The Black Dahlia • Sherlock H...

NatHatake

89.9K 4.7K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... Еще

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Rozdział 22

2.5K 140 66
NatHatake

Zatrzymujemy się przed szlabanem, który jest ostatnią przeszkodą do dostania się do Baskerville. Żołnierz prosi o przepustkę, którą Sherlock wyciąga ze swojego płaszcza. Bez żadnego drgnięcia powieki czy nawet nozdrza podaje ją mężczyźnie.

– Masz przepustkę do Baskerville? Skąd? – Zaczynam się powoli zastanawiać, czy ja i Watson nie posiadamy tego samego mózgu. Zawsze zadaje te same pytania, które mnie cisną się na usta.

– Nie tylko do Baskerville. Należała do mojego brata. – Zerkam na Sherlocka i biorę głęboki wdech, rozumiejąc, że on nie żartuje.

– Świetnie – mamroczę pod nosem i zerkam dyskretnie na żołnierzy, którzy kręcą się wokół samochodu.

– Pozwala wejść wszędzie. – Holmes odchrząkuje i także zaczyna dyskretnie przyglądać się żołnierzom. – Zdobyłem ją dawno temu. Na wszelki wypadek.

– Na wszelki wypadek – powtarzam po nim i parskam śmiechem. – Na wszelki wypadek to powinniśmy wykupić sobie miejsca na cmentarzu. Oni nas zabiją albo gorzej, Mycroft nas zabije.

– Przesadzasz. – Rzucam Holmesowi dyskretne, a zarazem wymowne spojrzenie. Staramy się dostać do bazy wojskowej na wejściówkę człowieka, którego nie ma w tym momencie wśród nas! 

– Złapią nas. – John dołącza się do rozmowy, gdy ja staram się nie robić wrażenia zestresowanej. W końcu wszystko się może wydarzyć.  – Daję nam pięć minut.

– To dość dużo – rzucam żartobliwym tonem i spoglądam na przyjaciela.

– „Cześć, chcemy się rozejrzeć po waszej tajnej bazie". „Świetnie zapraszamy. Herbaty?" Tak może być, chyba że nas wcześniej zastrzelą. – Zaciskam usta w jedną linię. Zawsze jest odpowiedni czas na żarty.

– John jak zwykle masz świetne poczucie humoru. – Uśmiecham się do niego ironicznie, a następnie przenoszę wzrok na Holmesa. – Ile mamy czasu, zanim się zorientują?

– Maksymalnie dwadzieścia minut. – Sherlock odpowiada szybko, a ja biorę głęboki wdech. Ciekawe ile razy to sprawdzał, że jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie bez namysłu.

– Super – wycedzam przez zaciśnięte zęby i zwracam wzrok ku żołnierzowi, który zmierza w stronę okna.

– Proszę jechać. – Mężczyzna podaje Sherlockowi przepustkę, którą Holmes od razu odbiera. Oddycham z ulgą. 

– Dziękuję. – Uśmiechamy się delikatnie do żołnierza, po czym od razu ruszamy przez bramę.

– Nazwisko Mycrofta dosłownie otwiera wszystkie drzwi. – Uśmiecham się pod nosem i spoglądam przez okno na cały teren. Niesamowite, jaka ta baza jest ogromna.

– Mówiłem. Brytyjski rząd to on. – Przytakuję Holmesowi, wiedząc, że stety bądź nie Mycroft ma władzę większą, niż nam się wydaje. – Postarajcie się zachowywać normalnie.

– Nam to mówisz? To ty masz odgrywać Mycrofta – mówię, zanim wysiądę z samochodu. Następnie przybieram poważny wyraz twarzy.

Wysiadamy całą trójką z Land Rovera i ruszamy za ciemnoskórym żołnierzem. Zaczynam się rozglądać po wszystkich budynkach, ludziach czy samochodach. Oczywiście niepokoi mnie fakt, że póki, co wszystko idzie jak po maśle. Dostaliśmy się na teren bazy, jesteśmy właśnie prowadzeni do głównego budynku, co może pójść nie tak? Wszystko, odpowiedź brzmi: wszystko. Nagle jak na zawołanie, dosłownie przed nami zatrzymuje się samochód, z którego w pośpiechu wysiada żołnierz.

– Czy coś się stało? – Żołnierz pyta i w międzyczasie zamyka drzwi pojazdu. Bardzo dyskretnie lustruję go wzrokiem. 

– Czy coś się stało, sir. – Holmes poprawia młodego mężczyznę. Nawet potrafię sobie wyobrazić, że Mycroft mówi z tym samym oburzonym tonem co Sherlock.

– Tak jest, sir. – Żołnierz od razu naprawia swój błąd. Mimo swojej postawy, która ukazuje jego pewność siebie, w jego głosie wybrzmiewa stres i zaniepokojenie. 

– Uprzedzono was? – pytam mężczyzny spokojnym tonem, a on spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Przepraszam, nie przedstawiłam się. Anthea McAllister, osobista asystentka pana Mycrofta Holmesa. – Wyciągam dłoń w stronę żołnierza.

– Witam. – Ciemnooki ściska mocno i krótko moją dłoń, po czym ponownie układa swe ręce we wzdłuż ciała. – Kapral Lyons, ochrona. Przepustka wyświetliła się w systemie. Coś się stało?

– Mamy nadzieję, że nie – mówię i splatam swoje palce za plecami. Dzięki takiemu gestowi chce wzbudzić w mężczyźnie przekonanie, że pomimo stresu, jaki opanował moje ciało, jestem bardzo pewna siebie. 

– Nigdy nie miewamy tutaj inspekcji.

