Let The Light In

By ktokolwiekx

37K 1.5K 937

WCZEŚNIEJSZA NAZWA: It's not a coincidence ~ Rzuciłam mu wyzwanie. Więcej niż raz. Teraz moją jedyną nadzieją... More

Prolog
1. Początek końca.
2. Paskudne realia.
4. Seria niefortunnych zdarzeń.
5. Nieznany numer.
6. Przez chwilę było zabawnie.
7. Jestem twoim koszmarem.
8. Przez słowa, które wymówił.
9. Strach i obawa.
10. Moje wszystko.
11. Stworzony do uwielbienia.
OGŁOSZENIE: ZMIANA TYTUŁU
12. Degrengolada.
13. Potrzebowaliśmy tylko ciszy.
14. Cios ostateczny.
15. Kilka głębokich wdechów i jazda.
16. Efekt motyla.
17. Gra w udawanie.
18. Byliśmy tylko ludźmi.
19. Ukojenie i zazdrość.
20. Powinieneś częściej pić.
21. Perspektywa Vance'a Cartera.

3. Kompleks niższości.

3.1K 128 153
By ktokolwiekx

Przez lata zastanawiałam się co złego może jeszcze spotkać naszą rodzinę. Los zazwyczaj nam nie sprzyjał. Elizabeth nadużywała narkotyków i miała dziwnych znajomych, aż w końcu zniknęła bezpowrotnie. Alec Steyn stał się po tym wrakiem człowieka, cieniem samego siebie i topił smutki w alkoholu. Jaden został zamieszany w jakieś szemrane interesy, najlepszym co mógł zrobić to wyjechać. Ja jedynie byłam świadkiem tego wszystkiego próbując uratować tą przeklętą rodzinę.

Poprawiłam włosy, które opadły mi na czoło, gdy słuchałam uważnie tego co mówiła mi kobieta siedząca obok mnie na kanapie. Violet była przemiłą i przekochaną osobą. Już po godzinie rozmowy mogłam to stwierdzić. Opowiadała mi historię ze swoich młodzieńczych lat, popijając zieloną herbatę. Zdążyłam ją polubić. Rozmowę przerwał nam odgłos otwierających się drzwi wejściowych. Przeniosłyśmy wzrok na mężczyznę stojącego w wejściu do pomieszczenia. Nie ukrywał swojego zaskoczenia.

- Hej, przyszłam pogadać - wyjaśniła od razu szatynka, uśmiechnęła się i wstała - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Ależ skądże - odpowiedział uśmiechając się nerwowo. Nie spodziewał jej się tutaj.

- Przejdę się do sklepu - skwitowałam wstając na równe nogi. Tata kiwnął jedynie głową na znak zrozumienia. Czułam w duchu, że mi za to podziękował. Nie chciałam im przeszkadzać, a i tak miałam zamiar przejść się do pobliskiego marketu po coś słodkiego. Umówiłam się dziś na wieczór filmowy z Destiny. Podobno ma jakieś ploteczki.

Wyminęłam mężczyznę i powędrowałam do korytarza. Chwyciłam słuchawki leżące na szafce i wpakowałam w kieszeń bluzy. Wcisnęłam na stopy białe, znoszone adidasy. Niebo powoli się ściemniało. Pobliskie latarnie zaczęły już świecić. Co jakiś czas przejeżdżał samochód.
Nie rozumiałam nigdy dlaczego zawsze, gdy wolno jadące auto, mijało mnie na samotnym spacerze bałam się, że zaraz ktoś z niego wyskoczy, wpakuje mnie do środka i właśnie tak zakończę swój nędzny żywot. Miałam co do tego jakąś dziwną, niezrozumiałą fanaberię.

