The Black Dahlia • Sherlock H...

By NatHatake

89.7K 4.7K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... More

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Rozdział 13

2.7K 155 36
By NatHatake

     Zaczynam się przebudzać w momencie, gdy ktoś lekko potrząsa moim ramieniem. Otwieram powoli powieki, by oczy na spokojnie mogły przyzwyczaić się do porannego światła. Po moim samopoczuciu mogę stwierdzić, że spałam dwie może trzy godziny. Puste wpatrywanie się przez większość nocy w pudełko z pistoletem w środku nie jest najlepszą alternatywą dla snu. Kiedy wszystko dookoła mnie wreszcie staje się wyraźne, odwracam się na drugi bok i spoglądam na siedzącego praktycznie na krawędzi materaca Grega. Łagodnie uśmiechnięty z kubkiem niesamowicie pachnącej kawy w dłoni. Osobista pobudka, kawa do łóżka i ten ukryty pod łagodnością znaczący uśmiech. Stało się.

     — Niech zgadnę, zamachowiec się odezwał? — pytam najbardziej retorycznym tonem na jaki mnie stać kilka minut po obudzeniu. Greg jedynie przytakuje ze współczującą miną. Domyślam się, że wyglądam o wiele gorzej niż myślałam. — Dwie na dwie? — Wskazuję palcem na kubek i podnoszę się do siadu prostego.

     — Taka jak lubisz po niespodziewanych pobudkach. — Brat uśmiecha się dumnie z nutą przygnębienia i zmęczenia, a ja odbieram naczynie z ciepłym napojem. — Będziesz musiała udobruchać Sherlocka — mówi dziwnym tonem, jak gdyby połączenie powagi i rozbawienia, wstając z łóżka. Patrzę na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Podobno pisał do ciebie milion SMS-ów i nawet pokusił się o trzykrotne zadzwonienie do ciebie. Nie odpowiadałaś, więc wreszcie zadzwonił do mnie.

     Z ciekawości sięgam po telefon. To nie tak, że nie wierzę własnemu rodzonemu bratu, ale wolę się upewnić, że mówi prawdę. Włączam go i pierwsze co dostrzegam to nie wiadomości i nieodebrane połączenia, a ikonka wyciszenia. Moment, kiedy ją wcisnęłam uderza mnie jak tępa, metalowa rura w potylicę. Miałam dość SMS-ów od NIEGO, więc wyłączyłam dźwięk i wibracje w telefonie. Nie pomyślałam, że rano ktoś miałby ochotę się ze mną skontaktować. Sherlock mógłby pisać do usranej śmierci, a ja smacznie bym spała. No może nie smacznie.

     — Gdybym nie wiedział, że to Sherlock to uznałbym, że się martwił. — Rzucam starszemu bratu krótkie, nic nie znaczące spojrzenie. Chciałam jedynie ujrzeć jego minę. Nieco rozbawioną z krztyną powagi z racji sprawy z jaką mnie obudził. I oczywiście założone na torsie ręce, postawa oczekująca mojej reakcji.

     — Nie powinieneś być w pracy? — pytam spokojnie, gdy kolejną rzeczą na której skupiam swój wzrok to godzina. Dziewiąta, więc tego dnia Greg od dwóch godzin powinien pełnić swoją służbę.

     — Jestem. Moim zadaniem jest dowiezienie koronera na miejsce zbrodni. Domyśliłem się, że masz wyciszony telefon, ponieważ bardzo rzadko masz tak twardy sen, aby nie słyszeć swojego ulubionego dzwonka. — Jeżeli zrobiłabym Michaelowi i jemu test na kto zna mnie lepiej, wygrałby mój brat. Definitywnie. — Teraz dam ci dwadzieścia minut na ogarnięcie się. A i Sherlock z Johnem przyjadą na miejsce dopiero, jak dam im znać, że ty jesteś.

     — Chcesz mi powiedzieć, że Sherlock będzie cierpliwie czekał, aż pojawię się tam ja? — pytam przez krótkie parsknięcie śmiechem wywołane niedowierzaniem w to co właśnie usłyszałam.

     — To był jego pomysł — rzuca na odchodne i opuszcza mój pokój, zostawiając mnie z taką informacją. Rozumiem, że współpraca naszej trójki jest wymogiem od zamachowca, ale nie sądziłam, że Loczek weźmie to tak mocno do serca.

     Dźwięk oznaczający zamknięcie się drzwi mimowolnie rozluźnia moje mięśnie, a z ust wyrywa się sarknięcie. Odkładam kubek z kawą i telefon na szafkę, po czym przecieram twarz dłońmi. Jak ja mam być dzisiaj produktywna z bezładem panującym w moim umyśle? Wszystkie moje myśli zaczynają się przeplatać, łączyć w jedną całość. Słowa zaczynają się zmieniać, a ja już nie jestem niczego pewna. Tak bardzo chciałabym, aby ktoś mnie dziś zastąpił. Niestety byłoby zbyt pięknie, gdyby zamachowiec uznał "Hej, zrób sobie wolne. Przemyśl wszystko na spokojnie. Daj sobie czas!".

     W końcu wstaję z łóżka, biorę kilka łyków ciepłego napoju i ruszam do łazienki z nadzieją, że naszykuje się szybciej niż w te dane mi dwadzieścia minut. Szczerze nie pragnę teraz niczego bardziej niż długiej, gorącej kąpieli. Takiej z olejkiem eterycznym, świecami i kieliszkiem wina. Najlepiej pełnym, aż po samą krawędź.

♚♟︎♝♛

     Rój policjantów i kryminalnych w miejscu między mostami Southwark i Waterloo, dokonano zbrodni. Biorę bezgłośnie głęboki wdech i wysiadam z samochodu brata zaraz po tym jak zaparkuje obok radiowozów. Podchodzę do bagażnika i nim wyciągnę swój sprzęt, zamykam na krótką chwilę oczy, starając się wyciszyć. Wciąż przez umysł przelatuje mi obraz nowego pistoletu, tych wszystkich wiadomości, a od ścian głowy odbijają mi się jego słowa.

     — Betty? — Otwieram szybko powieki i spoglądam na stojącego obok mnie brata. — Wszystko w porządku?

     — W jak najlepszym — rzucam pośpiesznie, posyłając mu uspokajający uśmiech i zabieram sprzęt, zamykając od razu bagażnik. — Po prostu te trzy godziny snu dają się we znaki. Za ile będą?

     — John mówił, że za dziesięć minut powinni być. — Wykonuję krótkie kiwnięcie głową oznaczające przyjęcie tego do informacji. Po oczach Grega wnioskuję, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale ku mojemu zdziwieniu kładzie mi jedynie rękę na ramieniu i unosi subtelnie, a zarazem czule kąciki ust, po czym odchodzi.