– Niezapowiedziana kontrola. Kapitan John Watson, Piąty Pułk Fizylierów. – Watson wyciąga nagle legitymację wojskową z kieszeni, a ja staram się utrzymać poważny wyraz twarzy pomimo mojego szoku i podziwu.

– Major Barrymore się nie ucieszy. Chce państwa widzieć. – Kapral mówi to, patrząc na każdego z nas. 

– Nie mamy czasu. Proszę nas oprowadzić – mówię spokojnie, ale żołnierz nawet nie drgnie. 

– Natychmiast. To rozkaz, kapralu. – John mówi już bardziej stanowczym tonem. Widać, że to bardziej wpłynęło na mężczyznę.

– Tak jest. – Po tych słowach kapral rusza przed siebie, a my za nim.

Szturcham Johna lekko w ramię i uśmiecham się do niego łagodnie, chcąc mu tym okazać mój podziw oraz fakt, że mi tym zaimponował. Staram się nie zaśmiać, gdy widzę, jak walczy, aby się nie uśmiechnąć. Rzadko miewa takie momenty, gdzie może się wykazać większym sprytem niż Holmes. Ale gdy już nastąpi taki moment, ciężko jest nie czuć dumy. Kapral Lyons przeciąga swoją przepustkę, a zaraz po nim Sherlock. Stres, jaki zaczynam odczuwać podczas patrzenia na czytnik, jest nie do opisania. Oddycham cicho z ulgą, gdy przepustka zostaje przyjęta.

***

Po wyjściu z windy dostajemy się do okropnie białego pomieszczenia. Nawet w kostnicy nie jest tak jasno. Niestety tak mocna i oślepiająca biel nie kojarzy mi się z niczym przyjemnym. Miałam już okazję spędzać dłuższy czas w takim pomieszczeniu i nie było to z mojej własnej woli. W takiej sali uczono mnie lojalności i posłuszeństwa wobec Moriarty'ego. Na szczęście pranie mózgu nie zostało całkowicie przeprowadzone i w ostateczności mogłam podjąć wybór.

– Ile zwierząt tu trzymacie? – pytam, gdy do moich uszu dociera coraz więcej różnych dźwięków wydawanych przez nie.

– Mnóstwo. – Lyons odpowiada szybko i cały czas prze do przodu. Gdyby nie fakt, że wiem, iż nie poradziłyby sobie na wolności, to bym je wszystkie wypuściła. 

– Coś uciekło? – Niski głos Sherlocka roznosi się po pomieszczeniu.

– Musiałoby umieć korzystać z windy. – Kapral odpowiada żartobliwym tonem. Patrząc na te zwierzęta, to wcale nie jest mi do śmiechu. – Tak sprytne nie są.

– Chyba że ktoś im pomoże – mówię i podchodzę do klatki z psem rasy Beagle.

Uśmiecham się łagodnie, przypominając sobie czasy, gdy Greg męczył rodziców o takiego psa. Później w wieku dwudziestu dwóch lat wyprowadził się z domu, ale niestety nie umiał namówić Lindy. Ku jego nieszczęściu wybrał sobie kobietę, która ma alergię na psy. Teraz w posiadaniu psa przeszkadza mu praca. Jest zbyt zajęty i praktycznie nie ma go w domu, więc psinka musiałaby siedzieć sama przez dłuższy czas.

– Jak głęboko zjeżdża winda? – Głos Johna przywraca mnie na ziemię. Odchodzę od klatki i zwracam wzrok ku kapralowi.

– Dość głęboko. – Kiwam łagodnie głową i zerkam na mężczyznę stojącego przy windzie. To, w jaki sposób na nas patrzy, jest dość podejrzany.

– A co jest na samym dole? – pytam, a następnie zakładam ręce na piersiach.

– Kosze, gdzieś je musimy trzymać. – Lyons odpowiada mi z łagodnym uśmiechem, jednak czuję, że to nie jest do końca prawda. – Tędy, proszę.

Ruszamy za kapralem, ja wraz z Sherlockiem utrzymujemy się bardziej z tyłu i rozglądamy się po pomieszczeniu. Zaczynam cicho gwizdać, a już po chwili słyszę odpowiedź od Holmesa w ten sam sposób. Nasz własny system komunikacji. Dzięki temu nie musimy używać słów, gdy chcemy przekazać coś tylko między sobą.

Udajemy się do pomieszczenia, w którym prawdopodobnie skończyły się jakieś badania na małpie. Zastanawia mnie, jakie tak naprawdę badania tu robią. Co się dzieje z tymi wszystkimi zwierzętami? Co się z nimi dzieje, gdy jakiś eksperyment się uda? Kobieta z krótko obciętymi włosami rusza w naszą stronę.

– Doktor Stapleton...

– Stapleton? – Odwracam się do Sherlocka, gdy słyszę, jak powtarza nazwisko po kapralu. Wydaje mnie się, że skądś znam to nazwisko.

– Tak? – Kobieta przenosi wzrok z teczki na nas, a następnie spogląda w stronę Lyonsa. – Kto to?

– Wysoki priorytet. Rozkazy z góry. Inspekcja. – Kapral splata swoje dłonie za plecami. Dłoń chwytająca nadgarstek, nasz Kapral jest wściekły i wcale mu się nie dziwię. 

Kiedyś czytanie z mowy ciała, gestów i oczu ludzi było moim hobby. Mogłabym tak obserwować każdego i zrozumieć co czuje, myśli. Szkoda, tylko że dość często zapominam o takiej umiejętności.

– Naprawdę? – Gdzieś w tonie głosu kobiety wyczuwam lekki strach, co nawet mnie cieszy. Jeśli się boi, to oznacza, że ma coś do ukrycia.