Po około dwudziestu minutach byłam już na miejscu. Przemierzałam alejki pełne różnych produktów w poszukiwaniu ulubionych pomarańczowych żelków. Nie wiedziałam czy jestem ślepa czy naprawdę ich tutaj nie ma, bo już trzeci raz błądziłam w kółko po markecie w celu ich znalezienia.
Stanęłam wreszcie przy półce, na której znajdowały się najróżniejsze słodkości. Przeleciałam wzrokiem po słodyczach, ale marne były moje poszukiwania. Do moich uszu dotarł dźwięk układanych puszek przez jedną z pracowniczek.

- Przepraszam, wie pani gdzie znajdę tutaj żelki? Najlepiej pomarańczowe - zapytałam, nawet na nią nie patrząc. A kiedy już to zrobiłam moje oczu chyba wyskoczyły z orbit.

- Niestety muszę z przykrością poinformować, że sprzątnąłem ci sprzed nosa ostatnią paczkę - zaśmiał się, a do moich uszu dotarł wysoki, męski głos.

To wcale nie była ekspedientka, choć niewątpliwie wolałabym, aby nią był. Wygłupiłam się. Opanowałam swoją zszokowaną minę i zadarłam głowę do góry, chcąc na niego spojrzeć.

Skłamałabym, mówiąc teraz, że mnie nie zatkało, gdy go ujrzałam. Był cholernie przystojny. Ciemne blond włosy zaczesane do tyłu i ścięte przy bokach, dodawały mu uroku. Musiał być starszy ode mnie. Miał conajmniej dwadzieścia jeden lat.
Przyglądał mi się swoimi brązowymi oczami, wyglądając na nieźle rozbawionego tym co właśnie usłyszał.

- O Boże - wypowiedziałam nerwowo odsuwając się o krok, skubiąc wnętrze policzka. - Przepraszam, myślałam...

- Że tutaj pracuję? - dokończył za mnie - Cóż, może powinienem zmienić robotę. Myślisz, że mnie przyjmą? - rzucił rozbawiony, zaplatając ręce na piersi.

- Sądzę, że zostałbyś pracownikiem miesiąca - żartuję i spotykam się z cichym śmiechem chłopaka.

- Weź je sobie - mówi z uśmiechem, wyjmując z koszyka paczkę słodyczy, wyciągając ją w moją stronę - Widziałem jak kręciłaś się po sklepie przez dobre kilkanaście minut.

Dziękowałam sobie, że moja twarz tak łatwo się nie czerwieniła, bo zapewnie stałabym właśnie przed nim czerwona jak pomidor. Spokój się, dał ci tylko żelki.

- Boże, dziękuję - rzuciłam dźwięcznie i wzięłam od blondyna opakowanie żelek uśmiechając się przy tym szeroko. Dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie.

- Nie no, Bogiem jeszcze nie jestem - parska - Nathaniel - wyciąga dłoń w moją stronę.

- Vivian - odwzajemniam gest i zaczesuję za ucho kręcony kosmyk błąkający mi się po twarzy.

Dzwonek telefonu chłopaka rozbrzmiewa przerywając naszą krótką wymianę zdań. Przyjemnie w końcu pogadać z kimś nowym, kimś kto nie wie o tobie za wiele, więc nie oceni cię przez pryzmat twojej przeszłości. Nathaniel wyjmuję telefon z kieszeni granatowej bluzy.
Patrzy na wyświetlacz smartphona, raptem z jego twarzy znika uśmiech i rozbawienie. Marszczy ciemne brwi, jego twarz poważnieje. Widzę jak zaciska szczękę. Znów zaczynam bawić się palcami. Ku mojemu zdziwieniu odrzuca połączenie i chowa urządzenie.

- Przepraszam, ale muszę już iść - sili się na uśmiech, wymija mnie, a ja odwracam się w jego kierunku - Do zobaczenia Vivian - dodaje po czym kieruję się do wyjścia. Wypuszczam powietrze z płuc, które niekontrolowanie wstrzymałam.

Szczerze mówiąc pierwszy raz widzę go w Moore Haven. Co prawda to miasto nie należy do najmniejszych, liczy ponad dwanaście tysięcy mieszkańców, ale nigdy nie spotkałam go w tych okolicach. Nie myśląc więcej o tym chłopaku, poszłam zapłacić za zakupy i zadowolona wyszłam z marketu.

