The Black Dahlia • Sherlock H...

By NatHatake

89.7K 4.7K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... More

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Rozdział 26

1.3K 70 35
By NatHatake

Dwa miesiące później

Jim Moriarty w pewnych kwestiach dotrzymuje swojego słowa. Tak jak zapowiedział, przez dwa miesiące nie działo się nic, co mogłoby wskazywać na jego działania. Oczywiście Holmes w każdej ze spraw, jaką przyjmował, doszukiwał się udziału Moriarty'ego, ale bez powodzenia. Aż do dzisiaj, równe dwa miesiące od uniewinnienia Jamesa. Od samego rana czułam, że coś się dzisiaj wydarzy. Coś naprawdę poważnego.

– Masz też takie przeczucie, że dziś trafi się poważna sprawa? – Spoglądam na Sherlocka eksperymentującego w kuchni. Brak reakcji uświadamia mnie, że wcale nie słucha. – Coś, co sprawi, że nie spalisz znowu kuchni.

– To nie było specjalnie. – Zdejmuje gogle z nosa i wyłącza palnik cukierniczy.

– Dlaczego ty zawsze słyszysz tylko to, jak się ciebie oczernia? – Zakładam ręce na piersiach i rozsiadam się bardziej na jego fotelu.

– To, że nie reaguje, nie oznacza, że nie słucham. – Robię z ust jedną linię i ironicznie mu przytakuję. – Będziemy mieli gości.

Przenoszę wzrok w stronę drzwi, ktoś wbiega po schodach. Są to dwa różne dźwięki, ciężkich butów i butów na obcasach. Po takim zestawieniu wiem dokładnie, kto do nas zmierza. Rozsiadam się jeszcze bardziej, co sprawia, że prawie dotykam fotela stopami. Zamykam oczy i splatam dłonie na swoich piersiach.

– Niektórzy pukają, zanim wejdą – mówię żartobliwym tonem, gdy mój brat pojawia się w salonie. Otwieram jedno oko i spoglądam na Grega, który marszczy brwi. – Coś się stało?

– Jest Sherlock? – Brat oddycha ciężko, co mnie nie dziwi. W końcu wbiegał po schodach. Jednak patrząc na jego zadyszkę, stwierdzam, że powinnam zadbać o jego kondycję.

– Jest. – Holmes odkrzykuje z kuchni. – I wyczuwa niechęć sierżant Donovan.

– Świrze nie pora na żarty. Sprawa jest poważna. – Sherlock z zaciekawioną miną wychodzi z kuchni i staje obok mnie.

– Ktoś porwał dzieci Rufusa Bruhla, ambasadora USA. – Biorę głęboki wdech, wstaję z fotela i zerkam na Sherlocka. Już wziął tę sprawę. – Dzieci zostały porwane ze szkoły.

– Mogę? – Wskazuję na dokumenty, które Sally trzyma w dłoni. Szokuje mnie fakt, że podaje mi je bez żadnego sprzeciwu. – St. Aldate, jedna z najdroższych szkół z internatem z tak słabym systemem ochrony.

– Cześć. – Zwracam szybko wzrok w stronę Johna, który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Coś się stało?

– Porwanie – odpowiada szybko Holmes i siada przy laptopie. John marszczy brwi i błądzi wzrokiem po każdym z nas.

– Dzieci ambasadora USA zostały porwane ze szkoły – dodaję, aby nieco rozjaśnić Watsonowi sytuację. – Chodzą do szkoły z internatem.

– Ambasador pytał o ciebie. – Greg zwraca się do Sherlocka, który właśnie wychodzi z mieszkania. Takie zachowanie zaczyna mnie powoli irytować.

– Bohater z Reichenbach – mówiąc to, Sally wydaje się niesamowicie rozbawiona. Kręcę głową z niedowierzaniem i zerkam na Grega, który bezradnie rozkłada ręce.

– A było już tak miło – mamroczę pod nosem i ruszam w stronę wieszaka. Czasami się zastanawiam, przed kim Donovan chce się popisać.

– Czy to nie wspaniałe pracować z gwiazdą? – Uderzam brata teczką w ramię. – A to za co?

– Udziela ci się humor Sally, czego nienawidzę. – Spoglądam na Donovan i uśmiecham się cynicznie, po czym oddaję dokumenty. – Domyślam się, że tak droga szkoła nie posiada monitoringu?

– A myślisz, że gdyby był, to byśmy przyjeżdżali? – Wskazuję na brata palcem, przyznając mu tym rację. – Jesteś pewna, że chcesz brać w tym udział?

