26

2.6K 189 14
                                    

Harry obdarzył Voldemorta pobłażliwym uśmiechem.

- Dementorzy są wypełnieni duszami, no i zgadnij... Mogę przenosić dusze gdzie chcę. Nawet poza ich ciała. Okazało się, że ich ciała nie są do tego stworzone. Stąd ta eksplozja. - Harry wykonał gest ręką, otwierając gwałtownie palce, by zobrazować sedno sprawy.

- Wybuch duszy, wybuch duszy. - V zakrzyknął zgodnie, kiwając się w górę i w dół w rozbawieniu na swoim grzęzawisku.

Voldemort powoli skinął głową i łyknął swojego wina.

- W tym momencie uważam, że lepiej jest po prostu zaakceptować fakt, że zawsze znajdziesz nowe sposoby na wywrócenie mojego światopoglądu do góry nogami.

Chichocząc, Harry odchylił się w fotelu i dokończył swój własny kieliszek wina.

- Może to i lepiej. Choć, prawdę mówiąc, często zdumiewają mnie rzeczy, które wy również uważacie za oczywiste na tym świecie.

- Przypuszczam, że w przyszłości czeka nas oboje jeszcze kilka niespodzianek. - Voldemort zgodził się cicho.

Harry nie mógł uwierzyć w to, co go spotkało. Taki miły, przyjemny dzień, a on spędził go ze swoim dawnym wrogiem, człowiekiem, który zamordował jego rodziców, a nawet próbował zamordować jego. Wskrzeszali z martwych skrzaty domowe, rozpoczynali pierwszy etap negocjacji z goblinami, sadzili pasujące sady, a teraz cieszyli się razem wspaniałą kolacją.

Kiedy ostatni raz Harry czuł się tak swobodnie przy kimś innym? Albo kiedy pozwolił sobie na cieszenie się kilkoma przyjemnościami życia w ten sposób?

Nie od śmierci pierwszego z jego dzieci, Harry był tego pewien. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat lub więcej, odkąd nieśmiertelność naprawdę nabrała dla niego sensu, gdy umarły jego dzieci, Harry, być może podświadomie, zaczął wycofywać się z pewnych aspektów życia.

Ale teraz znów poczuł tę iskrę, ten wybuch entuzjazmu i pasji, który zaczął się, gdy postanowił najpierw zbudować magiczną wyspę, a który teraz doprowadził do spędzenia miłego czasu z nowymi przyjaciółmi.

Tak, Harry zdał sobie sprawę, że przez pewien czas nieco zaniedbywał się społecznie, ale na szczęście to się teraz zmieniało i autentycznie cieszył się na wiele kolejnych dni spędzonych z Voldemortem.

- Jutro wezwę swoich zwolenników. - powiedział Voldemort, po czym opróżnił swój kieliszek i odstawił go na stół. - Najpierw rozprawię się z nimi wszystkimi. Po tym możemy włamać się do Azkabanu.

Harry zmarszczył brwi, gdy przyszła mu do głowy pewna myśl.

- Czy w Azkabanie może być więcej czarodziejów i czarownic, którzy zostali potraktowani niesprawiedliwie lub nigdy nie mieli procesu, jak Syriusz?

- Na najniższych poziomach bezpieczeństwa będzie sporo więźniów, którzy trafili tam za praktykowanie zakazanej magii. - Voldemort powiedział, a Harry skinął głową ze zrozumieniem. - To potencjalnie dobrzy ludzie, których można dodać do Magiki.

- Myślę, że w takim razie nie powinniśmy się spieszyć w Azkabanie. - powiedział Harry, pełen determinacji, by nie pozwolić zgnić w tym więzieniu nikomu, kto na to absolutnie nie zasługuje. - Przejrzyjmy wszystkich więźniów i zabierzmy ze sobą większość tych, którzy nie stosują przemocy.

- Gwałcicieli i morderców możemy zostawić za sobą. - Voldemort zgodził się z łatwością. - Ale ci biedacy, którzy znaleźli się tam za odprawienie zakazanego rytuału lub odrobinę magii krwi, z pewnością zasługują na drugą szansę.

- Dobrze. - Harry westchnął i wyciągnął ręce nad głową. - Muszę jeszcze wpaść do Syriusza i Regulusa i dać im ich złoto.

Voldemort zachichotał.

- Albo możesz sprawić, że będą się pocić trochę dłużej i wygodnie zapomnieć aby to zrobić.

- Nie. - powiedział Harry z uśmiechem. - Wolałbym nie trzymać go dłużej niż muszę, zanim coś się z nim naprawdę stanie. Czasami mam największego pecha.

- Słuszna uwaga. - Voldemort ostrożnie odsunął swoje krzesło, wyglądając przy tym dość zrezygnowanie. - W takim razie zostawię cię z tym i podziękuję za wspaniałą kolację.

