23

2.6K 201 14
                                    

Harry był raczej rozkojarzony, gdy przybyło kilku nowych mieszkańców, choć nie był pewien, co go dręczyło. Miał wiele na głowie, z długą na milę listą rzeczy do zrobienia, która była wypełniona pilnymi zadaniami, więc może po prostu o to chodziło.

Pojawienie się Mildred Fletcher otrząsnęło Harry'ego z tego, co zajmowało jego umysł. Mildred była niską kobietą po pięćdziesiątce, z kręconymi brązowymi włosami przyprószonymi siwizną. Towarzyszył jej syn Frank, świeżo zarażony wilkołak, który miał dwadzieścia lat.

- Czy jest tu poczta? - zapytała Mildred, podczas gdy Frank czytał wszystkie papiery. - W zeszłym miesiącu zmarła nasza sowa Dumpy. Była staruszką, takim uroczym ptaszkiem. Nie zdecydowaliśmy się jeszcze na kupno nowej sowy, ale co tydzień wysyłam listy do mojej siostry w Oakmoore, a ona strasznie by się zmartwiła, gdybym nagle przestała z nią korespondować.

Harry zamrugał kilka razy, żeby przetworzyć ten nagły strumień informacji.

- Zrobię pocztę, to żaden problem. Ale jeśli twoja siostra jest magiczna, to czy nie byłoby jej łatwiej przenieść się tutaj?

Mildred obdarzyła Harry'ego smutnym uśmiechem.

- Moja siostra jest magiczna, rzeczywiście, ale wyszła za mąż za mugola, bardzo miłego człowieka, Herberta Nievesa. Żyje głównie jako mugolka, szczerze mówiąc, woli to, i jest bardzo aktywna w Kobiecym Instytucie Oakmoore, nigdy by tego nie porzuciła.

- W porządku! - Harry powiedział szybko, żeby jej przerwać. Mildred wyglądała na uroczą kobietę, ale Harry'emu w tym momencie praktycznie dzwoniło w uszach. - Poczta w takim razie!


- Chciałbym spróbować pracy na roli. - Frank Fletcher odpowiedział, gdy Remus zapytał go, co chciałby robić. - Mój mugolski dziadek był farmerem i zawsze lubiłem spędzać tam wakacje w dzieciństwie, jeżdżąc z nim na traktorze.

- Desperacko potrzebujemy rolników. - przyznał Harry, obdarzając Franka zachęcającym uśmiechem. - Mogę wydzierżawić ci za darmo, na początek, powiedzmy 100 akrów pod uprawę pszenicy. Będziesz mógł uprawiać ziemię, a po żniwach musisz oddać Magice 20 procent wszelkich zarobków.

Frank posłał Harry'emu zamyślone skinienie głowy.

- Tak, wydaje mi się, że to coś, co mógłbym zrobić.

- Miło mi to słyszeć. - I Harry bardzo się z tego ucieszył, bo o ile ludzie mogli z łatwością sami wyhodować wiele owoców i warzyw wokół swoich domów, o tyle uprawy takie jak pszenica i inne zboża można było uprawiać naprawdę tylko na znacznie większą skalę, by było to opłacalne.

Remus wysłał nowych mieszkańców na Chestnut Drive, aby zajęli ostatni dostępny tam dom po tym, jak Frank podpisał umowę dzierżawy ziemi rolnej.

Ostatnim nowym mieszkańcem tego dnia był młody mężczyzna w wieku około dwudziestu lat, o krótkich blond włosach i jasnoniebieskich oczach.

- Billy Malone. - powiedział z grubym irlandzkim akcentem. - Nie jestem wilkołakiem, ale mój kumpel Shaun jest i kazał mi się tu przeprowadzić. - Billy mrugnął do Harry'ego porozumiewawczo. - Jestem urodzonym mugolakiem i otwartym gejem, a jak się okazuje, wielu konserwatywnych ludzi w magicznej Brytanii nie lubi zatrudniać takich jak ja. Od ukończenia Hogwartu jestem barmanem w mugolskich pubach w Kilkenny.

- Jesteś tu bardziej niż mile widziany. - Remus zapewnił go z ciepłym uśmiechem, wręczając niezbędne papiery.

- Jest tu jakiś bank czy coś? - Billy zapytał, gdy już przeczytał i podpisał umowy. - Chciałbym dostać pożyczkę na otwarcie pubu. Shaun powiedział, że każdy może tu otworzyć interes, a ty nie masz jeszcze pubu.

- Nie mamy jeszcze banku. - Harry zauważył, raz czy dwa spoglądając na Billy'ego. Był to dobrze wyglądający młody człowiek, bardziej uroczy niż przystojny, i ciągle rzucał Harry'emu raczej sugestywne spojrzenia. - Ale jestem jak najbardziej skłonny zaoferować ci niewielką, nieoprocentowaną pożyczkę, żebyś mógł zacząć swój biznes.

- Mógłbyś? - Uśmiech Billy'ego był niemal oślepiający. - Mam trochę oszczędności, ale zakup zapasów do pubu będzie kosztowny. Zapisz mnie więc do budynku handlowego.

- Nad witrynami sklepowymi jest miejsce na mieszkanie. - Harry zwrócił uwagę. - Jeśli zdecydujesz się tam zamieszkać zamiast w osobnym domu, oddam ci lokal na umowę mieszkaniową. W ten sposób nie będziesz musiał płacić czynszu.