– Średnio rozumiem twoje pytanie. – Zapinam kurtkę, gdy tylko przekraczamy próg drzwi wyjściowych. To chłodne powietrze atakuje mnie jakoś inaczej jakby mocniej niż zwykle.

– Wiesz, o czym mówię. – Brat patrzy na mnie wymownie, a ja przewracam oczami. Nie wierzę, że on naprawdę do tego wraca.

– Greg, to było lata temu. – Rzucam Sherlockowi klucze do mojego samochodu, po czym wracam wzrokiem na brata. – Nie rób ze mnie wariatki, która będzie przeżywać sprawę, bo chodzi o dzieci.

– Nie robię z ciebie wariatki, tylko...

– Tylko co? – Zakładam ręce na piersiach. Greg stoi w milczeniu, błądząc wzrokiem tak, aby nie spojrzeć mi w oczy. – Wiem, że się o mnie martwisz, ale przepracowałam te dwa poronienia i żyję dalej.

– Elizabeth nie mamy czasu na wasze rodzinne pogaduszki. – Zerkam na Sherlocka i daję mu znak dłonią, że już idę. Biorę głęboki wdech i zwracam wzrok ku Gregowi.

– Nie wracajmy do tego tematu. Nigdy. – Uśmiecham się ciepło do brata, a następnie biegiem ruszam w stronę samochodu. – Dziwnie się czuję, gdy prowadzisz mój samochód – mówię, wsiadając do pojazdu.

– Możemy się zamienić. – Oczywiście Holmes wie, że odpowiedź brzmi „nie", ponieważ właśnie odpala samochód.

Detektyw odjeżdża spod budynku z piskiem opon i rusza za samochodem Donovan. Skupienie, jakie pojawia się na jego twarzy, przyprawia mnie o niesamowitą ciekawość. Chciałabym wiedzieć, o czym teraz myśli, co czuje. Gdybym tylko potrafiła otworzyć bramę, która prowadzi do jego umysłu, dotrzeć tam, gdzie jeszcze nikt nie mógł. Zajrzeć w każdy zakamarek jego mózgu, znaleźć wrażliwość, którą skrywa pod maską socjopatycznego geniusza.

*

Wysiadamy pod budynkiem, w którym znajduje się szkoła z internatem. Patrząc na nią, zamykam drzwi pojazdu, a następnie kładę dłonie na biodrach. Już zewnątrz krzyczy „Tu chodzą dzieci bogatych ludzi, którzy płacą sześć tysięcy funtów za semestr". Całą trójką udajemy się do mojego starszego brata, który czeka na nas z założonymi rękoma na torsie.

– Kim jest ta kobieta? – Holmes zerka w stronę płaczącej kobiety. Szczerze już się boję, co się stanie, gdy do niej podejdzie.

– Panna McKenzie, dyrektorka. Bądź delikatny. – Patrzę wymownie na Sherlocka. Po jego wzroku śmiem stwierdzić, że wcale nie będzie łagodny.

– Odpowiada pani za dzieci. Dlaczego nie zamknęła pani szkoły na noc? – Zamykam oczy i kładę dłoń na czole. Wiedziałam, że będzie oschły, ale nie sądziłam, że będzie krzyczał na tę biedną, roztrzęsioną kobietę. – Jest pani idiotką, pijaczką czy bandytką? – Detektyw zrywa koc z dyrektorki.

– Wszystkie drzwi i okna były zaryglowane. – Głos panny McKenzie łamie się z każdym słowem, a mnie żal serce ściska. – Nikt nie wchodził do ich pokoju. Proszę mi wierzyć!

– Wierzę. Tylko chciałem, aby pani szybko mówiła. – Po tych słowach Sherlock rusza w stronę drzwi wejściowych. Biorę głęboki wdech i podchodzę do kobiety. Kładę jej dłoń na ramieniu i okrywam kocem.

– Przepraszam za niego. Nie zna się na empatii i spokojnej rozmowie. – Uśmiecham się do kobiety ciepło i zerkam na policjantkę, która stała wcześniej obok niej.

– Już spokojnie. – Policjantka podchodzi z powrotem do dyrektorki, a ja ruszam za Holmesem.

– Popisał się, nie ma co. – Spoglądam na Sally pełna obojętności. – Myślałam, że będziesz miała na niego dobry wpływ, że stanie się potulny jak baranek, a stał się jeszcze bardziej popaprany.

– Tobie zaś ewidentnie brakuje seksu, ponieważ kąsasz gorzej niż żmija, Donovan. – Uśmiecham się złośliwie, po czym wchodzę do pomieszczenia, które jest sypialnią dziewczynek.

– Brak śladów włamania. – Greg zerka na mnie podczas swojej wypowiedzi. – Porywacz musiał ukryć się w środku.

– Miał ku temu okazję – mówię, zakładając ręce na piersiach. – Było tu pełno ludzi, którzy odbierali dzieci. Mógł wtopić się w tłum, później ukryć w budynku i czekać na odpowiednią chwilę.

– Pokaż, gdzie spał brat. – Przenoszę wzrok na Loczka trzymającego w dłoniach książkę.

– Co tam masz? – pytam ze sporą dozą ciekawości w głosie, a następnie odbieram Baśnie Braci Grimm z jego dłoni. – Jest nowa. Albo ją dopiero dostały, albo ktoś ją tu zostawił.

Detektyw bez słowa podaje mi brązową kopertę z woskową pieczęcią. Wkładam do niej książkę i patrzę na sposób, w jaki koperta została otwarta. Musiało to zrobić jedno z porwanych dzieci dość niedawno.

– Idziecie? – Zerkam na Grega, przytakuje mu i ruszam za nim.

– Pamiętasz, jak mama nam je czytała? – pytam z uśmiechem na twarzy, wyciągając książkę z koperty. Pokazuje ją bratu i zerkam na niego.

– Pamiętam. W szczególności „Dziecko Matki Boskiej" zawsze kazałaś ją sobie czytać. Kochałaś ten morał, że „Prawda jest o wiele lepsza od kłamstwa i lepiej od razu powiedzieć prawdę, nawet tę najokrutniejszą". – Mój uśmiech znika z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez Grega. Teraz mając prawie trzydzieści lat, widzę, że byłam bardzo naiwna, wierząc w te morały.

– Szkoda tylko, że te morały nie działają w prawdziwym życiu – mówię poważniejszym tonem i chowam z powrotem książkę. Brat obejmuje mnie troskliwie ramieniem i całuje szybko w skroń.

Docieramy do pokoju służącego za sypialnię dla Max'a. Staję po prawej stronie po wejściu do pomieszczenia, zakładam ręce na piersiach i zaczynam obserwować detektywa. Mam nadzieję, że zacznie się ta część, którą tak uwielbiam, moment, w którym mózg Holmesa pracuje na najwyższych obrotach.

– Chłopak leży tu każdej nocy – Holmes staje przodem do drzwi i wskazuje lewą dłonią łóżko chłopca. – patrząc na zapalone na korytarzu światło. Rozpoznaje każdy kształt. Sylwetkę każdego, kto podchodzi do drzwi.

– I? – Przenoszę wzrok na brata, który zakłada ręce na torsie.

– Do drzwi zbliża się ktoś, kogo nie zna. – Sherlock odpowiada spokojnie, patrząc Gregowi w oczy. Teraz dłonią wskazuje otwarte drzwi i kieruje się w ich stronę. – Intruz. Może widzi zarys broni.

Detektyw wychodzi z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Pomimo rozmazanej sylwetki można dostrzec, jak trzyma złożoną dłoń w formę pistoletu. Uśmiecham się subtelnie, widząc, że Sherlock ponownie jest w swoim transie. Dawno nie widziałam go tak skupionego i fascynującego zarazem. Zaczynam doznawać deja vu, ponieważ czuję się tak jak w dzień, gdy widziałam go w akcji po raz pierwszy. Pamiętam, z jaką płynnością wykonywał każdy ruch. Z jaką dokładnością przyglądał się wszystkim rzeczom i szukał szczegółów, które nie są widoczne dla normalnego ludzkiego oka.

Podchodzę instynktownie do szafki nocnej przy łóżku chłopca. Kucam przy niej i pierwsze co dostrzegam to szpiegowskie książki. Uśmiecham się pod nosem i ruszam tym tropem, nagle moje nozdrza zostają zaatakowane przez specyficzny zapach, który znam na pewno. Zaczynam szukać źródła, aż wreszcie znajduję pustą butelkę po oleju lnianym. Bingo.

– Co zrobiłby w ciągu kilku cennych sekund, zanim tamten wszedł? – Niski głos Sherlocka rozchodzi się ponownie po pomieszczeniu.

Gwiżdżę krótko i już po chwili słyszę odpowiedź ze strony Holmesa. Uśmiecham się łagodnie i zwracam ku niemu swój dumny wzrok, gdy tylko przykucnie obok mnie.

– Chłopiec, który czyta książki szpiegowskie, zostawiłby znak – stwierdzam pewnym siebie tonem głosu i podaję mu szklane naczynie.

– Olej lniany. – Sherlock mówi bardziej do siebie, a następnie szybko przenosi wzrok na mojego brata. – Sprowadź Andersona. Przekaż mu, aby zabrał lampy UV.

Greg przytakuje i wraz z Donovan wychodzą z pomieszczenia. Holmes spogląda na mnie i unosi prawy kącik ust. Oczywiście wiem, co to oznacza. Sherlock bardzo często w ten sposób oznajmia mi, że jest ze mnie dumny, że podołałam wyzwaniu. Obydwoje wstajemy na równe nogi, uśmiechając się subtelnie do siebie.

– Do czego potrzebne są nam lampy UV? – Watson podchodzi do nas, zakładając ręce na torsie. Zabieram butelkę Holmesowi i podaje ją przyjacielowi.

– Jeżeli cokolwiek napisał tym olejem albo zostawił chociaż ślady, to zobaczymy to dopiero w ciemności ze światłem ultrafioletowym. – Zakładam ręce na piersiach i spoglądam na książki należące do Max'a z subtelnym uśmiechem na twarzy. – Porywacz musiał wiedzieć, że ten mały uwielbia czytać szpiegowskie książki. Musiał wiedzieć, że Max dzięki temu zostawi jakiś znak, ślad, który nam pomoże.

– Myślisz, że...

– Anderson będzie za dziesięć minut. – Greg przerywa wypowiedź Johna, wchodząc do pomieszczenia. – Tylko błagam, nie kłóćcie się tym razem. Chodzi o porwanie dzieci.

– Nie moja wina, że...

– Sherlock – przerywam Holmesowi, zanim zdąży dokończyć zdanie. Detektyw przenosi wzrok na mnie i spogląda prosto w oczy. – Tylko ten jeden raz.

Detektyw bierze głęboki wdech i wychodzi szybkim krokiem z pomieszczenia. Zerkam na Johna, kręcę głową z niedowierzaniem i wraz z Watsonem ruszamy za Holmesem jak jego cień. Czasami lepiej przyczepić się do niego jak rzep psiego ogona, aby nie zostać zbesztanym za brak udzielonej odpowiedzi na jego pytanie. Oczywiście nie zawsze zdaje sobie sprawę, że nie ma nas przy nim i nie mamy jak usłyszeć, a już tym bardziej odpowiedzieć.

– Miałam o to zapytać wcześniej, gdzieś ty się podziewał tyle czasu rano? – Watson bierze głęboki wdech i spuszcza na chwilę głowę. – Zaczęłam się już powoli martwić, ponieważ powiedziałeś, że idziesz wypłacić pieniądze.

– Myślę, że użycie zwrotu „Zostałem porwany" będzie idealnym wyjaśnieniem. – Otwieram szerzej oczy i zatrzymuje ręką przyjaciela, starając się zrozumieć, co on właśnie powiedział.

– Jak porwany? – pytam z przejęciem w głosie, co sprawia, że Holmes także się zatrzymuje.

– Wypłacałem w spokoju pieniądze, gdy nagle podjechał czarny jaguar. – Zaczynam mocno kiwać głową, aż w końcu spoglądam wymownie na Loczka, który przewraca oczami i odchodzi.

– Czyżby to, co zwykle? – Watson przytakuje mi, spoglądając na Sherlocka. – Chroń mojego brata, bo ja nie umiem. W takim dosłownym znaczeniu.

– Mycroft chyba nie wie, że istnieje coś takiego jak umawianie spotkań. – Zakładam ręce na piersiach i ruszamy ponownie przed siebie.

– Albo wie, że żadne z nas nie zgodziłoby się na spotkanie, gdyby mogło. – Wskazuję palcem na Johna w ramach aprobaty.

Czasami mam ochotę uciec przed tym czarnym samochodem, ale boję się, że wtedy wyskoczy jeden z tych byczków i wciągnie mnie siłą.

Mówię to w myślach, aby nie zabrzmiało to zbyt dziwnie. Gdyby usłyszał mnie ktokolwiek poza Sherlockiem albo Johnem, zacząłby się martwić, że coś z nami jest nie tak. A raczej z Mycroftem Holmesem, który posyła po swoich gości podejrzanie wyglądający czarny samochód.

Jeden z kryminologów zasłania okna w pokoju. Anderson wtedy z niechętną miną podaje lampę UV Holmesowi, który od razu ją włącza. Na ścianie ukazują się dwa słowa napisane olejem lnianym - „Pomóżcie nam". Podchodzę bliżej i przyglądam się napisowi. Pomimo strachu, jaki zapewne odczuwał, napisał te słowa bardzo wyraźnie. Każda z liter jest dokładna, tak, jakby jego dłoń nie słuchała ciała i emocji, które nim targały.

– Chyba musimy częściej traktować dzieci jak dorosłych. – Sherlock pochyla się przy mnie i także spogląda na napis. – Nawet nie chce myśleć, co by było, gdyby ten mały nie czytał tych książek.

– To nas nie doprowadzi do porywacza. – Przenoszę wzrok na Andersona, prostuję się i zakładam ręce na piersiach. 

– Genialnie. – Ironia, jaka wybrzmiewa głosie Holmesa, uświadamia mnie w tym, że nie posłucha nawet mojej prośby.

– Serio? – Philip chyba sam nie jest pewny tego pytania.

– Genialnie grasz idiotę. – Trudno się nie zgodzić. Na szczęście Anderson milczy, więc oznacza to, że nie będą się kłócić. – Podłoga. – Sherlock wskazuje palcem na ślady pozostawione przez kilka osób.

– Szedł na palcach – stwierdzam i wskazuję na odbicia butów należące do Max'a.

– Przystawili mu broń do głowy. – Ja, John oraz Anderson ruszamy za Sherlockiem bacznie, przyglądając się jego wizualizacji zdarzenia. – Dziewczynkę ciągnęli obok niego, bokiem. Obejmował ją lewą ręką.

– Koniec. Nie wiadomo, dokąd później poszli. Czyli nic nam to nie daje. – Biorę głęboki wdech i spoglądam na twarz Holmesa. Wiem, że on jest innego zdania niż kryminolog.

– Racja Anderson. Nic. – Przenoszę wzrok na Philipa i gestem dłoni każę mu czekać. Po jego twarzy widzę zbyt szybką dumę, że Sherlock Holmes przyznał mu rację. – Oprócz rozmiaru buta, wzrostu i sposobu chodzenia.

Detektyw zrywa materiał z okna i kuca, aby zapewne pobrać próbki. Kucam przy nim i patrzę, nie mogąc uwierzyć, że ten człowiek jest już dorosły. To jaką radość sprawia mu fakt, że ponownie to on miał ostatnie słowo w rozmowie.

– Dobrze się bawisz? – Zerkam na Johna, który także przykuca. Musimy wyglądać naprawdę zabawnie.

– Zaczynam. – Holmes wyciąga wszystkie potrzebne mu narzędzia i z subtelnym uśmiechem patrzy w moją stronę.

– Daruj sobie uśmiech. Porwano dzieci. – Zaciskam usta w jedną linię i spuszczam wzrok, gdy Watson wstaje i rusza w stronę mojego brata.

– Pokłóciłaś się z Grahamem? – Marszczę brwi i spoglądam na Sherlocka. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie takiego pytania z jego strony.

– Gregiem – poprawiam go – Nie, nie pokłóciłam się z nim. Dlaczego pytasz?

– Dziwnie na ciebie patrzy od momentu twojej rozmowy z nim po wyjściu z mieszkania. – Biorę głęboki wdech i odwracam wzrok, co jest największym błędem, jaki można popełnić podczas rozmowy z Holmesem. – Czyli coś jest na rzeczy.

– Greg się czasami za bardzo przejmuje sprawami związanymi z przeszłością. – Wstajemy na równe nogi w tym samym czasie.

– Jakimi na przykład? – Zerkam szybko na Loczka i zastanawiam się, czy powinnam odpowiedzieć szczerze na to pytanie. Wiem, że mogę tego później żałować, ale prędzej czy później będzie musiał się o tym dowiedzieć.

– Moim dwukrotnym poronieniem. – Mimika Sherlocka się zmienia w taki sposób, że ciężko jest mi określić, co teraz czuje albo co ma oznaczać ta mina. – Bał się, że jestem zbyt przewrażliwiona i mogę nie podołać. Jak widać, nieźle się trzymam, jeszcze się nie rozpłakałam. – Staram się, aby mój ton głosy był bardzo ironiczny.

Nie czekam na jakąkolwiek reakcję Holmesa i ruszam przed siebie. Może po prostu nie chce jej widzieć. Nie chce ujrzeć litości czy współczucia, zresztą żadna z tych emocji nie jest mu znana. Sherlock okazuje się szybszy, zatrzymuje mnie ręką, którą obejmuje mnie w talii tak jak wtedy w Dartmoor, jednak tym razem milczy. Przysuwa mnie do siebie, w taki sposób, aby nasze klatki piersiowe się ze sobą stykały. Wtulam się w niego, zamykam oczy i wsłuchuję w jego bicie serca.

Szokuje mnie fakt, że rytm jego serca jest raczej spokojny. Patrząc na to, że ekscytacja rozrywa go od środka, dałabym sobie rękę uciąć, że jego serce powinno bić szybciej. Nawet w taki sposób potrafi ujarzmić okazywanie uczuć, czy emocji. Jednak takie chwile dają mi pewność, że Sherlock nie jest tylko socjopatycznym dupkiem, którego ego jest większe niż Empire State Building. Wiem, że gdy tylko chce, potrafi być kochający i czuły. Okazywać i odczuwać ludzkie emocje, które są przez nas odbierane w jego momentach. W tych jego pięciu przysłowiowych minutach, gdy swoim geniuszem powala wszystkich na kolana.

*

Wraz z Holmesem i Watsonem wchodzimy do laboratorium, aby zająć się próbkami, które pobrał Sherlock. Pierwsze co robię, to związuję włosy, zakładam fartuch i biorę kilka książek, które pomogą w identyfikacji różnych związków chemicznych. Gdy tylko kładę je na blacie, Holmes wydaje mi już pierwsze rozkazy. Dość sprawnie udaje nam się odkryć w oleju cztery substancje. Kredę, asfalt, ceglany pył oraz roślinność.

– Czym jesteś? – Sherlock mruczy pod nosem, gdy nie potrafi zidentyfikować ostatniej substancji.

– Zrób sobie chwilę przerwy – mówię, przeglądając zdjęcia zrobione w szkole. – Minęły prawie trzy godziny, odkąd tu przyjechaliśmy. Cały czas siedzisz przy tym mikroskopie, daj swojemu umysłowi odpocząć.

– Sądzę, że wymagasz od niego zbyt wiele Lizzie. – Odwracam się w stronę Watsona i przybieram na twarz łagodny uśmiech, gdy dostrzegam, że niesie trzy miski. – Nie jest to na poziomie pani Hudson, ale da się najeść.

– Siedząc tutaj, wyczuwam, że to zupka błyskawiczna. – Nawet jeśli to nie jest posiłek przygotowany przez wspomnianą panią Hudson, to nie zmienia to faktu, że mam ochotę wchłonąć tę zupkę. – Dziękuję – mówię z szerokim uśmiechem, odbierając miskę od przyjaciela.

– Dla ciebie też zrobiłem. – John kładzie naczynie przed Holmesem. Sherlock patrzy to na Watsona to na mnie, jest totalnie zdziwiony. – Nie musisz dziękować, nie oczekuję tego od ciebie.

Patrzę na Loczka wymownie, ale ten udaje, że tego nie widzi. Bierze miskę w dłoń i zaczyna spożywać swój pierwszy posiłek w tym dniu. Staram się tego nie okazywać, ale niezmiernie mnie cieszy to, że nie wykłóca się z nami o przyjmowanie pokarmu. Może to dlatego, że raz zagroziłam mu, iż zacznę go karmić jak małe dziecko, jeżeli będzie głodować.

– To są zdjęcia z pokoju, w którym spała dziewczynka? – Zerkam w stronę, w którą wskazuje mój przyjaciel. Przytakuję mu i biorę kolejną łyżkę zupy do ust.

– Ta pieczęć. – John mówi bardziej do siebie. Odkłada miskę na blat i rusza w stronę swojej kurtki, z której coś wyciąga. – Ta koperta leżała dziś pod naszymi drzwiami. Znalazłem ją, jak wróciłem.

Watson podchodzi najpierw do mnie, pokazując mi mniejszą kopertę, a następnie zabiera zdjęcie i udaje się do Sherlocka. Uśmiech dumy, jaki pojawia się na twarzy naszego przyjaciela, sprawia, że robi mi się ciepło na sercu.

– Okruszki chleba – Stwierdza Holmes, wyciągając trochę zawartości koperty. – Bajki w twardej obwolucie. – Wypijam mniej więcej połowę cieczy z miski, odkładam naczynie na blat i podchodzę do Sherlocka.

– Chyba nasz porywacz inspirował się Jasiem i Małgosią. – Loczek spogląda na mnie i unosi prawy kącik ust.

– Jaki porywacz zostawia wskazówki? – Czasami łapię się na tym, że śmieszą mnie pytania, które zadaje Watson. Przebywanie z Sherlockiem zaczyna powoli mnie w niego zmieniać.

– Taki, który lubi się chwalić i bawić w gry. Powiedział dokładnie to samo. – Holmes pusto patrzy się w jeden punkt znajdujący się gdzieś w głębi pomieszczenia. – „W każdej bajce musi być czarny charakter". Piąta substancja to część bajki. – Sherlock przybliża się z powrotem do mikroskopu.

– Co może zawierać cząsteczki gliceryny i być powiązane z bajką? – Zakładam ręce na piersiach. Wprawiam swoje szare komórki w ruch i każe im pracować na najwyższych obrotach.

Zamykam oczy. Przypominam sobie, z czego była zbudowana chatka Baby Jagi. To jest jedyne, co przychodzi mi do głowy, coś, co jest z bajki i na dodatek zbudowane z wielu słodyczy. Właśnie. Słodycze!

Chatka z piernika, ozdobiony cukierkami, czekoladkami i ciastkami.

Powtarzam sobie to zdanie w głowie, odrzucając od razu piernik i ciastka. Nagle czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie mocno w potylicę za karę. Za to, że mogłam przegapić coś tak protego, coś, co jest dosłownie pod moim nosem. Otwieram szybko oczy.

– Polirycynooleinian poliglicerolu! – wykrzykuję i spoglądam na Sherlocka. – PGPR ma w sobie glicerynę i jest dodawana do czekolady!

– Chatka Baby Jagi była ozdobiona czekoladkami. – Przenoszę wzrok na Watsona i uśmiecham się do niego szeroko. Sherlock wstaje szybko z krzesła, podchodzi do mnie i składa szybko na moich ustach czuły pocałunek. – To... chyba musimy iść z tym do... Lestrade'a.

– Dajcie znać, jak znajdziecie te dzieci – mówię, gdy Loczek odsuwa się ode mnie. Jednak cała jego czułość zniknęła w okamgnieniu.

– Przecież idziesz z nami. – Parskam śmiechem i wskazuję Holmesowi na fartuch.

– Domyśliłam się, że nie będziesz o tym pamiętał. Aktualnie jestem na swojej zmianie. Jestem w pracy. – Stawiam większy nacisk na ostatnie słowa, aby dobitniej mu uświadomić, że niestety nie mogę z nimi jechać. – Będziesz miał do dyspozycji całą policję. Nie jestem ci potrzebna podczas poszukiwań.

Zawsze jesteś mi potrzebna.

Mówię w myślach to, co chciałabym teraz usłyszeć z jego ust. Te cztery słowa, które sprawiłyby, że rzuciłabym to wszystko w cholerę i pojechała wraz z nim. Teraz też mam taką ochotę, nie licząc się z tym, że straciłabym pewnie pracę. Rzuciłabym fartuchem w kąt, założyła kurtkę i wybiegła przez te drzwi. Po prostu, aby znaleźć i uratować te niewinne dzieci.

– Holmes nie stój tak i jedź do Scotland Yardu. Te dzieci czekają, aż ktoś je uratuje. – Pośpieszam go gestem dłoni.

Sherlock stoi jeszcze przez chwilę, po czym podchodzi do mnie, całuje mnie szybko w czoło i rusza w stronę drzwi. Watson patrzy na mnie, mając jeszcze nadzieję, że zmienię zdanie. Kręcę przecząco głową i wyganiam go gestem dłoni. W takich momentach żałuję, że nie poszłam tą samą ścieżką co mój brat. Byłoby o wiele prościej.

***

Mija pół godziny od SMS-a Johna, który poinformował mnie, że znaleźli miejsce, w którym mogą być dzieci. Od tamtego momentu siedzę jak na szpilkach. Nie potrafię się skupić na niczym innym. Może Greg miał rację, może naprawdę jestem zbyt przewrażliwiona i tylko sobie wmawiam przepracowanie tych przeżyć. Zrywam się na równe nogi, gdy mój telefon zaczyna dzwonić. Odbieram go z prędkością światła.

Znaleźliśmy Max'a i Claudette. – Watson mówi szybko, ale wyraźnie. Jednak ta informacja nie uspokaja mnie na tyle na ile bym chciała. 

– Żyją? – pytam lekko drżącym głosem.

Żyją, tylko chłopiec jest nieprzytomny. – Oddycham z ulgą, opadam na krzesło i zamykam oczy. Czuję jak ciężar, który żył jak pasożyt w moich płucach opada.– Obydwoje objadali się cukierkami, których papierki były nasączone. Zabierają je do szpitala.