- Dzięki, że odważyłeś się spróbować kuchni Violet. - Harry parsknął i również wstał. - Chociaż nie mogę ci powiedzieć, jak wspaniale jest w końcu mieć służącą, która potrafi gotować.

Voldemort patrzył przez chwilę zamyślony.

- Przypuszczam, że powinienem też kupić dla siebie skrzata domowego. Żywego. - dodał szybko, gdy Harry wyglądał na gotowego, by zaoferować mu własnego inferiusa. - Nie mogę polegać na Quirrellu, że zawsze będzie mi gotował i sprzątał, teraz, kiedy może znów swobodnie poruszać się po Magice.

- Możemy więc porównać elfy. - Harry powiedział, chcąc zobaczyć, jak jego nieumarli radzą sobie w porównaniu z żywymi odpowiednikami. - Zobaczymy, który z nich funkcjonuje lepiej.

- To byłoby z pewnością interesujące do zbadania. - Voldemort podążył za Harrym do holu wejściowego, gdzie Harry otworzył drzwi machnięciem ręki. - Do zobaczenia wkrótce.

- Tak - powiedział Harry, czując dziwne rozczarowanie, że Voldemort odchodzi, nawet po tym, jak spędził z mężczyzną cały dzień. - Powodzenia na jutrzejszym spotkaniu.

Gdy Voldemort zniknął w ciemności na zewnątrz, Harry nie tracił czasu i wydostał miotłę z szafy i poleciał do Black Manor, V za nim z szybkimi uderzeniami skrzydeł.

- Zastanawialiśmy się, czy zmieniłeś zdanie i zdecydowałeś się zatrzymać nasze złoto dla siebie. - Syriusz roześmiał się, ale Harry wyczuł w tym nutę prawdziwego zdenerwowania. Nie mógł nawet winić swojego ojca chrzestnego, skoro zobaczył, jak niewiarygodnie bogata jest rodzina Blacków.

- Nie, nadal nie chcę ani nie potrzebuję twojego złota. - Harry powiedział, gdy zaczął wyładowywać z torby wszystkie kufry i skrzynie. - Udało ci się zorganizować jakieś bezpieczne miejsce do jego przechowywania? Być może w końcu będziemy mieli tutaj biuro Gringotta, ale to jeszcze przez jakiś czas nie nastąpi.

- Mamy - odpowiedział Syriusz w momencie, gdy Remus i Regulus dołączyli do nich w sali. - Umieściliśmy część piwnicy pod urokiem Fideliusa, ze mną jako strażnikiem tajemnicy.

- To proste, ale skuteczne rozwiązanie. - Harry zgodził się, nadal wyładowując bogactwa swojego ojca chrzestnego.

V przeskakiwał z kufra na skrzynię po korytarzu.

- Złoto, złoto, dużo złota.

- V chciał zachować to wszystko dla siebie. - Harry powiedział swoim przyjaciołom z kpiącym uśmiechem.

- Nasze, nasze. - V powiedział, przycupnąwszy na konkretnym, dużym pniu i patrząc na Syriusza.

- Zastanów się jeszcze raz, pierzasty dusigroszu. - powiedział Syriusz i lewitował kufer prosto spod V, który zatrzepotał skrzydłami gorączkowo, żeby nie upaść płasko na podłogę.

- Chcesz zostać na drinka? - zapytał Remus, gdy Harry skierował się do drzwi wejściowych.

- Chętnie, ale muszę się teraz zdrzemnąć. Wieczorem planuję zacząć pracę nad biblioteką Hogwartu. - powiedział Harry. Chciał mieć to już za sobą, bo jego lista rzeczy do zrobienia znów się wydłużyła w związku z nadchodzącym najazdem na Azkaban.

Regulus podniósł wzrok znad skrzyń, które właśnie przeglądał.

- Czy uda ci się to wszystko zrobić dziś wieczorem?

- Nie jestem pewien, ale mam nadzieję, że tak.

- Jutro z samego rana zajmę się wykończeniem półek. - Regulus powiedział z niecierpliwym błyskiem w oczach. - Prawie wszystko jest już zrobione. Muszę jeszcze dodać kilka run, aby aktywować uroki biblioteki.

- Jeśli nie prześpię całej nocy, to nie będzie mnie w bibliotece przynajmniej do południa, więc nie ma potrzeby się spieszyć. -powiedział z lekceważącym gestem.

- Dobrze. Dziękuję ci, Harry. - Regulus uśmiechnął się do niego z wdzięcznością, po czym wrócił do przeglądania rodzinnych skarbów.

Harry poleciał z powrotem do zamku i skierował się do swojego łóżka na potrzebną drzemkę. Ustawił prosty alarm, który obudził go pół godziny przed północą. Choć wciąż był zmęczony, Harry był zdeterminowany, by wykonać to zadanie, bo szczerze obawiał się, że jeśli nie zrobi tego teraz, to minie co najmniej tydzień, zanim znajdzie na to czas.