Billy zgodził się od razu.

- Stoi. Możesz mi pokazać, jaka to dokładnie nieruchomość, kolego? - Wszystko to powiedział z takim spojrzeniem, jakie Harry widział już setki razy.

- Byłbym ogromnie zaszczycony. - powiedział Harry, ignorując cichy chichot Remusa. Remus był zdecydowanie zbyt spostrzegawczy dla własnego dobra. - Tędy.

- Nie - warknął V, rzucając Billy'emu ostre spojrzenie. - Nie.

- Spierdalaj. - Harry mruknął, prowadząc Billy'ego przez rynek miasta do dużego, pustego sklepu. - Jeśli nie chcesz patrzeć, to poczekaj na zewnątrz.

V trzepotał skrzydłami, uderzając Harry'ego wielokrotnie o bok głowy.

- Naprawdę dojrzale, V. - szepnął Harry, jednocześnie dając towarzyszowi kuksańca, niemal spychając go prosto z ramienia.

- Głupi człowiek, głupi człowiek. - V gruchnął głośno w kierunku Billy'ego, zanim w końcu odleciał z ramienia Harry'ego i wylądował na jednym z pobliskich budynków, by móc spoglądać na Harry'ego zwężonymi oczami.

- Przepraszam za to. - Harry powiedział z przepraszającym uśmiechem, prowadząc Billy'ego do pustego sklepu. - To największy sklep, jaki mam do dyspozycji.

- Tak, będzie idealne. - Billy powiedział, gdy szedł przez pustą przestrzeń.

- Oczywiście wymaga pracy. - Harry stanął pod jedną z bocznych ścian, rozglądając się po pustej przestrzeni. - Mogę przedstawić cię osobom, które wiedzą, gdzie znaleźć tanie ścinki drewna, które można przekształcić w meble barowe.

- Jestem dobry w transfiguracji. - Billy powiedział, podchodząc do Harry'ego z przechyloną głową i pozwalając, by jego oczy powędrowały po jego ciele. - Jestem też dobry w innych rzeczach.

- Pomyślałem, że możesz być. - Harry zgodził się z uśmiechem. - Dlaczego nie padniesz na kolana i mi nie pokażesz?

- To będzie dla mnie przyjemność, kolego. - I bez chwili przerwy Billy padł na kolana przed Harrym, rozpiął lniane spodnie, wyjął jego twardniejącego członka i wessał go do ust.

Harry oparł głowę o ścianę, jedną ręką przeczesując włosy Billy'ego. Zbyt długo nie cieszył się seksem, więc kiedy nadarzyła się okazja, nie zamierzał odmawiać sobie tej prostej przyjemności. Harry lubił pieprzyć kobiety, pieprzył wiele w swoim długim życiu, ale naprawdę doceniał nieskomplikowany sposób, w jaki mężczyźni mogli uprawiać ze sobą seks dla samej wymiany orgazmów, bez potrzeby szukania czegoś więcej.

Billy był dobry w ssaniu i Harry wpatrywał się w niego z uśmiechem, ale gdy obserwował, jak głowa Billy'ego kiwa się w górę i w dół, coś go uderzyło w tej całej sytuacji. Obciąganie było w porządku, Billy sprawiał mu przyjemność, ale wciąż czegoś mu brakowało. Harry zacisnął oczy po tym, jak spuścił się Billy'emu do gardła.

- Podoba ci się? - zapytał Billy, oblizując wargi, gdy wstawał.

- O tak, chodź tu. - I nie tracąc czasu, Harry sięgnął po spodnie Billy'ego, rozpiął je i zrobił Billy'emu szybką robótkę ręczną. Nie trzeba było długo czekać, żeby Billy doszedł.

- Dzięki, kolego. - Billy powiedział, doprowadzał się do porządku.

- Tak, tobie też. - Harry odparł, obdarzając Billy'ego szybkim uśmiechem. - Będę w bibliotece przez resztę ranka, jeśli masz jakieś pytania.

- Jasne, do zobaczenia później. - Billy wrócił do podziwiania pustego miejsca, w którym miał być jego pub, podczas gdy Harry wyszedł za drzwi.

V podleciał w dół, by natychmiast wylądować na ramieniu Harry'ego, rzucając mu szczerze zdegustowane spojrzenie.

- Głupi kutas, głupi kutas.

Harry na krótko zamknął oczy i potrząsnął głową. V zawsze był temperamentnym towarzyszem, skłonnym do nagłych wybuchów zazdrości, ale nigdy wcześniej nie obraził penisa Harry'ego.

- Mam potrzeby, V.

- Głupi kutas.

- Dobra, mój kutas jest głupi. - Harry powiedział z uśmiechem. - Był też fachowo zassany, czego potrzebował, zapewniam cię.

- Głupi kutas.

Harry jednak nie kłamał. Jego członek potrzebował trochę uwagi, więcej niż mogła mu zapewnić jego własna ręka. Ale chociaż fellatio trochę oczyściło Harry'emu umysł, to wciąż pozostawało uczucie rozproszenia, które starannie postanowił zignorować. Musiał przygotować bibliotekę.

