29

2.5K 209 20
                                    

Ponieważ V nie dawał mu żadnych użytecznych odpowiedzi, a jedynie dużo dramatyzował, Harry postanowił wezwać swoją rodzinę. Zaniedbywał ich przez ostatnie tygodnie i doskonale o tym wiedział. Ale cały ten nieoczekiwany rozejm i przyjaźń z Voldemortem zachwiały dynamiką rodziny bardziej niż jakakolwiek inna rzecz w długim życiu Harry'ego, a on sam czuł się trochę nie na siłach, by się tym zająć, więc po prostu ich unikał.


Ale prawdę mówiąc, tęsknił za swoją rodziną. Przesunął więc kciukiem po amulecie i w jednej chwili wszyscy najbliżsi członkowie pojawili się przed nim.

- Co to jest? - zapytał Harry, gestykulując dziko w stronę dziwacznych szkieletowych koni.

- Ach. - powiedziała Lily z promiennym uśmiechem. - To są testrale. Magiczne stworzenia związane ze śmiercią. Tylko ci, którzy widzieli, jak ktoś umiera, mogą je zobaczyć.

- Wyglądają przerażająco, - dodała Eufemia. - Ale tak naprawdę to dość łagodne stworzenia. Można na nich nawet jeździć, jak się je wytresuje.

- Jedzą padlinę, w większości przypadków. - dopowiedziała Lily, ale Harry ledwo ją usłyszał, bo utknął na pomyśle jazdy na skrzydlatym koniu-szkielecie, co było po prostu niesamowicie niesamowitym pomysłem.

- Dobra, padlina, w porządku - odparł Harry zaocznie. - Ale skąd się one wzięły?

- Czy ostatnio używałeś nekromancji? - Charis spytała ze zmarszczonymi brwiami, rzucając Harry'emu ostre spojrzenie.

Harry wzruszył ramionami.

- A kiedy ja nie używam nekromancji, szczerze mówiąc?


Charis przewróciła oczami.

- To znaczy, czy używałeś go na otwartej przestrzeni, zamiast w swoim dobrze chronionym zamku? Gdzieś, gdzie testrale mogłyby to wyczuć?

- Właściwie... - powiedział Harry powoli, gdy przypomniał sobie obronę, jaką ostatnio postawił. - Tak trochę. Zrobiłem bunkier z drzemiącymi inferi w środku, jako ochronę przed intruzami.

- Proszę bardzo - odparła Charis z zadowolonym skinieniem głowy. - Według jakichś niejasnych tekstów, które kiedyś czytałam w bibliotece rodziny Blacków, testrale zawsze ciągnie do magii śmierci.

- To może być nawet stado z Hogwartu, - pomyślał Fleamont, patrząc między kilkoma innymi. - Dzikie testrale są bardzo płochliwe i z reguły unikają ludzi. Te wydają się bardzo dobrze zsocjalizowane.

- Wtedy Hogwart nie będzie miał żadnych bestii do ciągnięcia powozów. - powiedziała Dorea z ostrym śmiechem, wyglądając na zdecydowanie zbyt rozbawioną tym pomysłem. - Uczniowie będą musieli iść pieszo ze stacji Hogsmeade. Albo Dumbledore będzie musiał sam ciągnąć powozy.

- A propos Dumbledore'a - powiedziała Charis, od razu zwracając na siebie uwagę wszystkich, bo to ona była oficjalnym szpiegiem pilnującym dyrektora. - Jedno z dzieci Weasleyów najwyraźniej pracuje dla Gringotta i poinformowało Dumbledore'a przez kominek, że opróżniłeś skarbce Potter i Black, Harry. - Charis przerwała, a Harry rzucił jej zdezorientowane spojrzenie. - Dumbledore był bardzo zdenerwowany tą wiadomością. Zażądał, by chłopiec Weasleyów dowiedział się, co zostało powiedziane między tobą a wodzem goblinów. A później wysadził w powietrze swoją własną biblioteczkę w złości na myśl o tym, że miałbyś zabrać swoje złoto i opuścić Wielką Brytanię.

- Dlaczego staruszek miałby się przejmować tym, co robię z moimi skarbcami? - zapytał Harry, szczerze zdumiony, dlaczego Dumbledore miałby zareagować w taki sposób.

- O nie, - powiedział James, którego wyraz twarzy zmienił się z ciężkiej zmarszczki na niemal niespokojne spojrzenie z szerokimi oczami i uniesionymi brwiami. - O nie, nie zrobiłby tego.

- Co? - zażądała Lily, rzucając się w stronę męża.

- Mów, człowieku, - warknął Patroklos, zwężając oczy na wnuka.

- Lily, pamiętasz, jak Dumbledore nalegał, żebyśmy spisali ten tymczasowy testament? Zaraz po narodzinach Harry'ego - powiedział James, potrząsając głową, co mogło być formą zaprzeczenia.

Lily wpatrywała się w swojego męża, marszcząc brwi w zakłopotaniu.

- Masz na myśli ten skrawek pergaminu? Nigdy nie złożyliśmy go oficjalnie jako testamentu.

- Ach, - powiedziała Dorea, kiwając głową ze zrozumieniem. - Ale jeśli go podpisaliście i nie zdążyliście sporządzić oficjalnego testamentu, żeby zakwestionować jego treść, to nieoficjalny testament nadal będzie miał moc prawną w sądzie.

- Mianowaliśmy Harry'ego naszym dziedzicem, naturalnie - wyjaśnił James rodzinie, która rzucała mu zaciekawione spojrzenia. - Ale ponieważ Harry był celem przepowiedni, a przynajmniej tak nam się wydawało, na wszelki wypadek wyznaczyliśmy też innych, którzy mieli odziedziczyć nasz majątek.

- Syriusz, Remus i Peter, - powiedziała Lily, po czym nagle rozszerzyła oczy. - O nie. Na wypadek, gdyby Syriusz, Remus i Peter również nie mogli dziedziczyć, jako ostatecznych odbiorców wskazaliśmy Dumbledore'a i Hogwart.

- Dokładnie tak - potwierdził James, pochylając głowę. - To wyjaśnia, dlaczego Dumbledore kazał stracić Syriusza w tym absurdalnym procesie i dlaczego zareagował gniewem na wieść, że Harry wywiózł jego złoto z Wielkiej Brytanii.

- Harry, musisz jak najszybciej sporządzić oficjalny testament - powiedział Henry, a kilku pozostałych zgodziło się z nim energicznie kiwając głowami. - Z samego rana udaj się do goblinów i złóż oficjalny testament. Zapłacisz za to kilka galeonów, ale będzie warto, aby utrzymać majątek naszej rodziny z dala od rąk tego wielkiego manipulatora.

- Nie mogę uwierzyć, że to zrobił - powiedziała Lily, a jej twarz była wyrazem niedowierzania i żalu. - Że Dumbledore zdradziłby naszą rodzinę w ten sposób, po tym wszystkim, co dla niego zrobiliśmy.

- Staruszek nadal wierzy w tę niedorzeczną przepowiednię - zauważyła ciotka Eustice, marszcząc nos i unosząc podbródek. - Prawdopodobnie wierzy, że Harry wkrótce zginie z rąk Voldemorta, więc naturalnie Harry nie ma potrzeby posiadania rodzinnego złota.

- Znowu ta głupia przepowiednia, - mruknął Harry, akurat w momencie, gdy V przyleciał w dół i wylądował na jego ramieniu.

- Harry zemdlał, Harry zemdlał, - zawołał V ciągnąc go za ucho, małego zdrajca.

- Chwila, co - zapytała Lily, unosząc się bliżej Harry'ego i obrzucając go stanowczym spojrzeniem. - Zemdlałeś? Czy spałeś wystarczająco dużo?

Harry szybko podniósł obie ręce.

- To nic takiego. Po prostu byłem zajęty i brakowało mi kilku godzin snu przez ostatnie kilka nocy. Za niedługo pójdę do łóżka.

- Pójdziesz do łóżka teraz. - nalegała Lily, zwężając oczy, wykonując rękami ruchy pośpieszające.

- Mamo! - Harry znów poczuł się jak sześciolatek, gdy jego matka zachowywała się w ten sposób. - Mam prawie półtora wieku, poważnie. Zjem jakąś kolację, a potem pójdę spać, obiecuję. - Harry szybko odwrócił się, by spojrzeć na resztę swojej rodziny. - Czy ktoś jeszcze ma coś do zgłoszenia?

Henry na krótko podniósł rękę, aby zwrócić na siebie uwagę wszystkich.

- Plotki o twoim wyjeździe z Wielkiej Brytanii zdecydowanie opanowały ministerstwo. Knot jest bardzo niepewny, jak powinien na to zareagować. Boi się, że społeczeństwo w jakiś sposób obwini go za utratę ich ukochanego Chłopca Który Przeżył.

- Amelia Bones wydawała się przez chwilę dość skonfliktowana po procesie Syriusza, - powiedziała dalej Bernadine. - Ale wydaje się, że zrzuciła z siebie wszelkie obawy i znów jest zwykłą sobą.

- W porządku, dzięki - powiedział Harry, gdy nikt inny nie miał nic do zgłoszenia. - Euphemia, czy mogłabyś przejąć obserwowanie Voldemorta na najbliższe tygodnie. Ciotka Eustice szkoli nowego wytwórcę mioteł.

- Oczywiście - odparła Eufemia z uprzejmym uśmiechem. - Twoi młodzi asystenci nie robią żadnych ciekawych rzeczy, więc poradzą sobie sami. - Harry poprosił babcię, by miała oko na Hermionę, Rona i Neville'a, głównie po to, by upewnić się, że pracując dla Harry'ego, nie wpadną w nic ponad swoje siły.

- Młoda Kashvi jest rozkoszna jeśli chodzi o uczenie jej, - powiedziała ciocia Eustice z wąskim, ale dumnym uśmiechem. - Jest bardzo chętna do nauki, bardzo pracowita i bardzo szanowana. W krótkim czasie uczynię z niej najlepszego w Europie wytwórcę mioteł, proszę mi wierzyć.

- Cieszę się, że to słyszę. - Harry odwrócił się w stronę ojca. - Tato, jeśli chcesz, odeślę cię z powrotem do Syriusza i Remusa - zaproponował Harry, rzucając ojcu spojrzenie. - Pod warunkiem, że powiesz każdemu, kto cię zobaczy, że jesteś duchem. - Harry rozejrzał się po członkach swojej rodziny. - To dotyczy was wszystkich.

- Obiecuję, - powiedział James uroczyście. - Zgadzam się, że chyba najlepiej będzie nie ujawniać wszystkich swoich mocy naraz. Ludzie powinni się w to trochę wczuć.

Harry skinął głową, po czym spojrzał na Doreę i Charlusa.

- Dlaczego nie odwiedzicie Rigela na wieczór? Ma swoje jaskinie w górach. - Podczas gdy Charlus i Dorea odlecieli, Harry podziękował reszcie rodziny, po czym odesłał ich z powrotem na stanowiska.

- Jedzenie, jedzenie, - zawołał V, ponownie ciągnąc Harry'ego za ucho.

- Tak, tak, - westchnął, rzucając ostatnie długie spojrzenie zwierzętom, zanim wrócił do swojego zamku. Keket buszowała wśród łąk, mimo że było już prawie ciemno, i wydawało się, że świetnie się bawi, więc Harry zostawił ją samej sobie. V miał rację, potrzebował jedzenia, a potem snu.

Jak tylko Harry wszedł do zamku tylnymi drzwiami, tak usłyszał pukanie do drzwi wejściowych.

Igor przemierzył korytarz, podczas gdy Harry cicho jęknął z frustracji. Chciał tylko trochę ciszy i spokoju i był w pełni gotowy odesłać kogokolwiek, by wrócił innym razem.

Niespodziewanie to Voldemort skinął na Igora i bez wahania wszedł do zamku. Wtedy zobaczył Harry'ego, który stał oparty o ścianę w korytarzu i rzucił mu lekko zaniepokojone spojrzenie.

- Czy to zła pora? Wyglądasz trochę blado.

- Jadłeś już? - zapytał Harry, odpychając się od ściany. - Bo umieram z głodu, a ty możesz mi powiedzieć, co tylko chcesz, podczas kolacji. Po niej wyrzucam cię z domu.

- Sen, sen. - zawołał V, żeby jeszcze trochę wzmocnić przekaz.

Voldemort skinął głową ze zrozumieniem.

- Nie jadłem jeszcze kolacji, więc chętnie do was dołączę. Doszedłem do wniosku, że Magica potrzebuje konstytucji.

- Czego? - Harry zaprowadził Voldemorta do kuchni, zamiast do wytwornej jadalni. Chciał tylko prostego, gorącego posiłku, a nie trzydaniowej kolacji.

Voldemort pośpieszył się, by go dogonić.

