, że był jeszczejeden powód tej izolacji – chciałem mieć Harry’ego tylko dla siebie. Chciałemdać mu to co najlepsze, by pokazać, że z nikim nie będzie mu tak dobrze, ajednocześnie udowodnić, że beze mnie nie da sobie rady. Nie powinienem nawettak myśleć, a co dopiero się tym kierować, a jednak zrobiłem to. Wtedy jeszczenie wiedziałem jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za mój egoizm. Przed samym sobąjest mi trudno przyznać się do błędów, a co dopiero przed innymi. Takie myśliukrywałem nawet przed Harry’m.

    Jedyną osobą, która nas odwiedzała byłaHermiona. Początkowo przyjeżdżała sama, a potem już ze swoim nowym chłopakiem,skromnym pisarzem horrorów Johnem Davisem. Musze przyznać, że pasowali dosiebie, oboje kochający książki, pachnący pergaminem i odpowiadający na każdepytanie, jak w szkole. Jednak o ile polubiłem Hermionę (nigdy się do tego nieprzyznałem, przed nikim) o tyle jej partnera ledwo trawiłem. Łysawy facet potrzydziestce. Naprawdę taka, bądź co bądź, ładna dziewczyna mogłaby wybraćkogoś lepszego. Nie chciałem jednak wtrącać się w ich sprawy, by nie pokazaćprzypadkiem, że polubiłem tą szlamę. Najczęściej brałem dodatkowe godziny wpracy, gdy przyjeżdżali.

    Geny Malfoy’ów są tak silne, że nawetmieszanie ich przez pokolenia z mugolską krwią nie osłabi cech mego rodu. Janie miałem mieszanej krwi. Ta płynąca w mych żyłach była wynikiem całych wiekówumiejętnej selekcji partnerów. Miałem czystszą krew niż nie jeden psi champion.Nic więc dziwnego, że mimo usilnych starań nie mogłem wygrać z cechamizapisanymi w genotypie. Co z tego, że stałem się bardziej ludzki i pokonałemniechęć do szlam, skoro co rusz pojawiały się nowe cechy, z którymi musiałemwalczyć i nie zawsze wygrywałem. Nieraz nawet nie byłem świadom, że robię cośzłego, że powinienem walczyć z tym co robię. Zachowanie zapisane w moichgenach, dodatkowo podkreślone wychowaniem w dzieciństwie, musiało w końcudoprowadzić mnie do zguby.

   Minęły dwa lata od zabicia Voldemorta, pozornie wszystko było jakdawniej. Wciąż upajaliśmy się swoją bliskością, okazywaliśmy sobie miłość nakażdym kroku. Jednak moja krew przygotowała na mnie kolejną pułapkę, której sięnie spodziewałem. Okazało się, że naprawdę mam talent w kierunkuuzdrowicielstwa. W szpitalu, w którym odbywałem praktyki szybko to zauważyli.Dostałem propozycje pracy, dobrze płatnej i szybko zacząłem awansować. Karierato to, co Malfoy’e lubią najbardziej. Dla niej potrafią poświęcić dużo, nawetrodzinę i miłość. Za wszelką cenę chciałem być najlepszy, wygrać ten pieprzonywyścig szczurów. Pławiłem się w pochwałach od przełożonych, kolegów,podziękowaniach od ocalonych pacjentów, pieniądzach osiągniętych dziękipodwyżkom i awansom. Kariera przesłaniała mi inne, cenniejsze wartości, przedewszystkim miłość do Harry’ego. Mój ukochany się nie skarżył, nie pisnął nawetsłowem, że powinienem poświęcać mu więcej czasu. Zawsze gdy wracałem do domu,nieraz dużo później niż powinienem, przez wzięte nadgodziny, czekał na mnie wprogu i witał tak samo czułym pocałunkiem i słowami:

    - Jak minął dzień, Draco?