– Będę na was czekać. – Rozłączam się, odkładam telefon na biurko i rozsiadam się bardziej na krześle.

– Jesteś strasznie przewidywalna. – Spoglądam w stronę osoby, do której należy dobrze znany mi głos. – Tęskniłaś, Kwiatuszku? – Jim przybiera zawadiacki uśmiech, który przyprawia mnie o ciarki.

– Ukrywałeś się dwa miesiące po to, aby włamać się do szpitala i ryzykować złapaniem? – Staram się grać pewną siebie, ale w środku cała się trzęsę. Moriarty staje się coraz bardziej nieprzewidywalny. Nawet jeśli znam go tyle długich lat, to nigdy nie wiem, kiedy skończę z kulką w głowie.

– To jest jedyny moment, gdy jesteś sama. A to oznacza, że możemy porozmawiać. – Podchodzi do mnie, wyciąga pistolet zza swojego paska i przykłada mi go do czoła. Chyba właśnie ktoś wysłuchał moich obaw i przyspieszył mój koniec.

– Od kiedy rozmowa polega na przykładaniu drugiej osobie pistoletu do czoła? – Patrzę mu prosto w oczy, czując, jak powoli tracę kontrolę nad swoim ciałem. Mimo to wstaję cały czas, patrząc Moriarty'emu w oczy. – Wiesz, czemu się nie boję? Bo wiem, że mnie nie zabijesz. Ty nie lubisz sobie brudzić rąk.

– Masz rację, nie lubię. – Uśmiech nie schodzi mu z twarzy, staje się bardziej złowieszczy. Bardziej niepokojący. – Tak samo, jak nie lubię zdrajców.

– O czym ty mówisz? – Przełykam ślinę, wiedząc bardzo dobrze, o co mu chodzi. Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie.

– Elizabeth nie udawaj głupiej. Naprawdę myślałaś, że uda ci się ukryć współpracę z Mycroftem Holmesem przede mną? – Jim unosi jedną brew. Każda moja komórka w ciele trzęsie się coraz bardziej. – Co takiego ci obiecał, że się zgodziłaś? Czyżby to samo, co Michaelowi? Wolność? Program ochrony świadków?

– Skąd...

– Mówiłem, że mam dobre źródło. – Biorę głęboki wdech, gdy dociera do mnie, kto jest tym źródłem. – Fakt, nie zabiję cię, a wiesz dlaczego? Chcę, abyś oglądała, jak kolejne bliskie ci osoby umierają. Jest ich tak wiele, że nie wiem od kogo zacząć.

– Oni ci niczym nie zawinili. – Zaciskam pięści tak mocno, że czuję, jak paznokcie wbijają mi się w skórę.

– To nie ma żadnego znaczenia. – Jim odsuwa broń od mojego czoła. W momencie, gdy chcę odetchnąć z ulgą, Moriarty uderza mnie chwytem w twarz. Robi to z taką siłą, że moje ciało samo obraca się w prawą stronę. Na szczęście nie sprawia, że tracę przytomność. – Mam nadzieję, że dzięki temu zapamiętasz moje słowa. Nie próbuj kombinować, bo skończy się to źle dla Grega.

Przykładam dłoń do policzka, patrząc Moriarty'emu prosto w oczy. Czuję, jak mój dotychczasowy strach zmienia się we wściekłość, która rozchodzi się po moim ciele w zatrważającym tempie. Obserwuję, jak z uśmiechem na twarzy James opuszcza kostnicę. Gdy tylko przekracza próg drzwi, wydaję z siebie krzyk i zrzucam wszystko, co znajduje się na moim biurku. Opieram się dłońmi o blat i zamykam oczy, klnąc w myślach. Chęć zamordowania go właśnie weszła na wyższy poziom.

Continue Reading

You'll Also Like

54.8K 2.3K 23
Fabuła jest osadzona pół roku po wydarzeniach z finału drugiego sezonu. Clarke nie odeszła. Nie ma A.L.L.I.E ,nie ma Miasta światła. W Arkadii żyje s...
72.7K 5.9K 81
Roma, podobnie jak Huncwoci, nie spodziewała się, że piąty rok nauki w Hogwarcie zmieni tak dużo. Ich długoletnia przyjaźń przetrwała już wiele, ale...
1.6K 63 16
Nie typowa wycieczka do Wrocławia zmieniła moje życie...
13.6K 835 17
okazuje się, że w garażu julie są więcej niż trzy duchy... [ reggie peters x fem!oc] [ 17 stycznia 2021 - 23 lutego 2021 ] [ słowa: 26 770 ] [ © s...