Po szybkim umyciu twarzy i zębów Harry poczuł się na tyle wypoczęty, że ruszył do Hogsmeade, z miotłą w ręku i V na ramieniu. V wzbił się w niebo, podczas gdy Harry leciał przez ciemność w kierunku wieży astronomicznej. Słyszał wiele opowieści od ojca, jak wymykał się do Hogsmeade, używając miotły, by po prostu latać z i do wieży astronomicznej, bo drzwi tam najwyraźniej nigdy nie były zamknięte.

Harry wsunął pelerynę niewidkę na ramiona w momencie, gdy wylądował na wieży i wsunął swoją miotłę do torby. V poleciał w dół po wielu stopniach i utrzymał się w powietrzu, prowadząc drogę do biblioteki, podczas gdy Harry cicho szedł przez puste korytarze.

Biblioteka była zamknięta na wieczór, ale Harry dowiedział się od członków swojej rodziny, że na bramie nie było żadnych barier, a jedynie urok blokujący, który Harry z łatwością zdjął machnięciem różdżki. Po wejściu do ciemnej i opustoszałej biblioteki Harry od razu zabrał się do pracy. Wydobył z torby więcej skrzyń i kufrów, choć było ich już dość mało, bo większość zużył na przenoszenie Fortuny Blacków, ale z łatwością przekształcił kolejne z przypadkowych kartek pergaminu lub złamanych piór, które znalazł.

Magia, której Harry używał do kopiowania książek, była połączeniem uroków i transfiguracji, która brała cząsteczki powietrza i zamieniała je w papier i atrament, jednocześnie kopiując dokładny wygląd książki. Był to bardzo skuteczny sposób na kopiowanie ogromnych ilości książek bez wysuszenia czarodzieja. Jedynym minusem, że ponieważ wykorzystywał cząsteczki powietrza, bardzo realną konsekwencją było to, że Harry mógł przypadkowo udusić się między stosami w bibliotece, więc pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było zapewnienie wentylacji za pomocą kilku uroków, które dostarczały stały strumień świeżego powietrza do obszarów, w których pracował.

Potem trzeba było zacząć od jednego stosu książek, systematycznie przesuwając się w dół od jednego rzędu do następnego, aż do następnego i następnego, podczas gdy książki zlatywały z półek, kopiowały się w powietrzu i wracały na swoje miejsce, a kopie wpadały do czekającego pod nimi kufra. Praca nie była wcale trudna, ale było tak wiele książek do skopiowania, że po pewnym czasie stawała się dość nużąca i Harry niejednokrotnie przyłapał się na tym, że opierał się o jeden ze stosów.

- Nie śpij. - V paplał, obserwując Harry'ego ze szczytu stosu. - Pobudka, pobudka.

-Ciiii! – Ostatnią rzeczą, jakiej Harry chciał, było, żeby jakiś dozorca usłyszał komentarze V i przyszedł zobaczyć, co się dzieje w bibliotece w środku nocy.

Było tu mnóstwo książek, na najróżniejsze tematy, a Harry z niecierpliwością czekał na możliwość przeczytania wielu tytułów, na które się natknął.

Około czwartej nad ranem Harry skończył pracę w normalnej części biblioteki, a ziewając zawzięcie, sprawdził zabezpieczenia na bramkach, które blokowały wejście do zakazanej części. Jak się okazało, te runy były głównie przeznaczone do utrzymania nieletnich uczniów z dala, a Harry był dorosły. Inne zaklęcia, które znalazł, były tylko bardzo silnymi czarami blokującymi, które nie były dla niego aż tak trudne do złamania i chwilę później Harry zaczął kopiować każdą książkę w dziale ksiąg zakazanych.

Kiedy skończył i wrócił do wieży astronomicznej, słońce lizało już horyzont. Szybko przeleciał tuż za bramy Hogwartu, poczekał, aż V dotknie jego ramienia, i aportował się do domu, gdzie nie tracąc czasu, położył się prosto do łóżka.

V obudził go tuż przed południem.

- Pobudka, pobudka! Jedz, jedz!

Harry zamrugał zamglonymi oczami do swojego towarzysza, podnosząc się na łokciach.

- Tak, w porządku. Violet, śniadanie do łóżka!

Ja pierdolę, Harry nie mógł uwierzyć, że ma służącego, który potrafi to zrobić. Kochał Igora, naprawdę, ale posiadanie kogoś, kto mógłby zrobić mu śniadanie do łóżka, było po prostu zajebiste.

Kilka minut później pojawiła się Violet, która trzymała w ręku dużą tacę i patrzyła na niego pustym wzrokiem.

- Eep.

- Dzięki. - powiedział Harry, przyjmując tacę na kolana i przyglądając się pysznemu jedzeniu. Violet przygotowała mu tosty, jajecznicę, bekon, smażone grzyby i filiżankę mocnej herbaty. To było najlepsze śniadanie, jakie Harry zjadł od wieków, a V również najadł się do syta, siedząc obok niego w łóżku.

Wziął bardzo szybką kąpiel, przebrał się w czyste ubrania i wtedy coś przyszło mu do głowy, gdy zauważył przepełniony kosz. Igor robił pranie, kiedy tylko Harry mu kazał, ale musiał to robić ręcznie i często nie prał rzeczy na tyle długo, żeby usunąć plamy krwi. Ale teraz Harry miał służących, którzy potrafili posługiwać się magią.

- Lavender, zrób mi pranie!

- Eep! - Lawender pojawiła się w jednej chwili i z hukiem zabrała cały kosz.


Hrry zaśmiał się do siebie, gdy biegł w dół po schodach. W chwili, gdy wyszedł na zewnątrz, z miotłą w ręku, by udać się do biblioteki i oddać swoje łupy, znajomo wyglądająca sowa przyfrunęła do niego i wrzuciła mu do ręki liścik. To była jedna z sów, które Harry kupił na pocztę, a list był od Rachel, jego oficera rozwoju naturalnego, który poprosił go o spotkanie tak szybko, jak to możliwe, więc Harry wsiadł na miotłę i poleciał prosto do jej domu.

- Dobrze, że jesteś. - Powiedziała Rachel w momencie, gdy otworzyła swoje drzwi. - Wejdź, potrzebuję twojej opinii i rady.

- Jasne - Harry usiadł przy jej kuchennym stole, który był teraz prawie całkowicie pokryty wieloma stosami mugolskich książek na wszelkie tematy przyrodnicze, i z radością przyjął filiżankę herbaty.

- Dostałam wczoraj sto sztuk rasy Bluefaced Leicester. - powiedziała Rachel, głosem jak zwykle pełnym entuzjazmu. - Udało mi się powiększyć wnętrze skrzyni przeznaczonej zwykle do przechowywania wełny, zapędzić tam wszystkie owce, a następnie przenieść całą partię na wyspę.

- Pomysłowe. Dobra robota. - Harry powiedział z dumnym uśmiechem.

- Mam też całą masę maciorek ras prymitywnych, takich jak Jacobs, islandzka, szetlandzka i Manx Loughtan. Wciąż próbuję znaleźć jakieś barany rasy Romanov hair sheep, ale mam kilka tropów. - Rachel praktycznie promieniała, kiedy skończyła mówić.

- Bardzo się cieszę, że to słyszę. - Harry powiedział szczerze, z ulgą, że Rigel i Keket mają coś do upolowania i zjedzenia, co nie jest jego cennymi kucykami szetlandzkimi.

- Ale pomyślałam... - powiedziała Rachel, tonem zdradzającym, że nie była pewna, czy Harry'emu spodoba się to, co miała do powiedzenia. - Co sądzisz o wilkach? Albo niedźwiedziach?

Harry zamrugał.

- Lubię je tak długo, jak nie zjadają mojego żywego inwentarza.

Rachel westchnęła i odrzuciła na krótko głowę do tyłu.

- Chodzi o to, Harry. Mugole spieprzyli sprawę ochrony dzikich zwierząt po królewsku. W Europie kontynentalnej wilk został praktycznie wytępiony. To samo z niedźwiedziem brunatnym. - Rachel zrobiła bardzo zdecydowany grymas na twarzy. - A to, co zrobiono z wilkami i niedźwiedziami tutaj, jest niczym w porównaniu z tym, co zrobiono z tygrysem syberyjskim.

- Czym? - zapytał Harry, niepewny, czym jest tygrys.

Rachel natychmiast wyciągnęła z przypadkowego stosu dużą książkę i podała ją Harry'emu. Tytuł brzmiał "Tygrys syberyjski", a książka była wypełniona bardzo realistycznymi, kolorowymi zdjęciami dużego pomarańczowego kota w czarne paski. Na jednym z obrazków kot miał w pysku całego jelenia i od razu Harry zaczął się martwić o swoje cenne kucyki szetlandzkie. Potem zobaczył rozdział zatytułowany "tygrys ludojad" i też zaczął się martwić o ludzkich mieszkańców Magiki.

- Moglibyśmy zaoferować tym zwierzętom na skraju wyginięcia dom tutaj, Harry. - Rachel powiedziała, jej brązowe oczy były szeroko otwarte, a głos błagalny.

Harry na krótko zamknął oczy, przygryzając wargę.