- Poranne zastrzeżenia pani Stout pokazały, że Magica musi nieco lepiej chronić swoje podstawowe wartości, zwłaszcza gdy ludzie mogą w przyszłości zmienić prawo.

Harry usiadł przy kuchennym stole i gestem wskazał Voldemortowi, by usiadł naprzeciwko niego, co ten uczynił, nie komentując wyboru miejsca.

- Igor, wino dla dwojga! Violet, zrób jeszcze kilka tych pasztecików, które jadłem po południu, tym razem dla dwojga.

- Eurgh!

- Eep!

Voldemort z wyraźnym rozbawieniem przyglądał się przez chwilę sługom Harry'ego, zanim wyciągnął zwój ze swoich szat.

- Pozwoliłem sobie stworzyć projekt, który opisuje zasady, na których opiera się Magica.

- Że żadna kategoria magii nie może być nigdy zdelegalizowana, - domyślił się Harry, przyjmując zwój i rozwijając go.

- Dokładnie, - potwierdził Voldemort szybkim skinieniem głowy.

Igor przybył, by podać im wino, a Harry wykorzystał ten czas na przeczytanie zwoju, który w zasadzie mówił dokładnie to samo, używając wielu wymyślnych słów.

- To wygląda dobrze, - powiedział Harry, zwijając ponownie papier. - Ale musi być jeszcze jeden dodatek. - Harry pochylił się nieco do przodu i rzucił Voldemortowi ostre spojrzenie. - Że żadnej czującej istocie magicznej nigdy nie odmówi się miejsca w Magice i że nikt nigdy nie będzie traktowany inaczej ze względu na swoje dziedzictwo.

Voldemort zacisnął na chwilę usta, po czym powoli skinął głową.

- Przypuszczam, że to również możemy dodać.

Harry obdarzył swojego nowego przyjaciela najjaśniejszym uśmiechem właśnie wtedy, gdy Violet podała im obu talerz z wieprzowiną i duszonymi porami.

- Poproszę Syriusza, Remusa i Regulusa o kilka pomysłów, żeby dodać je do konstytucji - powiedział Harry, zagłębiając się w swoim cieście. - Tak na wszelki wypadek, gdyby czegoś nam brakowało.

- Jutro dam ci poprawioną kopię, którą będziesz mógł pokazać swoim przyjaciołom. - zgodził się Voldemort i wziął kęs swojego posiłku. Uniósł obie brwi i wydał z siebie zadowolony pomruk. - To jest doskonałe ciasto wieprzowe - powiedział po przełknięciu kęsa.

- Co nie? - Harry zgodził się z radością i wrócił do pochłaniania swojego talerza. Kiedy większość jedzenia zniknęło, Harry usiadł wygodniej i popił wino. - Myślałem o reakcjach ludzi na Syriusza. Jak zareagowaliby na więźniów z Azkabanu, którzy rzeczywiście są winni pewnych brutalnych przestępstw?

Voldemort również napił się swojego wina i w zamyśleniu skinął głową.

- Masz rację - przyznał. - Ja również rozważałem ten dylemat. Wyrwanie więźniów z brytyjskiego więzienia i pozwolenie im żyć na wolności na Magice nie przyniesie nam żadnych korzyści na arenie międzynarodowej, gdy Magica stanie się powszechnie znana.

- Tak, Dumbledore i jego grupka mogliby nawet użyć tego jako dowodu, że nie jesteśmy odrębnym krajem, a jedynie bandą kryminalistów ukrywających się gdzieś na wyspie - zgodził się Harry, ponieważ doskonale rozumiał, jak coś takiego mogłoby się wydarzyć, zwłaszcza teraz, gdy zdał sobie sprawę, że Dumbledore chce jego śmierci. - To mi przypomniało, że jutro z samego rana muszę iść do Gringotta, żeby spisać oficjalny testament. Dumbledore najwyraźniej ma bardzo stary, nieoficjalny testament moich rodziców, którego używa, by dobrać się do mojego złota. To dlatego tak bardzo chciał się pozbyć Syriusza.

- Zastanawiałem się, dlaczego starzec chce pozbyć się jednego z własnych zwolenników, - pomyślał Voldemort, marszcząc czoło. - Zwykła, stara chciwość z pewnością to wyjaśnia. I jestem bardziej niż szczęśliwy, mogąc towarzyszyć ci jutro w Gringotcie, zanim zabiorę cię do Malfoyów.

