Dying Light | Jikook

By mimiruki666

14K 1.3K 2K

"Oczy całego świata są zwrócone na miasto Harran, gdzie dwa miesiące temu wybuchła epidemia nieznanej dotąd c... More

[0,75] - Prolog
[1,0] - Witamy w Harranie
[2,0] - Wieża
[3,0] - Magazyny
[4,0] - Wirale
[5,0] - Uśmiech proszę!
[6,0] - Gniazdo
[8,0] - Więzi
[9,0] - Pułapki świetlne
[10,0] - Dirty Dancing
[11,0] - Gazi
[12,0] - Zrzut
[13,0] - Sekrety
[14,0] - Układ z Raisem
[15,0] - Anteny przekaźnikowe
[16,0] - Ludzie Raisa
[17,0] - Skorpion
[18,0] - Szkoła
[19,0] - Szczerze, to nie wiem, jak nazwać ten rozdział...
[20,0] - Doktor Zere
[21,0] - Arena
[22,0] - Prawda
[23,0] - Bliskość
[24,0] - Troska
[25,0] - Wybawcy
[26,0] - Szambonurki
[27,0] - Żar
[28,0] - Wyjec
[29,0] - Zdrajca
[30,0] - Żal
[31,0] - Muzeum
[32,0] - Grizzly
[33,0] - Bombardowanie
[34,0] - Buziaki
[35,0] - Pocałunki
[36,0] - Doktor Camden
[37,0] - Obietnice
[38,0] - Garnizon
[39,0] - Na krawędzi

[7,0] - Wielkie bum

335 36 60
By mimiruki666

Już przed murem otaczającym budynek napotkaliśmy pierwszych zarażonych, którzy szwędali się w tę i z powrotem. Na szczęście nas nie zauważyli, a my dostaliśmy się na teren biurowca bez większych przeszkód. Jednak tam już nie udało nam się pozostać niespostrzeżonymi. Na ogromnym parkingu stała niezliczona ilość aut, pomiędzy którymi musieliśmy się przecisnąć, żeby zbliżyć się do Gniazda. Było na tyle ciasno, że Kim ruszył przodem, przyjmując na siebie kolejnych przeciwników, a mi nakazał "pilnować tyłów". Na szczęście zarażeni nie postanowili nas otoczyć, a jak na razie nie było też ani śladu wirali, więc mogłem na spokojnie podążać za nieustannie machającym swoją bronią blondynem.

Taehyung bez skrupułów uderzył następnego przeciwnika gazrurką tak mocno, że ten upadł na ziemię, niczym rażony piorunem. Sam nie miałem chyba na tyle odwagi, by przywalić jakiemuś zarażonemu w taki sposób i to jeszcze w głowę. Szczególnie mając na uwadze, że kiedyś byli zwykłymi ludźmi. Zresztą, póki Kim oczyszczał nam drogę, ja nie musiałem się zbytnio wychylać.

Sprawa skomplikowała się dopiero przed samym wejściem do budynku. Schody były częściowo zawalone, a zaraz za drzwiami na parter stało kilku zarażonych, którzy wyglądali tak, jakby tylko czekali, aż wpadniemy prosto na nich. Włóczyli się wzdłuż szyb, czasem potykając na prostej drodze i wystawiając ręce w naszą stronę. Wydawało mi się, że każdy z nich patrzył prosto na mnie, mimo że Kim z pięć razy zapewnił mnie po drodze, że zombie nie widziały prawie w ogóle, a szczególnie z tak daleka i zza przeszklonej ściany. Kierowały się głównie słuchem i węchem, jedynie orientacyjnie przemieszczając się w stronę potencjalnego źródła posiłku. Na pewno nie chciałem się takim stać.

- Nie ma wejścia awaryjnego? - spytałem szybko, wciąż podążając szybkim marszem za Taehyungem.

- Jest kilka, wszystkie pewnie jeszcze bardziej zatłoczone, jeśli wiesz, co mam na myśli - uśmiechnął się zadziornie. - Poza tym przypominam, że każdy z nas ma przy sobie po dwie bomby, a co za tym idzie, wypadałoby się pospieszyć.

Kim zgrabnie przeskoczył nad zawaloną częścią schodów, od razu unikając rąk zarażonego, wyciągniętych prosto w jego stronę. Zaraz chwycił tego samego zombie za szyję i zwyczajnie zrzucił go w dziurę pod nami, na sterty gruzu. Żałosny ryk i chrzęst łamanych kości poniosły się echem po przeszklonej ścianie budynku, na co blondyn uśmiechnął się krzywo.

- Zabawę czas zacząć.

I musiałem przyznać, że Taehyung chyba naprawdę dobrze się bawił, czego absolutnie się po nim nie spodziewałem. Od kiedy mężczyzna pchnął drzwi do budynku, aż do momentu w którym się rozdzieliliśmy, a Kim pociągnął wszystkich przeciwników za sobą, nie musiałem nawet ani razu się na nikogo zamachnąć. Blondyn sprawiał wrażenie maszyny skonstruowanej jedynie do celów eksterminacyjnych. I to naprawdę świetnie zaprogramowanej.

- W razie czego każde dwa piętra są połączone osobną klatką schodową, masz też szyb windy do dyspozycji w ostateczności! - rzucił na pożegnanie, gdy wspinał się już na swoje piętra, zostawiając mnie niżej. - Nie daj się zabić!

Chciałem coś odkrzyknąć, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem, by nie przykuwać uwagi zarażonych. Na pierwszy rzut oka wszyscy powlekli się za Tae, ale to wcale nie znaczyło, że będę narzekał na brak ich towarzystwa. Poprawiłem torbę na ramieniu i odwróciłem się od klatki schodowej, by pchnąć drzwi prowadzące do głównego pomieszczenia biurowego na tym piętrze.

W środku panował istny rozgardiasz - większość biurek i krzeseł była przewrócona, bądź stała nie na swoim miejscu. Po ziemi walały się dokumenty i szczątki laptopów, a pod stopami zachrzęściła mi ziemia z przewróconych roślin doniczkowych. Pod ścianą leżały dwa, na wpół zjedzone ciała, na których widok żołądek od razu podszedł mi do gardła. Jeden z trupów miał wygryzioną twarz i otwartą klatkę piersiową, z której sterczały powyginane na zewnątrz żebra, natomiast drugi nie miał części nogi, a jego jelita wylały się na podłogę, zalewając krwią wszystko dookoła. Wyglądało na to, że byli martwi od dłuższego czasu, więc trochę żwawiej ruszyłem przed siebie, dopóki nie zauważyłem... no właśnie.

Na jednym z krzeseł siedział mężczyzna, odwrócony do mnie plecami, ale już z daleka mogłem zauważyć, jak drżały mu ramiona. Płakał cicho i ciężko oddychał z głową schowaną w dłoniach, a przynajmniej tak wnioskowałem. Nie miałem pojęcia, co mógł tutaj robić, ale nie zastanowiłem się dwa razy, zanim do niego podszedłem z głupią chęcią pomocy.

A szkoda.

- Proszę pana, co się dzieje? Skąd się pan tutaj wziął? - zagaiłem po angielsku, będąc już na tyle blisko, by usłyszeć ciche rzężenie, które również wydobywało się z gardła mężczyzny wraz z urywanym oddechem.

Facet ani drgnął, jakby zupełnie mnie nie usłyszał, przez co po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Coś było nie tak. Chociaż z drugiej strony, byłem w stanie go zrozumieć - jeśli coś wcześniej go przeraziło lub zszokowało (albo jedno i drugie), to mógł zupełnie nie kontaktować. Dlatego też, pomimo początkowych wątpliwości, zniwelowałem dzielącą nas odległość kilkoma szybkimi krokami i złapałem mężczyznę za bark, ciągnąc w swoją stronę. Nie było to zbyt trudnym zadaniem, bo obrotowe krzesło bez sprzeciwu podążyło za moim ruchem.

Dopiero wtedy uświadomiłem sobie swój błąd. A konkretniej w momencie, w którym mężczyzna wydał z siebie mrożący krew w żyłach ryk, a jego zżółknięte białka oczu zamigotały dzikim blaskiem.

Wiral, cholerny wiral - pomyślałem, odskakując do tyłu niczym oparzony, ale na niewiele się to zdało.

Mężczyzna gwałtownym susem dopadł do mnie i powalił mnie na ziemię. Nie wiedziałem, jakim cudem nie spanikowałem, gdy jego twarz z rozdziawionymi ustami znalazła się tuż nad moim barkiem, ale udało mi się go odepchnąć i wymierzyć mu celny cios z maczety prosto w klatkę piersiową. Wstałem, czując jak coś przeskoczyło mi w plecach, jednak ból nawet nie dał o sobie znać, zapewne dzięki rekordowo wysokiemu poziomowi adrenaliny w moim organizmie.

Chwyciłem zapięcie torby i, wykorzystując chwilową niesubordynację przeciwnika, ostrożnie położyłem jeden ładunek koło pierwszego lepszego filaru. Niezbyt obchodziło mnie w tamtym momencie, czy był to ten właściwy, szczególnie gdy doszły mnie kolejne krzyki z niższych pięter i klatki schodowej. Upewniłem się, że druga bomba nie wypadnie mi podczas ucieczki, a zaraz potem puściłem się biegiem do wewnętrznych schodów, o których wspomniał Taehyung. Na szczęście prowadziły w górę, a tam właśnie musiałem się udać.

Przeklinałem swoją własną naiwność i głupotę, depcząc po rozrzuconych kartkach i długopisach. Jakiś kabel przyczepił mi się do nogawki spodni, ale absolutnie nie miałem czasu go w tamtym momencie wyplątywać.

Mogłem się domyślić, że żaden normalny człowiek nie siedziałby sobie i nie przeżywałby załamania nerwowego w środku wieżowca pełnego zombie. Z drugiej strony, nikt mi nigdy nie powiedział, że wirale nie atakują cię, gdy tylko usłyszą najcichszy szmer, jaki z siebie wydasz. Wiedziałem tylko, że byli to zarażeni, których dopiero od niedawna trawił wirus, dlatego byli bardziej sprawni od tych przeciętnych, zwanych gryzoniami, których w tym momencie w Harranie było najwięcej. Może dlatego mieli jeszcze tak ludzkie odruchy, jak płacz?

Kiedy dopadłem poręczy, do pomieszczenia biurowego z drugiej strony wpadło z krzykiem kilku kolejnych wirali, a mężczyzna, którego atak udało mi się odeprzeć, w końcu wstał na równe nogi, od razu rejestrując, w którym kierunku postanowiłem się udać. Przełknąłem ślinę i, nie czekając na pościg za mną, wbiegłem na kolejne piętro, omal nie rozbijając się na ciasnym zakręcie klatki schodowej. Czułem się podobnie jak w magazynach, gdy hałasy za mną przybierały na sile. Gniazdo miało jednak kilka znaczących wad - zarażonych było tutaj znacznie więcej, a korytarze i pomieszczenia były zbyt małe, by bawić się z wiralami w kotka i myszkę. Tym bardziej, że wciąż miałem przy sobie tykającą bombę, a do końca odliczania zostało jakieś siedem minut.

W biegu zrzuciłem całą torbę na ziemię, nie przejmując się już tym, czy przypadkiem przez nagły wstrząs ładunek nie wybuchnie za szybko. Niemal czując oddech przeciwników na plecach, skierowałem się w stronę główny schodów, chcąc w ten sposób wykiwać ścigających mnie wirali. Zacząłem błagać nogi, by nie odmówiły mi posłuszeństwa, gdy będę zbiegał na dół, ale szybko musiałem zrezygnować z tego planu ucieczki. Dlaczego?

Bo właśnie wtedy od strony głównej klatki schodowej na tym piętrze znowu usłyszałem dzikie ryki, a do pomieszczenia biurowego wpadli kolejni zarażeni.

Zerknąłem przez ramię za siebie, nie za bardzo wiedząc, co mógłbym zrobić. Byłem zwyczajnie otoczony, a zombie biegły ku mnie dosłownie z każdej strony. Nie miałem gdzie uciec. Ale nie miałem również zamiaru się poddawać.

Przecież skoro schody są zatłoczone, to mogę skorzystać z windy, prawda?

Odskoczyłem od okien tarasowych, by popędzić w głąb budynku, cudem wymijając dwie zarażone kobiety. Ich krzyki były tak głośne, że piszczało mi od nich w uszach. Wskoczyłem na przewrócone biurko, a wybijając się kolejny raz, na krótką chwilę stanąłem na głowie jednego z wirali, który akurat biegł w moją stronę. Siła grawitacji przyciągnęła nas obu do ziemi, a ja poczułem, jak moja stopa zmiażdżyła kości jego trzewioczaszki, tym samym kończąc jego żywot. Nie oglądając się za siebie, pobiegłem dalej i poszerzyłem krok, starając się jak najbardziej rozpędzić. Drzwi szybu stały dla mnie otworem, a chodź samego dźwigu nie było na tym piętrze, to nie miałem zamiaru się zatrzymywać. Modliłem się jedynie, by moje dobre wyniki ze skoku w dal na lekcjach wychowania fizycznego nareszcie się na coś przydały.

Odbiłem się na krawędzi piętra, wyskakując w przód. Zamachałem nogami w powietrzu, by dodać sobie jeszcze prędkości i desperacko wyciągnąłem ręce w stronę lin utrzymujących windę. Wpadłem na nie z impetem, uderzając twarzą w szorstki metal, najpewniej rozcinając sobie skórę. Mocno zacisnąłem ramiona wokół nich i z satysfakcją zauważyłem, że dwóch wirali spadło z hukiem na sam dół szybu, rozbijając się o dach windy. Jednak kolejny miał więcej szczęścia, niż tamci dwaj.

Zarażony w ostatnim momencie złapał się lin kilka metrów pode mną i zaczął po nich wspinać, wyciągając jedną rękę w moją stronę. W pierwszym odruchu chciałem zacząć piąć się do góry, ale na dłuższą metę byłoby to bezsensowne - nie miałbym jak przejść na jakiekolwiek piętro, pomijając fakt, że już dawno nie powinno mnie tam być, bo ładunki mogły wybuchnąć lada moment.

- Spierdalaj! - gdy mężczyzna znalazł się wystarczająco blisko mnie, zamachnąłem się i kopnąłem go w sam środek twarzy. Na moje szczęście to wystarczyło, by zarażony stracił równowagę i podzielił los swoich pobratymców na dole szybu.

Uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na pozostałych wirali, którzy wciąż darli się wniebogłosy, ale nie zapowiadało się na to, by również chcieli skakać. Dlatego też ostrożnie zacząłem się zsuwać po linach w dół, by samemu przypadkiem nie spaść. Droga dłużyła mi się w nieskończoność, szczególnie gdy ból w lędźwiach i ramionach dał o sobie znać.

Z ulgą postawiłem stopy między trzema trupami na szczycie windy. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku, tylko po to, by zorientować się, że do wybuchu zostało nie więcej niż trzy minuty. Poziom adrenaliny ponownie gwałtownie się podniósł, gdy ostatkiem sił otworzyłem luk w dachu windy, by móc zeskoczyć do środka kabiny. Upadłem koślawo na kolana, zaraz błyskawicznie wstając z głośnym jękiem bezradności.

Drzwi windy były tylko nieznacznie uchylone, tak, że do środka wpadała łuna światła słonecznego. A w budynku nie było prądu, więc nie było możliwości ich automatycznego otwarcia.

Dopadłem do szpary, starając się wcisnąć w nią palce i rozchylić drzwi ręcznie, ale te nie miały zamiaru ustąpić. Warknąłem z frustracją, przestając panować nad emocjami. Nie po to uciekałem przed wiralami, żeby zginąć w pieprzonej windzie.

Nagle drzwi mozolnie zaczęły się rozsuwać, zupełnie jakbym dostał jakichś nadprzyrodzonych mocy, ale szybko okazało się, że to nie była moja zasługa. Po drugiej stronie stał dyszący z wysiłku Taehyung, napierając z całej siły na jedno skrzydło. Idąc w jego ślady, zrobiłem to samo z drugim, a wtedy szpara powiększyła się na tyle, bym mógł się przez nią przecisnąć, gdy Kim bez słowa przytrzymał przejście ramieniem.

Później wszystko działo się szybko. Wyskoczyliśmy z budynku, wykorzystując wybite szyby na parterze, który po tej stronie budynku był zaledwie pół metra od ziemi, a potem rzuciliśmy się szaleńczym biegiem w pierwszym lepszym kierunku, bo (jak twierdził Taehyung) ładunki miały wybuchnąć za dokładnie minutę.

Kiedy stanęliśmy przed domkiem, który był wcześniej umówionym miejscem zbiórki, po Harranie poniosło się echo "wielkiego bum". Tae, mimo że wciąż ciężko oddychał, wyprostował się i uśmiechnął szeroko, rękawem ścierając z twarzy pot zmieszany z krwią, która zdążyła go obryzgać, gdy zabijał zarażonych w Gnieździe. Cztery bomby eksplodowały w tym samym momencie, a chwilę później biurowiec zaczął się walić, począwszy od zwykłego opadnięcia o kilka pięter w dół, a skończywszy na przewróceniu się na mniejsze budynki i parking wokół siebie, podnosząc tym samym ogromną falę kurzu. Alarmy pozostawionych pod wieżowcem aut rozdzierały ciszę, która nastąpiła po ogłuszającym upadku Gniazda. Nie odezwało się ich jednak zbyt dużo - większość samochodów pewnie została doszczętnie zmiażdżona ciężkimi gruzami budynku.

Siła wybuchu wytworzyła nieprzyjemny wiatr, który mocno uderzył mnie w oczy, wraz z ziarnkami piasku, które uniósł z ziemi. Przetarłem je palcami, przy okazji wcierając w nie jeszcze więcej kurzu, co zamiast przynieść mi ulgę, przyprawiło mnie o dodatkowe pieczenie. Dopiero gdy łzy zaczęły spływać mi po policzkach, odzyskałem ostrość widzenia i znowu przetarłem oczy, ale tym razem o wiele ostrożniej.

- Chim, nie płacz, na pewno nie zabiliśmy nikogo, kto mógłby przeżyć epidemię - mruknął Tae, z troską poklepując mnie po plecach.

- Ja wcale nie... Aj, zresztą - westchnąłem, gdy blondyn podał mi wielorazową chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni. Przyjąłem ją bez marudzenia, w końcu mogąc potraktować oczy czymś, co nie miało na sobie tyle brudu, co moje ręce. Kiedy się z tym uporałem i chciałem oddać chustkę właścicielowi, nagle naszła mnie dziwna myśl. - Jak mnie znalazłeś? W tej windzie? Skąd wiedziałeś, że tam byłem?

Taehyung zaśmiał się, odbierając ode mnie swoją własność i chowając ją w odmętach swoich czarnych spodni. Były stylizowane na policyjne czy wojskowe albo może faktycznie kiedyś były częścią munduru. Tak czy siak prawdą było, że miały niezliczoną ilość kieszeni i zakamarków, w których można było coś umieścić. Zresztą, niewiele wiedziałem o samym Kimie. Mógł przecież pracować w jakichś służbach, zanim wybuchła epidemia, w końcu był nieprzeciętnie dobry w walce, a do tego świetnie działał pod presją (czego nie powiedziałbym o sobie). Z kolei równie dobrze mógł dostać te ciuchy w Wieży albo zabrać komuś, komu nie były już potrzebne. Nie miałem pojęcia, a czułem, że nawet gdybym zapytał Taehyunga o jego przeszłość wprost, to zbyłby mnie lub zmienił temat w taki sposób, że nawet bym się nie zorientował.

- Wirali było słychać w całym budynku. Naprawdę nie sądziłem, że nagle zwrócą na nas uwagę, szczególnie, że przeszliśmy na górę bez większych problemów. Musiałeś coś zmalować, widocznie masz naturalny talent do wpadania w kłopoty - zaczął, patrząc na mnie kątem oka, a mi pozostało jedynie uśmiechnąć się głupkowato, drapiąc po karku. - W każdym razie, zdążyłem się już uporać z własnymi ładunkami i miałem biec ci pomóc, ale wtedy zorientowałem się, że hałasy pojawiły się przy szybie windy. Zajrzałem do środka, gdy akurat wskakiwałeś na liny. Widziałem też, jak posłałeś jednego w diabły, a potem zacząłeś schodzić w dół, dlatego ostrożnie sam udałem się na parter, starając się nie zwrócić uwagi zarażonych. Kiedy zszedłem, ty już próbowałeś otworzyć drzwi. Resztę znasz.

Pokiwałem głową, wypuszczając z płuc wstrzymane dotychczas powietrze. Dopiero teraz trochę mi ulżyło.

- Poza tym mówiłeś, że nam się nie uda. I co? - Taehyung puścił mi oczko, jeszcze raz wracając spojrzeniem do ruin Gniazda. - Szkoda, że nie mieliśmy lepszego miejsca, żeby zobaczyć całe bum. Było epickie.

- Ta - mruknąłem, zupełnie już go nie słuchając. Marzyłem już tylko o zimnym prysznicu, bo słońce jak zwykle nie dawało w Harranie chwili wytchnienia. - Wracamy?

- Jasne. Zobaczysz, podziękują nam w Wieży za fatygę! 







Ciekawi mnie, czy osoby, które grały w DL i kiedyś tutaj wpadną albo już tu są, domyślają się, kogo "obsadziłam" w roli Crane'a i Jade. Teoretycznie mam zamiar pomieszać niektóre wydarzenia, ale to nie zmienia faktu, że pewni bohaterowie niejako reprezentują tę dwójkę. Bo to, że Suga to Brecken, a Jin jest Larą, jest akurat obvious xD

Dodatkowo, łapcie: Self-made mapka slumsów z gry ^^:


Continue Reading

You'll Also Like

39.5K 2.4K 66
"Nie jestem już dzieckiem do cholery zrozum to wreszcie jestem prawie pełnoletni i mam prawo umawiać się z kim chce, to jest moje życie więc się odpi...
36K 1.1K 45
Czy jedna wiadomość może zmienić relacje którą mieli dotychczas?
11.3K 449 39
- Ja też mam uczucia wiesz?? - powiedziałam wkurzona i smutna jednocześnie. Chłopak nic nie odpowiedział tylko patrzył na mnie jak wryty. postanowił...
101K 2.9K 116
Nauka koreańskiego. ✔