    W odpowiedzi zawsze zasypywałem go grademproblemów, które wtedy były dla mnie ważne, a teraz, gdy przejrzałem na oczy,wydają się takie błahe. Harry cierpliwie wysłuchiwał moich żalów, powoliuspokajając. Wtedy o pracy potrafiłem zapomnieć jedynie w jego objęciach.Traktowałem go bardziej jako narzędzie do relaksu niż ukochanego. Pozorniewciąż okazywałem mu czułość, kupowałem prezenty, ale to było bardziejprzyzwyczajenie niż świadoma decyzja. Jednym uchem słuchałem jak opowiada ominionym dniu, który dla niego prawie zawsze wyglądał tak samo – czytałksiążki, pomagał skrzatom, lub spacerował po lesie. Zapatrzony w siebie idążący do sukcesu przestałem zwracać na niego uwagę większą, niż na pogodę naniebie. Zapewne dlatego nie dostrzegałem, że coraz częściej na jego twarzypojawia się smutek, staje się coraz cichszy i bardziej zdystansowany do mnie. Ikolejna zmiana, którą dostrzegłem długo po fakcie – jego spojrzenie, któreczasem chwytałem kontem oka. Po pewnym czasie wzrok skrzywdzonego, alepogodzonego z losem szczeniacka zamienił się w bardziej stanowczy,zdystansowany, a za tymi zielonymi oczami zaczęło czaić się coś złego. Jego zachowanieteż się zmieniło, coraz częściej znajdywałem go pogrążonego w lekturze. Nieinteresowało mnie co czytał, okładka już z daleka sugerowała jakieś ckliweromansidła. Z resztą gdy pytałem co przeczytał zwykle opowiadał historiemiłosną jakich wiele. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na jego dziwne zachowaniejakiś miesiąc po rocznicy pokonania Czarnego Pana.

    Jak zawsze wróciłem ze szpitala dośćpóźno, jedna operacja okazała się bardziej skomplikowana niż przypuszczaliśmy.Straciłem pacjenta, a to nigdy nie wpływało na mnie dobrze. Dodatkowe dwiegodziny spędziłem nad papierami próbując w nich wyjaśnić, że śmierć nie byławiną błędu lekarskiego, a mój zespół zrobił co mógł by ocalić pacjęta. Popowrocie do domu marzyłem tylko by wyżalić się Harry’emu, usłyszeć uspokajającesłowa, poczuć czułe objęcia, pocałunki, a potem… coś więcej. Harry nie czekałprzy wejściu, sądziłem jednak, że znajdę go w bibliotece. Ostatnio tak sięzaczytywał, że zapominał o całym świecie wokół siebie. Zdziwiłem się, gdy nieznalazłem go w wygodnym, skórzanym fotelu w rogu biblioteki. Dla pewnościsprawdziłem jeszcze miedzy półkami cicho wołając jego imię. Ciśnienie mimomentalnie skoczyło, nie wiem czy bardziej ze strachu o Harry’ego, czy zezłości, że go nie ma, gdy go potrzebuje.

   - Rolph! – zawołałem ostro.

   Skrzat zmaterializował się przede mną jakzawsze już pochylony w wyrażającym szacunek ukłonie.

   - Tak, panie?

   - Gdzie jest Harry?

   - W sypialni, panie.

   - Aha…

    Moja odpowiedź była wyjątkowo durna, ale itakie głupie zachowanie mi nie przystoiło. Powinienem był się domyślić, żeHarry odpoczywa, wczoraj w końcu męczyłem go do późna. Wszystko przez ten stresi zmęczenie.

    Odesłałem skrzata zostawiając mu płaszczdo prania, a sam skierowałem się do sypialni. Wciąż myślałem o pracy, następnydzień zapowiadał się nie wesoło – trzy trudne operacje, a między nimi wykład ozastosowaniu innowacyjnych metod w leczeniu i dwie godziny pilnowania studentówprzy obchodzie sal. Tak wiem, każdy normalny człowiek w tym momenciezapomniałby o pracy i myślał jedynie o gorącym kochanku czekającym w łóżku.Krew moich przodków nie pozwalała mi być normalnym nawet w tak błahej sprawiejak myśli.

    Gdy wszedłem do sypialni chwilę z konsternacja obserwowałempozornie pusty pokój próbując sobie przypomnieć czego tu szukam. Nagle zgasłoświatło, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż na mojej głowie wylądowałjakiś worek odbierający zdolność widzenia. Zanim zdołałem wykonać jakikolwiekruch moje ręce zostały wygięte do tyłu i z cichym kliknięciem uwięzione wzimnych okowach kajdan. Odruchowo szarpnąłem nimi próbując się wyswobodzić,jednocześnie przekręcając głowę do tyłu irracjonalnie próbując dojrzećprzeciwnika mimo worka na głowie. Silne pchnięcie powaliło mnie na podłogę. Puszystydywan trochę zamortyzował upadek, ale mało się nim nie zadławiłem, gdy ktośdocisnął moją głowę do podłogi siadając mi na biodrach, unieruchamiając tymsamym.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now