Amputacja

3.2K 233 110
                                    

Nie wiem o której przyszedł lekarz, jakośnikt nie pomyślał o powieszeniu zegara w sali. W każdym razie najpierw podszedłdo mojego łóżka. Lata młodości miał już dawno za sobą, ale nie był też takstary jak Dumbledore. Szczupły, średniego wzrostu z schludnie zaczesanymiwłosami i gładko ogoloną brodą. Wyglądał może na czterdzieści lat. Jednak zjego zmęczonych, granatowych oczu wyglądało wieloletnie doświadczenie. Otaczałgo wianuszek pięciu studentów i jedna pielęgniarka. Na szczęście nie była to takrasnoludzica co wczoraj tylko jakaś młoda, ładna dziewczyna.

    Zaczęło się jak zawsze od zaklęciadiagnozującego. Lekarz marszcząc czoło obserwował wyniki pojawiające się jakwielobarwna mgła nad moim ciałem. W końcu kazał pielęgniarce ściągnąć bandaż zmojej lewej dłoni. Widziałem, że dziewczyna starała się być delikatna. Mimotego czułem tak silny ból, że musiałem się mocno oprzeć na poduszkach i zacisnąćzęby. Może to było nic w porównaniu ze znoszeniem klątw torturujących, alebolało.

    - Oh – pisnęła jedna ze studentek, po czymusłyszałem jak coś upada na podłogę.

    - Proszę zabrać stąd pannę Effort –nakazał lekarz zniesmaczonym tonem.

    Ktoś najwyraźniej wypełnił polecenie, bogdy otworzyłem oczy za plecami doktora było już tylko trzech studentów. Wzastanowieniu spojrzałem na swoją lewa dłoń. Wyglądała okropnie wciążopuchnięta i sina. Z ran po obciętych palcach nieustannie sączyła się krewzmieszana z ropą. W dodatku całość śmierdziała jakby gnijącym mięsem. Niepodobało mi się to.

    Nie przysłuchiwałem się specjalniemonologowi lekarza objaśniającego studentom, co i jak. Dopiero pytanieskierowane do mnie wybudziło mnie z zamyślenia.

    -Umie pan powiedzieć, czym zrobiono ta ranę?

    - Mały, srebrny sztylet – mruknąłem cicho.

    Na wspomnienie śmierciożerczyni,obcinającej mi palce, dłoń znów przeszył ból.

    - Najwyraźniej ostrze było czymś zatrute,lub obłożone klątwą. Niestety mimo usilnych starań nie potrafimy znaleźćantidotum. Bardzo by nam pomogło gdybyśmy mogli obejrzeć ten sztylet.

    - Chyba nie sądzi pan, że zabieram sobietakie rzeczy na pamiątkę – zadrwiłem. – Bardzo przepraszam, ale nie pomyślałemo tym drobiazgu.

    - Rozumiem – lekarz zupełnie nie przejąłsię moją drwiną. – Nie jesteśmy nawet blisko znalezienia trucizny, która niepozwala się temu zagoić. Niestety w ranie już rozpoczął się proces gnilny.Obawiam się, że konieczna będzie amputacja.

    - Amputacja? – rozległ się cichy glosHarry’ego najwyraźniej przysłuchującego się całej rozmowie.

    Pielęgniarka właśnie ściągnęłaprzytrzymujące go pasy. I to był jej błąd. Chłopak momentalnie poderwał się złóżka, tak gwałtownie, że widziałem jak zakręciło mu się w głowie, ale tylkooparł się biodrem o łóżko po czym podszedł do mojego. Widziałem zmartwienie wtych pięknych, kochanych, zielonych tunelach śmierci. Harry chyba chciał mniezłapać za dłoń, ale tylko bezradnie spojrzał na swoje zabandażowane ręce.

    - Spokojnie Harry – zdrową dłoniąpogłaskałem go lekko po ręce.

    Sam słysząc diagnozę zachowałem kamiennątwarz, chociaż w środku też zadrżałem z lęku. Wyobraziłem, że zamiastzadbanych, smukłych dłoni z wypielęgnowanymi paznokciami będę mieć tylko kikut.Brrr! Okropna wizja! Czułem się jakoś tak przywiązany do własnej dłoni.Naprawdę nie chciałem jej stracić.

    - Jeżeli nie dokonamy amputacji  gnicie przeniesie się na całą rękę, a z niejw końcu trafi do serca, powodując śmierć – wyjaśnił lekarz ni to Harry’emu, nito mi, ni to studentom skwapliwie zapisującym każde jego słowo. – Ocieńciekończyny jest jedynym sposobem. Nie powinien się pan tym martwić, to nicstrasznego. Prawa ręka ma moc, więc nie straci pan magii. A na lewą wystarczyproteza, w dzisiejszych czasach potrafią zrobić takie, że nie będzie widaćróżnicy.

    - Rozumiem panie doktorze. Kiedy będziemożliwa operacja? – zapytałem wciąż pozornie spokojny.

    - Wstępnie zarezerwowałem sale nadzisiejsze popołudnie. Nie ma na co czekać, bo gnicie postępuje szybko.

    - Ależ Draco! – usłyszałem oburzony szeptHarry’ego.

    Odwróciłem się w jego stronę uśmiechającuspokajająco. Westchnął cicho widząc to, po czym szybko pochylił się nad moimłóżkiem całując mnie w policzek.

    Zdziwiłem się widząc lekki uśmiechzrozumienia błąkający się po ustach lekarza. Czyżby… Nie wyglądał na geja.Chociaż, ani ja, ani Harry też nie przypominaliśmy stereotypowychhomoseksualistów. To nie było teraz ważne, przynajmniej dopóki nie podrywałmojego ukochanego.

    - Po pozostałych ranach do jutra niebędzie śladu, panie Malfoy – zakończył lekarz. – Teraz pana kolej, panie Potter– zwrócił się do Harry’ego.

    Ten niechętnie powędrował na swoje łóżko,gdzie pielęgniarka od razu zaczęła ściągać mu bandaże.

    - Jak się pan dziś czuje?

    - Lepiej, już nie boli. Pozostało tylkolekkie pieczenie.

    Wydawało mi się, że Harry specjalnie niechce patrzeć na swoje dłonie. Odwracał wzrok w stronę okna, unikając teżspojrzeń moich i studentów. Gdy bandaże opadły zrozumiałem dlaczego.

    Jego ręce wyglądały strasznie. Siłazaklęcia spaliła całą skórę aż do ramion. Na wierzchu były wszystkie mięsniemiejscami też nadpalone. Gdzieniegdzie przebłyskiwała kość. Moja dłoń to przytym poezja. Zastanawiałem się, jak on w ogóle mógł nimi poruszać. Każdedrgniecie mięśnia musiało sprawiać mu ból. Pewnie cierpiał niemniej niż ja wlochach.

    Starałem się zachować kamienną twarzsłuchając wywodu lekarza, ale moje oczy musiały zdradzać strach i zmartwienie oukochanego. Podawano mu silne leki znieczulające, eliksiry mające zregenerowaćmięśnie i skórę. Znałem się trochę na medycynie, dlatego wiedziałem, że nazawsze zostaną mu blizny, a i ból może wracać przez lata. Jednak ostatnie słowalekarza uderzyły najmocniej w moje serce:

    -Powinien pan odzyskać pełną władzę w rękach, panie Potter. Jednak magia możenigdy nie powrócić. Przykro mi, ale żadne zaklęcie, żaden eliksir, czy innyspecyfik nie przywrócą panu mocy. Magia to kapryśna pani. Nie raz bez przyczynyopuszcza czarodziei, a tu jak widać miała poważny powód. Pozostaje tylko czekaćcierpliwie, lub pogodzić się z losem – westchnął lekarz.

    Widziałem, jak twarz Harry’ego wykrzywiaból i nie był on spowodowany bandażami ponownie zaciskającymi się na jego  rękach. Stracił magię. Był charłakiem. Niemogłem sobie wyobrazić co by było, gdyby moja moc zniknęła. Przecież miałem jąod urodzenia, od zawsze. Była mi niezbędna do życia, bez niej niemógłbym…czarować. Przecież zaklęcia to podstawa życia czarodzieja, bez nich trudno nawetzrobić herbatę, czy wziąć kąpiel. Nie, nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bezmagii. Jak Harry może tak spokojnie znosić jej utratę? Ja ledwo jestem w stanieznieść stratę kawałka swojego fizycznego ciała, a on stracił połowę swojejduszy.

    - Nie martw się – usłyszałem glosHarry’ego tuż koło swojego ucha.

    Dopiero teraz zorientowałam się, żezaciskam mocno powieki i zęby nie mogąc się z tym pogodzić. Gdy je otworzyłemujrzał smutny uśmiech na twarzy Harry’ego. Mój ukochany złożył lekki pocałunekna moich ustach. Po czym lekko nieporadnie, nie mogąc podpierać się rękami,usiadł na krawędzi łóżka. Byliśmy już sami w sali.

    - Wychowałem się wśród mugoli –przypomniał mi. – Do jedenastego roku życia nie miałem pojęcia, że jestemczarodziejem i radziłem sobie bez magii. Teraz też sobie poradzę. Bardziej sięboję o twoją rękę.

    - Jesteś niemożliwy. Słyszałeś lekarza tojedyne wyjście i to wcale nie takie straszne – siliłem się na lekki ton, alepowątpiewająca mina Harry’ego sugerowała, że mi nie wyszło. – Oj nie mogę siędoczekać kiedy w końcu będę mógł cię normalnie przytulić.

    Z westchnieniem usiadłem na łóżku obejmując go zdrową ręka odtyłu. Musiałem przy tym bardzo uważać na te wszystkie bandaże i zranienia. Samuścisk był lekki, bo nie miałem siły na nic innego. Szybko też musiałem opaśćspowrotem na poduszki pokonany przez siłę ciążenia.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now