– Macie nam służyć wszelką pomocą. Pani rola w Baskerville? – Kobieta parska śmiechem. Wymieniam się zdziwionymi spojrzeniami z przyjacielem.

– Wszelką pomocą. – John powtarza po Holmesie spokojniejszym tonem. Może jego sposób mówienia pozwoli jej zrozumieć, że to nie żart.

– Nie wolno mi o tym mówić. Tajemnica najwyższej wagi. – Ten łagodny uśmiech na twarzy kobiety, który widnieje, gdy wypowiada te słowa, sprawia, że chce mi się śmiać. Ona chyba nie zdaje sobie sprawy, że takie słowa nie spławią Sherlocka Holmesa.

– Zapewniam panią, że wolno. I proszę to zrobić szybko. – Ton głosu Loczka staje się bardziej rozkazujący, zaczyna być poirytowany.

– Maczam palce w wielu projektach. Czasem coś pomieszam. Głównie geny. – Nagle czuję, jakby ktoś uderzył mnie mocno w potylicę, abym dostrzegła tę lampeczkę świecącą nad moją głową. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu.

– Lubi się pani pobawić genami? – pytam, chodząc po pomieszczeniu. Teraz czas na moje pięć minut i wykorzystam je najlepiej, jak tylko potrafię. 

– Nie rozumiem? – Trudnym zadaniem jest powstrzymać uśmiech dumy, który wkrada się na moją twarz.

– Ciekawi mnie, czy umiałaby pani sprawić, aby zwierzęta na przykład królik świeciły w ciemności albo znikały. Albo jedno i drugie. – Zwracam ku niej wzrok z szerokim, złośliwym uśmiechem.

– Słucham? – Podchodzę bliżej i patrzę kobiecie prosto w oczy, splatając swoje dłonie za plecami. W takich momentach wiem, jaką ekscytację czuje Holmes przy takich konfrontacjach. 

– Co się takiego stało, że Dzwoneczek musiał zniknąć? – Wypowiadam każde słowo powoli i wyraźnie. Widzę, jak powoli mięśnie twarzy kobiety rozluźniają się. 

– Skąd pani... – Mina brunetki jest bezcenna. – Rozmawiała pani z moją córką?

– Co się stało, że musiał umrzeć? – Holmes dołącza się do rozmowy. Zerkam na niego, a następnie na jego zegarek. Minęło zbyt dużo czasu, a my niewiele wiemy.

– Ten królik? – Przenoszę wzrok na Johna i kiwam potwierdzająco głową. John wypuszcza powietrze nosem i kładzie dłonie na biodrach. 

– To dlatego, że świecił w ciemności? – Sherlock ciągnie dalej temat, a ja spoglądam na kaprala, wydaje mi się, że on coś podejrzewa.

– Nie wiem, o czym pan mówi. Kim pan jest? – Holmes zerka na zegarek, a następnie na mnie. Właśnie w tym momencie nasz czas się skończył.

– Dość już widzieliśmy – mówię stanowczym tonem i ruszam wraz z Holmesem w stronę drzwi.

– To wszystko? – Słyszę za sobą głos kaprala, który jest nie mniej zdziwiony od doktor Stapleton.

– Wszystko. Tędy, prawda? – Loczek wskazuje w stronę drzwi, do których zmierzamy.

– Włamaliśmy się do bazy wojskowej dla królika? – Uśmiecham się pod nosem, a następnie staję za Sherlockiem.

– John nie teraz – mówię szybko i czekam, aż Holmes oraz kapral zeskanują przepustki.

Pospiesznie wychodzimy z pomieszczenia, po czym kierujemy się w stronę winy. W międzyczasie Sherlock nabija się ze swojego brata, który najprawdopodobniej już wie, że jakimś dziwnym sposobem jest w dwóch miejscach naraz. Jednak jest to śmieszne, że ktoś taki jak Mycroft dowiaduje się o takim zajściu dopiero po dwudziestu trzech minutach.

***

Drzwi windy się otwierają, a ja zamieram. Naprzeciwko nas stoi mężczyzna, którego mina wyraża ogromne niezadowolenie i wściekłość. Jeżeli jest on kimś ważnym to mamy poważne problemy. Na pewno już zostali powiadomieni o tym, że wcale nie jesteśmy osobami, za które się podajemy. Oprócz Johna on jako jedyny powiedział prawdę.

– Majorze...

– To skandal. Czemu mnie nie powiadomiono? – Major mówi oburzonym tonem, ale mimo wszystko oddycham z ulgą. Jeszcze nic nie wiedzą.

– Major Barrymore? Świetnie. – Wychodzimy po kolei z windy, podczas gdy John stara się ratować sytuację. – Jesteśmy pod wrażeniem. Prawda panie Holmes?

– Ogromnym. – Sherlock odpowiada szybko, a następnie wymija Barrymore'a. Ja uśmiecham się łagodnie i także ruszam do przodu.

– Baskerville miało być wolne od tego biurokratycznego nonsensu. – Ton majora wcale nie jest przyjemny i stresuje mnie jeszcze bardziej.

– Przykro nam majorze, ale wprowadzone zostały nowe zasady – mówię stanowczym tonem. Nie odwracam się do mężczyzny, ponieważ wiem, że jeśli bym to zrobiła, zaczęłabym się jąkać. – Kto wie, co tu się dzieje bez nadzoru.

Nagle na korytarzu rozlega się alarm i zamiast białego światła zaczyna świecić czerwone. Biorę głęboki wdech i kładę dłonie na biodrach. W końcu nadszedł ten moment, gdy baza Baskerville wie wszystko. Zerkam dyskretnie na Johna, który wygląda, jakby miał zaraz zwymiotować.