- No i super. - Harry opróżnił swój kieliszek i pomyślał o dolewce, ale potem zdał sobie sprawę, że tak naprawdę powinien po prostu pójść do łóżka. Ale lubił towarzystwo Voldemorta i nie chciał jeszcze wyrzucać go z domu. Dylematy, dylematy. - O więźniach Azkabanu - powiedział Harry, chcąc mieć jakiś plan, zanim w ogóle pomyślą o włamaniu się do więzienia.

- Możemy ukryć ich tożsamość, - zasugerował Voldemort machnięciem ręki. - Dać im nowe tożsamości, jako swoich drugich kuzynów czy coś w tym stylu.

- Ale ludzie i tak by to zauważyli, - powiedział Harry z prychnięciem. - Mnóstwo ludzi ucieka z Azkabanu, znika i w tajemniczy sposób wszyscy ich dawno zaginieni druzy kuzyni pojawiają się tydzień później.

Voldemort odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, co sprawiło, że Harry poczuł się w jakiś sposób bardzo zadowolony, widząc Voldemorta tak rozbawionego czymś, co powiedział.

- Masz rację. Najlepszym rozwiązaniem byłoby ukrycie faktu, że w ogóle uciekli.

Harry zmarszczył brwi i, pieprzyć to, chwycił butelkę wina i ponownie napełnił swój kieliszek. Ta rozmowa była zbyt dobra i zbyt ważna, by ją przerwać. Nalał więcej wina do pustego kieliszka Voldemorta.

- Jak byś to zrobił? Eliksir wielosokowy?

- Przestałby działać po godzinie.

- Och, - powiedział Harry, podnosząc się nieco, gdy uderzyła go pewna myśl. - Możemy przyprowadzić ze sobą ludzi, żeby wielosokować ich w więźniów, a potem ich zabić i sprawić, że będzie to wyglądało jak plaga czy coś.

- Hmm. - Voldemort wziął długi łyk wina, wpatrując się w Harry'ego zwężonymi oczami. - Ten pomysł ma potencjał. Ale jaki rodzaj plagi?

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem, ale jestem pewien, że możemy coś wymyślić. A może stworzyć coś nowego, o czym nikt jeszcze nie słyszał.

- Tak, to z pewnością ma duże szanse zadziałać i ukryć ewentualne ucieczki, - powiedział Voldemort, pochylając głowę i rzucając Harry'emu wyzywające spojrzenie. - Skąd jednak weźmiesz zbędnych magicznych ludzi do zabicia?

- Kurwa, - powiedział Harry, zwiesiwszy na krótko głowę. - Szkoda, że już zamieniłem stado Fenrira w inferi.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Och, jeszcze ci nie mówiłem - powiedział Harry, rozgrzewając się do tematu, chętny do podzielenia się swoją ostatnią pracą. - Stworzyłem bunkier z drzemiącymi inferi, na wypadek inwazji mugoli. Planuję zbudować takie bunkry na całej wyspie, ale potrzebuję dużo inferi, żeby je wszystkie zapełnić, więc może minąć jeszcze kilka lat, zanim ten projekt zostanie ukończony.

Voldemort wyprostował się z tajemniczym uśmiechem na twarzy, rzucając Harry'emu niezaprzeczalnie ucieszone spojrzenie.

- Tak się składa, że mam kilkuset inferi, którzy stracili pracę dzięki Regulusowi.

- Co? - zapytał Harry, wpatrując się w Voldemorta w zmieszaniu.

- Jaskinia, w której ukryłem swój medalion, była chroniona przez kilkuset inferi, - wyjaśnił cierpliwie.

- Ach - westchnął Harry, po czym rzucił Voldemortowi błagalne spojrzenie. - Czy mógłbyś, proszę, sprowadzić swoich inferi na wyspę, aby zapełnić bunkry, które będę kopał w najbliższej przyszłości?

- Z pewnością mogę to zrobić, - powiedział Voldemort i wzniósł toast za Harry'ego swoim kieliszkiem wina.

Harry powtórzył toast i ponownie opróżnił swój kieliszek. Dlaczego za każdym razem, gdy spotykał się z Voldemortem, kończyło się to rozmową o trupach i świetną zabawą? Harry nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale też nieszczególnie go to obchodziło. Po prostu cieszył się, że ma kogoś, z kim może przedyskutować te wszystkie tematy. Szczerze martwił się, że gdy utknął w świecie czarodziejów, już nigdy nie znajdzie kogoś takiego, bo wszyscy inni, których Harry spotykał, zawsze bali się pomysłu ożywiania zmarłych.

- Zostawię was, abyście mogli się wyspać. - powiedział Voldemort po skończeniu własnego wina. - Jeszcze raz dziękuję za wspaniałą kolację.

- Czy masz już swojego własnego skrzata? - zapytał Harry, wstając, gdy Voldemort zrobił to samo.

- Jeszcze nie. - wyznał Voldemort, idąc za Harrym z kuchni. - Ale jutro odwiedzamy Malfoyów, a oni mają mnóstwo tych stworzeń, więc może pozwolą mi kupić jednego z nich.

Harry ożywił się, gdy przechodzili przez korytarz.

- Myślisz, że mają dużo skrzatów domowych zakopanych wokół swojej posiadłości?

Voldemort zachichotał i potrząsnął głową, choć wyglądało to na pieszczotliwy gest.

- Pewnie powinni. Zawsze możesz uznać to jako cenę za przeniesienie ich posiadłości.

- Doskonały pomysł. - zakrzyknął Harry z radosnym uśmiechem i wtedy zauważył rozbawione spojrzenie Voldemorta. Wskazał palcem na drugiego mężczyznę. - Możesz myśleć, że moja obsesja na punkcie inferi jest śmieszna, ale poczekaj, aż będę miał małą armię, która będzie uprawiać ziemie tutaj w Magice i utrzymywać nas wszystkich sytych.

- Nie usłyszysz, żebym narzekał na twoje plany stworzenia armii inferi, słońce. - powiedział Voldemort z krzywym uśmiechem, gdy Harry otworzył mu drzwi. - To reszta ludzi tutaj może nie być tak zachwycona twoim wyborem farmerów.

- Nie przejmuję się. - wyznał Harry z bezczelnym uśmiechem i niedbałym wzruszeniem ramion. - Do zobaczenia jutro. Dobranoc!

- Prześpij się - kazał Voldemort, zerkając na Harry'ego przez ramię, po czym zniknął w nocy.

Harry udał się prosto do łóżka i ledwo zdążył ściągnąć z siebie ubranie, zanim wczołgał się pod koce i zasnął niemal od razu. Obudził się o rozsądnej porze po tak potrzebnej, pełnej nocy snu i czuł się wystarczająco wypoczęty, by stawić czoła dniu bez kolejnych omdleń. Miejmy nadzieję.

Gdy się już ubrał, wyjrzał przez okno swojej sypialni i zobaczył, że duże stado testrali wciąż kręci się po jego posiadłości. Prawdopodobnie wkrótce zgłodnieją i będą potrzebowały karmienia, więc Harry udał się do Spellbridge po szybkim śniadaniu złożonym z jajecznicy i tostów z gorącą filiżanką herbaty.

Szukał konkretnego czarodzieja. Masaru Fujita był trzydziestokilkuletnim mężczyzną, który do niedawna prowadził wraz z ojcem małą firmę kurierską w Londynie. Jednak po tym, jak jego ojciec zmarł niespodziewanie na atak serca, Masaru sprzedał firmę, ponieważ nigdy nie była ona jego pasją. Mężczyzna usłyszał o Magice od starego przyjaciela z Hogwartu i postanowił przenieść się tu na wcześniejszą emeryturę. Doszedł do wniosku, że jeśli będzie żył oszczędnie i sam uprawiał większość swoich produktów, będzie mógł żyć z pieniędzy zarobionych na sprzedaży firmy ojca do końca życia.

- Harry! - powitał z promiennym uśmiechem, gdy otworzył drzwi. - Nie potrafię wyrazić, jak dobrze jest tu mieszkać. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi używania magii w życiu codziennym, zanim nie zacząłem jej znowu używać.

- Miło mi to słyszeć - przyznał Harry, szczerze zadowolony, że ludzie tak dobrze się tu zadomowili. - Wspomniałeś, że kochasz zwierzęta i że może chciałbyś w końcu podjąć jakąś pracę na pół etatu, prawda?

Masaru przytaknął, rzucając Harry'emu miarowe spojrzenie.

- Wygląda na to, że wszedłem w posiadanie stada testrali, - wyznał Harry z niemal zakłopotanym wzruszeniem ramion.

- Testrale? Znam je z Hogwartu. - Masaru potrząsnął głową. - Większość dzieci z mojego roku nazwała mnie wariatem, gdy powiedziałem im, że widziałem szkieletowe konie latające nad lasem. - Masaru zniżył nieco głos. - Widziałem, jak moja matka umierała w szpitalu, kiedy byłem małym chłopcem, więc mogłem zobaczyć testrale, podczas gdy większość innych nie mogła.

- Przykro mi z powodu twojej straty - powiedział Harry automatycznie, uroczyście pochylając głowę. - Potrzebuję kogoś, kto regularnie pozyskiwałby dla nich padlinę i zakładam, że świat mugoli byłby najlepszym miejscem do jej poszukiwania.

Masaru zmarszczył czoło i pochylił głowę, wyraźnie zastanawiając się nad sytuacją.

- Mugolscy farmerzy regularnie mają martwe krowy, świnie i owce, które umierają z powodu chorób lub urazów, a za których prawidłową utylizację muszą zapłacić. Równie dobrze mogliby je oddać za darmo, gdybyśmy ich o to poprosili.

- Byłoby wspaniale - odparł Harry z kilkoma szybkimi skinieniami głowy. - Czy jesteś skłonny organizować coś takiego kilka razy w tygodniu? Jeśli chcesz, to w przyszłości, gdy zdobędziemy dla wyspy więcej magicznych zwierząt, może to stać się oficjalnym stanowiskiem.

- Ja miałbym być gajowym? - zapytał Masaru, wyraźnie zaciekawiony tym pomysłem. - Tylko założyłem ogród i postanowiłem wyhodować kilka kurczaków, ale to nie zajmuje dużo czasu i zaczynam się nudzić, nie robiąc nic przez cały dzień.

Harry zachichotał i pokazał Masaru kciuk w górę.

- Jesteś zatrudniony, mój gajowy. Możesz też zacząć myśleć o tym, jakie jeszcze magiczne stworzenia dodać na wyspę. A padlinę wyrzuć w pobliżu mojej posiadłości. Jestem pewien, że testrale ją znajdą.

- Upewnię się, że zostaną nakarmione jeszcze dzisiaj. - obiecał Masaru z małym ukłonem, a Harry podziękował mu przed lotem w kierunku posiadłości Gauntów odebrać Voldemorta do ich planowanych przygód na ten dzień.

- Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy - powiedział Harry w chwili, gdy Voldemort otworzył przed nim drzwi. - Ilu mugolaków zdobywa wykształcenie w Hogwarcie, a potem musi szukać pracy w mugolskim świecie, bo nikt ich nie zatrudnia w świecie czarodziejów.

Voldemort parsknął z wyraźnym rozbawieniem.

- Widzę, że w końcu zrozumiałeś, że nepotyzm jest tak samo żywy w świecie czarodziejów, jak i mugoli.

- Hę? - powiedział Harry, nie znając tego słowa.

- To znaczy, że ludzie zazwyczaj wolą zatrudniać swoją rodzinę i przyjaciół, albo przynajmniej osoby, z którymi mają jakieś powiązania poprzez wspólnych znajomych, - wyjaśnił Voldemort, zamykając za sobą drzwi i dołączając do Harry'ego w ogrodzie. - A mugolaki nie mają żadnych powiązań w świecie czarodziejów, więc na rynku pracy, gdzie liczba miejsc jest ograniczona ze względu na niewielki rozmiar czarodziejskiego świata, zawsze będą zatrudniani jako ostatni.

- To po prostu nie w porządku. - powiedział Harry z marszczeniem czoła, podczas gdy V wylądował na jego ramieniu i dziobnął w ramię Voldemorta za to, że stał zbyt blisko.

Voldemort zignorował ptaka i wzruszył ramionami.

- Jest jak jest. Miałem najwyższe wyniki Owutemowe, jakie Hogwart kiedykolwiek widział i nawet ja miałem problemy ze znalezieniem przyzwoitej pracy zaraz po ukończeniu szkoły. Chociaż zaprzyjaźniłem się z czystokrwistymi z mojego domu, ich rodzice uważali mnie za szlamę, którą trzeba zdegradować.

- Więc co robiłeś? - zapytał Harry, chcąc usłyszeć o wcześniejszych latach Voldemorta.

- Znalazłem pracę u Borgina i Burkesa, sklepie na Nokturnie, który specjalizuje się w bardziej... mrocznych, magicznych artefaktach. - Voldemort nie wydawał się zaniepokojony ujawnianiem tego typu informacji. - W tamtym momencie postanowiłem już, że zostanę Czarnym Panem i rozpocznę kampanię przeciwko Ministerstwu, więc nie martwiłem się zbytnio o moją oficjalną ścieżkę kariery.

Harry zachichotał i obdarzył Voldemorta czułym spojrzeniem. Im więcej czasu Harry spędzał z tym człowiekiem, tym bardziej zaczynał lubić Czarnego Pana i jego ostre poczucie humoru.

- Cóż, jak sądzę, oznacza to, że możemy się spodziewać, iż o wiele więcej mugolaków będzie chciało przenieść się do Magiki.

Voldemort wyciągnął z szat zwój i podał go Harry'emu.

- A dzięki naszej zmienionej konstytucji mają teraz do tego niezaprzeczalne prawo.

- Dzięki. - Harry schował zwój do swojego worka.

- Najpierw Gringott. - powiedział Voldemort, kładąc rękę na ramieniu Harry'ego, i przetransportował ich obu na Pokątną.

- Oh. - Harry zatrzymał się w miejscu, gdy sobie o czymś przypomniał. Poważnie, naprawdę powinien lepiej pilnować swojej list rzeczy do zrobienia. - Właśnie sobie przypomniałem, że Regulus i Syriusz dali mi Grimmauld Place do sprzedania.

- Gobliny mogą sprzedać dla ciebie nieruchomości. - znajmił Voldemort, podczas gdy Harry znów zrównał z nim krok. - Naturalnie, zapłacisz im za to, ale są najlepszym wyborem do sprzedaży droższych nieruchomości, a kamienica w Londynie jest dość cenna.

- W takim razie zapytam o to w banku - powiedział Harry i wkrótce dotarli do Gringotta.

Na szczęście nie był zbyt zatłoczony i Harry poprosił konsultanta o sporządzenie testamentu i sprzedaż kilku nieruchomości. Testament był dość łatwy do załatwienia. Kosztował ryczałtowo piętnaście galeonów, Harry podpisał go krwią, z jedną kopią dla siebie i jedną złożoną w Gringottcie. Zostawił wszystkie swoje bogactwa Magice, aby w razie jego przedwczesnej śmierci przeznaczyć je na rozwój kraju.

Sprzedaż Grimmauld Place wymagała trochę targowania się, bo goblin chciał dwadzieścia procent ceny sprzedaży, ale Harry'emu udało się go wynegocjować do dziesięciu procent. Plus jednorazowa opłata w wysokości 150 galeonów dla łamacza klątw, aby zbadać nieruchomość i pozbyć się wszelkiej problematycznej magii. Harry podpisał umowę i w ten sposób Grimmauld Place zostało oficjalnie wystawione na sprzedaż.

Tak jak wyszli z banku, Voldemort zatrzymał się i Harry rzucił mu zaciekawione spojrzenie.

- Skoro tak bardzo chcesz sprowadzić pozbawionych praw obywateli do Magiki. - powiedział Voldemort cicho, patrząc w ciemny kąt obok banku. - To może być dobry pomysł, żeby zacząć rekrutować przyszłych obywateli z Nokturnu.

- Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że mieszkają tam ludzie. - wyznał Harry, wpatrując się w ciemny kąt ze zdrową ciekawością.

Voldemort rzucił mu takie spojrzenie, jakby właśnie powiedział coś bardzo głupiego.

- Oczywiście, że mieszkają tam ludzie. Głównie ci, o których ministerstwo już dawno zapomniało, że w ogóle istnieją.

Harry czuł się teraz naprawdę zdezorientowany.

- Jacy?

- Biedni, niepełnosprawni. Wiedźmy i wampiry. Tego typu stworzenia.

- Wow - westchnął Harry, płonąc z ciekawości. - I ty tam kiedyś pracowałeś?

- Również mieszkałem. - potwierdził Voldemort, ciągnąc Harry'ego za łokieć, by poszedł za nim. - Chodź, rozejrzyjmy się. Malfoyowie mogą poczekać godzinę. 

The Necromancer || Tłumaczenie tomarryWhere stories live. Discover now