Czekając, aż się obudzi

5.8K 433 50
                                    

Już czysty i w nowej niepomiętej szacie z starannie ułożonymi włosami opuściłem moje kwatery kierując się do części lochów którą odwiedzali tylko Ślizgoni i wyjątkowi pechowcy z innych domów - do kwater Severusa Snape'a. Tylko do niego mogłem zwrócić się o pomoc wiedząc, że nie będzie wnikał w szczegóły, uczniowie wiedzieli, że ma swoje tajemnice, a on nam pozwalał zachowywać swoje, taki był niespisany układ sprawdzający się od lat. My Ślizgoni nie musieliśmy się bać Mistrza Eliksirów, był dla nas jak ojciec, choć niezbyt czuły i troskliwy zawsze gotów był nam pomóc i kochał nas na swój własny snape'owski sposób. Inni zarzucali mu faworyzowanie swoich podopiecznych, ale on starał się utrzymać równowagę, gdyż na lekcjach z innymi nauczycielami, a szczególnie opiekunami pozostałych domów byliśmy traktowani surowiej od pozostałych uczniów, wszystko przez dom, do którego należeliśmy. Mimo to bycie Ślizgonem dawało powody do dumy.

Zastukałem trzy razy w drzwi prywatnej pracowni Snape'a, gdyż w dni wolne zwykle tu spędzał czas.

- Wejść! - usłyszałem jego standardowo surowy głos.

- Dzień dobry, panie profesorze - przywitałem się uprzejmie zaraz po przekroczeniu progu.

- Dzień dobry panie Malfoy, o co chodzi? - zapytał nie przerywając krojenia jaszczurczych ogonów.

- Potrzebuje jakiegoś dobrego środka na zbicie wysokiej gorączki - wyjaśniłem.

- Na gorączkę najlepszy jest wywar z Naliptea - wskazał na jeden z wielu regałów wypełnionych buteleczkami. - Trzecia polka od góry, piąta butelka na lewo, barwa błękitna, ale to powinien pan wiedzieć panie Malfoy.

- Tak, panie profesorze - sięgnąłem po wskazaną buteleczkę w myślach przypominając sobie wszystkie wiadomości o tym eliksirze. - Można go podawać dożylnie? - upewniłem się.

- Tak, strzykawkę znajdzie pan w tamtej szufladzie - wskazał mi miejsce wciąż nie pytając dla kogo to, co było mi bardzo na rękę.

- Dziękuje, panie profesorze - wychodząc skłoniłem lekko z szacunkiem głowę.

Szybko wróciłem do swojej sypialni, z ulgą stwierdziłem, że Harry nawet się nie ruszył. Usiadłem na kraju łóżka odsuwając kołdrę i wyciągając jego rękę, tą, na której kiedyś widziałem wenflon. Dziś w tym miejscu ziała tylko czerwona, krwawa dziura, ci idioci musieli go wczoraj wyrwać, no nic musiałem to zrobić inaczej. Ująłem jego drugą rękę, a z szafki obok łóżka wyciągnąłem buteleczkę ognistej zostawioną tam na czarną godzinę, umoczyłem w niej skrawek prześcieradła i przemyłem miejsce na przedramieniu chłopaka. Alkohol powinien dostatecznie odkazić skórę bym mógł bezpiecznie wbić igłę. Nabrałem płynu do strzykawki i wkułem igłę w jego rękę, powoli naciskałem tłok wstrzykując do jego organizmu lekarstwo. Chociaż zastrzyki były dość rzadko stosowane w magicznym świecie profesor Snape uznał, że każdy uczeń przygotowujący się do OWUTEMów musi umieć je robić. Ja byłem jednym z pierwszych, którzy opanowali ta umiejętność i jak widać przydała się ona nadzwyczaj szybko.

Gdy już cała dawka znalazła się w organizmie Harrego wyciągnąłem igłę, a kilka kropel krwi starłem delikatnie palcem. Ponownie przykryłem chłopaka szczelnie kołdrą, a sam usiadłem przy biurku z zamiarem przepisania wypracowań na czysto. Nie minęło pół godziny, a zaczął mi dokuczać głód. Przez to wszystko zapomniałem o śniadaniu, jednak nie chciałem wychodzić z pokoju wiedząc, że Harry może się w każdej chwili obudzić.

- Zgredku! - krzyknąłem w przestrzeń.

O dziwo skrzat pojawił się natychmiast.

- Czym mogę służyć? - zapytał piskliwym głosem kłaniając mi się ponownie niezbyt nisko.

- Przede wszystkim nie mów tak głośno bo Harry śpi - wskazałem na łóżko.

- Oh Harry Potter sir! - pisnął jeszcze cieńszym głosem po czym zasłonił sobie usta dłońmi. Na szczęście chłopak się nie obudził. - Co się stało Harremu Potterowi? - zwrócił się do mnie skrzekliwym szeptem.

- Jest bardzo zmęczony, wczoraj dzięki twojej pomocy udało mi się go uratować, a teraz odpoczywa - wyjaśniłem pomijając niektóre szczegóły. - Teraz czekam, aż się obudzi, więc nie byłem na śniadaniu, mógłbyś mi przynieść jakieś resztki? - poprosiłem.

- A dla Harrego Pottera co przynieść?

Już miałem odpowiedzieć, że rosół, ale wiedziałem, że chłopak tego nie zje, a powinien wypić coś gorącego.

- Dla niego będzie gorąca czekolada, ale to dopiero gdy się obudzi, zawołam cię wtedy, dobrze.

- Tak panie Malfoy.

Skrzat zniknął by po chwili wrócić z talerzem pełnym smakowicie wyglądających kanapek, kubkiem i dzbankiem gorącej herbaty. Byłem zaskoczony jego gorliwością, fakt skrzaty lubiły spełniać zachcianki bo taką miały naturę, ale te w Malfoy's Manor jakoś nigdy się, aż tak nie starały i gdy prosiłem o resztki z posiłku takie resztki mi przynosiły, a ten tutaj najwyraźniej przygotował nowe kanapki specjalnie dla mnie. Podejrzewam, że to dzięki mojej przyjaźni z Harrym miałem takie przywileje.

Przegryzając kanapki kontynuowałem przepisywanie na czysto wypracowań. Po drugim z kolei eseju z eliksirów odłożyłem pióro, wypiłem resztę herbaty i skierowałem się do łóżka, w którym wciąż spał Harry. Od razu dostrzegłem, że już nie ma tych niezdrowych rumieńców, gdy tylko przyłożyłem dłoń do jego czoła upewniłem się, że gorączka spadła. Odetchnąłem z ulgą i usiadłem na skraju łóżka bokiem do niego.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now