     Tak, zapowiada się świetny dzień. Kieruję się do namiotu rozłożonego przez zespół kryminalny. Zakładam ochronny kombinezon, kalosze oraz maskę i ruszam do zwłok obstawionych przez kilku kryminologów. Na miejscu kucam przy ciele mężczyzny i oglądając go z każdej strony robię zdjęcia do akt. Z trudnością, ale z dużą dokładnością przyglądam się każdemu fragmentowi jego skóry, ubrań, a nawet włosów.

     Wiedząc, że nie znajdę już nic więcej rozkładam specjalną płachtę blisko denata i z całą siłą jaką w sobie posiadam, obracam ciało na plecy. Dałabym sobie palca uciąć, że stojący obok mnie Arthur przygląda mi się bardzo uważnie. Przesuwam na niego swój wzrok, a jego uciekające spojrzenie potwierdza moje domysły.

     — Nie czekasz na pana Holmesa? — pyta, kryjąc podziw pod nutą podejrzliwości w swym głosie. Czyli nawet on natknął się na rozkazy "Nietykać póki Sherlock Holmes się nie pojawi".

     — Nie — odpowiadam zdawkowo stanowczym tonem i posyłam mu spojrzenie, dające do zrozumienia, że kolejne pytania są zbędne. Ciemnooki rozkłada ręce w geście obronny i wraca do swojej pracy. Odprowadzam go przez krótką chwilę wzrokiem, a następnie powracam spojrzeniem na zwłoki. — No dobrze, to teraz opowiedz mi o sobie — rzucam pod nosem i ponownie przyglądam się ciału.

     Opieram przedramiona na kolanach i wzdycham, czując, że czeka mnie trochę pracy. Na początku muszę sprawdzić ilość wody w płucach. Nie sądzę, aby to było utonięcie. Za łatwa śmierć jak na naszego zamachowca, ale tego wymagają procedury. Nie będzie to łatwy zabieg, zważając na to, że nie jesteśmy w szpitalu. Wracam do namiotu i unoszę subtelnie kąciki ust, widząc potrzebny mi sprzęt w pudle.

*

     Ku mojemu szczęściu badanie nie sprawiło zbyt wielu kłopotów. Wstaję na równe nogi, ciesząc się z braku bólu w kolanach. Dawno nie miałam ich tak długo zgiętych. Zdejmuję rękawiczki jednorazowe, kładąc je od razu na płachcie, a następnie ściągam maskę oraz kaptur kombinezonu i wyciągam z torby dokumenty. Papierkowa robota, muszę kogoś do tego zatrudnić. Potrząsam kilkukrotnie głową, gdy przed oczami ukazują mi się męczące mnie od późnej nocy obrazy.

     — Czyli jednak żyjesz. — Zamykam oczy, gdy do mych uszu dociera głos Holmesa. Wypowiedział te słowa z taką tonacją, że nawet specjaliści zajmujący się tonami głosu nie wiedzieliby, co dokładnie czuje.

     — Nie wiem, czy jesteś szczęśliwy, czy może raczej zawiedziony z tego powodu — mówię obojętnym może zbyt chłodno, nie odwracając się do niego. Kątem oka widzę, jak przechodzi obok mnie, a następnie zatrzymuje się po drugiej stronie.

     Nie wiem, od kiedy tak mam, ale ilekroć patrzy na mnie intensywnie wręcz wwierca się wie mnie tymi niebieskimi tęczówkami, po plecach przebiega mi dreszcz. Chyba mój organizm wytworzył zmysł wyczuwający to specyficzne spojrzenie. Unoszę więc wzrok znad dokumentów i od razu kieruje go ku jego oczom. Chociaż raz chciałabym się mylić co do jego wpatrywania się w moją osobę, gdy tego nie widzę.

     — Cześć. — Zerkam na Johna, pojawiającego się jakby znikąd. Jasnowłosy posyła mi szybki, smutny uśmiech. Pokłócili się i jestem bardziej niż pewna, że związane to jest z wczorajszym wydarzeniem.

     — Cześć — odpowiadam i silę się na nieco pogodniejszy uśmiech. Wiem, że to nie zmieni jego humoru, ale może przynajmniej odsunę jego myśli od chęci zadawania mi pytań na temat mojego samopoczucia.

    — Widzę, że jesteśmy w komplecie. — Greg zatrzymuje się nad głową denata, co sprawia, że wygląda to nieco komicznie. Ja po prawej, Sherlock po lewej, Greg na górze i John na dole. Zwłoki otoczone z każdej strony. — Co udało ci się ustalić?

     — Trzydziestoparolatek o słabej kondycji fizycznej. Nie żyje od doby, ewentualnie trochę dłużej. Przyczyna śmierci to uduszenie. W płucach znajduje się zbyt mało wody, która mogłaby wskazać na utonięcie. Na twarzy w okolicach ust i nosa oraz na skroniach znajdują się siniaki. Kilka jest także na dłoni.

     Milknę nie mając nic więcej do powiedzenia. Sherlock patrzy to na mnie to na Grega, jak gdyby nie dowierzał, że nie przekazałam mu całej możliwej biografii mężczyzny. Brunet przechyla głowę w specyficzny sposób w jaki ludzie proszą o kontynuowanie wypowiedzi. Ja tego nie robię.

     — Naprawdę tylko tyle?

     — Tak, to tyle — odpowiadam i wskazuje mu zapraszająco do dedukcji dłonią zwłoki. Naprawdę nie mam teraz siły na niego i jego humorki. Zabieram rękawiczki i ruszam w stronę namiotu.

     — A ty gdzie się wybierasz? — Chciałabym mu odpowiedzieć na tak wiele sposobów, ale wolałabym nie doprowadzić do ostrej wymiany zdań.

     — Załatwić sprawy związane z moją pracą. Spokojnie nie zdążysz za mną zatęsknić — mówię z zawadiackim uśmiechem, idąc tyłem i zapewne, by uzyskać lepszy efekt, puściłabym mu oczko. Jednak w chwili, gdy przyszło mi to do głowy dałam sobie wyimaginowanego plaskacza w twarz i pozostałam przy uśmiechu.

     Z jednej strony miło jest wiedzieć, że Loczek nie jest ignorantem i dostrzega moją obecność, mimo iż momentami wolałabym być jak powietrze. Z drugiej strony takie pytania sprawiają, że czuję się, jak gdybym musiała tłumaczyć się z każdego mojego kroku albo nie mogła bez pozwolenia opuścić danego miejsca. Głupie, ale niestety tak to dla mnie wygląda.