Biblioteka była najwyższym budynkiem na rynku z trzema piętrami. Ratusz miał tylko dwa, podobnie jak wszystkie inne budynki. Zewnętrzne ściany były wykończone, ale wnętrze nadal pozostawało zupełnie puste, więc Harry zabrał się do pracy nad tworzeniem wewnętrznych ścian, sufitów i klatek schodowych. Na każdym piętrze zainstalował publiczne łazienki, a dla pracowników prywatne miejsce do robienia przerw. Następnie zamienił gołe kamienne podłogi na miękkie szare dywany, nadając całemu budynkowi bardziej przyjazny wygląd. Dodał oprawy oświetleniowe, na których wypisał proste runy, dzięki którym światło można było włączać i wyłączać jednym dotknięciem różdżki. Wreszcie zamienił proste, solidne drewniane drzwi wejściowe na dużo bardziej atrakcyjne podwójne drzwi z dużymi szklanymi panelami, a nad nimi wyrył w białym kamieniu napis "PUBLICZNA BIBLIOTEKA SPELLBRIDGE".

Na razie to wystarczy. Regulus mógłby przejąć to miejsce, postawić recepcję, gdziekolwiek by chciał, wstawić regały i zacząć wypełniać cały budynek książkami.

Harry wrócił do domu na szybki lunch, na który złożyło się kilka kanapek i dwie filiżanki herbaty, a potem udał się na rynek, by wykonać jeszcze jedną pracę. Harry wybrał jedną z mniejszych, pustych witryn sklepowych i wyrył w kamieniu napis 'POCZTA SPELLBRIDGE', zanim wszedł do środka, by stworzyć niezbędne meble. Przekształcił dużą kamienną ladę, która rozciągała się przez większą część sklepu. Zamienił jej blat w gładką drewnianą deskę. Dodał drewniane ławki wzdłuż drugiej strony, gdzie ludzie mogli usiąść, z małymi bocznymi stolikami, gdzie mogli pisać w razie potrzeby. Za ladą Harry dodał kilka drewnianych grzęd, na których mogły usiąść sowy, wzdłuż całego sklepu. Na zapleczu stworzył kilka dużych, kwadratowych okien, które łatwo się otwierały i pozwalały sowom szybko wlecieć i wylecieć, bez konieczności przechodzenia przez część dla gości.

Kiedy wszystko było gotowe, Harry poszedł na Chestnut Drive, gdzie zastał Mildred i Franka zajętych rozpakowywaniem mebli i dekorowaniem nowego domu.

- Przygotowałem pocztę. - Harry powiedział do rozpromienionej Mildred. - Muszę tylko kupić kilka sów. Chciałbym, żebyś ją poprowadziła.

- Ja? - Mildred przyłożyła dłoń do piersi w szoku. - Dlaczego?

- Wygląda pani na bardzo uroczą kobietę, która świetnie by sobie poradziła. - Harry powiedział z lekkim uśmiechem. - Na razie, poza opieką nad sowami, nie będzie jeszcze wiele pracy. Ale w miarę jak nasza społeczność będzie się rozrastać, będzie też przybywać klientów.

- Mogłabym robić na drutach, siedząc na poczcie, jak sądzę. - Mildred zamyśliła się, wpatrując się ponad ramieniem Harry'ego w zupełnie nic. - Uwielbiam robić na drutach i zamierzałam zacząć dziergać wygodne swetry, kamizelki i skarpetki, a potem może je sprzedawać lub handlować nimi.

- To by się sprawdziło. - Harry szybko się zgodził. - Oczywiście zapłacę ci za twój czas.

Mildred wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale Harry ją uprzedził.

- Będziesz prowadzić mój interes za mnie, Mildred. Więc dostaniesz zapłatę, koniec tematu.

- Och, dobrze. - Policzki Mildred zabarwiły się na różowo, ale wyglądała na zadowoloną ze swojej nowej pracy.

I Harry był szczęśliwy, że założył swój pierwszy osobisty biznes. To było coś, co zrobił również w Sildarze, kiedy po raz pierwszy stworzył tę społeczność. Był bardziej niż szczęśliwy, że mógł wlać złoto do rozwijającej się społeczności, ale jego wielki stos złota nie był nieskończony, więc Harry otworzył również kilka małych firm, które w końcu stały się dochodowe i dodały trochę złota do wyczerpanego stosu Harry'ego. I właśnie na to liczył, że tak samo stanie się z pocztą. Trochę potrwa, zanim populacja miasta się powiększy, ale w końcu będzie wystarczająco dużo mieszkańców, by poczta przyniosła Harry'emu trochę zysku pod koniec dnia.

Harry szybko aportował się do Wielkiej Brytanii, aby odwiedzić Pokątną i Sowie Emporium, gdzie kupił pięć młodych sów. Dwie sowy stodolne, dwie puszczykowe i jednego dużego puchacza. Wydawało się to aż nadto wystarczające na początek. Pozwolił Mildred nadać im imiona, bo to ona będzie ich główną opiekunką, a jeśli w przyszłości będzie potrzebowała więcej sów, Harry kupi więcej, proste.

Wstąpił też na pocztę na Pokątnej, żeby sprawdzić, jakie są ceny i jakie inne usługi oferują. Zgarnął nawet pomocną broszurę, którą zaoferował mu uprzejmy, starszy pan za ladą, i Harry z radością wsunął ją do kieszeni, zanim udał się na poszukiwanie jakiejkolwiek używanej księgarni, jaką tylko mógł znaleźć.