– Sir, brak autoryzacji. Właśnie dzwonili. – Zaciskam usta w jedną linię i spoglądam na kaprala. No nie mógł tego zrobić zaraz po naszym wyjściu.

– Więc tak? Kim jesteście? – Major Barrymore patrzy na każdego z naszej trójki, sądzę, że gdyby mógł zabijać wzrokiem, już by było po nas.

– Najwyraźniej zaszła pomyłka. – John błagam, już nic nas nie uratuje. Sherlock podaje majorowi przepustkę.

– Najwyraźniej nie, Mycrofcie Holmes. – Barrymore zwraca się do Sherlocka, a ja staram się jak najdyskretniej przyjrzeć się dokumentowi. Tak, mamy przechlapane.

– Świetnie. Błąd komputera. Zapiszę to wszystko w raporcie – mówię głośniej, aby przebić się przez dźwięk alarmu.

– Co to ma znaczyć? – Major krzyczy na całe gardło, a mnie przechodzą ciarki.

– Spokojnie majorze. Dobrze znam tych ludzi. – Przenoszę wzrok na mężczyznę w kitlu, którego już wcześniej dostrzegłam na górze.

– Tak? – Major patrzy prosto w oczy Siwowłosego.

– Nie mam pamięci do twarzy, ale też nie spodziewałem się tu pana Holmesa. – Mężczyzna podaje Sherlockowi dłoń z uśmiechem. – Dobrze cię widzieć, Mycrofcie.

Moje serce właśnie się zatrzymało. Nie wierzę, że ten człowiek, totalnie obcy nam pomaga. Oczywiście jest możliwość, że ma w tym wszystkim jakiś cel, ale może być też po prostu dobrodusznym człowiekiem, który lubi pomagać innym.

– Miałem zaszczyt spotkać pana Holmesa na konferencji WHO w... Brukseli? –

– Wiedniu – poprawiam mężczyznę, udając, że także wiem, o co chodzi.

– Właśnie! Pani jest zapewne tą asystentką, o której tak dużo mówił. – Uśmiecham się szeroko i zerkam kątem oka na Loczka. Nie mam bladego pojęcia, co tu się właśnie dzieje.

– Tak, to ja. Anthea McAllister, miło mi. – Podaję mężczyźnie dłoń, którą mocno ściska. – Nie miałam tej przyjemności bycia na konferencji. Sprawy prywatne.

– Rozumiem. Ciesze się, że miałem okazję panią spotkać. – Mężczyzna w białym kitlu uśmiecha się do mnie łagodnie, a następnie przenosi wzrok na majora. – To Mycroft Holmes, majorze. Zaszła pomyłka. – Barrymore daje znak kapralowi, który od razu rusza wyłączyć alarm.

– Na pańską odpowiedzialność doktorze. – Atmosfera i napięcie, jakie jest pomiędzy majorem a tym mężczyzną, jest tak gęsta, że można ją przeciąć nożem.

– Odprowadzę ich.

Po tych słowach całą trójką wychodzimy z budynku. Oddycham z ulgą, wiedząc, że tym razem się nam upiekło. Potrafię opanować wszystkie emocje, kiedy jest to potrzebne, jednak gdy w grę wchodzi włamywanie się do bazy wojskowej pod innym imieniem i nazwiskiem, to nie takie łatwe.

– Dziękujemy panu. – Uśmiecham się do mężczyzny i zakrywam się trochę bardziej, gdy uderza we mnie podmuch wiatru i mżawka.

– Chodzi o Henry'ego Knighta? – Wymieniam się spojrzeniami z Sherlockiem i Johnem. – Tak przypuszczałem. Szukał pomocy, ale nie sądziłem, że pójdzie do Sherlocka Holmesa!

– Zna pan Henry'ego? – Zatrzymujemy się kawałek dalej, dzięki temu możemy na spokojnie porozmawiać.

– Lepiej znałem jego ojca. Miał szalone teorie na temat tego miejsca. Ale dobry był z niego przyjaciel. – Mężczyzna chowa dłonie do kieszeni fartucha, a następnie spogląda w stronę majora. – Nie mogę teraz rozmawiać. To numer mojej komórki. – Sherlock odbiera wizytówkę, po czym od razu ją chowa. – Jeśli mogę jakoś pomóc Henry'emu, dzwońcie.

– A czym właściwie się pan zajmuje? – pytam i zerkam raz po raz na Barrymore'a. Wiem, że nie wierzy ani nam, ani naszemu wybawicielowi. 

– Chętnie bym pani powiedział, ale później musiałbym panią zabić. – Siwowłosy zaczyna się śmiać, a ja zerkam na Johna, który stoi za nim.

– Wyznaczyłby pan sobie ambitne zadanie. – Przenoszę wzrok na Sherlocka, który unosi prawy kącik ust i zaraz je opuszcza. – Proszę mi opowiedzieć o doktor Stapleton.

– Nie mówię źle o kolegach. – Mężczyzna poważnieje i mówi bardziej spokojnym głosem.

– Stara się pan w ogóle o nich nie mówić – stwierdzam, przybierając poważny wyraz twarzy.

– To prawda. – Siwowłosy przytakuje, a następnie splata dłonie za plecami.

– Odezwę się. – Po tych słowach wraz z Sherlockiem i Johnem ruszamy w stronę naszego pojazdu.

– Skąd wiedziałaś, że ona wie coś o króliku? – Spoglądam na przyjaciela i uśmiecham się łagodnie.

– Wiadomość od tej dziewczynki, podpisała się imieniem i nazwiskiem. – Przenoszę wzrok na Holmesa, który uśmiecha się do mnie, a następnie stawia kołnierz swojego płaszcza. – Możemy to sobie darować?

– Słucham? – Holmes zwraca ku mnie swój wzrok, a ja przygryzam dolną wargę, aby się nie roześmiać. Wymieniam z Johnem wymowne spojrzenia.

– Twoją tajemniczość, kości policzkowe i podnoszenie kołnierza, żeby wyglądać na wyluzowanego. – John przejmuje ode mnie pałeczkę. Zatrzymujemy się przy samochodzie, zerkając po sobie.

– Nie robię tego. – Loczek mówi oburzony, a ja ponownie wymieniam wymowne spojrzenia z przyjacielem.

– Owszem, robisz – mówię z uśmiechem na twarzy i wsiadam do samochodu. – Jak myślisz, ukrywają coś? – pytam Sherlocka, gdy już wszyscy znajdziemy się w pojeździe.

– Naturalnie. – Detektyw odpowiada szybko, po czym odjeżdża w stronę bramy.

– Przepraszam, że spytam raz jeszcze, ale włamaliśmy się do bazy wojskowej w sprawie tego królika? – Zapinam pas i odwracam się w stronę Johna.

– To był tylko przypadek, który nas utwierdził w pewnym fakcie. – Zerkam z uśmiechem na Sherlocka. – Wiemy, że dr Stapleton zajmuje się genami. Musiała wszczepić królikowi gen fluorescencyjny, dlatego świecił. Więc teraz trzeba zadać sobie dwa pytania John. Po pierwsze, jak ten królik znalazł się u jej córki, a po drugie czy dr Stapleton pracowała, nad czym większym i groźniejszym niż królik.

– Widzisz, dlatego nie chciałem jechać bez ciebie. – Przenoszę całkowicie wzrok na Holmesa, a następnie całuję go szybko w polik. – Tak akcja z legitymacją wojskową była naprawdę dobra.

– Dziękuję. – Duma Watsona w tym jednym słowie wylewa się z jego ust. – Już zapomniałem, jak to jest komuś rozkazywać. – Tak z ciekawości, skąd wiesz, jak nazywa się asystentka Mycrofta?

– Cóż, wiem dużo więcej, niż myślisz John. – Spoglądam na niego i puszczam mu oko. – Każdy z nas ma swoje tajemnice, które musi trzymać na specjalną okazję.

Odwracam się w kierunku jazdy i dyskretnie zwracam wzrok ku Sherlockowi, który patrzy na mnie tym przenikliwym wzrokiem. Oczywiście, że mamy przed sobą tajemnice, obydwoje o tym wiemy i wcale nam to nie przeszkadza. Tyle że ja wiem o pewnych jego tajemnicach jak na przykład o tym, że uratował Irene Adler przed egzekucją. Na szczęście on nadal myśli, że o tym nie wiem.

***

Wysiadamy z samochodu pod domem Henry'ego. Z zewnątrz jest naprawdę urokliwy, a ta nowoczesna dobudówka w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawia, że chciałoby się w nim zamieszkać od zaraz. Uśmiecham się łagodnie i zaczynam się zastanawiać, czy może właśnie w takim domu nie założyć rodziny. Życie jak w filmach, duży dom z tak samo dużym podwórkiem. Dzieci miałyby gdzie biegać, ja mam nadzieję, że z Sherlockiem moglibyśmy siedzieć na ławce i oglądać wspólnie zachody słońca i gwieździste niebo. Jednak to musi pozostać marzeniem, ponieważ Sherlock nie jest takim człowiekiem. Chociaż, kto wie?

Nagle czuję muśnięcie w wierzch dłoni. Przygryzam lekko dolną wargę, gdy Holmes błądzi swoją dłonią po mojej, zastanawiając się, jak w najbardziej dyskretny sposób je spleść. Patrząc na to, że jesteśmy ze sobą już od bardzo długiego czasu, to jest to niebywale urocze. Ta jego niepewność w niektórych momentach i dyskrecja chwyta mnie za serce.

Wchodzimy do szklarni, która jest w jakimś stylu przedsionkiem. Sherlock dzwoni do drzwi, które otwierają się po niecałej minucie tak, jakby Knight czekał na nas przy drzwiach. Uśmiecham się łagodnie do mężczyzny, a następnie wchodzę do środka. Zaczynam się rozglądać po wnętrzu, zachwycając się każdym szczegółem.

– Masz bardzo piękny dom. – Poszerzam swój uśmiech i podążam za Henrym do kuchni.

– Dziękuję. – Knight uśmiecha się niepewnie.

– Jesteś bogaty? – Rzucam Watsonowi wymowne spojrzenie. On tylko wzrusza ramionami.

– Tak. – Henry odpowiada szybko, po czym po kolei wchodzimy do kuchni. – Kawy? Herbaty?

Jednogłośnie cała nasza trójka prosi o herbatę. Podczas całego procesu jej zaparzania w pomieszczeniu jest cisza, grobowa chciałoby się rzec. Nikt nic nie mówi, każdy z nas czeka, aż Henry zabierze głos. W końcu po to tu jesteśmy, aby dowiedzieć się czegoś więcej od klienta.

– Ciągle widzę dwa słowa. – Knight w końcu się odzywa, gdy pod naszymi nosami stoją już kubki z herbatą. Szokuje mnie fakt, że Sherlock słodzi, aż dwie łyżeczki cukru. W domu wręcz krzyczy na mnie, abym nie dodawała cukru. – Liberty i In. Tylko te.

– Widziałeś je już kiedyś? W sensie czy jest możliwość, że gdzieś je przeczytałeś i dlatego je widzisz. – Upijam trochę ciepłego napoju.

– Może. Nie jestem pewien. – Henry pociera nerwowo dłonie, a następnie przenosi wzrok na Holmesa. – Co teraz?

– Zabierzemy cię na wrzosowisko. – Zakrywam usta dłonią, starając się nie opluć całej kuchni herbatą. – I przekonamy się, czy coś cię zaatakuje.

– Sherlock to jest ten twój świetny plan? – Przełykam ślinę i odchrząkuję.

– Masz lepszy pomysł? – Loczek patrzy mi prosto w oczy, a ja wiem, że on zna odpowiedź na to pytanie. – Jeśli ten potwór istnieje, musimy ustalić, gdzie żyje.

– Udamy się tam w nocy? – Głos gospodarza drży. Patrzę na Sherlocka wymownie, ale on tylko upija herbaty.

Biorę kubek w dłoń, wstaję od wyspy, a następnie wychodzę na ogród. Staję tyłem do drzwi i okien, po czym zamykam oczy. Pozwalam, aby chłodny podmuch wiatru otulił moją twarz. Aby każdy jej milimetr odczuł to chwilowe szczypnięcie. Uśmiecham się łagodnie, a następnie podstawiam pod twarz kubek z herbatą. Tym razem ciepła para muska moją skórę.

– Jesteś zła? – Otwieram oczy i spoglądam na Holmesa, który stoi obok mnie. Bacznie obserwuje, jak podmuchy wiatru poruszają jego niesforne loki. 

– A mam powód do bycia złą? – Upijam herbatę, patrząc mu prosto w oczy. Ukazują spokój, który jeszcze chwilę temu przyćmiony był ekscytacją.

– Nie wiem. Wyszłaś z domu w taki sposób, jakbyś była zła. – Poszerzam swój uśmiech i zwracam wzrok w stronę podwórka oraz całego terenu za nim.

– Naprawdę uważasz, że ciąganie go tam w nocy to dobry pomysł?

– Czyli jesteś zła. – Przewracam oczami i ponownie upijam herbaty. Czasami denerwuje mnie ten fakt, że jak Sherlock się uprze, to będzie się trzymał danej myśli. 

– Nie jestem zła po prostu... – Biorę głęboki wdech i od razu wypuszczam powietrze nosem. – Nie wiem, czy to jest dobry, aby go tam zabierać.

– Jeśli ten potwór istnieje, musimy ustalić, gdzie żyje. – Kręcę głową z niedowierzaniem. Już dawno nie słyszałam tego stanowczego, a zarazem pustego tonu głosu.

– Kosztem jego zdrowia psychicznego? – Holmes sarka i bierze łyk swojej herbaty. – O co ci chodzi?

– Załączyła się w tobie empatyczna strona. – Spoglądam na niego z uniesioną brwią. – Od tego mam już Johna bądź rozwinięciem mojego umysłu, proszę.

– Bo po co innego tu jestem? – pytam ironicznie i ponownie patrzę przed siebie, po czym upijam herbatę.

– Elizabeth, wiesz, że... – Odwracam się w jego stronę i zakładam ręce na piersiach.

– Sherlock przyzwyczaiłam się, że podczas spraw takich jak ta jestem tylko rozwinięciem twojego umysłu. – Uśmiecham się łagodnie, podchodzę do niego i całuję go w polik. – Radzę się przygotować, Holmes. Czeka nas mrożąca krew w żyłach wyprawa na wrzosowiska.

W momencie, gdy chcę wrócić do środka, Sherlock zatrzymuje mnie ręką, którą obejmuje mnie w talii i przysuwa do siebie. Uśmiecham się subtelnie pod nosem, chciałam, aby mnie zatrzymał. Chciałam, aby moje słowa nie były tymi ostatnimi w rozmowie. 

– Nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz tylko rozwinięciem mojego umysłu. – Loczek mówi to swoim niskim głosem do mojego ucha.

Poszerzam swój uśmiech i zamykam oczy, gdy jego ciepłe usta muskają mój polik. Kładę głowę na jego ramieniu i czerpię z tej chwili jak najwięcej. Ostatnimi czasy mamy bardzo mało czasu na takie beztroskie, nawet można powiedzieć intymne chwile. Tylko nasza dwójka, ciepła herbata i natura, no może nie do końca. Jesteśmy w końcu na podwórku, a nie na przykład na łące, ale to niczego nie zmienia. Ten moment jest tylko nasz, który chciałabym, aby trwał wiecznie.

***

Na dworze z każdą kolejną minutą jest coraz ciemniej. Z latarkami w dłoniach gęsiego podążamy za Henrym. Gdy wyruszaliśmy z jego domu, było mi go cholernie szkoda, do tej pory jest. Wyciągamy go w to miejsce na siłę, wiedząc, jakie ma przeżycie z nim związane. Podchodzę do niego bliżej i uśmiecham się łagodnie.

– Pamiętaj, że jesteśmy razem z tobą. Będzie dobrze. – Kładę mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia.

– Oby. – Uśmiecha się do mnie blado i odchrząkuje.

Klepię go kilka razy po ramieniu, a następnie zerkam w stronę Sherlocka i Johna. Marszczę brwi, gdy dostrzegam, że Watson stoi spory kawałek od nas. Wymijam Holmesa i szybkim krokiem podchodzę do przyjaciela.

– Co się stało? – pytam i rozglądam się na boki.

– Zdawało mi się tylko, że... – Nagle Watson zatrzymuje wzrok w jednym punkcie. Marszczę ponownie brwi i zwracam wzrok w tę samą stronę.