- Rozumiem twoje motywacje i podziwiam je. - Harry odpowiedział jej dyplomatycznie, w międzyczasie wyobrażając sobie swoje cenne kucyki szetlandzkie rozszarpywane przez wilki, niedźwiedzie i tygrysy. - Ale nasz kraj nie jest zbudowany do trzymania dużych drapieżników i to się nie zmieni jeszcze przez wiele lat. - Harry podniósł rękę, gdy Rachel wydawała się chcieć z nim dyskutować. - Nasz kraj jest w tej chwili za mały. Będziemy się rozrastać i za jakiś czas być może będziemy mieli wystarczająco dużo ziemi i zasobów naturalnych, by utrzymać kilka niedźwiedzi. Są wszystkożerne, więc będą się dobrze czuły, jedząc wszystko, co znajdą. Ale wilki są znane z zabijania zwierząt hodowlanych na wolności. I choć te tygrysy wyglądają wspaniale, stanowią bardzo realne zagrożenie dla mieszkańców naszej ziemi.

- Ale - powiedziała Rachel, oczy zachodziły jej lekko mgłą. - Te zwierzęta też zasługują na domy, z dala od mugoli, którzy próbują polować na nie do wyginięcia.

- To coś, co mogę zrobić, kiedyś w przyszłości. - Harry wykonał wskazujący gest rękami, jakby chciał coś odepchnąć daleko, daleko od siebie. - mogę stworzyć kolejną wyspę i urządzić na niej rezerwat dzikiej przyrody. Moglibyśmy mieć tam wilki i tygrysy, i moglibyśmy spędzać tam wakacje, podziwiając dziką przyrodę z bezpiecznej odległości.

- Jak ekoturystyka! - Rachel znów się ożywiła i obdarzyła Harry'ego oślepiającym uśmiechem. - To by było super. Ale na Magice możemy wprowadzić dziki, prawda?

- Nie w tym roku, bo roślinność musi się jeszcze trochę rozrosnąć, ale w przyszłości jak najbardziej. - Harry zgodził się z łatwością. Dziki były pyszne i posiadanie stałego zapasu do polowania było dobrym pomysłem.

Rachel pochyliła się do niego bliżej po drugiej stronie stołu.

- Myślałam też o naszych jeziorach i rzekach. W jeziorach mogą znajdować się pstrągi, które są jadalne i przyjemne do złapania.

- Jasne.

- A dla naszej rzeki, myślałam o zakupie zapłodnionej ikry łososia. Wyklute w tej rzece łososie wrócą tam, gdy dorosną, na tarło, a my będziemy mogli je złapać. - Rachel spojrzała na Harry'ego, jakby właśnie ogłosiła, że po raz pierwszy wynalazła koło.

- Dla mnie to brzmi dobrze. - Harry dokończył filiżankę herbaty i skinął głową Rachel. - Możesz dodać do jezior i rzeki, co tylko zechcesz. Ufam ci w tej kwestii. Tylko... każdy drapieżnik większy od lisa potrzebuje mojej zgody, dobrze?

- Dobrze - Rachel aż podskoczyła na swoim miejscu. - Ale trzymam cię za słowo o tej tygrysiej wyspie, Harry, nie myśl, że zapomnę.

- Jasne, ale nie dzisiaj. - I z tymi słowami Harry odsunął swoje krzesło i wstał z westchnieniem. - Jeszcze jedna rzecz. - Harry wyciągnął z saszetki mały woreczek ze złotem i podał go Rachel. - Twoja pensja za listopad. Dziękuję za twoją ciężką pracę. Doceniam to.

I podczas gdy Rachel z wdzięcznością przyjęła worek z monetami, Harry odprowadził się do drzwi. Jeden dobrze pomyślany kryzys zażegnany. Harry postanowił przejść się do biblioteki, ponieważ plac miejski graniczył z Walnut Street.

Pierwszą rzeczą, jaką Harry zauważył na Placu Miejskim, było to, że nowy pub miał teraz drewnianą boazerię na zewnątrz, gdzie wcześniej był biały kamień. Drugą rzeczą, którą zauważył, był ogromny napis nad drzwiami i oknami, który głosił: IRLANDZKI KOGUT*. Pod nim znajdował się bardzo mały, bardzo nudny obrazek koguta.

Harry skrzywił się ze śmiechu, podczas gdy V wydawał obrażone odgłosy na jego ramieniu. Subtelny, to Billy Malone nie był, ale Harry doceniał jego humor i sądził, że inni również.

Gdy Harry wszedł do biblioteki, zastał ją odmienioną. Tuż przy wejściu stało duże drewniane biurko, a za nim rząd szafek na dokumenty. Za biurkiem znajdowały się rzędy ładnie wykończonych drewnianych regałów, niektóre z nich były już całkiem zapełnione. Nad nimi wisiały tablice z tematami takimi jak "uroki domowe" czy "klątwy i przekleństwa".

W chwili, gdy drzwi zamknęły się za Harrym, Regulus wychylił głowę zza regału.

- Harry! Jesteś! Masz wszystkie książki?

- Książki, książki. - V skrzeczał, gdy latał po bibliotece. - Nasze, nasze.

- Tak, tak. Kilkanaście razy prawie zasnąłem. Kopiowanie tylu książek to żmudna praca. - Harry otworzył swoją torbę i zaczął rozładowywać wiele, wiele kufrów i skrzyń.