Nie śpieszyło mi się do domu. Być może tata dalej rozmawiał z Violet i przerwałabym im w połowie rozmowy. W dodatku Destiny miała wpaść dopiero po dziewiętnastej, a godzina na wyświetlaczu wskazywała dopiero chwilę po osiemnastej.
Postanowiłam wrócić krętą drogą, przy okazji odwiedzając pobliski sklep osiedlowy. Zapomniałam przez to wszystko o zakupie paczki mentolowych papierosów. Wypaliłam wczoraj wszystkie na tej imprezie z Price'em.

Założyłam więc słuchawki, puściłam "Crying Lightning" od Arctic Monkeys i ruszyłam przed siebie. Niebo pogrążyło się już doszczętnie w ciemności. Była pełnia. Księżyc świecił na tyle mocno, że oświetlał nawet miejsca do których nie dochodziły światła ulicznych latarni.
Zdecydowanie wolałam noc od dnia. Gdy słońce zasypiało, demony wychodziły na zewnątrz. Opadały maski noszone przez każdego człowieka, ukazując jego prawdziwe oblicze. Mijałam na ulicy różnych ludzi. Byli ci pijani i ci pod wpływem różnych substancji, ci smutni bądź ci źli. Mijałam też tych którzy wyglądali na szczęśliwych, ale wystarczyło jedno spojrzenie w ich nijakie oczy by ujrzeć, że wcale tacy nie byli. Wszyscy w tym mieście gnili od środka.

Skręciłam w prawo, spacerowałam powoli, obserwując wszystko co się wokół mnie dzieje. Na dzielnicy Coral Way roiło się od szemranych typów. Nie byli oni jednak bardzo szkodliwi, mieli na swojej karcie tylko liczne dewastacje, pobicia i handel narkotykami, co w tym mieście wydawało się na porządku dziennym.
Tata zawsze powtarzał mi abym trzymała się jak najdalej takich osób. Nawet nie chodziło w tym tylko o to, że są niebezpieczni. Bał się najbardziej o swoją reputację. Wiedział, że mogą wywołać kłopoty. Co przecież powiedzieli by ludzie gdyby córka ważnego człowieka w tym mieście spotykała się z kimś z marginesu społecznego, byłoby to niedorzeczne.
Alec Steyn był dobrym człowiekiem jak i ojcem, ale miał swoje zasady, które moim zadaniem było przestrzegać.

Co do narkotyków - nigdy nie miałam zamiaru ich brać, można powiedzieć, że się nimi brzydziłam. Wywoływały u mnie złe wspomnienia do których nie chciałam wracać za wszelką cenę. Pomimo, że pragnęłam zapomnieć najmniejszy szczegół tamtego dnia, on wracał do mnie każdej nocy.

Wyciągnęłam telefon chcąc zmienić piosenkę. Nie cierpię tego jak słuchając swojej playlisty, nagle włącza się przypadkowy utwór. Uderzam nagle w coś, a raczej kogoś, odskakując na kilka kroków. Słuchawki wypadają mi z uszu, na całe szczęście nie upuściłam telefonu.

- Kurwa mać - siarczyste przekleństwo było pierwszym co usłyszałam, zanim ujrzałam chłopaka ubranego w czarną bluzę z kapturem, który miał na głowie. Schylał się po Iphona leżącego na ziemi. Był rozbity. - Pieprzona księżniczka - powiedział z kpiną w głosie, był wysoki, lodowaty i odrobinę zachrypnięty.

- Przepraszam cię bardzo, że co? - zapytałam na pozór spokojnie, korzystając z nagłego przypływu odwagi.