     Po zdaniu próbek wody z płuc, sprzętu do badań i akt, zdejmuję z siebie ten nieszczęsny uniform. Przewieszam torbę przez ramię, zakładam ręce na klatce piersiowej i zatrzymuję się na chwilę przy barierkach. Przez większość mojego życia mieszkałam w Londynie, a wydaje mi się, że jestem tutaj pierwszy raz. I pomijając fakt, że na dole znajduje się trup, pełno policji i zespołu kryminalnego, jest tu naprawdę ładnie.

     Wracam wreszcie nad wodę z przeczuciem, że zaraz usłyszę jakieś głupie komentarze na temat mojego obijania się i podziwiania widoków w nieodpowiednim czasie. Los jednak jest dla mnie łaskawy i nie rozkazuje detektywowi obrzucić mnie każdym możliwym wyzwiskiem jakie mu ślina na język przyniesie.

     — Co mnie ominęło? — pytam spokojnie i zerkam na każdego po kolei, nie wiedząc od kogo usłyszę odpowiedź.

     — Jedynie tyle, że odnaleziony obraz Vermeera to falsyfikat — Watson odpowiada, jak gdyby nigdy nic. Otwieram szerzej oczy, czekając aż Holmes na to wyjaśnienie rzuci tekstem typu "żartowałem" albo "chciałem sprawdzić, czy na pewno mnie słuchają". Nic takiego nie następuje.

     — Czekaj, mówisz o tym dziele, które podobno miało zostać zniszczone wieki temu? — pytanie kieruję do patrzącego na mnie detektywa doradczego. Kątem oka dostrzegam, że Greg patrzy to na mnie to na Loczka. Zapewne czeka, aż jedno z nas go oświeci.

     — Tak, dokładnie o tym. — Czuję, że na usta cisnęło mu się "Przecież to oczywiste!". W końcu tylko o tym obrazie huczy całe miasto. Nie wiem, jak ja głupia mogłam zadać mu tak oczywiste pytanie. — Trzeba go zidentyfikować, znaleźć jego przyjaciół i...

     — Chwila moment! — Greg przerywa detektywowi podniesionym głosem. — Jaki obraz? O czym wy mówicie?

     — Od wczoraj Galeria Hickman trąbi o odnalezieniu dzieła holenderskiego malarza Jana Vermeera wartego trzydzieści milionów funtów. — John z wrażenia unosi wysoko brwi. Dla mnie taka kwota nie jest niczym nowym, ponieważ Michael dość często dostawał i wydawał mniej więcej takie pieniądze raz na pół roku. — Dzisiaj ma się odbyć oficjalna wystawa obrazu.

     — Co to ma wspólnego z denatem? — Brat zakłada ręce na torsie i ponownie przeskakuje wzrokiem między mną a Holmesem.

     — Wszystko — odpowiada brunet z łagodnym uśmiechem błąkającym się po jego twarzy i z ekscytacją w głosie. Idealnie dobrane emocje, patrząc na to, że stoimy właśnie nad zwłokami zamordowanego mężczyzny. — Słyszałeś o Golemie?

     — Golemie?

     — To jakiś horror, prawda? — dopytuje Watson, sprawiając, że Sherlock zwraca ku niemu swój wzrok. Jednak spotyka się z widokiem Johna patrzącego na mnie. Nie na niego.

     — Cóż motyw Golema był używany w wielu dziełach kultury, ale sądzę, że Sherlockowi chodzi o starą, żydowską historię o olbrzymie z gliny. — Detektyw przytakuje moim słowo, a ja kieruję wzrok ku bratu i posyłam mu triumfalny uśmiech. — Widzisz, rozszerzona historia na coś się przydała.

     — Golem to także imię mordercy — dodaje Holmes i wraca ku oczom Grega. — Naprawdę nazywa się Oscar Dzundza. Bezwzględny zabójca, a to — wskazuje na zwłoki. — to jego znak rozpoznawczy.

     — Zlecone morderstwo? — pytam, marszcząc lekko brwi.

     — Zdecydowanie. Golem gołymi rękami wyciskał życie z ofiar. — Detektyw patrzy na każdego z nas w taki sposób, jak gdyby opowiadał mroczną historię na obozie młodszym harcerzom, aby nie mogły zasnąć w nocy.

     — Wciąż nie widzę związku z obrazem — oświadcza mój starszy brat z coraz bardziej zmieniającym się w irytację głosem.

     — Widzisz, tylko nie obserwujesz — Brunet mówi z doskonale widocznym, szczerze rozbawionym uśmiechem. Powoduje to, że moje kąciki ust mimowolnie pną się ku górze.

     — Ok, ok dziewczęta. Uspokójcie się — rzuca ewidentnie zrezygnowany John Watson, ukracając tym zbędną wymianę zdań. Przygryzam polik od środka i odwracam wzrok, aby się nie roześmiać. — Sherlock, wprowadzisz nas w temat?

     Loczek w milczeniu patrzy przez krótką chwilę na współlokatora, a następnie przesuwa wzrok na martwego mężczyznę. Dzień bez wprowadzana nas w dedukcję Sherlocka Holmesa jest dniem straconym.

     — Co wiemy o denacie? — Ton z jakim wypowiedział te słowa przypomina mi ton z jakim podobne pytania zadają wykładowcy, coache personalni lub główny prowadzący śledztwo podczas burzy mózgów. — Zabójca zostawił nam niewiele, tylko koszulę i spodnie. Dość formalne, może wychodził na noc. Spodnie są wytrzymałe. Poliester, paskudne. Tak samo jak koszula. Tanie. Są za duże na niego. Więc jakiś standardowy uniform. Ubrany do pracy. Jakiej pracy? Na pasku ma zaczep na krótkofalówkę.

     Otwieram usta, by udzielić odpowiedzi, lecz coś innego, a raczej ktoś skupia moją uwagę. Serce zaczyna mi bić szybciej, oddech staje się płytki. Chyba kręci mi się w głowie. Niedaleko nas na krótkim molo dostrzegam, zbyt dobrze znanego mi mężczyznę. Okulary przeciwsłoneczne, ten perfidny uśmiech na twarzy i subtelne ruchy dłonią. Macha. On do mnie macha. Jak bardzo głupi musi być, aby przychodzić tutaj? Co by się stało, gdyby Sherlock, Greg czy nawet John by go dostrzegł? Przecież obserwowanie miejsca zbrodni z tak bliska z ewidentnym entuzjazmem jest bardziej niż podejrzane.

     Wiem, że nas obserwuje na każdym kroku. Wiem, że lubi obserwować jak jego pionki, marionetki tańczą tak jak im gra. To jego ulubione hobby. Wytycza nam ścieżki, ukazuje tyle ile chce, podniecając się, gdy zostanie to odkryte. Lubi nazywać się naukowcem. Uważa, że to co robi to eksperymenty na ludzkich umysłach. Tych od zwykłych, nędznych ludzi i tych pokroju Sherlocka.

     — Elizabeth? — Głos detektywa doradczego siłą wyrywa mnie ze skupienia, zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Jego nieznacznie przechylona głowa stresuje mnie bardziej niż bym przypuszczała. Zerkam szybko na molo, już go tam nie ma. — Dlaczego ktoś opłacił Golema, żeby udusił zwyczajnego pracownika galerii?

    Jasne jest, że tym pytaniem skierowanym bezpośrednio do mnie sprawdza mój stan rozkojarzenia i to, czy go słuchałam. Nigdy takie rzeczy mu nie umykają, a ja nigdy nie przestaję skupiać chociaż odrobiny uwagi na tym co mówi.

     — Zapewne dlatego, że denat wiedział coś, co mogło uniemożliwić transakcję za trzydzieści milionów funtów. Co utwierdza fakt, że obraz jest fałszywy — mówię całkowicie opanowanym głosem, chcąc sprawić wrażenie bardziej wyluzowanej i pewnej siebie niż jestem. Patrzę brunetowi prosto w oczy, uśmiecham się zawadiacko i unoszę jedną brew. Mogę się założyć, iż obstawiał, że nie odpowiem mu na to pytanie.

     — Lepiej wyślę moich ludzi, aby zaczęli poszukiwania Golema.

     — Nie znajdą go. Ale znam kogoś, komu się uda. — Przewracam oczami i parskam bezgłośnie śmiechem, wiedząc kogo Sherlock ma na myśli.

     — Kto to? — Chciałabym odpowiedzieć bratu, ale nie mam serca, by odebrać Holmesowi tę kwestie. Chowam więc jedynie dłonie do kieszeni spodni, uprzednio poprawiając zsuwającą się torbę z ramienia.

     — Ja — odpowiada z dumnym uśmiechem Loczek, a następnie odchodzi pozostawiając po sobie tę atmosferę "bohatera". Kręcę głową z niedowierzaniem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu powoli podnoszącego kąciki mych ust. — Elizabeth? — Odwraca się nagle w moją stronę. Zapewne dostrzegł albo chociaż wyczuł, że nie ma mnie obok.

     — Powiedz mi, gdzie i za ile mam być. — To dziecięce niezadowolenie błądzące po jego twarzy jest nad wyraz komiczne. Domyślam się, że już teraz chciałby się udać, ale muszę wrócić do domu po kilka rzeczy.

     — Galeria Hickman, za dwadzieścia minut. — Brunet chowa ręce do kieszeni płaszcza i rusza ponownie w stronę schodów. Cieszy mnie, że nie zarzucił mnie słowotokiem zmuszającym mnie do udania się tam w tej chwili.

     Odprowadzam Holmesa wzrokiem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, czy czeka mnie pogadanka na temat mojego zachowania dzisiaj. Praktycznie każdy z nas uważa go momentami za zimnego potwora, socjopatę i dupka, ale nawet takim marudzeniem i zasypywaniem pytaniami o samopoczucie czy stan psychiczny pokazuje, że się o nas martwi. W mniejszym lub większym stopniu. Biorę głęboki wdech i przenoszę wzrok na brata. Kiedy nasze oczy się spotykają wzdrygam się tak dyskretnie jak tylko mogę. Mordercze i bardzo wymowne spojrzenie. Będzie mi ojcował.

     — Ok, nim zamienisz mnie tym wzrokiem w kamień, pozwól, że zapytam. O co chodzi?

     — Nie zapomniałaś czasami o tym co nosisz na palcu? — Ruchem głowy wskazuje moją obrączkę.

     — Co masz na myśli? — Odwracam się bardziej w jego stronę, starając się rozgryźć to co wytworzyło się w jego głowie nim słowa wypłyną przez jego usta.

     — To w jaki sposób patrzysz na Sherlocka. — Otwieram szerzej oczy i mimowolnie parskam dość głośno nerwowym śmiechem. — Betty może i jestem mężczyzną, ale nie zmienia to faktu, że nie jestem ślepy na takie rzeczy.

     — O czym ty w ogóle do mnie teraz mówisz? — Zakładam ręce na klatce piersiowej, nie wiedząc, co dokładnie z nimi zrobić. To chyba pierwszy raz, gdy jestem tak...zestresowana?

     — Betty ja naprawdę nie jestem ślepy. Od jakiegoś czasu dzieje się coś między nami i mnie się to nie podoba. Masz męża, nie możesz-

     — Czego nie mogę? — przerywam mu, wiedząc, że uzyskałabym odpowiedź na moje pytanie, gdybym dała mu jeszcze chwilę. Niestety momentami nie potrafię się powstrzymać. — Odkąd wróciłam do Londynu Michael był tu raz. Nie dzwoni do mnie, nie pisze, więc błagam nie poruszaj tego tematu. A to, co według ciebie dzieje się między mną a Sherlockiem jest tylko i wyłącznie moją i jego sprawą.

     — Czyli jednak coś się dzieje.

     — Greg błagam cię nie rób z siebie idioty, którym nie jesteś. Między mną a nim nic się nie dzieje. Patrzymy na siebie normalnie, jak ludzie. Pracujemy ze sobą dużo, więc staliśmy się sobie bliżsi niż wcześniej, co oczywiście sprawia, że zachowujemy się inaczej niż wcześniej. Dla ciebie jest to "coś na rzeczy", ponieważ nie spędzasz z nami tyle czasu co na przykład John. A teraz, jeżeli już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to proszę wróćmy do swoich zadań. W końcu tu chodzi o kolejną zagadkę od zamachowca.

     Nie czekam na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Nie mam na to siły i chęci. Zwyczajnie odchodzę, kierując się ku schodom prowadzącym na parking. Irytuje mnie to, że czasami jego troska wychodzi poza granicę bycia bratem. Wiem, że chce dobrze, ale jestem już dorosła i potrafię sama o siebie zadbać. I sama potrafię zająć się swym małżeństwem i tym, co dzieje się dookoła mojego życia miłosnego.

♚♛

    Parkuję na tyle blisko, a zarazem na tyle daleko od galerii, że czuję się, jak gdybyśmy mieli z Sherlockiem dokonać jakiegoś rabunku. Cóż, przyzwyczajenie. Zabieram ze schowka składaną kosmetyczkę i od razu umieszczam ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wysiadam z samochodu, chowam dłonie do kieszeni i ruszam w umówione miejsce.

     — Nie traćmy czasu, prowadź do tylnych drzwi — mówię, kiedy znajdę się na tyle blisko, by bez problemu mógł usłyszeć moje słowa. Brunet patrzy na mnie z uniesioną brwią, jak gdybym powiedziała coś po chińsku. — Coś nie tak?

     — Zastanawia mnie jak to jest, że z całkowitego rozkojarzenia przeszłaś na bycie władczą i stanowczą.

     Szczerze, mogłabym go zaszczycić jedną z moich błyskotliwych odpowiedzi, ale obawiam się, że wtedy tylko jedno z nas zostałoby tutaj, aby wykonać naszą część zadania. Dlatego posyłam jedynie detektywowi znaczące spojrzenie. On jak gdybyśmy się znali całe życie, odczytuje je dokładnie z taką intencją jaką chciałam i bez słowa rusza ku tylnym drzwiom Galerii.

     — Więc jaki masz plan? — pytam już nieco łagodniejszym tonem, wyciągam kosmetyczkę i kucam przy drzwiach. — Dokonamy akcji jak z filmów, gdzie będziemy się przebierać za pracowników?

     — Dokładnie — odpowiada bez choćby cienia żartu w tym jednym słowie. Zerkam na niego z nadzieją, że zaraz parsknie śmiechem i wyjawi prawdziwy plan. Niestety, tak się nie dzieje.

     Biorę głęboki wdech i spoglądam na zamek. Przyglądam mu się przez chwilę, po czym rozkładam kosmetyczkę i przejeżdżam wzrokiem po każdym wytrychu jaki posiadam. Łapię wreszcie z dwa i zaczynam zabawę w otwieranie drzwi.

     — Czy takich rzeczy też uczą na medycynie? — Unoszę prawy kącik ust, czując, że to jest właśnie moje pięć minut.

     — Nie, ale wystarczy mieć kuzyna złodzieja, który uwielbiał uczyć swoją młodszą kuzynkę różnych rzeczy, gdy się nią zajmował. — Nie tak powinny wyglądać zabawy sześcioletniego dziecka, ale cóż zrobić. Rodziny się nie wybiera. — A moja umiejętność sprawnego używania wytrycha jest jedną z wielu rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz. — Uśmiecham się triumfalnie w momencie, gdy następuje specyficzne kliknięcie. Wstaję na równe nogi i otwieram drzwi. — Zapraszam do środka, panie Holmes.

     Nie da się odczuć większej satysfakcji niż szok wymieszany z niechętnie okazanym podziwem malującym się na twarzy Sherlocka Holmesa. Te drgające kąciki ust, zmuszające go do uśmiechu, którego nie chce. Te tańczące iskierki w oczach. Może i jest człowiekiem potrafiącym odciąć emocje i kierować się racjonalnym oraz logicznym myśleniem, ale mowa ciała zawsze go będzie zdradzać.

     Detektyw doradczy wchodzi jako pierwszy, podczas gdy ja zbieram szybko swój sprzęt. Zamykam za sobą drzwi — oczywiście nie na klucz — i stawiając bezszelestnie kroki staram się znaleźć pokój socjalny albo chociaż pomieszczenie, w której trzymają uniformy. Ku mojemu zaskoczeniu nie trwa to zbyt długo. Sięgam w stronę klamki i w momencie, gdy chce ją złapać, ona się porusza. Holmes w ułamku sekundy łapie mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą. Nie zdążę się nawet mrugnąć, a Loczek przypiera mnie do ściany. Automatycznie zaczynam oddychać najciszej jak potrafię. Kieruję swe spojrzenie ku jasnym tęczówkom bruneta.

     Kiedy parzy na mnie tak z góry, ale nie z wyższością czuję, jak moje serce przyspiesza, a oddech staje się płytki. To spojrzenie tak intensywne, tak wręcz intymne. On sam stojący na tyle blisko, że z zamkniętymi oczami mogłabym wyliczyć odległość między naszymi ciałami. Gdyby postawił jeszcze jeden krok do przodu poczułabym jego oddech na swoim nosie. Zbyt mało miejsca. Przeklinam w myślach, karcąc się za to uczucie zawodu, że to, co się teraz dzieje było przymusem nagłej sytuacji.

     — Idziemy — mówi szeptem po uprzednim upewnieniu się, że tamta osoba jest już daleko i znika za zakrętem.

     Zamykam oczy i wypuszczam bezgłośnie powietrze ustami. Greg miał rację. Między nami się coś dzieje, coś nad czym nie mam kontroli. Albo nie chce jej mieć. Sama nie wiem. Może to tylko z mojej stront tak jest, może sobie tylko wmawiam. Potrząsam szybko głową, chcąc odgonić te myśli i bez zbędnego ociągania się ruszam za Holmesem. Wolałabym, aby nie musiał po mnie wracać poddenerwowany.

     Wchodzimy obydwoje do pomieszczenia socjalnego. Zaczynam przeglądać wiszące uniformy, spoglądając raz na jakiś czas na bruneta, aby dobrze dobrać rozmiar. On zaś pilnuje wejścia, aby przypadkiem ktoś nie pojawił się całkowicie znikąd.

     — Ten powinien być dobry — mówię bardziej do siebie, biorę wieszak i idę do bruneta. — Nawet jest do tego krawat.

     — Skąd wiesz, jaki mam rozmiar ubrań? — pyta z nieznacznie przymrużonymi oczami i odbiera ode mnie wieszak z ubraniami. Mam taką ogromną ochotę powiedzieć, że przeglądałam jego szafę, ale niestety wiem, że mógłby nie wyłapać, iż to jest żart.

     — Sztuka obserwacji. — Zakładam ręce na piersiach. — Naprawdę nie jest ciężko określić jaki możesz nosić rozmiar koszuli czy kurtki, patrząc na twoją posturę. A teraz przebieraj się, nie mamy za dużo czasu.

     Odwracam się do niego tyłem, wiedząc, że będzie musiał zmienić koszulę. Oczywiście, gdybym tylko mogła, to wszyłabym za drzwi, ale w tej sytuacji naraziłabym nasz plan. Biorę głęboki wdech i staram się odpędzić myśli, które nakłaniają mnie, że bardzo, ale to bardzo dyskretnie się obrócić. Nie potrafię uwierzyć i, aż jest mi wstyd za to, że tak bardzo chce zobaczyć, jak wygląda bez koszuli. Nagle obok mnie pojawia się jego wyciągnięta dłoń, w której trzyma niezawiązany krawat. Odwracam się do niego ze zmarszczonymi brwiami.

     — Czekaj, czekaj. Chyba nie chcesz mi wmówić, że ktoś taki jak Sherlock Holmes nie umie zawiązać krawata? — pytam łagodnie z subtelnym uśmiechem, by nie spłoszyć go jak sarenki.

     — Nie chodzę w krawatach, dlatego ta wiedza nie jest mi do niczego potrzebna.

     — Tak jak znajomość Układu Słonecznego? — Jego spojrzenie przeszywa mnie do takiego stopnia, że przechodzą mnie ciarki. Wiem, kiepski moment na nabijanie się z niego, ale kto potrafiłby się powstrzymać? — No już, już. Spokojnie Bazyliszku. — Zabieram od niego krawat i przewieszam go sobie przez szyję.

     Podchodzę bliżej do detektywa i zapinam mu guzik, który tak uwielbia mieć odpięty. Podnoszę kołnierz koszuli i zaczynam wiązać krawat. Nie jestem pewna, kiedy dokładnie się tego nauczyłam. Zawsze uważałam, że jest to zbędna dla mnie umiejętność. Jedynymi osobami noszącymi krawaty w mojej rodzinie to był tata i Greg. Michael także nigdy ich nie nosił, miał w szafie tylko jeden cały czarny bez żadnych zdobień. Kupił go na nasz ślub. Od tamtej pory wisi na wieszaku.

     Podczas całej czynności dostrzegam jak Loczek albo ucieka wzrokiem, albo patrzy na mnie i moje dłonie w taki sposób, jak gdyby chciał zapamiętać na przyszłość jak wiązać krawat. Powstrzymuję uśmiech chcący ujrzeć światło dzienne, ponieważ wiem, że by go zauważył i zaraz zadawałby ciężkie pytania.

     — Gotowe — oznajmiam ze wciąż subtelnie uniesionymi kącikami ust i odsuwam się trochę, aby spojrzeć na to, jak wygląda. Detektyw doradczy zakłada czapkę oraz kurtkę dopełniając tym uniform. Dopiero teraz dostrzegam, że ubrania są na niego nieco za duże. Tak samo, jak to było w przypadku denata. — No to pora na małe show.

     Jednak nim wyjdziemy z pomieszczenia wyciągam z wewnętrznej kieszeni plakietkę z identyfikatorem i przyczepiam go do płaszcza. Dzięki temu mijane przez nas osoby nie nabiorą podejrzeń co do mojej osoby. Widzę kątem oka, jak brunet przygląda mi się na szczęście w milczeniu. Naprawdę się cieszę, że momentami odpuszcza sobie zadawanie cisnących mu się na usta pytań.

     W końcu opuszczamy pokój socjalny i spokojnym krokiem kierujemy się wzdłuż korytarza. Ja ze schowanymi w kieszeniach płaszcza dłońmi, Holmes ze splecionymi za plecami. Nie jest to najwyższej półki sztuka kamuflażu, ale z tego, co wiem Galeria jest na tyle nowa, że na pewno nie każdy się tutaj zna na tyle, by wiedzieć, że tu nie pracujemy. Staramy się także prowadzić niezbyt głośną, ale wyglądającą na naturalną konwersację.

     Docieramy do sporej wielkości sali, gdzie jedyne co się znajduje to słupki z grubą, czerwoną linką tworzące drogę do jednego eksponatu. Zaginionego dzieła holenderskiego mistrza. Aż zrobiło mi się szkoda tych wszystkich miłośników sztuki, którzy będą musieli dowiedzieć się, że to falsyfikat.

     Staję naprzeciwko obrazu i zaplatam ręce na klatce piersiowej. Po pierwszym rzuceniu okiem na niego mogę stwierdzić, że jest ładny. Nie zachwycałabym się nad nim godzinami, ale mogłabym mieć taki w salonie. Tak, właśnie to myślę o obrazie, za który ktoś chce dać trzydzieści milionów funtów. Nie staram się nawet zapamiętać choćby części szczegółów. Nie mam bladego pojęcia, co tutaj jest nie tak. Co jest dodane lubą odjęte albo przesunięte o milimetr.

     Wtem po pomieszczeniu roznosi się donośny i doskonale słyszalny dźwięk kroków. Specyficzne stukanie obcasów. Nie wysokich, takich na cztery cale. Rytmiczny krok. Pokuszę się o stwierdzenie, że to stanowcza i zrównoważona kobieta.

     — Mogę wiedzieć co państwo robią? — Pomimo pytania kobiety nie odrywam wzroku od obrazu. Nie dlatego, że aż tak mi się podoba. Po prostu lubię takie granie na zwłokę, gdy nie jest to potrzebne. Dodaje to trochę smaczku do całej sceny.

     — Podziwiamy obraz — Sherlock odpowiada za naszą dwójkę spokojnym tonem, jak gdyby ta sytuacja była nad wyraz zwyczajna.

     — Tak wiem, bardzo ładny — stwierdza lekkim tonem i byłabym skora uwierzyć w te słowa, gdyby nie ta nuta pogardy w jej głosie. Czyli jest kimś na wyższym stanowisku, może właścicielka. — A pani to?

     — Mary Stuart-Lee — przedstawiam się fałszywą tożsamością z identyfikatora i odwracam w jej stronę. Mogłam zignorować to pytanie i przejść do atakowania ją pytaniami, ale chciałam zobaczyć jej minę, gdy dotrze do niej z kim rozmawia. — Pani jest...?

     — Właścicielką. Bardzo przepraszam, ale otwarcie jest dopiero wieczorem. — Niewiarygodne jest jak szybko postawa i zachowanie ludzkie potrafi się zmienić po usłyszeniu jednego nazwiska. Kątem oka dostrzegam jak wciąż stojący tyłem do kobiety Holmes przesuwa ku mnie swój wzrok.

     — Obawiam się, że to nie będzie możliwe — wypowiadam te słowa w taki sposób, że czuję się jak jakiś członek mafii, który użera się z dłużnikiem proszącym o wydłużenie czasu na spłatę. Na szczęście my nie zamierzamy pobić tej kobiety, by dopełnić swój obowiązek pobytu tutaj.

     — Słucham?

     — Otwarcie się nie może odbyć, ponieważ obraz to falsyfikat — odpowiada swym naturalnie chłodnym tonem Holmes i odwraca się do kobiety z nadal splątanymi za plecami dłońmi.

     — Chyba nie rozumiem. — Kobieta poszarzała na twarzy. Dostrzegam nawet napięcie, jakie nagle objęło jej ramiona, a mimo tego dzielnie stara się utrzymać kamienną twarz.

     — Jest fałszywy. Musi być, to jedyne możliwe wytłumaczenie. — Detektyw podchodzi powoli do ciemnowłosej. — Pani za to odpowiada, prawda, panno Wenceslas?

     — Przepraszam, czy ja jestem w jakiejś ukrytej kamerze?

     — Jeden z pracowników, niejaki Alex Woodbridge wiedział, że obraz jest fałszywy. — Nie chcąc rozmawiać z właścicielką z takiej odległości także ruszam ku niej i zatrzymuję się obok Loczka. Wenceslas zwraca ku mnie swój skonfundowany wzrok. — Zwykły ochroniarz, który mógł jedną informacją zniszczyć wszystko. Dlatego ktoś kazał Golemowi się nim zająć. Może pani? W końcu transakcja za trzydzieści milionów funtów nie jest byle czym.

     — Golem? O czym pani mówi? — Nie wiem, jak ona to robi, ale skacze między postawą i zachowaniem, w które nie da się uwierzyć, a chwilami takie jak te, gdy jestem skora stwierdzić, że ona naprawdę nic nie wie.

     — Podrobiła pani obraz dla kogoś innego? — pyta nagle z pewnością w głosie Holmes, że gdyby nie fakt, iż chcę utrzymać to, co kreuję od początku to zwróciłabym ku niemu swój wzrok. Nawet nie pomyślałam, że to właśnie ona mogłaby podrobić obraz.

     — Nie jest fałszywy — Ciemnowłosa kobieta mówi to przez zaciśnięte zęby z błyskami gniewu w oczach.

     — Jest fałszywy. Nie wiem dlaczego, ale coś jest z nim nie tak. Musi być. — Detektyw cały czas patrzy kobiecie głęboko w oczy. Wiem, że stara się cokolwiek z nich wyczytać, jak to on ma w zwyczaju, ale jest dziwnie za poważna. Czyżby zdążyła tak szybko uspokoić organizm, by ukryć strach i stres?

     — O czym pan mówi? Mogę pana natychmiast zwolnić. — Zastanawia mnie, czy w identyczny sposób rozmawiała z Alexem. Musiała, on wiedział, że coś z obrazem jest nie tak. Zapewne jej o tym powiedział, może doszło do kłótni. Ale czy byłaby zdolna wynająć płatnego zabójcę, by się pozbyć własnego pracownika?

     — Żaden problem. Ja tu nie pracuję. — Detektyw zerka na mnie, jak gdyby chciał dać znać właścicielce, by na mnie także zwróciła uwagę. — Wpadliśmy tylko udzielić rady.

     — Jak się tu dostaliście?

     — Odrobina sprytu i sztuka kamuflażu — odpowiadam, rozkładając łagodnie ręce. Już nie powstrzymuję swojej dumy i cwaniackiego uśmiechu. — Radziłabym o lepsze poznanie swojego zespołu, zaopatrzenie się w lepszą ochronę i lepsze zabezpieczenia drzwi. Amatorzy bez problemu dostaliby się do środka.

     — Kim jesteście? — Wymieniam się z Holmesem znaczącymi spojrzeniami. Po tej całej akcji kobiecie należy się przedstawić. W końcu jeszcze tu wrócimy, więc oszczędzimy sobie marnowania czasu na tłumaczeniu kto kim jest.

     — Sherlock Holmes — odpowiada detektyw doradczy i kładzie wcześniej zdjętą czapkę na jednym ze słupków, a następnie kieruje się ku drzwiom, przez które przeszliśmy.

     — Czyli pani...

     — Nie, nie jestem Mary Stuart-Lee. Elizabeth Lestrade. — Wykonuję teatralny półukłon, po czym splatam dłonie na plecami i ruszam tyłem do wyjścia.

     — Mam być pod wrażeniem? — Wenceslas stawia kilka kroków do przodu, jak gdyby miała zamiar iść za nami, ale nie robi tego. Zatrzymuje się niedaleko powieszonej na słupku czapki.

     — Powinnaś. — Sherlock zrzuca z siebie kurtkę i zatrzymuje się przy drzwiach. Miło, że na mnie czeka, aż wstyd przyznać, ale myślałam, że opuści to pomieszczenie i zostawi mnie na konfrontację z kobietą.

     — Wie pani, nawet gdybym nią była to nie wyjawiłabym tego od razu. Jest pani zbyt ufna. A! I nie radzę dzwonić na policję. Nic to pani nie da.

     — Miłego dnia! — rzuca na odchodne Holmes i otwiera drzwi, przez które od razu przechodzimy.

     Unoszę dłoń i zerkam na bruneta z uśmiechem błagającym o odpowiedź. Detektyw przewraca oczami i przybija mi piątkę dopełniając tym moją satysfakcję naszą akcją. Mini włamanie do budynku i konfrontacja z właścicielką Galerii Hickman sprawiła, że adrenalina tak przyjemnie rozeszła się po całym moim ciele.

     — Kim jest Mary Stuart-Lee? — Spoglądam na Loczka i ku mojemu zdziwieniu nawet nie odczuwam szoku. Prawdopodobnie dlatego, że adrenalina odbija aktualnie wszystkie niepozytywne emocje.

     — Krytyczka sztuki. Nikt nie wie jak wygląda, co podsyca ekscytację właścicieli, pracowników i odwiedzających takie galerie sztuki. Uznałam, że to wykorzystam.

     — Skąd wiedz-?

     — Za dużo pytań Holmes. Za dużo pytań.

♚♝♛

     Chowam telefon do kieszeni i przecieram twarz dłońmi. Kocham mojego brata, ale jego niecierpliwość i pytania w stylu "Jak idzie śledztwo?" sprawiają, że mam ochotę wyłączyć telefon. Kiedy zadzwonił sądziłam, że chodzi o nasze włamanie do Galerii, ale jak się okazało na nasze szczęście on nic nie wie. Wenceslas wzięła moje słowa do serca i zachowała te sytuację dla siebie.

     Spoglądam na Sherlocka siedzącego wciąż przy biurku. Zasiadł tam zaraz po tym jak weszliśmy do mieszkania. Od tamtego momentu nie ruszył się z miejsca. Podchodzę do niego i zaglądam mu przez ramię na ekran laptopa.

     — Nadal szukasz czegoś w sprawie Carla Powersa? — pytam bez krzty zaskoczenia i siadam na krześle znajdującym się przy dłuższej krawędzi mebla. — Przecież zakończyliśmy tę sprawę.