- Sortowanie książek to jednak świetna zabawa. - Regulus zapewnił go z promiennym uśmiechem. To był najbardziej ożywiony uśmiech, jaki Harry do tej pory widział u niego, i dobrze było zobaczyć Regulusa ze zdrowym rumieńcem na policzkach i ochoczym błyskiem w oczach.

- Jestem pewien, że będziesz się dobrze bawił, przeglądając tę górę książek. - Harry sięgnął do swojego worka i wyciągnął małą sakiewkę z monetami. - Ponieważ jest to dzień wypłaty dla wszystkich moich pracowników, a ty pracujesz dla mnie... - Harry wysunął woreczek.

Regulus prychnął i szybko potrząsnął głową.

- Absolutnie nie. Widziałeś, ile złota ma moja rodzina. Syriusz dał mi połowę z tego skarbca, abym zrobił, co zechcę. Nawet gdybym wydawał hojnie, nie zabrakłoby mi złota do końca życia. Zatrzymaj to i daj komuś innemu. Od tej pory uważam się za wolontariusza.

- To mi odpowiada. - Harry skinął głową ze zrozumieniem. Regulus nie potrzebował tego złota, ale Harry znał kilku ludzi, którzy go potrzebowali. Następnym przystankiem była poczta, gdzie zastał Mildred siedzącą za ladą, gawędzącą z drzemiącymi sowami i dziergającą czerwony sweter.

- Harry, dobrze cię widzieć. Podoba ci się to, co zrobiłam z tym miejscem? - zapytała Mildred, obdarzając go promiennym uśmiechem, a jej igły dziergały bez przerwy.

Mildred udekorowała pocztę kilkoma prostymi zdjęciami kwiatów i krajobrazów, a kolorowy cennik stworzyła na podstawie broszury Poczty na Pokątnej, którą dał jej Harry.

- Wygląda wspaniale. Nie mogę zostać długo, jestem tu tylko po to, żeby ci zapłacić. - Harry wręczył jej małą sakiewkę z kilkoma monetami. - W tym miesiącu przepracowałaś tylko kilka dni, ale za każdy z nich dostajesz zapłatę.

- Dziękuję. - powiedziała Mildred z nieśmiałym uśmiechem. Potem usiadła, a jej igły wreszcie przestały robić na drutach. - Myślałam, Harry, o naszych sąsiadach, którzy nie mają rezerw finansowych, na których mogliby się oprzeć. Moglibyśmy założyć publiczną spiżarnię.

- Co takiego? - zapytał Harry z zakłopotaniem, nigdy nie słysząc o czymś takim.

- Jest to po prostu mała przestrzeń, którą ustawiamy gdzieś na rogu ulicy, gdzie ci z nas, którym nie brakuje rzeczy, mogą zostawić jedzenie i inne niezbędne przedmioty dla naszych sąsiadów, którzy w przeciwnym razie mogliby głodować, zanim wszystkie nasze warzywa zostaną wyprodukowane.

- To doskonały pomysł. - Harry powiedział z zamyślonym skinieniem głowy.

- Rozmawiałam już o tym z Eriką i Claire*. - Mildred kontynuowała, igły znów stukały. - I chętnie poświęcą swój czas i drewno, żeby stworzyć spiżarnię.

- Niesamowite. - Harry powiedział. - Zostawię to w twoich zdolnych rękach, a kiedy już tam będzie, napełnię go za pierwszym razem za mój koszt.

Uśmiech Mildred był zarówno wdzięczny, jak i nieco sentymentalny.

- Jesteś kochany, Harry. Dziękuję.

- Nie ma problemu. - Tak jak Harry wyszedł z poczty, V obrócił się na ramieniu i spojrzał na sowy.

- Głupi ptak, głupi ptak.

Następnym przystankiem Harry'ego był ratusz, gdzie Remus przygotowywał się do powitania kolejnej grupy nowych mieszkańców.

- Harry. - Remus powiedział, gdy tylko Harry przekroczył próg drzwi. - Ekipa budowlana była tu wcześniej, bo skończyli te nowe ulice, ale nie zaproponowałeś dla nich żadnych nazw. Wymyślili Birch Street, Ash Drive, Beech Place i Poplar Lane, bo takie drzewa tam posadzili.

- Mnie tam pasuje. - Harry powiedział zgodnie, ciesząc się, że jego ekipa budowlana wykazuje taką inicjatywę. - Masz, twoja pensja. - Harry wręczył Remusowi worek złota.

Remus zamrugał, patrząc na Harry'ego tak, jakby Harry właśnie wręczył mu żywego grzechotnika.

- Co?

- Pracujesz dla Magiki, Remusie. - Harry powiedział z uśmiechem, siadając na jednym z pustych krzeseł obok biurka. - Oczywiście, że dostajesz wynagrodzenie.

- Ale ja mieszkam w Black Manor, tam jem wszystkie posiłki...

- No i co z tego - Harry wzruszył ramionami i skrzyżował jedną nogę na drugiej. - Nic z tego nie oznacza, że nie zasługujesz na pensję za swoją ciężką pracę, taką samą jak wszyscy inni.

Remus opuścił głowę, wargi drżały mu krótko.

- Tak, dobrze. Dziękuję.

- Pfff. - Harry pominął jego uwagi, zastanawiając się, jak źle świat potraktował Remusa, że otrzymanie pensji, na którą zapracował ciężką pracą, tak wyraźnie go poruszyło. - Ilu nowych ludzi się dzisiaj wprowadza?

Remus zebrał się w sobie i schował torbę do swoich szat.

- Er... około 20, głównie wilkołaki.

- Jak myślisz, ile wilkołaków pozostało w Wielkiej Brytanii? - zapytał Harry, zastanawiając się, czy udało im się dotrzeć do wszystkich wilków, które potrzebowały pomocy.

- Zostało jeszcze około pięćdziesięciu osób. - Remus powiedział, rzucając Harry'emu zmartwione spojrzenie. - Ale spora część z nich to wyznawcy Fenrira Greybacka, a nie chcemy ich na wyspie.

- Nie? - Harry rozszerzył oczy i rzucił Remusowi pytające spojrzenie. - Czy oni nie są cywilizowanym rodzajem wilkołaków?

- Można to ująć w ten sposób. - Remus powiedział, marszcząc nos w oczywistym niesmaku. - Innym sposobem jest wytłumaczenie, że Greyback woli zarażać bardzo małe dzieci i trzymać je dla własnej cielesnej rozrywki, a jeśli te biedne dzieci przeżyją do dorosłości, zazwyczaj kończą z takimi samymi perwersjami jak sam Greyback.

Harry wyprostował się i zwęził oczy w stronę Remusa, podczas gdy stare, prawie zapomniane wspomnienia małych trupów, płaczących dzieci i uczucia kutasa Rylana wbijającego się w niego wypłynęły na powierzchnię z całą mocą.

- Gdzie mogę znaleźć tego Greybacka? - zapytał Harry, głos miał niski, a magia w jego oczach aż zalśniła.

- Dlaczego chcesz wiedzieć? - Remus zapytał szeptem, jego własna twarz nagle zbladła.

Uśmiech Harry'ego był absolutnie drapieżny.

- Bo zabiję tego pieprzyciela-dzieci.

+++++++++++++++


Voldemort nie chciał się do tego nikomu przyznać, ale czuł się trochę zdenerwowany tym, że w końcu wezwie do siebie swoich wyznawców. Tylko odrobinę. Najmniejszą ilość. Ale to wciąż tam było, ta irytująca krzątanina w jego wnętrzu na myśl o konieczności ogłoszenia swoim wyznawcom, że będą postępować inaczej.

Voldemort wiedział, że niektórzy z nich z radością powitają tę zmianę, ponieważ zrozumieją, że ten nowy kierunek będzie bezpieczniejszy dla nich samych i ich rodzin. Ale inni, ci, którzy uwielbiali przemoc, być może uznaliby ten nowy, ulepszony plan za słaby, a Voldemort nie nadawałby się już do przewodzenia im. Oczywiście Voldemort nie tolerował żadnych rebelii w swoich szeregach i wszelkie przejawy buntu zwalczał z całą stanowczością, ale wiedział, że zwolennicy, którzy przestali wierzyć w niego i w sprawę, mogli zostać wykorzystani przez takich ludzi jak Dumbledore, jako szpiedzy. Voldemort musiał postępować ostrożnie, bez względu na wszystko.

Stał w sali balowej tego, co teraz oficjalnie nazywano Gaunt Manor, z Quirrellem i Bartym u boku. Dał Barty'emu znać o wezwaniu, aby ten mógł uniknąć Dumbledore'a bez wzbudzania podejrzeń i upewnić się, że jego wielosokowy się zużył, zanim pokaże się swoim kolegom Śmierciożercom.

- Twoje ramię, Quiriniusie. - powiedział Voldemort i w chwili, gdy ukazało mu się nagie przedramię Quirrella, przycisnął czubek swojej cisowej różdżki do Mrocznego Znaku. Quirrell zadrżał na sekundę z powodu nagłego błysku bólu, ale niemal natychmiast się otrząsnął. Najnowszy, naznaczony sługa Voldemorta przeszedł długą drogę od trzęsącego się człowieka, którym był, gdy Voldemort spotkał go po raz pierwszy.

- A teraz czekamy. - powiedział Voldemort, trzymając różdżkę w dłoni, ale skierowaną w dół.

- Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, kto się pojawi. - mruknął Barty, wciąż bardzo wyczulony na punkcie tych wyznawców, którzy odrzucili Czarnego Pana po jego upadku, by nie trafić do Azkabanu.

Pierwszym zamaskowanym Śmierciożercą, który przekroczył drzwi, był Severus, ponieważ Voldemort rozpoznałby jego chód wszędzie. Wkrótce za nim podążył Lucjusz, którego blond włosy zdradziły jego tożsamość. Za nim podążyli inni, których Voldemort z łatwością rozpoznałby nawet po zasłoniętych twarzach. Avery, Crabbe, Goyle, Mulciber, Rowle, Yaxley i Travers.

Wkrótce pojawiło się kilku innych, z których jeden zaskoczył Voldemorta, choć nie miał pojęcia dlaczego, skoro wciąż był jednym z jego Śmierciożerców.

Regulus wślizgnął się do środka sali, z pochyloną głową, z ukrytą twarzą, i stanął z samego tyłu, jak najdalej od Voldemorta.

- Przyjaciele. - Voldemort powiedział, gdy wydawało się, że wszyscy, którzy mieli się pojawić, już to zrobili. - Minęło trzynaście lat, odkąd się tak zebraliśmy. Wiele się wydarzyło. Rzeczy, o których wiecie, jak mój tymczasowy upadek, i sporo rzeczy, które was zaskoczą, jak nowe miejsce naszych spotkań.

Voldemort zrobił kilka kroków do przodu i przeszedł wzdłuż i wszerz linii zamaskowanych Śmierciożerców, ciesząc się z ich wyraźnego dyskomfortu, że przeszedł tak blisko, prawdopodobnie obawiając się, że lada chwila zostaną ukarani klątwą Cruciatus. Ale nie, Voldemort postanowił, że nie będzie już karał swoich zwolenników w ten sposób, chyba że będzie to naprawdę uzasadnione.

- Przyjaciele, stoimy przed wyborem, którego wszyscy musimy dokonać. - Voldemort kontynuował, zatrzymując się przed swoimi zwolennikami, z rękami splecionymi luźno za plecami. - Wszyscy musicie dziś dokonać wyboru. Zdejmijcie swoje maski.

Rozległy się zdziwione pomruki, gdyż Voldemort nigdy wcześniej nie kazał swoim zwolennikom odsłaniać twarzy na takim zebraniu. Tylko wewnętrzny krąg spotykał się z odsłoniętymi twarzami. Ale jego zwolennicy wciąż za bardzo obawiali się potencjalnej kary, by go nie posłuchać, więc jeden po drugim ściągali maski i rozglądali się uważnie po sali, starając się nie rzucać w oczy, że to robią.

Voldemort skinął głową z satysfakcją.

- Teraz, kiedy wszyscy jesteśmy...

- Reggie?

Zamykając usta, Voldemort obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Barty stoi tam, biały jak kartka papieru, wpatrując się w drugą stronę sali balowej, jakby zobaczył ducha.

- Reggie? Jak? - I zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić, Barty przeleciał przez salę balową i rzucił się z ramionami na oszołomionego Regulusa, ściskając go tak mocno, że nawet Voldemort zaczął się martwić o jego dobro.

- Cześć, Barty. - Regulus powiedział szeptem, a jego oczy błyszczały ze szczęścia, gdy Barty w końcu się odsunął. Wyglądało na to, że Regulus chciałby powiedzieć coś więcej, ale Barty nie dał mu szansy, bo przycisnął swoje usta do ust Regulusa w mocnym pocałunku. Przez chwilę Regulus stał zupełnie nieruchomo, oczy rozszerzyły się w szoku, ale potem przechylił głowę i odpowiedział na pocałunek, podczas gdy jego oczy powoli się zamknęły.

Voldemort westchnął. To właśnie się działo, gdy przestawało się używać klątwy cruciatus na swoich wyznawcach, po prostu to wiedział.
___________

*Dla niewtajemniczonych, kogut - cock, gdzie cock to również penis. Gra słów, bo Billy jest z Irlandii, więc napisał irlandzki kogut(kutas), no i to o to właśnie chodzi.

*sory ludzie, na początku zrobiłam tak, że Erika i Claire to para, gdzie Erika to mężczyzna... bo w angielskim nie odmienia się imion, więc myślałam, że to takie zwykłe, chociaż nieco nietypowe imię męskie. No ale od tamtego pierwszego wprowadzenia postaci, ciągle mi to nie pasowało i starałam się wybrnąć, nie nazywając ich po imieniu tylko w jakiś inny sposób. I ciągle sprawdzałam, czy to dwie kobiety, czy mężczyzna i kobieta, co ja tam napisałam wcześniej, ale mam już dość, więc oto przedstawiam pierwszą w tym opowiadaniu zmianę płci. Od teraz Erika i Claire to kobiety. Prawdopodobie nawet nie zdawaliście sobie sprawy, że raz pisałam tak, a raz tak, tylko z góry założyliście, że to kobieta. Tym lepiej.

The Necromancer || Tłumaczenie tomarryWhere stories live. Discover now