Chociaż Harry'ego kusiło, żeby kupić całą kolekcję książek w pierwszej napotkanej księgarni z używanymi książkami, doszedł do wniosku, że to może być trochę za dużo, skoro Regulus przynosił duże ilości książek, a Harry wkrótce skopiuje całą bibliotekę Hogwartu. Zamiast tego po prostu kupił każdą książkę na temat warzywnictwa, rolnictwa, hodowli bydła i wszelkiego rodzaju budownictwa i remontów. Był tam też niezły wybór magicznych rzemiosł i zawodów, które, jak sądził, przydadzą się ludziom szukającym sposobów na zarabianie na życie.

Sprzedawca za ladą nie mrugnął okiem, kiedy podliczał małą górę książek Harry'ego, za co mężczyzna był mu bardzo wdzięczny, bo nie był w nastroju do odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Im dłużej uda im się utrzymać Magicę w tajemnicy, tym lepiej. Harry cieszył się, że Magica w końcu znalazła się poza wszelkimi strefami ekonomicznymi i teraz oficjalnie była własnym narodem, do którego nikt nie mógł mieć pretensji.

Po zostawieniu sów na poczcie i książek w bibliotece, Harry wrócił do domu, już wyczerpany, a dzień jeszcze się nie skończył.

- Igor, przynieś mi wina! - krzyknął Harry, siadając za swoim biurkiem w bibliotece.

- Eurgh!

Harry wyciągnął kilka kartek papieru, aby przejrzeć swoje listy zadań do zrobienia, podczas gdy Igor postawił butelkę wina przy jego łokciu. Harry szybko nalał sobie kieliszek i skreślił kilka pozycji ze swojej listy, ale zaraz dodał kilkanaście kolejnych.

Naprawdę potrzebował pomocy.

- Deszcz, deszcz. - V skrzeczał ze swojej grzędy, wpatrując się w okno. Harry zerknął przez ramię. Deszcz rzeczywiście zaczął padać, a grube krople pokrywały szyby, gdy na zewnątrz lało jak z wiadra.

- To dobre dla drzew, V. - powiedział Harry, odchylając się na krześle i popijając wino. Dziwnie się czuł, spożywając jedzenie i picie bez brody. Wcześniej zawsze pilnował swojej brody i wąsów, żeby nie rozmazać po nich jedzenia, ale teraz mógł być tak swobodny, jak tylko chciał, odchylając kieliszek.

Może V miał rację co do tej brody.

Kiedy Harry czytał swoje listy, zauważył coś, co z pewnością pomogłoby mu w jego niezwykle napiętym grafiku. Podjęcie się stworzenia z martwych skrzatów domowych rodziny Black inferi.

W jednej chwili Harry poczuł przypływ energii i usiadł wyprostowany. Mógłby zamienić każdego martwego skrzata, jakiego znajdzie, w inferi i kazać im pracować na terenie zamku, budować więcej dróg i uprawiać więcej ziemi. Teraz było już trochę za późno, bo zbliżała się pora kolacji, a słońce szybko zachodziło. Poza tym, obiecał Voldemortowi, że zabierze go ze sobą, gdy będzie stwarzać skrzaty, więc może to praca na następny dzień.

Głośny huk, który sprawił, że cały zamek się zatrząsł, sprawił, że Harry rozlał wino na swoje listy. Po nim nastąpił kolejny huk, i kolejny, jakby coś bardzo dużego próbowało wyważyć drzwi wejściowe.

- Głośna bestia, głośna bestia. - zawołał V, szybko wskakując Harry'emu na ramię. Nawet Keket, która drzemała na swoim ulubionym dywanie z niedźwiedziej skóry, podskoczyła i podążyła za Harrym do przedpokoju.

Ostrożnie, niepewny, co znajdzie, Harry otworzył drzwi.

Smok Rigel siedział na trawniku, przemoczony, deszcz lejący się strumieniami z jego wielkich skrzydeł, z pochyloną głową, patrząc na Harry'ego żałośnie.

- A, cholera, Rigel, przepraszam. - Harry powiedział od razu, podczas gdy V parsknął śmiechem na jego ramieniu.

- Mokra bestia, mokra bestia!

Rigel zwiesił głowę jeszcze bardziej, wyglądając tak żałośnie, jak tylko smok może wyglądać.

Harry zastanawiał się przez chwilę, zanim wpadł na dobre rozwiązanie.

- Co powiesz na to, żebym zrobił ci kilka wygodnych, smoczych jaskiń w zboczu góry.

Rigel uniósł lekko głowę, pomarańczowe oczy rozszerzyły się w pełnym nadziei spojrzeniu.

- Możemy od teraz nazywać tę górę Górą Smoczego Kamienia. - Harry zaproponował, zapalając się do tematu. - I od tej pory będzie to twój oficjalny dom.

Kiwnąwszy kilka razy swoją wielką głową w górę i w dół, Rigel uniósł się w górę i zatrzepotał ogromnymi skrzydłami, posyłając w powietrze kałuże wody.

- Wezmę moją pelerynę. - Harry szybko włożył swoją wciąż spaloną pelerynę i wyszedł na zewnątrz. - Ja się tam aportuję.

Rigel szybko zbliżył się do Harry'ego i opuścił górną część ciała.

Harry zmarszczył brwi.

– Co?

Ostrożnie opierając swoje ramię o ramię Harry'ego, Rigel rzucił Harry'emu wyczekujące spojrzenie.

- Oh. Jasne. Lećmy, kuzynie. - Harry wspiął się na mokry grzbiet smoka i szybko odskoczył do przodu, gdy Keket wskoczyła za nim. V osiadł tuż przed Harrym, rozpościerając nieco skrzydła, by pomogły mu utrzymać równowagę. Rigel rozpostarł swoje wielkie skrzydła i gibał się na śliskiej łące, trzepocząc wściekle. Przez chwilę wydawało się, że mogą się rozbić, kiedy Rigel poślizgnął się trochę na mokrej ziemi, ale w porę się poprawił i następne, co Harry zdążył zauważyć, to że lecą.

A latanie na smoczym grzbiecie było zupełnie inne niż na miotle. Keket ryczała z podniecenia, bo to był jej pierwszy raz w życiu w powietrzu, podczas gdy V zrzędził krytycznie pod nosem. A Harry po prostu zrelaksował się i cieszył jazdą, mimo że deszcz lał, mocząc go w kilka minut.

Rigel nie spieszył się z obleceniem całej wyspy, oprowadzając Harry'ego po niej, i mimo że zapadał zmierzch i szybko się ściemniało, nadal widzieli pod sobą mnóstwo rzeczy. Cztery ulice Spellbridge były oświetlone, a w oknach domów świeciły się światła. Harry poczuł się bardzo pokrzepiony, że w tych domach mieszkają ludzie, jego ludzie, którzy są bezpieczni i zdrowi. Dom Voldemorta również był oświetlony, podobnie jak Black Manor.

Pod nimi widzieli owce skulone razem, podczas gdy szkockie pasły się tak, jakby nie zwracały uwagi na deszcz. Cenne kucyki szetlandzkie Harry'ego wydawały się raczej onieśmielone przez przelatującego nad głową smoka i zaczęły galopować przez bujne łąki w lekkiej panice.

I Harry poczuł przypływ emocji w klatce piersiowej na widok swojej nowej ziemi, swojego nowego kraju.

Jego nowe życie.

Od razu poczuł intensywną tęsknotę za Sildarem, za rodziną i przyjaciółmi, ale jednocześnie był podekscytowany pomysłem dalszego rozwoju Magiki.


Po dobrym pół godzinnym locie, Rigel wylądował na zboczu góry. Cóż, było to raczej zderzenie w dobrym stylu, ale wszyscy wyszli z tego żywi, bez żadnych obrażeń i to się liczyło. Przemoczony Harry nie tracił czasu i zaczął tworzyć całą sieć dużych jaskiń w zboczu góry. Wypisał runy na ścianach, aby utrzymać w nich komfortową temperaturę przez cały rok, a do jednej z jaskiń z tyłu dodał mnóstwo transfigurowanej słomy, aby Rigel miał miłe, miękkie gniazdko do spania.

Rigel skinął głową z aprobatą i natychmiast zadomowił się w swoim nowym przybytku. Harry pożegnał się i wrócił do domu, ciągnąc za sobą V i Keket.

Przejażdżka na smoku sprawiła mu ogromną frajdę, ale też zmroziła go do kości z powodu ulewy.

- Igor, przygotuj mi kąpiel!

- Eurgh!

Harry podgrzał sobie miskę z resztkami gulaszu, wziął butelkę wina i usiadł w ciepłej wodzie, jedząc kolację, podczas gdy V gadał o tym czy tamtym. Po wszystkim Harry zdecydował, że to już pora i położył się do łóżka, z V na wezgłowiu i Keket rozciągniętą obok niego. Harry zatrzymał kilka książek do przeczytania, zanim odda je do biblioteki, i czytał o utrzymaniu magicznych sadów, aż oczy mu się zamknęły.

Następnego ranka, dobrze wypoczęty Harry przechadzał się do rezydencji Voldemorta na ich randce z inferi.

Drzwi otworzył Quirrell.

- W czym mogę pomóc?

Harry znów poczuł się dziwnie, widząc tego człowieka dzielącego dom z Voldemortem.

- Zamierzam wskrzeszać martwe skrzaty domowe i pomyślałem, że Voldemort chciałby się do mnie przyłączyć.

Quirrell mrugnął kilka razy do Harry'ego, zanim powoli się odwrócił.

- Chwileczkę, proszę.

Odwróciwszy się plecami do drzwi, Harry czekał niezbyt cierpliwie, aż w końcu Voldemort się pojawił.

- Chętnie się do ciebie przyłączę, kiedy ty... - Voldemort zamknął usta, gdy drugi mężczyzna się odwrócił.

Harry powoli uniósł obie brwi, gdy Voldemort pozostał niemy przez kilka długich chwil. W końcu Voldemort podniósł gardło.

- Wyglądasz... inaczej.

- Ach, tak. - Harry przejechał dłonią po nagim podbródku i gardle. - Można się tego spodziewać, gdy traci się 20 funtów włosów.

- W rzeczy samej. - Voldemort nadal rzucał Harry'emu dziwne spojrzenia po tym, jak zamknął za sobą drzwi. - Zajmijmy się skrzatami... To znaczy, chętnie poobserwuję, jak zmieniasz domowego skrzata w inferi.

- Dobrze. - Harry zszedł po schodach w kierunku misternego ogrodu, a Voldemort pospiesznie ruszył za nim. - Zostały pochowane w pobliżu jeziora Syriusza, obok dużego buka. - V wystartował z ramion Harry'ego, korzystając z okazji, by rozwinąć skrzydła i polecieć razem z nimi wysoko w niebo.

- Czy rozważałeś dodanie utwardzonych ulic? - zapytał Voldemort, gdy tylko dotarli na mokre od deszczu łąki. - Albo przynajmniej porządnego chodnika dla pieszych.

- Po co, myślisz, że wskrzeszam skrzaty? - Harry powiedział z uśmiechem na niezadowolone uwagi Voldemorta. - Wciąż jest tyle do zrobienia, ale te stworzenia będą w stanie wykonać cząstkę z nich.

- Ja też chętnie pomogę, jeśli tylko dasz mi znać, co trzeba zrobić. - Voldemort zaproponował z doskonale czarującym uśmiechem.

- Zasadziłbyś dla mnie sad obok mojego zamku? - zapytał Harry, po czym zagryzł wargę, by ukryć uśmiech, widząc, jak twarz Voldemorta marszczy się z niesmakiem.

- No cóż, może nie jakieś prostackie zadania. - Voldemort powiedział delikatnie.

- Właściwie, to mam dla ciebie ważne zadanie. - powiedział Harry, przypominając sobie swoją długą, długą listę rzeczy do zrobienia. - Nie jest to jeszcze potrzebne, ale chciałbym, żebyś zaprojektował system nauczania dla Magiki.

Voldemort zwolnił kroku, a jego wyraz twarzy stał się zamyślony.

- Jakiego rodzaju system nauczania?

- W Sildarze mieliśmy małe szkoły podstawowe w każdym mieście, gdzie dzieci uczyły się liter i cyfr, trochę biologii i historii, podstawowe runy, tego typu rzeczy. Po ukończeniu dwunastego roku życia uczęszczały do Narodowej Szkoły Magii, która była szkołą z internatem, pozwalającą im wracać do domu w weekendy. Kończyli ją, gdy osiągali 18 lat, a potem mogli się u kogoś szkolić, jeśli chcieli się specjalizować w pewnych dziedzinach. Albo mogli iść do pracy, jeśli chcieli.

Voldemort przytaknął.

- To brzmi całkiem rozsądnie. Co mam w tym zmienić?

Harry odwrócił się, by spojrzeć na Voldemorta, który westchnął.

- Magica to nie Sildar, więc chciałbym, żebyś sprawił, że to zadziała z przedmiotami, które są tu nauczane, środkami transportu, które mamy i czymkolwiek innym, co przyjdzie ci do głowy.

- Z pewnością mogę to zrobić. - Voldemort zgodził się, patrząc Harry'emu w oczy.

- Ale bez pośpiechu. - Harry poczuł się zmuszony zwrócić na to uwagę.

- Nie będę się spieszył. - Voldemort wciąż patrzył Harry'emu w oczy, a jego usta rozchyliły się w czarującym uśmiechu. - Czy ponownie rozważyłeś moją propozycję, Harry? Nadal z chęcią zabrałbym cię na Bal Yule.

Harry jęknął i potarł dłonią twarz.

- Już powiedziałam "nie".

- To było dwa dni temu. - Voldemort wzruszył ramionami. - Więc twoja odpowiedź równie dobrze mogła się zmienić.

Harry bardzo chciał powiedzieć Voldemortowi, że naprawdę, naprawdę nie, ale gdyby był szczery ze sobą, nie miałby nic przeciwko wykorzystaniu Balu Yule, żeby pójść i uratować bazyliszka. Po prostu nie miał ochoty paradować na balu, żeby cały świat mógł go zobaczyć.

Voldemort uznał milczenie Harry'ego za odmowę, bo rzucił mu niemal błagalne spojrzenie.

- Nie wiem, jak inaczej mogę uratować mojego starego przyjaciela, Harry. Miałem nadzieję, że mój nowy przyjaciel będzie szczęśliwy, mogąc mi pomóc.

Och, ten manipulujący stary wąż. Harry pochylił głowę, by ukryć uśmiech. Voldemort mógł myśleć, że jest subtelny, ale tak naprawdę nie był. Ale najwyraźniej zorientował się, że Harry jest typem człowieka, który prędzej zaoferuje coś dobrowolnie przyjacielowi, niż podda się próbom przekupstwa. Jednak Voldemort bardzo tego chciał, więc może Harry nie powinien oferować tego za darmo.

Być może musiał po prostu wziąć przykład z podręcznika Slytherina.

- Pójdę z tobą na Bal Yule i pomogę ci uratować bazyliszka. - Harry powiedział i szybko uniósł palec, gdy Voldemort nagle przybrał triumfalny uśmiech. - Ale to ma swoją cenę.

Co ciekawe, triumfalny wyraz twarzy Voldemorta nie zmniejszył się w najmniejszym stopniu.

- Podaj swoją cenę.

Harry przestał na chwilę chodzić, żeby móc poświęcić Voldemortowi całą swoją uwagę. To była zbyt dobra okazja, by ją zmarnować, więc Harry uznał, że najlepiej będzie poprosić o coś bardzo cennego.

- Chcę, żebyś przysiągł, że nie będziesz próbował aktywnie lub pasywnie wprowadzać swoich zasad czystości krwi w Magice.

Twarz Voldemorta niemal natychmiast stała się pustą maską, podczas gdy jego oczy błyszczały czymś, gdy wpatrywały się w Harry'ego. Coś pomiędzy podziwem a wściekłością, jak się wydawało. Harry po prostu wpatrywał się w niego beznamiętnie.

- Jestem pod wrażeniem. - Voldemort powiedział po kilku minutach napiętej ciszy. - Imponujesz mi, Harry.

- Dzięki. - Harry odparł z łatwością, wciąż zupełnie niewzruszony reakcją Voldemorta.

- Muszę się nad tym dobrze zastanowić. - powiedział w końcu Voldemort. - Przypuszczam, że udzielę ci odpowiedzi przed balem.

- To mi odpowiada.

Kontynuowali swój spacer przez mokre łąki, spodnie Harry'ego przemokły, zanim wysuszył je czarem i zaklął, by stały się tymczasowo wodoodporne. Spodnie Voldemorta wydawały się być wodoodporne od samego początku.

- Dlaczego potrzebujesz sadu? - Voldemort zapytał w końcu, jakby dopiero teraz przypomniał sobie tę część wcześniejszej rozmowy.

- Jako moja część uprawy żywności dla całego kraju, ponieważ posiadam dużą ilość ziemi. - Harry wyjaśnił. - Prowadzenie sadu jest dość proste, a jesienią można nawet zapraszać ludzi, by sami zbierali owoce.

Voldemort zmarszczył brwi, pogrążony w myślach.

- Więc to może zadziałać również na moim gruncie.

- Zamierzam też hodować świnie, rozmnażać je i sprzedawać prosięta. - Harry dodał, a potem roześmiał się, gdy Voldemort zmarszczył nos, jakby nagle poczuł coś nieświeżego. - Hej, uwielbiam bekon. - Harry dodał, ale to nie poprawiło wyrazu twarzy Voldemorta.

- Chyba zostanę przy drzewach. - powiedział Voldemort zdecydowanym skinieniem głowy. - To chyba bardziej mi odpowiada niż zwierzęta hodowlane.

- Nie chcesz nawet kurczaków na jajka? - zapytał Harry, naprawdę ciekaw wstrętu Voldemorta do zwierząt hodowlanych.

- Przypuszczam, że te są do przyjęcia. Quirrell może się nimi zaopiekować.

Serce Harry'ego podskoczyło i zdał sobie sprawę, że to jego szansa, by dowiedzieć się, kim Quirrell był dla Voldemorta.

- Tak, byłem zaskoczony, że ktoś się do ciebie wprowadził.

Oczy Voldemorta zmarszczyły się, gdy spojrzał na Harry'ego.

- Byłeś?

Harry bardzo przesadnie wzruszył ramionami.

- Nigdy nie wspominałeś o... towarzyszu.

- Quirrell jest dla mnie tym, czym Igor jest dla ciebie, Harry. - Voldemort brzmiał na gruntownie rozbawionego. - Ale może masz problem z rozpoznaniem sługi, kiedy jeszcze żyje i oddycha.

Harry odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, niewytłumaczalnie czując ogromną ulgę.

- Tak, w porządku, masz mnie. Lubię, gdy moi służący nie żyją.

- Stąd te domowe inferi. - Voldemort zgodził się z chichotem.

Doszli do jeziora za Black Manor i Harry zauważył samotny buk, rosnący blisko brzegu. Kiedy Harry stanął pod drzewem, przykucnął i wbił dłonie w ziemię, wysyłając przez nią swoje moce, szukając charakterystycznego uczucia śmierci. Znalazł trzy ciała, które nadawały się do użytku, w których wciąż pozostały przynajmniej kości. Bez kości Harry nie mógł pracować. Ale każde brakujące fragmenty ciała można było łatwo zastąpić magią.

- Tu są trzy. - Harry wyciągnął z torby trzy małe drewniane pudełka, powiększając je jednym ruchem różdżki. Następnie użył swoich nekromantycznych mocy, by podnieść ciała z grobów. Ciemna ziemia cofnęła się i wypchnęła ciała w górę i w górę, aż leżały na ziemi, a Harry lewitował je do odpowiednich pudełek.

- Nie przestaje mnie zadziwiać, jak bez wysiłku ci to wszystko przychodzi. - Voldemort zamyślił się cicho, stojąc z boku i obserwując pracę Harry'ego ze skrzyżowanymi ramionami. - Z drugiej strony, jak sam zauważyłeś, całe życie myliłem się co do tego, czym jest prawdziwy nekromanta.

Harry ponownie skurczył pudełka i wsunął je do swojej torby.

- Z tego, co widziałem o nekromancji w tym świecie, wątpię, by żył tu prawdziwy nekromanta od bardzo dawna.

- Cóż, to ma sens, jeśli weźmie się pod uwagę, że praktycznie każdy kraj zakazał nekromancji pod groźbą śmierci. - Voldemort powiedział tak, jakby mówił o pogodzie. - Niewielu ludzi odważyło się nawet w nią zagłębić, a tym, którzy tak jak ja zeszli na jej mroczną ścieżkę, brakuje wskazówek od doświadczonych użytkowników.

- Aż do teraz. - zauważył Harry, kładąc rękę na ramieniu Voldemorta, zanim aportował ich pod drzwi jego zamku. - Skorzystamy z mojej głównej sali rytualnej.

- Nie potrzebujesz ofiary? - zapytał Voldemort, schodząc za Harrym po schodach do swojej piwnicy.

