„Przyjaciele" i „wrogowie"

7.3K 507 202
                                    

    – Paniczu, paniczu! Panicz musi zaraz wstawać, trzeba jechać do szkoły! – obudził mnie piskliwy głos jednego ze skrzatów.

    Odwróciłem znękane spojrzenie na tego pokurcza i powoli usiadłem. Wszystko mnie bolało od niewygodnego legowiska, zadrżałem też z zimna, a na mym nieokrytym ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałem i otuliłem się wiszącym na haczyku szlafrokiem po czym znów spojrzałem na skrzata.

    – W tej chwili wywietrz moją sypialnie, zabierz pościel do prania i przynieś mi tam jakieś śniadanie – rozkazałem ponownie zakładając maskę władczego panicza.

    Skrzat zniknął z trzaskiem by wypełnić moje polecenia. Ja tymczasem spojrzałem w lustro i przeraziłem się samego siebie. Włosy w nieładzie, oczy podkrążone, lewe ucho spuchnięte od ugryzienia ojca, na szyi kilka kolejnych śladów po jego zębach. Coś czułem, że będę zmuszony założyć golf. Zacząłem rozczesywać moje włosy przywracając im dawny nienaganny wygląd, musiałem zadbać by nie było spod nich widać zaczerwienionego ucha co wcale nie było takie proste. Na twarz nałożyłem trochę pudru by ukryć sińce pod oczami, z daleka nie powinny być widoczne. W końcu zdecydowałem się wrócić do pokoju.

    Z wahaniem przekroczyłem próg gotów zawrócić do bezpiecznego azylu gdy nocny zapach znów podrażni mój nos. Odetchnąłem z ulgą gdy ujrzałem szeroko otwarte okno, przez które napływało świeże i czyste powietrze, kątem oka dojrzałem też talerz z kanapkami i łóżko zasłane świeżą pościelą. Usiadłem przy stoliku i niemrawo zabrałem się za jedzenie, mimo że miałem pusty żołądek nie odczuwałem głodu, nie zdołałem wepchnąć w siebie więcej niż dwóch małych kanapek. Wstałem od stołu i przybrałem zwykłą obojętnie – ironiczną maskę na twarz, modliłem się by jakimś cudem nie musieć widzieć dziś ojca, to by znaczyło, że nie ujrzę go co najmniej do Bożego Narodzenia.

    Moje życzenie się spełniło. Na dole była tylko matka, która oznajmiła mi, że ojciec wyjechał w pilnych sprawach, a za pięć minut ma podjechać po mnie limuzyna. Życzyła mi jeszcze dobrego roku szkolnego i ucałowała w oba policzki po czym poszła do kuchni ustalać ze skrzatami menu na jakieś przyjecie. Cały czas musiałem się kontrolować by nie zadrżeć gdy mnie dotykała.

    Na peron dotarłem bez przeszkód w wygodnej luksusowej limuzynie takiej do jakich byłem przyzwyczajony. Mimo, że do odjazdu pociągu było jeszcze pół godziny peron już był pełen ludzi. Wszędzie biegały rozwrzeszczane bachory z pierwszych klas, koty, sowy i inne zwierzaki rozgłaszały wszystkim swoje żale, matki ściskały i całowały swoje pociechy zalewając się łzami z tęsknoty, a ojcowie pouczali je czego mają nie robić i na co uważać. Po prostu sielanka – uśmiechnąłem się drwiąco i zacząłem sobie torować drogę do wagonu posługując się głównie morderczym spojrzeniem i odznaką Naczelnego Prefekta dumnie przypiętą do piersi, nie chciałem nikogo dotykać, ale przede wszystkim nie chciałem być dotykany.

    – Dracusiu! – usłyszałem znajomy głos i aż włosy zjeżyły mi się na głowie.

    Błyskawicznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku w samą porę by zdążyć jeszcze zrobić unik. Rozpędzona Pansy Parkinson uparcie uważająca się za moją dziewczynę zamiast runąć w moje ramiona runęła na stojące za mną stoisko aptekarskie wprost w beczkę ze smoczym łajnem. W końcu zdarzyło się coś wesołego, może jednak ten dzień nie będzie taki zły. Dziewczyna wstała ze wstrętem otrzepując się z lepkiej i śmierdzącej mazi, a ja patrzyłem na nią z wyraźną satysfakcją, ale i zwyczajową ironią.

    – Nie zbliżaj się do mnie dopóki się tego nie pozbędziesz – syknąłem w jej stronę i z godnością odwróciłem się z powrotem w stronę wagonu.

    – Ależ Dracusiu! Gdzie ja się mam tu umyć?! – zawodziła za mną, jednak zmrożona moim poprzednim spojrzeniem nie śmiała się ruszyć.

    Byłem taki szczęśliwy, bo najbliższa porządna łazienka była w Hogwarcie. Szczytem marzeń byłoby jeszcze pozbycie się Cabble’a i Goyle’a, ale o dziwo i to mi się udało, zostawiłem ich na początku pociągu wraz z paczką słodyczy, które dostałem od matki na drogę. Sam znalazłem jakiś pusty przedział w ostatnim wagonie i postanowiłem go sobie zarekwirować.

    Siedzenie było dla mnie udręką, wciąż bolał mnie tyłek dzięki „delikatności” mojego ojca. Starałem się nie myśleć o tym co zdarzyło się poprzedniej nocy, gdyż momentalnie zbierało mi się na płacz. Musiałem się wziąć w garść, teraz byłem już bezpieczny z dala od tego sadysty. Wstałem ze swojego miejsca z zamiarem zrobienia obchodu po pociągu, nic tak nie koi nerwów jak rozdanie kilku szlabanów, a jako Naczelny Prefekt miałem takie możliwości.

    Zaledwie jednak wyszedłem z przedziału ktoś na mnie wpadł z takim impetem, że zwaliliśmy się oboje na podłogę on miękko lądując na mnie, odruchowo objąłem tą osobę w pasie powstrzymując dreszcz lęku towarzyszący zetknięciu się z żywą istotą. Poczułem drżenie tego, kto na mnie wpadł i dopiero wtedy otworzyłem oczy odruchowo zamknięte na czas upadku. Zobaczyłem znajome zapłakane spojrzenie koloru Avady i bliznę w kształcie błyskawicy.

    – Potter – stwierdziłem.

    – Malfoy – wydawało się, że z trudem wypowiada moje nazwisko.

    Widziałem, że się skulił i zadrżał mocniej gdy poznał na kogo wpadł. Nie miałem ochoty na pastwienie się nad nim, zwłaszcza, że widziałem, iż nie jest w najlepszym stanie. Westchnąłem tylko w myślach karcąc się za to jaki miękki się zrobiłem.

    – Mógłbyś już ze mnie zejść? – zapytałem spokojnie odsuwając swoje ręce od jego ciała widząc, że tak samo jak ja boi się bliskości.

    Nic nie powiedział tylko podniósł się z podłogi opierając się o ścianę korytarza z zamkniętymi oczami, chyba próbował się uspokoić gdyż oddychał głęboko, kontrolowanie. Ja też wstałem i przyjrzałem się mu. Był przeraźliwie chudy, zawsze był szczupły, ale to to już był sam szkielet, podobnie jak ja miał podkrążone oczy, z tą różnicą, że z jego wciąż płynęły łzy, a ciałem mimo prób uspokojenia co jakiś czas szarpał szloch.

    – Zamierzasz tak biegać po korytarzach zapłakany? – zapytałem mając nadzieje, że typowa dla mnie ironia nie zakradnie się w te słowa.

    – A co cię to Malfoy? – zapytał cicho nawet nie otwierając oczu.

    – Wiesz mogę uznać to za zakłócanie porządku i jako Naczelny Prefekt wlepić ci szlaban – stwierdziłem, zanim zdołałem ugryźć się w język. Cóż, ciężko się pozbyć starych przyzwyczajeń.

    Potter otworzył oczy i spojrzał na mnie tym swoim pozbawionym chęci do życia wzrokiem, na dnie jego oczu wciąż widziałem strach.

    – Spokojnie Potter, nie zrobię ci krzywdy – szepnąłem nieświadomie używając tych samych słów co w lochach Malfoy’s Manor.

    O dziwo to zadziałało, strach jakby się zmniejszył, a chłopak uspokojony ponownie zamknął oczy opierając się o ścianę.

    – Dzięki Malfoy… – szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałem. – … za tamto.

    – Tylko nie mów o tym nikomu – w moich słowach nie było groźby, tylko błaganie. Poważnie robiłem się miękki, ale lęk przed tym, że ktoś niepowołany mógłby dowiedzieć się o moim wkładzie w uwolnienie Pottera wręcz mnie paraliżował. – Nawet swoim kumplom.

    – Nikt o tym nie wie i nie będzie wiedział.

    Ulżyło mi, choć zdziwiłem się, że jeszcze nie wypaplał wszystkiego Weasley’owi i tej szlamie Granger.

    – Chodź – otworzyłem zachęcająco drzwi do mojego przedziału. – Jak będziesz tak stał i ryczał na korytarzu w końcu napatoczy się tu twój fanklub i będę musiał rozgonić całe zamieszanie – cóż, naprawdę trudno jest się wyleczyć z docinania każdemu.

Draco Malfoy Diary || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz