16

2.6K 209 14
                                    

- Już, już, panie Potter. - powiedział Dumbledore z dezaprobatą marszcząc czoło. - Nie ma potrzeby używać takiego języka.

Harry rozejrzał się po pokoju ze zwężonymi oczami, aż w końcu spojrzał na Dumbledore'a.

- Jest powód do takiego języka, bo właśnie zostałem porwany z własnego domu przez twojego ptaka.

Dumbledore roześmiał się, jakby Harry opowiedział najzabawniejszy dowcip, jaki słyszał w całym tygodniu.

- Gdybyś pofatygował się na czas na ceremonię ważenia różdżek, nie musiałbym wysyłać po ciebie Fawkesa.

Coś mrocznego i pierwotnego poruszyło się w trzewiach Harry'ego, zdziczała magia, która desperacko pragnęła rzucić się na wszystkich w tym pokoju za ich czystą bezczelność. Harry zrobił kilka dużych kroków w stronę starca, aż stanął z nim oko w oko. Harry miał kilka centymetrów przewagi nad Dumbledore'em i spojrzał na niego z góry, wiedząc, że jego oczy muszą się świecić od wewnętrznego magicznego zamieszania.

- Gdyby ktoś mnie uprzedził, że dzisiaj jest spotkanie, byłbym tu na czas, zapewniam cię. Ale nikt mi jeszcze nie powiedział ani jednej pieprzonej rzeczy o tym turnieju, do którego mnie zgłosiłeś nielegalnie i mimowolnie. - Jeśli to możliwe, Harry pochylił się jeszcze bliżej Dumbledore'a, górując nad nim. Serdeczny wyraz twarzy Dumbledore'a zmienił się w coś nowego, coś pomiędzy wściekłością a strachem i Harry się tym rozkoszował. - Proszę to wiedzieć, panie Dumbledore. Jeśli jeszcze raz odważy się pan wysłać swojego ptaka, by mnie porwał, uznam to za akt agresji, którym jest, i odpowiem tym samym, zrozumiano?

- Doskonale - wyszeptał Dumbledore, którego niebieskie oczy zupełnie straciły swój blask.

- Nie jestem jednym z twoich uczniów, którego możesz użyć jako marionetki dla swojej rozrywki. - dodał Harry, ledwo przekraczając szept. - Dobrze byś zrobił, gdybyś o tym pamiętał. - I z tymi słowami Harry odsunął się kilka kroków od starca.

Dumbledore wziął głęboki, drżący oddech, po czym uniósł ręce w geście poddania i zwrócił się do pozostałych, wyraźnie zszokowanych, obecnych w pomieszczeniu osób.

- To tylko nieporozumienie, zapewniam was. Wszystko jest w porządku.

- Panie Potter. - powiedział Bartemiusz Crouch, zanim krótko oczyścił gardło. - Przepraszam za niedopatrzenie, ale zazwyczaj głowa domu lub dyrektor szkoły informuje uczniów o planie spotkań. Ty oczywiście nie masz ani jednego, ani drugiego i powinniśmy byli zdać sobie z tego sprawę. Po południu osobiście prześlę ci kompletny plan turnieju.

Harry trochę się uspokoił i obdarzył Croucha szerokim uśmiechem.

- To, a także kompletny podręcznik z zasadami, byłoby bardzo mile widziane. - Harry krótko spojrzał na Dumbledore'a, zanim ponownie zwrócił się do Croucha. - A widząc, że Dumbledore w końcu zdecydował się usunąć nielegalną barierę pocztową, którą na mnie skierował, powinienem być w stanie odbierać nawet twoją pocztę.

- Może już czas rozpocząć ceremonię. - powiedział szybko Dumbledore, zanim ktokolwiek zdążył zareagować na tę niespodziewaną rewelację. - Uczestnicy, tutaj. Panie Ollivander, jeśli jest pan gotowy.

Harry stanął z boku, pozwalając pozostałym uczestnikom iść pierwszym. V usiadł mu na ramieniu i rzucił Fawkesowi spojrzenie.

- Zły ptak, zły ptak.

- Postawimy jakieś osłony, żeby nie dopuścić tego czegoś do nas ponownie, nie martw się. - szepnął Harry do swojego towarzysza.


Ollivander, różdżkarz, który kilka tygodni wcześniej wyrzucił Harry'ego ze swojego sklepu, zbadał wszystkie różdżki uczestników na ceremonii, która była nie tylko okropnie nudna, ale i była kompletną stratą czasu.

W końcu przyszła kolej na Harry'ego. Bez chwili przerwy wyciągnął różdżkę z torby i wepchnął ją w ręce Ollivandera, który przyjął ją wyjątkowo niechętnie. Jego ręce nawet lekko się trzęsły.

- Ach tak. - powiedział Ollivander, trzymając różdżkę Harry'ego, jakby to była żywa kobra. - Nie od żadnego znanego mi różdżkarza.

I Harry już miał wymyślić jakąś historyjkę o wyimaginowanym różdżkarzu z Santiki, kiedy coś przyszło mu do głowy. Coś, co powinno mu przyjść do głowy o wiele wcześniej, prawdopodobnie, ale z drugiej strony Harry nie miał żadnego doświadczenia, jak się zachować, kiedy jest się zmuszonym do przeniesienia z jednego społeczeństwa do drugiego.

Harry zdał sobie sprawę, że nikt w tym pokoju, a właściwie w całym świecie czarodziejów, nie wiedział, czym jest Santika. Nikt nie wiedział, jakiego rodzaju magii tam używano, ani jak w ogóle jej używano. Więc z tego co wiedzieli, to było całkowicie normalne w Santice, że czarodzieje robili swoje własne różdżki. Nie mieli żadnych dowodów na to, że jest inaczej.

- Zrobiłem ją - powiedział Harry z ciepłym uśmiechem, w który wlał miłą dozę nostalgii. - To rytuał przejścia w Santice, zrobić własną różdżkę, której będzie się używać przez całą dorosłość.

- Fascynujące. - powiedział Ollivander, teraz ostrożnie obracając różdżkę Harry'ego w dłoniach, jakby w każdej chwili mogła wyskoczyć i wydłubać mu oko. - Cypr i... krucze pióro?

- W rzeczy samej. - odparł Harry i gestem wskazał na V na swoim ramieniu. - Mój tutejszy przyjaciel był na tyle uprzejmy, by przekazać darowiznę.

- Veles jest bardzo dobrym ptakiem. - powiedział V, a Harry z trudem powstrzymał parsknięcie rozbawienia. V z wielką przyjemnością udawał sprytnego, gadającego ptaka, żeby ludzie nie domyślili się, że jest kimś więcej. Naprawdę, gdyby ta cała sprawa z horkruksami nie wyszła V, powinien zostać aktorem.

- Nic dziwnego, że różdżka tak dobrze na ciebie reaguje i okazuje taką lojalność. - Ollivander machnął nią tak szybko, jak tylko potrafił, a nad ich głowami pojawiło się około pięciu nietoperzy. Kilka osób wokół nich schyliło się, zakrywając głowy rękoma, ale nietoperze tylko trochę się poruszyły w zamieszaniu, zanim zaczęły gnieździć się w ciemnych zasłonach obok okna.

Harry przyjął z powrotem swoją różdżkę i wsunął ją do torby, podczas gdy Ollivander rzucił mu zaniepokojone spojrzenie, ale nie powiedział nic więcej.

- Cóż, na tym kończymy ceremonię. - powiedział Dumbledore, klaskając w dłonie.

- Teraz zdjęcia! - krzyknęła kobieta, podchodząc do Harry'ego i pozostałych uczestników i zaganiając ich do kąta. - Panie Potter, jestem Rita Skeeter. Może będzie miał pan czas na krótki wywiad?

- Obawiam się, że nie. - odparł Harry z wyrazem najwyższego żalu. - Jestem bardzo zajęty przystosowywaniem się do tego nowego świata, w którym nagle się znalazłem.

Skeeter zwęziła oczy na Harry'ego, ale pozwoliła swojemu fotografowi zrobić wiele zdjęć bez przerwy. V z wielką przyjemnością pozował Harry'emu na ramieniu, podnosił głowę w tę czy tamtą stronę i rozkładał skrzydła dla dramatyzmu. Harry po prostu wpatrywał się przed siebie, zmęczony już tą całą grą.

- Dziękuję - powiedział w końcu fotograf, a Harry natychmiast pomaszerował do drzwi, nie dając nikomu szansy na zatrzymanie go.

- Panie Potter!!! - Skeeter próbowała, ale Harry po prostu ją zignorował i wykorzystał swoje wielkie kroki, by w mgnieniu oka pokonać poważny dystans między sobą a innymi.

Harry znalazł się w nieznanym korytarzu gdzieś w Hogwarcie, V rozejrzał się ciekawie, zanim skierował dziób w prawo.

- Tam, tam.

V wiedział o układzie Hogwartu więcej niż Harry, więc podążył za wskazówkami swojego towarzysza, aż dotarli do wielkich schodów. Gdy Harry pospiesznie schodził, pokonując dwa stopnie naraz, odezwał się do niego głos.

- Chłopcze! - Moody wyszedł z korytarza, gorączkowo machając do Harry'ego, z Patroklusem unoszącym się u jego boku. - Dzieciaku. Dawno się nie widzieliśmy..

Pierwszym odruchem Harry'ego było zignorowanie oszusta Moody'ego, ale potem zdał sobie sprawę, że to odpowiedni moment, by przekazać Voldemortowi kilka istotnych informacji. Z tego, co Harry wiedział, Voldemort wciąż działał w oparciu o założenie, że przepowiednia odnosiła się do niego i wciąż była w grze. Prawdopodobnie dobrym pomysłem było, aby Voldemort jak najszybciej dowiedział się, że tak wcale nie jest, aby nie próbował osobiście wciągnąć Harry'ego w wojnę, w której Harry nie miał zamiaru walczyć.

- Panie Moody. - odpowiedział Harry z przyjaznym uśmiechem, gdy zatrzymał swój wymarsz i podszedł do Moody'ego. - Muszę przyznać, że byłem zbyt zajęty. - I wtedy Harry zwiesił głowę, pocierając dłonią twarz, jakby to wszystko było dla niego zbyt trudne.

- Ach, chłopcze. - powiedział Moody współczującym głosem, poklepując go po ramieniu. - Napijmy się herbaty, dobrze?

- Jak najbardziej! - Harry ochoczo poszedł za Moodym do jego gabinetu, ale tuż przed drzwiami na jego ramieniu wylądował robak.

Tylko że to nie był robak, bo Harry mógł bardzo wyraźnie wyczuć, że to coś miało ludzką duszę. Bardzo ostrą, raczej oślizgłą duszę. Harry przez chwilę nie był pewien, co zrobić, pewien, że to jakiś Animag, który myślał, że może go szpiegować lub coś w tym stylu.

W momencie, gdy Harry zdecydował, że po prostu wyrwie robaka i wyrzuci go na korytarz, V przesunął się, obserwując robaka na przeciwległym ramieniu Harry'ego zwężonymi oczami. V był tak samo wrażliwy na dusze jak Harry, więc musiał też zdawać sobie sprawę, że to człowiek, a nie insekt.

Zanim Harry zdążył go powstrzymać, V pochylił się do przodu, zdjął robaka z ramienia Harry'ego, zgniótł go między swoim dużym dziobem i połknął w całości.

Harry szybko zagryzł wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Kimkolwiek była ta osoba, nie była zbyt bystra, by sądzić, że bycie robakiem jest w jakikolwiek sposób bezpieczne. Szczerze mówiąc, można by pomyśleć, że wszelkie stworzenia próbowałyby go zjeść, albo że ludzie po prostu zgniataliby go z irytacją.

- Głupi robak. - V paplał chrapliwym tonem, dziób w powietrzu.

Ach, no cóż. Harry domyślił się, że wkrótce zobaczą, kto nagle zaginął w gazecie Remusa, którą otrzymywał każdego ranka. Harry wyrzucił to z głowy i poszedł za Moodym do jego biura.

I tak po raz drugi Harry znalazł się w gabinecie Moody'ego-oszusta, teraz z filiżanką herbaty przed sobą, którą zignorował.

- Więc co cię gryzie, chłopcze? - zapytał Moody, podczas gdy jego sztuczne oko przyglądało się Harry'emu ze wszystkich stron.

V przez chwilę parsknął śmiechem, podczas gdy Harry ponownie zagryzł wargę, by ukryć własne rozbawienie. Co za pyszna gra słów, którą Moody właśnie nieświadomie stworzył.

Odchylając się do tyłu na krześle, Harry wydał z siebie głębokie westchnienie.

- Cóż, porwanie w kolumnie płomieni dziś rano nie było zabawne.

Moody chichotał przez chwilę.

- Co tym razem zrobił Albus?

- Zapomniał mi powiedzieć, że jest spotkanie, a kiedy oczywiście się nie pojawiłem, wysłał swojego ptaka, żeby porwał mnie z mojego własnego domu.

- Co za człowiek. - Moody również usiadł z powrotem w swoim fotelu i przechylił głowę. - Albus zrobił się trochę zbyt arogancki w swoich starszych latach, przykro mi to mówić.

- Czy o to chodzi? - zapytał Harry z wyraźnym humorem w głosie. - Arogancja? Nie jestem pewien, czy to wyjaśnia jego upór, że przepowiednia, która wypełniła się lata temu, jest wciąż aktywna i powinienem się do niej zastosować. To starość, a nie arogancja.

Moody, którego cała twarz wykrzywiona była w cichym rozbawieniu, usiadł prosto i wpatrywał się w Harry'ego z lekko otwartymi ustami.

- Co? Jaka przepowiednia?

Harry spojrzał na chwilę w dół, żeby Moody nie zobaczył blasku radości w jego oczach.

- Dumbledore pokazał mi przepowiednię, która według niego dotyczyła mnie i Voldemorta. Nie kupiłem tego, więc poszedłem do Departamentu Tajemnic, a oni potwierdzili, że przepowiednia wypełniła się już lata temu i nigdy nie dotyczyła Voldemorta.

- Jak...jak...jak - Moody przełknął kilka razy, twarz gwałtownie pobladła. - Jak w takim razie została spełniona?

Harry machnął ręką w lekceważącym geście, jakby nic z tego nie było nawet w najmniejszym stopniu interesujące.

- W Santice istniał Czarny Pan, znacznie potężniejszy niż Voldemort kiedykolwiek mógł mieć nadzieję być. Załatwiłem go, gdy miałem 17 lat, i jak się okazało, przepowiednia zawsze dotyczyła jego i mnie. To takie proste.

- Rozumiem. - Moody wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. - Masz na to jakieś dowody?

- Cóż, zabrałem ze sobą do domu zaciemniony orbital przepowiedni. - odparł Harry wzruszając ramionami, skrycie naprawdę ciesząc się ze skrajnych reakcji Moody'ego-oszusta. - Obecnie używam go jako przycisku do papieru.

Moody wydał z siebie głośny śmiech, który miał wyraźnie histeryczny wydźwięk.

- To jest... niespodziewane.

- Nie bardzo - odparł Harry i obdarzył Moody'ego szerokim uśmiechem. - Nigdy nie wierzyłem we wróżki i wróżbitów. Zdecydowanie wolę sam decydować o swoim losie. To mi przypomniało, że myślę o postawieniu w moim nowym kraju kilku zabezpieczeń przeciwko feniksom. Gdzie mogę je znaleźć?

Moody wydawał się teraz nieco spokojniejszy, choć nadal wyglądał zdecydowanie blado, ale przynajmniej jego oko znów się kręciło.

- Mam... wspólnika, który stworzył kilka niesamowitych barier, by utrzymać feniksy z dala od niego. Zapytam go, czy nie zechciałby się podzielić.

Harry odczekał uderzenie serca, dobrze wiedząc, jaką wskazówkę właśnie rzucił Moody'emu, a teraz czekał, aż zostanie ona odebrana.

- Czekaj... twój własny kraj? - zapytał Moody, ponownie rozszerzając oczy. - Będziesz musiał dać mi więcej, niż to, chłopcze.

Harry roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu.

- Ach, panie Moody, chętnie dam panu wszystko. Dowiedziałem się, że większość magii, której używam, jest nielegalna w tym kraju, więc po prostu stworzyłem swój własny, gdzie mogę mieć własne prawa i gdzie żadna magia nie jest nielegalna.

Moody wyglądał teraz jeszcze bardziej blado niż wcześniej, bo znów siedział zamrożony, wpatrując się w Harry'ego, ale tak naprawdę go nie widząc.

- Co? Jak? Gdzie?

- Już wcześniej tworzyłem ziemię. - Harry powiedział takim tonem, jakiego mógłby użyć do opisania prognozy pogody. - Kiedy już wiesz, jak to zrobić, to naprawdę nie ma nic trudnego. Stworzyłem wyspę daleko u wybrzeży południowej Irlandii, a teraz jestem w trakcie przekształcania jej w kompletny ekosystem. To ciężka, ale satysfakcjonująca praca.

- To jest... nie jestem pewien, co powiedzieć. - Moody krótko potrząsnął głową. - To jest albo najbardziej genialna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem, albo najbardziej szalona.

- A nie może być jedno i drugie? - Harry powiedział z mrugnięciem.

Moody wydał z siebie ochrypły szczek śmiechu.

- Zamierzasz zaprosić ludzi, żeby tam zamieszkali?

- Całkowicie. - odparł Harry, siadając nieco, gdy rozgrzewał się do tego tematu. - Mam już dwóch mieszkańców, ale w przyszłości każdy, kto zechce, będzie mógł tam zamieszkać, o ile będzie przestrzegał zasad. Jest to kraj całkowicie magiczny, nie ma tam mugoli, przed którymi trzeba się ukrywać, więc każdy będzie mógł swobodnie uprawiać magię.

Moody'emu trochę zamigotało w oczach, gdy to usłyszał.

- Niech zgadnę, pierwsi dwaj mieszkańcy to Lupin i Black. - Kiedy Harry skinął głową, Moody powiedział. - To wyjaśnia, dokąd zniknęli. Niedawno Albus narzekał, że kilka razy bezskutecznie próbował ich przywołać za pomocą kominka.

Harry obdarzył Moody'ego małym, wiedzącym uśmiechem.

- Silgram, tak nazywa się mój kraj, nie wydaje ludzi, nawet poszukiwanych przestępców.

Ach tak, teraz Moody musiał spojrzeć w dół, by ukryć bardzo prawdziwe emocje, które przemknęły po jego twarzy. Harry i jego rodzina szpiegów doszli już do wniosku, że oszustem był w rzeczywistości Barty Crouch Jr, a Syriusz opowiedział Harry'emu o krótkim pobycie Barty'ego w Azkabanie. Oczywiście, Barty uciekł jakoś podczas udawania własnej śmierci, a gdyby cokolwiek z tego wyszło na jaw, byłby bardzo poszukiwanym przestępcą. Silgram musi brzmieć jak raj dla niego.

- To oznacza... eee... - Moody musiał kilka razy przeczyścić gardło, zanim mógł kontynuować. - Lunch się skończył, a ja mam zajęcia do poprowadzenia, chłopcze.

- W takim razie zostawię cię. - powiedział Harry, wstając ze swojego miejsca, wiedząc, że Moody pobiegnie do Voldemorta przy pierwszej nadarzającej się okazji i oczywiście zarówno Patroclus, jak i ciocia Eustice będą tam, by być tego świadkami. Harry nie mógł się doczekać, aby usłyszeć pełny raport o tym, co Voldemort będzie miał do powiedzenia na temat rewelacji Harry'ego.

Harry zostawił raczej oszołomionego Moody'ego w jego gabinecie i pospieszył głównymi schodami w dół, do holu wejściowego.

Powodem, dla którego powiedział Moody'emu o Silgramie, było to, że chciał rozpuścić plotkę, że istnieje nowy magiczny kraj. I chciał, żeby ta plotka rozprzestrzeniła się szczególnie wśród mrocznych czarodziejów, ponieważ to właśnie oni byli głównym celem imigracji, choć Harry oczywiście z radością powitałby również jasnych czarodziejów. Nie chciał tylko, żeby Silgram został najpierw zalany przez jasnych, zanim powstanie jakakolwiek ciemna populacja, bo to mogłoby dać jasnym czarodziejom wrażenie, że mogą kształtować Silgram według swoich pragnień, a Harry nie zamierzał na to pozwolić.

Kiedy Harry wyszedł z zamku, bez żadnych przeszkód, na szczęście, postanowił sprawdzić, co u Keket. Przechadzał się po szerokim trawniku, podczas gdy V rozpostarł skrzydła i latał nad jego głową w dużych kółkach.


- Keket! - zawołał Harry, chodząc w górę i w dół po linii drzew, szukając swojej najstarszej przyjaciółki. - Dziewczyno, gdzie jesteś?

- Harry!

Obracając się na nogach, Harry zobaczył zbliżającego się do niego Hagrida,.

- Ach, panie Hagridzie, czy widział pan moją przyjaciółkę Keket?

- Tak, odpoczywa w moim domu. - odparł Hagrid, gestem nakazując Harry'emu, by poszedł za nim. - Spędziła dużo czasu na polowaniu na pająki. Porozmawiałem z nią i powiedziałem, żeby zostawiła Aragoga w spokoju, ale centaury narzekały na jego potomstwo, więc zmniejszyła ich liczbę.

Harry podążył za Hagridem do przytulnej chaty, gdzie znalazł Keket rozciągniętą na brudnej kanapie z jakimś psem leżącym pół na niej, oboje spali.

- Cóż. - odparł Harry z uśmiechem skierowanym w stronę Hagrida. - Cieszę się, że poznała nowych przyjaciół.

- Aha - zgodził się Hagrid, kiwając lekko głową. - To bardzo słodka dziewczyna.

- Taka jest.

V spojrzał na Keket i kłapnął dziobem.

- Leniwa bestia, leniwa bestia.

Keket zamruczała w odpowiedzi, ale nie była w stanie nawet otworzyć oczu.

Hagrid nalał im obu duże kubki herbaty, i tym razem Harry wypił trochę, podczas gdy lekko przesłuchiwał Hagrida o wszystkich stworzeniach, które żyły w Zakazanym Lesie i okolicznych ziemiach. Hagrid wspomniał o centaurach i trytonach, i Harry pomyślał, że może w pewnym momencie, gdy Silgram będzie już trochę bardziej ugruntowany, rozszerzyć zaproszenie do nich, aby żyły w jego nowym kraju. W końcu, co to za magiczny kraj bez magicznych stworzeń? Oczywiście, zaprosiłby też jednorożce, hipogryfy i wszystkie inne zwierzęta, o których opowiadał mu Hagrid.

- Dziękuję za herbatę. - Harry wstał i spojrzał z góry na Keket z pobłażliwym uśmiechem. - Chcesz odwiedzić nasz nowy dom i zobaczyć go na własne oczy, dziewczynko?

Keket zadudniła raz czy dwa, w końcu otworzyła swoje cztery oczy, po czym jednym powolnym, płynnym ruchem zsunęła się z kanapy, rozprostowała nogi i otworzyła szeroko paszczę w ziewnięciu, ukazując swoje liczne, ostre, srebrne zęby.

- Cóż za piękność - westchnął Hagrid. - Jest tu mile widziana w każdej chwili.

- Jestem pewien, że wkrótce znów będzie chciała wrócić, by polować w lesie. - Keket wyszła za Harrym z chaty i przeszła przez teren Hogwartu, a gdy tylko minęli bramę, Harry położył dłoń na jej głowie i aportował całą trójkę do domu. Miał szczerą nadzieję, że Moody szybko ogarnie te feniksowe zabezpieczenia, bo nie podobało mu się, że jakiś pieprzony ptak był w stanie wyrwać go z jego własnego kraju bez ostrzeżenia.

0000000000

Voldemort siedział w swoim ulubionym fotelu przed oknem w swoim biurze, czytając fascynującą książkę o podróżach zoologa w poszukiwaniu śmierciotuli, która terroryzowała pobliskie miasto w Indonezji. Była to książka napisana niemal jak popularna beletrystyka, ale była to prawdziwa relacja z niemożliwego polowania w celu zabicia nie dającego się zabić stworzenia, i była to zaskakująco trzymająca w napięciu lektura.

Bariery rozbłysły i Voldemort niechętnie zamknął swoją książkę, zakładkę mocno trzymając na swoim miejscu, aby mógł kontynuować czytanie, gdy tylko Barty skończy z nim interesy.

Barty wszedł do jego gabinetu, wciąż mając na sobie ciało Moody'ego, i bez słowa wyciągnął różdżką wspomnienie z jego głowy, wrzucił je do myślodsiewni, a potem rzucił się na krzesło.

- Mój Panie, proszę się przygotować. - powiedział tylko, a Voldemort z ciekawością i obawą podszedł do misy.

Opuścił głowę do artefaktu, pogrążył się we wspomnieniach, a kiedy po piętnastu minutach wyszedł z powrotem, był odmienionym człowiekiem.

Było to tak, jakby od tej chwili istniały dwie wersje Voldemorta. Ta sprzed obejrzenia wspomnienia i ta nowa, która ożyła po obejrzeniu.. Można powiedzieć, że cały świat Voldemorta właśnie się wywrócił, przewrócił we wszystkich kierunkach i nie był już rozpoznawalny jako miejsce, w którym Voldemort kiedyś mieszkał.

Wszystko się zmieniło.

Wszystko.

- Mój Panie - powiedział Barty, szybko podnosząc się z własnego krzesła i wpychając drugie pod Voldemorta, gdy stało się jasne, że jego nogi nie są już w stanie go utrzymać i zaraz się przewróci jak zwykły pijak. Barty wrócił do swojego wyglądu, ale Voldemort ledwo to zauważył.

- Przepowiednia. - wyszeptał Voldemort, wpatrując się przed siebie zupełnie w nic, całe jego ciało drżało, ale z czego, tego nie był pewien. - Przepowiednia.

- Wiem - powiedział cicho Barty, siadając z powrotem na własnym krześle i rzucając Voldemortowi zatroskane spojrzenie.

- Czy wierzysz, że Potter kłamie? - Voldemort zapytał, wciąż wpatrując się prosto przed siebie.

- Na to nie wyglądało. - odparł Barty z bezradnym wzruszeniem ramion. - Mogę go poprosić, żeby pokazał mi zaciemnioną kulę jako dowód.

- Być może, być może. - zamyślił się Voldemort, jego głowa była całkowicie pusta, a jednocześnie pełna pytań. - Jeśli to prawda, to... wszystko...

- Wiem. - szepnął ponownie Barty.

- Wszystko. - powtórzył Voldemort, wreszcie wstając i patrząc na swojego wiernego sługę. - Starzec ma za co odpowiadać, próbując wziąć przepowiednię, która nie dotyczyła mnie, i używając jej, by doprowadzić do mojej śmierci.

Barty zachichotał, ale nie był to zbytnio rozbawiony dźwięk.

- Staruszek też wkurzył Pottera, dziś rano.

- Ach tak, zabezpieczenia przeciw feniksom, o które pytał. - Voldemort na krótko zwęził oczy. Oczywiście, że stworzył je, by trzymać tego piekielnego ptaka z dala od siebie wiele dekad temu. Mógłby się nimi podzielić z Potterem, ale Voldemort był ślizgonem, a takie rzeczy mają swoją cenę. Nie był jeszcze pewien, jaką cenę zażądać.

W obecnej sytuacji, jeśli Potter powiedział prawdę o przepowiedni, nie był już jego wrogiem, chyba że sam Potter zdecydowałby się podnieść różdżkę przeciwko Voldemortowi. A z tego, co Voldemort widział do tej pory, Potter nie wydawał się zbyt skłonny do takiego czynu.

- Co sądzisz o tym, że Potter stworzył własne państwo, mój panie? - zapytał cicho Barty, wpatrując się w Voldemorta z szeroko otwartymi oczami.

To było, jeśli Voldemort był ze sobą całkowicie szczery, genialne posunięcie.

Oczywiście, Voldemort miał na ten temat milion i więcej pytań. Jak Potterowi udało się coś takiego zrobić, jakiej magii użył, jak zamierzał przekonać społeczność międzynarodową, że jego kraj jest suwerennym państwem i wiele innych.

Ale plan sam w sobie, stworzenie nowego kraju, w którym dozwolona jest wszelka magia, był absolutnie genialny.

Tutaj Voldemort prowadził wojnę o kontrolę nad magiczną Brytanią, stracił lojalnych poddanych, zakończył całe linie rodzinne potężnych, magicznych ludzi i nie doczekał się jeszcze żadnych realnych rezultatów w swoim dążeniu do przywrócenia zakazanej magii i zapewnienia równego traktowania czarnej magii.

A tutaj był Potter, który po prostu stworzył swój własny kraj, gdzie cała magia była dozwolona i w ciągu dwóch tygodni osiągnął wszystko to, o co Voldemort walczył przez prawie pięćdziesiąt lat.

Genialne.

Ale także absolutnie rozwścieczające, bo dlaczego, do cholery, Voldemort nigdy sam na to nie wpadł?

Po raz pierwszy od czasu, gdy odzyskał ciało i więcej duszy, niż miał od dziesięcioleci, Voldemort miał ochotę rzucić klątwę na Barty'ego, tylko dlatego, że był wściekły, że ktokolwiek, a zwłaszcza Potter, rozwiązał problemy, których Voldemort nie mógł rozwiązać.

Ale Voldemort był teraz odmienionym człowiekiem i trzymał wszystkie te mroczne emocje w środku, podczas gdy obdarzał Barty'ego miarowym spojrzeniem.

- Muszę to zobaczyć, żeby w to uwierzyć. Ale magiczny kraj, w którym dozwolona jest wszelka magia, z pewnością ma potencjał.

- Tak - uśmiech Barty'ego był szeroki i pełen nadziei. - Ja też chciałbym to zobaczyć.

Voldemort odpowiedział na uśmiech Barty'ego swoim własnym. – W takim razie, przyjacielu, wymienimy kilka barier na osobistą wycieczkę po tej nowej krainie?

The Necromancer || Tłumaczenie tomarryWhere stories live. Discover now