Wyprostował się, otrzepał dłonie i podszedł do mnie bliżej. Dzieliło nas niecałe pół metra.
Był naprawdę wysoki, miał na oko ponad metr dziewięćdziesiąt. Uniosłam podbródek, aby móc w końcu zobaczyć jego twarz. Pierwszym, na co zwróciłam uwagę, były jego oczy. Podkrążone, jakby nie spał kilka dni i otoczone wachlarzem gęstych rzęs. Już to sprawiło, że zaczęłam czuć strach i niepokój. Ale to te cholerne oczy, jakby śmiercionośne, były moim ostatecznym zgubieniem. Czarne, jak węgiel. Choć może przez te światło takie się wydawały. Nie potrafiłam skupić wzroku na niczym innym. Przez chwilę przez moją głowę przemknęło, że być może jest pod wpływem narkotyków, przez co ma aż tak duże źrenice. Pierwszy raz w życiu widziałam, by ktoś patrzył na kogoś, tak jak on w tamtym momencie na mnie. Z tak przerażającym wyrafinowaniem i chłodem. Jego ciemne tęczówki były lodowato puste oraz beznamiętne. Jakby martwe.

- Nie każ mi się powtarzać - powiedział nagle beznamiętnym tonem podchodząc jeszcze bliżej, nie spuścił ze mnie wzroku, nawet na sekundę.

Z obojętną miną wpatrywał się w moje oczy, czułam jakby skanował mnie w każdy możliwy sposób, aby odkryć każdą najmniejszą tajemnicę. Odniosłam nieprzyjemnie wrażenie, jakby mu się udawało. Poczułam nieprzyjemny zimny pot na karku. Chociaż czułam ciarki na całym ciele i nieznajomy wywoływał u mnie negatywne emocje, ja wciąż nie mogłam odwrócić od niego spojrzenia.

- Stary, zostaw tę małolatę! - krzyknął ktoś stojący w oddali, chłopak odwrócił się w jego stronę, przerywając w końcu nasz kontakt wzrokowy. W duchu odetchnęłam z ulgą. Poczułam, jakby ktoś wreszcie przywrócił mi zdolność oddychania.

Zmarszczyłam brwi, spoglądając na jego profil. To było uderzające. Stojący przede mną chłopak o martwym spojrzeniu miał niesamowicie wystające kości policzkowe i bardzo szlachetne rysy twarzy. Linia jego cholernej szczęki mogłaby ciąć papier. Jego nos był niemal idealnie proporcjonalny, a brwi ciemne i równe, pasowały do jego czarnych, wystających spod kaptura, kosmyków na głowie. Jedyną skazą na jego idealnej twarzy była mała, ledwo widoczna blizna na prawym policzku. Wyglądał jak wyrzeźbiony przez samego Michała Anioła.
Nie spotkałam nigdy człowieka, który tak wyglądał i brzmiał. Człowieka, który tak patrzył. Był niczym wąż, kuszący Ewę do zjedzenia zakazanego owocu.

- Wracaj do domu. Takie jak ty nie kończą dobrze w takich miejscach - znów odwrócił się w moją stronę, lustrował mnie. Ton w jakim wypowiedział to zdanie był lekko patetyczny, jakby się ze mnie naśmiewał. - Dziewczynki z dobrych domów zostają w dobrych domach.

I w tamtym momencie zadziałało to na mnie jak zapalnik. Słowa ciemnookiego były niczym płachta na byka. Nie cierpiałam tego określenia. Nienawidziłam, gdy ktoś używał go jako argumentu w kłótniach. I gdyby nie dodał tego pieprzonego zdania na koniec, przysięgam, że bym odeszła.

Nigdy nie byłam osobą nieśmiałą. To prawda, nie lubiłam być w centrum uwagi, ani skupiać się wyłącznie na sobie, ale gdy w grę wchodziło obrażanie mnie bez najmniejszego powodu, nie mogłam stać bezczynnie. Może czasem lepiej byłoby schować dumę do kieszeni i nie robić nic.

- Wow, jesteś taki miły - sarknęłam, układając usta w sztucznym uśmiechu, który zdradzał nieco kpiny.

Zdziwiony, że kontynuowałam rozmowę, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, jakby średnio zrozumiał.

- Masz zajebiście idiotyczny i płytki tok myślenia, wiesz? - dodałam, gestykulując rękoma - Oceniasz ludzi, pomimo, że ich nie znasz. W dodatku obrażasz mnie, wyskakując do mnie z jakimś żałosnym tekstem, myśląc, że ci wolno. Nie wiem, może czas udać się do specjalisty? Masz jakiś kompleks niższości i problemy ze sobą?

Nie odpowiedział nic. Po prostu stał i patrzył na mnie z przerażająco zimną miną. Gdyby spojrzenie mogło zabijać - właśnie byłabym martwa. I chociaż nie pokazywałam tego, jak bardzo byłam przestraszona, w tamtej chwili zaczęłam żałować swoich słów i tego, że nie uciekłam wcześniej tam, gdzie pieprz rośnie.
Tylko stał, patrzył, a ja domyśliłam się, że trafiłam w jego czuły punkt.

Nieznajomy zrobił krok w moją stronę, zmniejszając jeszcze bardziej naszą odległość. Zamknęłam oczy, oczekując najgorszego. W końcu nie wiedziałam z kim mam do czynienia.

- Vance! - usłyszałam stanowcze warknięcie drugiej osoby obok. Otworzyłam powoli zaciśnięte powieki, ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Wiem tylko, że był to wysoki mężczyzna, trzymający ciemnookiego za ramię.

Nie przyglądałam się więcej. Nie miałam pojęcia kim on był, ani nie chciałam tego wiedzieć. Dopóki miałam okazję na ucieczkę - skorzystałam z niej. Odwróciłam się na pięcie ruszając przed siebie najszybszym krokiem, na jaki było mnie w tamtym momencie stać. Nie odwracałam się za siebie, nogi pode mną się uginały. Byłam szczerze przerażona.
Pojedyncze łzy, zaczęły spływać niekontrolowanie po moich policzkach. Nie powinno mnie tam być. Złe miejsce, zły czas. Kto wie, co mógłby mi zrobić, gdyby nie ten drugi. Obraz mi się rozcierał. Wiem tylko, że w pewnej chwili zaczęłam biec. Nie pamiętam dokładnie drogi, ani tego w którym momencie znajdowałam się już za drzwiami swojego pokoju. Bezpieczna, w swoich czterech ścianach.

- Vi? - zaniepokojony, dziewczęcy głos rozniósł się cicho po pomieszczeniu. Nie wiedziałam ile już mogła tu na mnie czekać, straciłam poczucie czasu. Odwróciłam się, lecz nie obdarowałam jej spojrzeniem. Utkwiłam je w białym suficie, starając się opanować łzy i nieumiarkowany oddech. - O mój Boże, Vivian. Co się stało? - zapytała nieco głośniej niż poprzednio, wstając z łóżka. Złapała mnie za ramiona. Czułam, że próbuje wyczytać coś z mojej twarzy, lustrując ją niebieskimi tęczówkami. - Słyszysz mnie do cholery? - tym razem wypowiedziała to twardo, delikatnie mną potrząsając. Spuściłam wzrok niżej, by wreszcie na nią spojrzeć. Tępo, ale spojrzeć.

Blondynka wyglądała na zmartwioną, pobladła. Jej ślepia wręcz zaczęły wywiercać we mnie dziurę. Za pewnie byłam całkowicie rozmazana, a resztki tuszu zdobiły czerwone od płaczu policzki. Musiałam wyglądać okropnie. Puściła moje barki, a ja dopiero teraz poczułam, że jej uścisk był trochę mocniejszy niż sądziłam. Rozchyliła usta, najpewniej chcąc coś jeszcze dodać, ale nie dałam jej dojść do słowa.

- Natknęłam się na kogoś kogo nie powinnam. - wydusiłam z siebie po kilku sekundach, mój głos był nieco zniekształcony. Odchrząknęłam. - To tyle.

Słyszę tylko głośne prychnięcie. Destiny rozchyla bardziej swoje wargi, patrząc na mnie jakby zaskoczona, albo może zażenowana. Trudno stwierdzić. Okej, możliwe, że moja wypowiedź nie była satysfakcjonująca, zważając na mój aktualny wygląd, jak i stan. Po prostu wiem jak zareaguję, gdy dowie się co się stało. Byłam przerażona, to prawda, aczkolwiek to była jednorazowa akcja. Dziewczyna była okropnie wrażliwa i nadopiekuńcza, choć za to ją kochałam, przestawałam lubić te cechy gdy zaczynało chodzić w tym o mnie. Tym razem nie miałam wyboru, musiałam wszystko wyśpiewać. Nie odpuściłaby mi tego, jeśli zamknęłabym teraz temat i zamilkła.

- Cholera jasna Vi, kurwa - zaszkliły jej się oczy, a głos załamał - Powiedz mi proszę co się wydarzyło. Cała się trzęsiesz. Myślisz, że nie zauważyłam, że płakałaś i wstrzymywałaś łzy jak mnie zobaczyłaś?

- Jest w domu mój tata? - zapytałam spokojnie, chcąc upewnić się, że mogę swobodnie rozmawiać.

- Wyszedł z kimś, jakieś piętnaście minut po tym jak przyszłam - skinęłam głową na jej odpowiedź , usiadłam na podłodze kuląc nogi, opierając się o ścianę plecami. Przyjaciółka powtórzyła mój ruch.

Przez następną godzinę opowiadałam ze szczegółami wszystko, co wydarzyło się około pół godziny wcześniej, bynajmniej to co udało mi się zapamiętać. W między czasie zdążyłam się uspokoić, a blondynka kilka razy się rozpłakać. Dziękowałam losowi w duchu, że postawił na mojej drodze tak cudownych przyjaciół.

- Powinnaś to zgłosić na policję - podsumowała i zaczęła wydmuchiwać nos w chusteczkę.

- Destiny daj spokój, nic wielkiego się nie wydarzyło - mruknęłam znużona, przewracając oczami. Nie chciałam robić z tego wielkiego "halo". Nic mi się nie stało, to jest najważniejsze. Zresztą gdybym postanowiła to zgłosić, z pewnością ten ktoś chciałby się zemścić, co gorsza - dowiedziałby się o tym incydencie mój ojciec. Tak nie chciałam się bawić.

- Nic wielkiego? On mógł Ci zrobić krzywdę! - naburmuszona, machała mi rękoma przed twarzą - Pamiętasz w ogóle w co był ubrany? Jakiś znak rozpoznawczy? Imię? Znasz w ogóle jego imię? - nakręciła się, a ja miałam już dosyć tego tematu. Najchętniej poszłabym spać.

Wiem tylko, że musiał być ulubieńcem Boga, stworzonym przez samego szatana. A jedynym co najbardziej utkwiło mi w pamięci to jego ciemne, lodowate, a przede wszystkim martwe tęczówki, patrzące na mnie z tą pogardą i chłodem, przeszywające na wylot.

- Kobieto, nie, nie wiem jak miał na imię - fuknęłam od niechcenia. Prawdą było to, że nie wiedziałam jak nazywał się nieznajomy, a raczej nie zapamiętałam. Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam chwili by to zakodować. - Skończmy już o tym rozmawiać. Jestem kurewsko wykończona.

Nie dyskutowała więcej ze mną, obie podniosłyśmy się z podłogi udając się do łazienki, aby pozbyć się makijażu. A raczej jego resztek, blondynka również zdążyła się rozmazać. Ogarnęłyśmy się do spania i wskoczyłyśmy do łóżka. To był męczący i wyczerpujący dzień, lecz to nie znaczyło, że moje demony przeszłości zlitują się nade mną, dając mi spokój. Tej nocy również nie spałam spokojnie.

***

Środa zapowiadała się być dobrym dniem. Zaczynając od tego, że po raz pierwszy od miesiąca się wyspałam, a kończąc na tym, że właśnie wychodziłam ze szkoły. Skrócili nam lekcje. Starałam się wyrzucić z głowy wspomnienia z ostatniej soboty, tak było mi lepiej. Przeszłam przez drzwi, wychodząc z dużego, szarego budynku zwanego Moore Haven High School, od razu poraziły mnie promienie słoneczne. Pogoda dziś dopisywała, na niebie nie ukazywała się żadna chmurka, która mogłaby zwiastować deszcz. Ruszyłam przed siebie, żegnając się z innymi uczniami skinięciem głową, gdy przemierzałam plac szkolny w drodze na parking. Przy granatowym SUV'ie mogłam już dostrzec Hermana, Blase'a i Destiny, poprawiającą sobie włosy w odbiciu telefonu. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową.

- Cześć - przywitałam się, gdy do nich dotarłam, odpowiedzieli mi tym samym.

- Macie jakieś plany na dziś? - zaczął Blase. - Myślałem, żeby...

- Ja odpadam, jestem umówiona - przerwała mu blondynka, chowając swojego Iphone'a do kieszeni jasnych jeansów. Zmarszczyłam brwi, nie mówiła mi o tym wcześniej.

- Co idziesz na randkę? - zaśmiał się jej brat, złożył ręce na piersi uśmiechając się do niej głupkowato.

- A żebyś wiedział - sarknęła, również zakładając ręce na klatkę piersiową i mrużąc delikatnie powieki - W porównaniu do ciebie ja nie sypiam z inną panienką co drugi dzień i mam pewność, że nie złapałam żadnej wenery. Mam szczerą nadzieję, że się w ogóle zabezpieczasz, bo przysięgam, że nie przeżyłabym, gdyby po domu biegała twoja mała kopia.

Rzuciłam sobie z Hermanem rozbawione spojrzenie, oboje próbując pohamować parsknięcie. Typowa rodzinna wymiana zdań rodzeństwa Marshall.

- Och dobra, darujcie już sobie - wtrącił się szatyn, kiedy ich kłótnia miała już wchodzić na kolejny poziom. Oderwali od siebie swoje rozgniewane spojrzenia. - Mówiłeś coś o jakiś planach.

- No tak - machnął ręką. - Myślałem nad tym, żeby wybrać się na ognisko do Evy. Dała mi zaproszenie i powiedziała, żebym was zgarnął.

- Z wielką chęcią - uśmiechnął się szeroko Herman - Do picia zawsze jestem chętny.

- Ale jest środek tygodnia - mruknęła niebieskooka.

- To dla mnie żaden problem - odparł oplatając ją swoim ramieniem, przewróciła oczami - Zawsze jest jakiś dobry powód do świętowania.

- A co tym razem jest powodem? - dziewczyna zadarła głowę nieco wyżej chcąc na niego spojrzeć, uniosła pytająco brew.

- Moja pizda z matmy - powiedział dumnie, chwytając się za serce.

Zaśmialiśmy się na tyle głośno, że kilku przechodniów zwróciło na nas uwagę. Naprawdę głęboko się czasami zastanawiam czy ten chłopak nie ma jakiś problemów z alkoholem.

- A ty Vivian? - zapytał blondyn.

- Co ja?

- Dasz radę dziś się wyciągnąć? - posłał mi swój słynny uśmiech, przez który połowa dziewczyn już pewnie klękałaby przed nim na kolana - Nie daj się prosić.

- Niestety ja również dziś odpadam - wzdycham - Tata zaprosił gościa na dzisiejszą kolację, muszę być w domu - odpowiedziałam, spotykając się z cichym jęknięciem chłopaka.

Alec zaprosił na kolację Violet co chyba znaczyło, że zaczyna się robić poważnie. Cieszyło mnie to, że chociaż on rusza do przodu. Kobieta o pięknych błękitnych oczach wydawała się mieć tak samo piękne wnętrze, miałam nadzieję, że się nie mylę.