– Ktoś nadaje alfabetem Morse'a? – Zerkam na przyjaciela i widzę, że wyciąg swój notes. Kieruję światło latarki na kartkę, aby widział, co pisze. – U M, Q, R, A. To jakiś skrót?

– Dowiemy się tego. Teraz jednak musimy zacząć szukać Henry'ego i Sherlocka. – John chowa swój notatnik i razem ruszamy przed siebie.

Pomimo ścieżki, która ewidentnie dokądś prowadzi, czuję, że się zgubiliśmy. Cały ten las wygląda tak samo, jakbyśmy szli w kółko. Przez moją głowę zaczynają przelatywać myśli, że zostaniemy tu, aż do rana albo coś nas zje. W tym momencie jak na zawołanie coś obok nas przebiega, a ja pod wpływem strachu łapię Johna za dłoń. Dość trudno jest mnie przestraszyć, ale sama myśl o tym, że to ciemny las, w którym skrywa się najprawdopodobniej to wielkie psisko, wcale nie pomaga.

– Lizzie zaraz złamiesz mi palce. – Spoglądam na przyjaciela i luzuję trochę uścisk.

– Przepraszam. Nie chciałam.

– Teraz już wiem, kto zacznie otwierać wszelkie słoiki w domu. – Obydwoje parskamy śmiechem i dosłownie w ułamku sekundy cichniemy, słysząc dziwny odgłos.

Wymieniamy się spojrzeniami i niestety wiemy, że trzeba to sprawdzić. Ciekawość wybrzmiewa bardziej niż strach, więc od razu ruszamy w stronę tych odgłosów. Watson poprawia nasz uścisk ręki i teraz o wiele łatwiej się nam idzie. Myślę, że dzięki temu i mnie i jemu jest w jakiś sposób raźniej. Gdy dotarliśmy do źródła tych dźwięków, okazało się, że to tylko woda odbijająca się od beczki.

– To tylko cholerna woda. – Zerkam na Johna z uśmiechem na twarzy. Niestety jak na złość ponownie coś za nami przebiega, tyle że o wiele bliżej. – O żesz kurwa mać!

Ściskamy mocniej swoje dłonie. Moje serce bije tak szybko i nieregularnie, że zaczynam odczuwać ból. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałam, jak teraz. To jest naprawdę bardzo dziwne uczucie.

– John, jak na co dzień jestem odważna, to teraz jestem tak przerażona, że zaraz zemdleję.

– Póki jesteśmy razem nic nam się nie stanie. – Chciałabym wierzyć w to, co mówi, jednak jego ton głosu nie wskazuje na to, aby on wierzył we własne słowa.

Rozlega się w całym lesie wycie, podobne do wycia wilka. Słychać, że dochodzi on z pewnej odległości, dlatego nie wiele myśląc, od razu ruszamy w jego stronę. Z każdym krokiem przyspieszamy, aż w ostateczności biegniemy ile sił w nogach. Ta adrenalina, która właśnie rozchodzi się po moim ciele, sprawia, że zapominam o strachu i jedyne, o czym myślę to Sherlock.

– Są cali. – Dopiero gdy John wypowiada te słowa, dostrzegam Holmesa i Knighta. – Słyszeliście?

– Widzieliśmy! – Głos Henry'ego drży, więc coś na pewno się wydarzyło. Puszczam dłoń Watsona i nie odrywam wzroku od Holmesa.

Pomimo tych ciemności dostrzegam, coś, czego dawno nie widziałam na twarzy detektywa. To jest strach. Jego oczy błyszczą się w taki sposób, jakby były zeszklone, jakby dzieliła go cienka granica od pozwolenia łzom spłynąć.

– Ja niczego nie widziałem. – Sherlock idzie szybko przed siebie. Ja, John i Henry zatrzymujemy się na chwilę.

– John, wróć z Henrym do jego domu. Odczekaj, aż zaśnie i daj mi wtedy znać – mówię powoli cały czas, obserwując oddalającą się postać detektywa.

– Nie jestem dzieckiem. – Przenoszę wzrok na Knighta. Patrzę na niego, jak matka na dziecko, które myśli, że wie lepiej. 

– Bez dyskusji – mówię stanowczym tonem, a następnie ruszam przed siebie.

Wiem, że teraz rozmowa z Sherlockiem będzie cholernie trudna. Strach jest jego największym wrogiem, większym niż niewiedza. Będzie się go wypierał, będzie z nim walczył, ale przegra. Ten strach nie był taki sam jak w domu Adler, gdy mieli nas na celowniku. To, co dziś ujrzałam na twarzy Holmesa, to było przerażenie.

***

Docieram wreszcie do hotelu. To niestety nie Londyn, tutaj praktycznie nie ma taksówek. Udało mi się cudem trafić na przemiłą parę, która chciała mnie ze sobą zabrać. Po wejściu do budynku od razu dostrzegam czuprynę Loczka. Ruszam w jego stronę, zdejmując w międzyczasie swoją kurtkę. Przysuwam fotel bliżej niego, odkładam na oparcie, a następnie siadam na fotelu. 

Nic nie mówię. Po prostu siedzę i przyglądam się jego zachowaniu. To, w jaki sposób mruga, jego mimikę. Co chwila zaciska i rozluźnia pięści, splata swoje palce albo stara się zrobić z nimi cokolwiek. Walczy ze strachem. 

– Sherlock, powiedz mi, co się dzieje? – On nie reaguje. Tak, jakby mnie tu nie było. Przysuwam się bliżej i ujmuję go delikatnie za dłoń. – Sherlock? – Dopiero w tym momencie przenosi na mnie swój wzrok.

– Henry ma rację. – Patrzę mu prosto w oczy i czuję, jak moje serce pęka. On naprawdę jest przerażony. – Też go widziałem.

– Kogo? – pytam łagodnie, wiedząc, o czym dokładnie mówi. Jednak mimo to chce usłyszeć te słowa od niego, chcę, aby się zwierzył. 

– Psa. Tam, w Kotlinie. – Jego oczy szklą się bardziej, a to jak rusza ustami... Zaraz sama się popłaczę. – Ogromnego psa. – Holmes wycedza przez zęby.

– Sherlock...

– Zobacz. – Dłoń Loczka trzęsie się tak bardzo, że nie mogę w to uwierzyć. Bierze do niej szklankę, a zawartość w środku zaczyna się kołysać. – Ja się boję. Zawsze potrafiłem zachować dystans. Odciąć się od uczuć, ale mój organizm mnie zdradza. – Wypija całą zawartość szklanki duszkiem, a następnie ją odstawia.

– Hej, uspokój się. Było ciemno i...

– Ze mną wszystko jest w porządku – mówi to ze sztucznym uśmiechem, który po chwili znika.

Holmes oddycha coraz szybciej. Kładzie swoje dłonie na skroni, a one trzęsą się coraz bardziej. Zaczynam się o niego martwić, wiem, że to dla niego nowość. Nie sądziłam jednak, że może to przejść na taki poziom.

– Sherlock. – Kładę mu dłoń na ramieniu, on ponownie nie reaguje. – Sherlock...

– Wszystko jest ze mną w porządku! Rozumiesz? – Holmes przerywa mi, krzycząc na całe gardło. Zabieram dłoń z jego ramienia. Zerkam na ludzi w pomieszczeniu, wszyscy patrzą. – Mam to udowodnić?

– Nie musisz.

Oczywiście, że mnie nie posłuchał. Rozsiadam się bardziej na fotelu i z poważną miną przyglądam mu się, jak dedukuje z ludzi. Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem nakręca się coraz bardziej. Nie mogąc już tego słuchać, wstaję z fotela, siadam na jego podłokietniku i przytulam go do siebie. Nie musiałam długo czekać, aby także mnie objął.

– Używam zmysłów Lizzie... – Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Czuję, jak zaciska mocniej dłonie na mojej kurtce.

– Tak, wiem – mówię spokojnie, po czym zaczynam przeczesywać jego włosy. – Sherlock ja wiem, że nie jesteś do tego przyzwyczajony, że wcześniej nie doznałeś takiego przerażenia i...

– Mnie nic nie jest! – Odsuwa się ode mnie, a ja spuszczam wzrok. – Dajcie mi święty spokój.

– Jestem tu dla ciebie. – Spoglądam na niego i wtedy dostrzegam Watsona stojącego kawałek dalej. Dyskretnie kręcę głową, aby na razie nic nie mówił. – My jesteśmy. John także jest tu dla ciebie, jest twoim przyjacielem...

– Ja nie mam przyjaciół. – Loczek rzuca obojętnie. Zerkam na Johna, którego mina mówi wszystko. Nie potrafię nawet określić czy Sherlock powiedział to szczerze, czy pod wpływem emocji. 

– Ciekawe dlaczego. – Holmes przenosi wzrok na jasnowłosego, który w pośpiechu wychodzi z budynku.

– Wiesz, to żaden wstyd przyznać się do emocji czy uczuć. Nawet jeśli jesteś pieprzonym socjopatą. – Wstaję z krzesła i zaciskam usta w jedną linię. – Zastanów się czasami pięć razy, zanim coś powiesz Holmes. I dla mnie i dla Johna jesteś kimś ważnym, kimś, za którego jak idioci wskoczylibyśmy w ogień.

– Elizabeth... – Sherlock sięga po moją dłoń, ale ja się cofam o krok.

– Rzadko udaje się znaleźć tak lojalnego i oddanego przyjaciela, jakim jest John. Dlatego jak twój stan wyjątkowy minie, to przemyśl moje słowa. Może twój genialny umysł i pracujące zmysły pomogą ci wymyślić jak go przeprosić. – Biorę głęboki wdech i ruszam w stronę pokoju.

Nagle w pomieszczeniu rozlega się gwizdnięcie. Krótkie, a zarazem delikatne. Nigdy nie przypuszczałam, że gwizdanie okaże się najlepszą formą na komunikację z Sherlockiem. Nie musi wypowiadać, tylko gwizd. A jeśli potrafi się je rozróżnić, to wszystko staje się o wiele łatwiejsze.

Wiem, że nie ma sensu gonić za Johnem. W tym momencie może być wszędzie, może nawet stwierdził, że wróci do Knighta i tam przenocuje. Piszę do niego tylko SMS-a, aby dał znać, że wszystko z nim ok. Ludzie pod wpływem emocji mówią różne rzeczy, które siedzą im w głowie. Nawet będąc przyzwyczajonym do tego, że Sherlock Holmes mówi, co mu ślina na język przyniesie takie słowa i tak bolą. Tak jak nóż wbity w serce.

Продолжить чтение

Вам также понравится

23.7K 4K 24
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
353K 22.5K 60
❝ZŁAŹ Z MOJEGO SUFITU!❞ Gdzie dzieciaki bawią się w bohaterów, dorośli załamują ręce, a złole z Nowego Jorku przegrywają za każdym razem. No, p...
6K 233 4
on aktor. ona charakteryzatorka. czy coś z tego wyjdzie?
3.5K 383 19
Sydney Davis piękna, wrażliwa, poukładana dziewczyna z zamiłowaniem do malarstwa. Malowanie zawsze ją uspokajało i wtedy nie myślała o problemach. Mi...