- Nie, tylko trochę mojej krwi. - Harry wyciągnął z torby jedno z pudełek i ostrożnie przeniósł wysuszone elfie ciało na środek pokoju. Następnie przeszedł się po pomieszczeniu, aktywując potrzebne mu runy. W końcu rozciął dłoń i nacisnął ją na odpowiednie runy, aby aktywować krąg. Tym razem Harry wszedł do kręgu i rozsmarował swoją krew na ciele elfa, a następnie namalował nią kilka małych run na jego głowie i klatce piersiowej. Następnie wyciągnął ręce i wlał swoją moc w martwe ciało, nakłaniając je do rozszerzenia się, do ponownego stania się całością. Tym razem jednak nie przywrócił życia żadnemu z organów, tak jak zrobił to ze smokiem. Po prostu wlał swoją moc w całe ciało elfa, ożywiając je jak marionetkę na sznurku.

Elfka usiadła, mrugając dużymi, bladymi oczami, które wpatrywały się prosto przed siebie.

- Masz na imię Violet. - Harry zadecydował, bo imię to pojawiło się w jego umyśle, ponieważ skóra elfa wyglądała raczej fioletowo. - Jesteś moim sługą. Będziesz posłuszna każdemu mojemu rozkazowi.

- Eep. - powiedział elf, wciąż wpatrując się przed siebie.

- Powstań, sługo! - Harry dał ostatnie pchnięcie mocy i elfka poderwała się na nogi, w końcu mrugając do Harry'ego.

- Eep?

- Idź posprzątać łazienkę i wszystkie sypialnie na górze. - Harry powiedział, wiedząc, że wydanie inferiusowi prostego polecenia, które z łatwością będzie w stanie wykonać, było koniecznym sposobem sprawdzenia, czy wszystko poszło tak, jak powinno.

- Eep! - I nieumarły skrzat domowy zniknął.

- Ha! - Wykrzyknął Harry z triumfem, ciesząc się, że jego zabawa się opłaciła i że inferius będący elfem domowym nadal jest w stanie używać choć odrobiny magii.

Voldemort stał oparty o tylną ścianę, z pochyloną głową, skrzyżowanymi ramionami, jedną ręką ściskając mostek nosa.

- Stworzenie jednego inferiusa zajmuje mi trzy godziny i wymaga sporej ofiary ze zwierzęcia. - Voldemort spojrzał na Harry'ego i potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Zrobiłeś to w pięć minut, używając tylko odrobiny własnej krwi.

- Zobacz, zrobię jeszcze dwa. - Harry powiedział z kpiącym uśmieszkiem, wyciągając następne pudełko.

- Dzięki tobie czuję się, jakbym znów miał jedenaście lat. - powiedział Voldemort, podczas gdy Harry przeprowadzał cały rytuał z kolejnym elfem. Brzmiał na nieco sfrustrowanego, ale i na wskroś rozbawionego. - Jakbym był świeżo upieczonym uczniem, który dopiero co przemierza korytarze Hogwartu, zupełnie nie wiedząc, jaką magią posługują się starsze dzieci wokół mnie. - Voldemort rzucił Harry'emu nieczytelne spojrzenie, brązowe oczy błyszczały. - Nie czułem się tak stymulowany, odkąd byłem dzieckiem.

- To nie jest zła rzecz. - Harry zaproponował, aktywując ponownie runy. - Mieć wyzwanie.

- Nie - wyszeptał Voldemort, przechylając głowę, gdy wpatrywał się w Harry'ego. - Nie jest.

Wkrótce Harry miał jeszcze dwa inferi, które nazwał Lavender i Slate, również od koloru ich cętkowanej skóry. Harry wysłał je, by posprzątały kuchnię i salon i z radością zauważył, że one też zniknęły, używając magii.

Akurat wtedy V wleciał po schodach do pokoju i wylądował na ramieniu Harry'ego.

- Poczta, poczta.

- Myślałem, że nie możesz sobie zawracać głowy pocztą. - Harry powiedział z przekomarzającym się uśmiechem do swojego towarzysza.

- Wielka poczta! - V dziobnął Harry'ego w ucho, jakby zmuszając go do zwrócenia na siebie większej uwagi. - Duża, duża poczta.

Harry zachichotał i machnął ręką na V, żeby przestał.

- Cóż, równie dobrze możemy napić się herbaty w bibliotece, czekając, aż zobaczymy, czy elfy utrzymają się razem podczas swoich pierwszych zadań.

- Herbata byłaby mile widziana. - Voldemort zgodził się i poszedł za Harrym do biblioteki.

- Violet! - zawołał Harry, gdy tylko usiedli w dwóch wygodnych fotelach przed kominkiem.

Violet pojawiła się tuż przed Harrym.

- Eep?

- Przynieś nam herbatę i kilka różnych kanapek.

- Eep! - I Violet znów zniknęła.

- Poczta, poczta! - V podleciał do biurka Harry'ego, podniósł gruby zwój, po czym wrócił i wrzucił go bezceremonialnie na kolana, a sam usiadł na jego nogach i wpatrywał się w niego zwężonymi oczami. Harry podniósł zwój, badając woskową pieczęć, podczas gdy Violet pojawiła się ponownie i podała im obu herbatę.

Podczas gdy Voldemort wmieszał trochę mleka i cukru do swojej filiżanki, Harry otworzył zwój i przeczytał go.

- Huh. - powiedział, zwijając zwój ponownie.

Voldemort uniósł brew i łyknął ostrożnie herbatę. Smak wydawał się wystarczająco dobry, bo wziął drugi, większy łyk.

Harry spojrzał na Voldemorta szerokimi oczami.

- To był list od Gringotta mówiący mi, że odziedziczyłem skarbce Blacków.

The Necromancer || Tłumaczenie tomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz