Ból

2.5K 164 26
                                    

    Upadłem na kolana szeroko otwartymi oczamispoglądając na miejsce w którym jeszcze chwile temu stał mój ukochany. W mojejgłowie zrodziła się jedna myśl – „Zasłużyłem sobie na to” i uparcie nie chciałazniknąć. Pęczniała niczym rozkładające się na słońcu zwłoki, spychała wszystkieinne myśli na plan dalszy, nieistotny. Obijała się w mojej głowie trawionaprzez robaki obrzydliwości, gnijąca od środka, a jednak tak trwała, tak spójna,tak trudna do usunięcia. Zacisnęła się wokół mojego gardła utrudniającoddychanie, wzrok przesłoniła mi mozaiką czerni i czerwieni…     

    - Zasłużyłem sobie na to – myśl wypłynęłana świat przez spierzchnięte wargi.

    Następnie wróciła ze zdwojoną siłą, byzacisnąć na moim sercu ciasne sploty drutu kolczastego. Zgiąłem się w pół zbólu. Zbierało mi się na wymioty, lecz gardło było ściśnięte przez szloch.Chciałem krzyczeć, wyć! Chciałem oznajmić całemu światu swoja rozpacz! Chciałempoderwać się i biec przed siebie byle dalej stąd, gdzieś gdzie świat jestlepszy! Chciałem umrzeć tu i teraz, z tego bólu, który trawił moje ciało, umysłi dusze! Zasłużyłem sobie na to… Zasłużyłem na śmierć…

    Jednak moje słabe ciało było tylko wstanie przewrócić się na bok na trawie i zwinąć w pozycji płodowej. Choć bólbył nie do zniesienia, śmierć nie nadchodziła.

    Wokół mnie była taka pustka, taka cisza.Nawet ptaki gdzieś umilkły, a może to ja ogłuchłem. Byłem sam jeden. Gdzieś wprzestrzeni. Zatraciłem w ogóle poczucie kierunku. Nie wiedziałem gdzie wschód,gdzie zachód. Gdzie góra, gdzie dół. Gdzie jestem? Kim jestem? Cały mój światskładał się z mroku. Mimo szeroko otwartych oczu widziałem tylko czerń. Nieczułem na czym leżałem, gdzie leżałem, wokół była tylko martwa pustka.

    Zaczął padać deszcz…

    Zimne krople spadały na moją twarzmieszając się z tymi ciepłymi, spływającymi z mych oczu. Chłód wokół mniepowoli mnie otrzeźwiał, choć nie mógł ugasić żaru, bólu trawiącego mnie odśrodka. Powoli przypominałem sobie kim jestem, gdzie jestem. Choć to i takniczego nie zmieniało, wciąż byłem sam. On odszedł. Zasłużyłem sobie na to.

    Moje zmysły zaczynały znów ponowniefunkcjonować. Usłyszałem ciche kroki, wyraźnie kierujące się w moją stronę.Były za lekkie na Harry’ego więc nie podniosłem nawet głowy szczerze życzącidącemu bolesnej śmierci.

    - Panie Malfoy – skrzekliwy głosnieprzyjemnie wwiercił się w moje uszy.

    - Zostaw mnie, skrzacie – warknąłem, agłos, który wydobył się z ściśniętego gardła bardziej przypominał wycie jakiejśpiekielnej bestii niż mowę człowieka.

    - Ale pada, przeziębi się pan – skrzat niedał się odstraszyć.

    - Zostaw mnie w spokoju – powtórzyłem dużociszej i spokojniej bo na więcej nie było mnie stać.

    Skrzat już nic nie odpowiedział. Stałjednak wciąż obok mnie, czułem to. W pewnej chwili krople deszczu przestałyuderzać w moje ciało, choć wciąż padało. Gdy uchyliłem powieki ujrzałem nadsobą wielki parasol. Skrzat uparcie milcząc trzymał go nade mną, samemu moknąc.Nie miałem siły znów go przeganiać. Powoli zaczynało mi być zimno. Przemoczoneubranie i chłodny wiatr robiły swoje. Choć moimi wnętrznościami wciąż targałżar straty, nie mógł on rozgrzać całego organizmu. Zwinąłem się ciaśniej wkłębek chcąc zachować choć trochę ciepła. W mym umyśle wciąż grasowała tauparta myśl – „Zasłużyłem na to”, nie zagłuszyła ona jednak prymitywnegopragnienia ciepła. To, co mnie trzymało wciąż skulonego na trawie, to już niebył ból, lecz upór by nie prosić skrzata o pomoc. W końcu jednak i on zostałpokonany przez zimny wiatr:

Draco Malfoy Diary || DrarryOnde as histórias ganham vida. Descobre agora