Prawdziwe oblicze Dumbledore'a

4.4K 320 14
                                    

  PREZENT MIKOLAJKOWY!

 Kobieta w końcu puściła Harry’ego i zatoczyła się na ścianę osuwając po niej najwyraźniej nieprzytomna, nie miałem czasu się nią zajmować, gdyż mój ukochany również wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Złapałem go pod ramiona i kolana po czym zabrałem z tamtego korytarza.

Harry wczepił się we mnie jak małe dziecko chowając głowę na mojej klatce piersiowej, jego ciałem wstrząsał szloch i za nic nie chciał mnie puścić. Cierpliwie zacząłem go uspokajać głaszcząc po głowie i plecach i szepcząc jakieś bzdury. To jak zawsze pomogło i już po chwili Harry podniósł głowę i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.

    - Draco ona mówiła o tobie… – zadrżał.

    - Skarbie mój od kiedy wierzysz tej oszustce, każdy w tej szkole wie, że jej wróżby są nic nie warte – pocałowałem go delikatnie i długo nie chcąc by znów się załamał. – Nikt mnie nie zabierze, nie pozwolę nas rozdzielić. Uwierz mi.

    - Wierze – mruknął cicho Harry wtulając się we mnie.

    - Musimy iść Harry – powiedziałem cicho. – Zaraz gotowi wysłać za mną list gończy.

     - Zostaw mnie tutaj i idź do dyrektora, a ja postaram się by mnie ktoś znalazł – mruknął Harry całując mnie mocno i rękawem ocierając łzy. – No idź!

    Przyjrzałem się mu uważnie, widziałem, że nie wszystko jest jeszcze w porządku, ale uśmiechał się dzielnie. Nie miałem wyjścia, fakt, że wezwanie od dyrektora nie było tak naglące jak od Snape’a, ale musiałem się stawić, gotowi mi odebrać moją ukochana odznakę Prefekta. Pocałowałem go szybko po raz ostatni i pobiegłem w stronę gabinetu Dumbledore’a. Oczywiście nie mogłem biec całą drogę, ostatnie kilka korytarzy pokonałem dystyngowanym krokiem uspokajając oddech.

    W gabinecie dyrektora już była McGonagall i… profesor Snape.

    - Dzień dobry panie dyrektorze, dzień dobry panie profesorze, dzień dobry pani profesor.

    - Pan Malfoy – ani w minie dyrektora, ani w jego głosie nie było tej zwyczajowej dobroduszności i optymizmu. – Czy wie pan w jakiej sprawie został pan wezwany?

    - Słyszałem, że chodzi o Potter’a, zaginął czy coś – przybrałem znów pozę arystokraty traktującego Harry’ego niczym coś lepkiego co przylepiło mi się do podeszwy.

    Wzrok Dumbledore’a był straszny, czułem, jak te zwykle pogodne oczka prześwietlają mnie na wylot, a te śmieszne okulary-połówki tylko potęgowały to uczucie. Nie mogłem patrzeć mu w oczy, więc spuściłem wzrok jak jakiś skruszony uczeń. Byłem pewien, że czyta mi w myślach, że zaraz pozna każdy mój sekret, miałem ochotę się przyznać do wszystkiego byleby tylko przestał na mnie patrzeć. To wtedy zrozumiałem jak potężny jest Dumbledore, ten zdziwaczały starzec, za którego go uważałem to była tylko maska. W rzeczywistości emanował mocą, potęgą, a przede wszystkim posiadał zdolności przywódcze. Mógłby być bratem Czarnego Pana, mógłby sam zapanować nad światem gdyby tylko chciał. Nie mam pojęcia czemu tego nie zrobił, jednak wiem jedno, już nie będę go nigdy lekceważył. Zaczęła we mnie narastać panika, czułem się jak uwięzione zwierze, gdzieś zniknęły moja odwaga i lekceważąca postawa przytłoczone jego siłą. Rzucałem wokół zrozpaczone spojrzenia szukając drogi ucieczki, w moich oczach najprawdopodobniej odbijał się strach, na szczęście nikt tego nie dostrzegł, gdyż grzywka skutecznie mi je osłaniała. Zgroza niczym wąż wspięła się po moich plecach i zacisnęła na gardle, już nie obchodziła mnie moja reputacja, ani ślizgoński honor, chciałem po prostu uciec przed tym przeszywającym spojrzeniem. Uciec gdziekolwiek… dokądkolwiek…

    Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się, a do środka wpadli Granger, Weasley i mój Harry. To odwróciło uwagę Dumbledore’a ode mnie, pozwalając mi na uspokojenie się. Wąż strachu przestał mnie dusić i znikneło uczucie, iż ktoś czyta moje myśli. Podniosłem głowę by zerknąć na Harry’ego, napotkałem jego zaniepokojone spojrzenie, chyba jako jedyny w tym pomieszczeniu dostrzegł, że coś ze mną nie tak. Uspokoiłem go przybierając maskę zimnego arystokraty i obrzuciłem drwiącym spojrzeniem pozostałą dwójkę.

    - Znaleźliśmy go panie dyrektorze – wydyszała Granger, najwyraźniej całą drogę do gabinetu biegli, i chwała im za to, bo gdyby przybyli chociaż minutę później zbłaźniłbym się uciekając stąd jak byle tchórzofretka.

    - Usiądźcie – dyrektor znów miał na twarzy ten dobrotliwy uśmiech, chociaż gdy ponownie spojrzał na mnie dostrzegłem na mgnienie oka błysk groźby zza okularów-połówek. – Pan panie Malfoy też.

    Jak pozostała trójka uczniów usiadłem grzecznie na wyczarowanych krzesłach naprzeciw biurka dyrektora. Profesorowie wciąż stali, ale mogłem dostrzec, że na zwykle surowej twarz McGonagall widnieje wyraźna ulga. Opiekun Slytherinu jak na prawdziwego Ślizgona przystało pozostawał niewzruszony i patrzył na wszystko z nieodmiennie drwiącym spojrzeniem. Chciałbym być zawsze taki opanowany jak on.

    - Harry czy mógłbyś nam wyjaśnić gdzie się podziewałeś? – dobroduszne spojrzenie przeszyło mojego chłopaka.

    - On był… – Granger jak zawsze bez zastanowienie odpowiadała na pytanie nauczyciela nieważne czy było skierowane do niej czy nie.

Draco Malfoy Diary || DrarryWhere stories live. Discover now