Gdy Herman i Blase byli zajęci rozmową na temat ich dzisiejszego stoczenia się przy odrobinie alkoholu, udało mi się pogadać z Des i dowiedzieć się mniej więcej kim był ten ktoś z kim umówiła się na dzisiejszą randkę. Poznała go w tamtym tygodniu, ale nie chciała mi o niczym mówić bo sądziła, że będzie to przelotna znajomość, ale chłopak zaprosił ją na randkę. Powiedziała również, że jest strasznie miły i cholernie przystojny. Nie chciała mi nic więcej powiedzieć. Tłumaczyła się tym, że ostatnio miałam trudny okres, nie chce zapeszać oraz, że powie mi więcej po ich spotkaniu, o ile będzie udane. Uszanowałam to, więc pozostało mi nic więcej tylko czekać. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę zanim pożegnaliśmy się z Price'em i wsiedliśmy do SUV'a. Blase usiadł za kierownicą, Des na miejscu pasażera, a ja jak mi przystało zajęłam środkowe siedzenie z tyłu.

Przez całą drogę do mojego domu bliźniaki dyskutowali zawzięcie o imprezie halloweenowej, która miała odbyć się za dwa tygodnie w The Ocean. Lubiłam to święto, ale nie byłam przekonana czy chce mi się iść na tą imprezę.

Marshall zatrzymał się, gdy był już na miejscu. Pożegnałam się z nimi, dziękując przy okazji za podwózkę i wysiadłam z auta. Gdy stałam już pod drzwiami wejściowymi i miałam ciągnąć za klamkę - wstrzymałam się. Usłyszałam za nimi głośne krzyki mojego ojca, był zły. Nie udało mi się wyłapać żadnego sensownego zdania, jedynie liczne przekleństwa, które wypuszczały jego usta. Nagle coś spadło na ziemie, rozbijając się z impetem. Bez zbędnego myślenia otworzyłam drzwi i nawet nie zdejmując obuwia powędrowałam szybko do salonu. Rozgniewane piwne oczy spojrzały na mnie zszokowane, gdy stanęłam w progu. Rozmawiał z kimś przez telefon.

- Muszę kończyć - niemal warknął, gdy wypowiadał te słowa rozłączając się.

Stałam tam niczym słup, obserwując go i to co wokół niego. Definitywnie się mnie tutaj nie spodziewał. Zmieszanie, strach i złość malowały się na jego twarzy. Wokół jego stóp walały się kawałki szkła, gdzie nie gdzie była rozlana zawartość wcześniejszej szklanki.

- Idź do swojego pokoju - był spokojny, ale jego oczy wyrażały coś kompletnie innego.

- Ale...

- Powiedziałem Ci, idź do swojego pokoju Vivian! - przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, jego ton był stanowczy.

Posłałam mu spojrzenie pełne żalu i niezrozumienia, zanim odwróciłam się wychodząc z pomieszczenia. Niemal natychmiast znalazłam się w swoich czterech ścianach, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie rozumiałam tego co właśnie się wydarzyło.

Pierwszy znak zwiastujący sztorm, który niebawem miał nadejść, aby zniszczyć wszystko na czym do tej pory nam zależało.

___________________

Hej!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Sprawdzałam go kilka razy i myśle, że nie powinno być błędów, ale mogę się mylić.

Zostawcie po sobie gwiazdkę i komentarz!

Trzymajcie się, do następnego.

xx

Continue Reading

You'll Also Like

7.9K 282 18
Tom I trylogii Mafia
12.4K 976 4
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
44.1K 2.7K 3
Szesnastoletnia Nina przylatuje do Barcelony na wakacyjny kurs hiszpańskiego. To jej pierwszy samodzielny wyjazd, dlatego jest zdeterminowana, by sob...
1.4M 36.6K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...