     — Tak wiem, ale może dzięki temu uda nam się dowiedzieć kim jest zamachowiec. Musiał go znać, ponieważ powiedział, że Powers się z niego śmiał, więc musiał go uciszyć. — Zakładam ręce na klatce piersiowej i rozsiadam się na krześle, nie komentując tego. Większą stratą czasu byłoby marudzenie mu, że te poszukiwania nic mu nie dadzą. — Zamachowiec się odezwał? Dał jakikolwiek znak?

     — Nie — odpowiada zdawkowo brunet, a jego oczy nawet na chwilę nie odrywają się od tekstu. Widzę tylko, jak przeskakują z linijki na linijkę.

     — Myślisz, że zmieniłby tak nagle plan działania? — Jego oczy zatrzymują się nagle. Nie pochłaniają już tekstu widniejącego na ekranie laptopa. Jest zaintrygowany, więc słucha. Skupia się na mnie. — Zawsze na początku dzwonił przez pośrednika, by przekazać nam, w ile godzin musimy się zmieścić. Myślisz, że się boi, iż kolejny zakładnik zacznie o nim mówić?

     — Ktoś, kto obwiesza ludzi ładunkami wybuchowymi, bałby się czegoś takiego? — Zadał to pytanie w taki sposób, jakby myślał, że jestem totalną idiotką.

     — Każdy się czegoś boi. Nawet ty — rzucam w myślach ostatnie słowa i wstaję na równe nogi, zerkając na niego kątem oka. — W najgorszym wypadku planuje coś-

     Nie kończę zdania, a dokładniej ponownie dzwoniący telefon nie daje mi takiej możliwości. Biorę głęboki wdech, wyciągam komórkę i spoglądam na wyświetlacz. Tym razem nie jest to Greg, a Watson. Prawdopodobnie zdobył informacje, które mogą nam się w tej chwili bardzo przydać.

     — Tak John?

     — Cóż Sherlock ignoruje moje SMS-y, więc dzwonię do Ciebie. — Zerkam machinalnie na bruneta i parskam bezgłośnie śmiechem, odwracając się do niego tyłem. O dziwo nie słyszałam, aby jakiekolwiek wiadomości do niego dochodziły, czyżby wyciszył dźwięk w telefonie? — Jadę teraz do narzeczonej Westa. Mycroft zaczyna mnie maltretować sprawą tych planów.

     — Zaczyna? — Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiewa krótki, aczkolwiek szczery śmiech jasnowłosego. — Dowiedziałeś się czegoś o Alexie?

     — Niewiele, ale opowiem, jak wrócę. — Ciarki przebiegające po plecach. Tak, Holmes wwierca się we mnie wzrokiem. Usłyszał słowo klucz, więc zrobi wszystko, aby dostać już teraz informacje. Niestety tym razem będzie musiał poczekać. — Zamachowiec się odezwał?

     — Nie. Cisza jak przed burzą.

     — Nie kracz. — Uśmiecham się pod nosem smutniej niż bym tego chciała. — Wytrzymasz z nim sama? Nie wiem ile mi tam zejdzie.

     — Powiedzmy, że już nie sprawia takich problemów, jak kiedyś. — Odwracam się do Sherlocka i jawnie na niego spoglądam, by wiedział, że to o nim. — Nie pierwszy i nie ostatni raz zostaję z nim sama. Dam radę.

     — Wierzę. Widzimy się później.

     — Pa. — Naciskam czerwoną słuchawkę i staram się nie wybuchnąć śmiechem. Wyraz twarzy Holmesa jest tak komiczna, że nawet gbur, by parsknął. — Nie rób takiej miny, bo ci tak zostanie.

     — Co powiedział John?

     — Że opowie o wszystkim, jak wróci. — Wtórnie zasiadam przy biurku, zakładając ręce na piersiach. — Aktualnie udaje się do narzeczonej Westa. Mycroft atakuje go SMS-ami, więc wreszcie się poddał, by mieć spokój.

     — Dobrze — odpowiada od niechcenia i kontynuuje błądzenie wzrokiem po ekranie.

     Sądziłam, że będzie się rzucał o obgadywanie go bardzo jawnie z Watsonem, ale najwidoczniej obrażenie przeszło bardzo szybko. Odwracam wzrok, chcąc skupić go na czymś innym, ale moje oczy wręcz mimowolnie wracają ku twarzy detektywa. Nie wiem, jak bardzo nieodpowiednie jest w tej chwili moje myślenie, ale w końcu po takim czasie znajomości mogę mu się przyjrzeć bardziej uważnie. Dojrzeć szczegóły, których nie widziałam wcześniej.

     Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jego włosy zawsze są ułożone w ten sam sposób. Zdarza się, że — tak jak w tym momencie — na jego czole znajdzie się jeden niesforny kosmyk odstający od reszty. Jednak on nie ma zamiaru go poprawić tak jakby nawet ten jeden kosmyk tworzył całość, spójność jego — muszę to powiedzieć — idealnego wyglądu. Światło dzienne zaś sprawia, że jego kości policzkowe wydają się bardziej wydatne. Domyślam się, że gdybym stała bliżej, dostrzegłabym, jak pod wpływem tych stróżek światła jego kolor oczu się zmienia.

     Czy to właśnie o tym dziś mówił Greg? Czy to jest ten inny, nowy sposób, w jaki patrzę na Sherlocka Holmesa? Bo jeżeli tak, to ja nie chce tego zmieniać. W ten sam sposób patrzyłam kiedyś na Michaela, w ten sam sposób analizowałam jego wygląd. Z każdym dniem i z każdą taką chwilą Holmes staje się mi coraz bliższy. Wiem, z czym to się wiąże, wiem, że może popełniam jeden z największych błędów mego życia. Mimo to chce w to brnąć.

      — Jeszcze chwila Lizzie, a zacznę pobierać opłaty za każdą minutę wpatrywania się we mnie.

     Głos Holmesa nie tyle co przywraca mnie na ziemię, ale i wprawia w osłupienie. Po pierwsze ta łagodność wymieszana z rozbawieniem tak rzadko u niego słyszana w połączeniu z łagodnym uśmiechem błądzącym na jego ustach zaczyna mnie peszyć. Po drugie, nazwał mnie Lizzie. Nigdy wcześniej nie użył żadnego zdrobnienia mojego imienia. Nigdy. Zawsze słyszałam tylko Elizabeth, a teraz...co się zmieniło?

     — Mam się zacząć martwić? — Potrząsam subtelnie głową, nie wiedząc co się dzieje. Marszczę brwi i otwieram usta, by coś powiedzieć, lecz...— Milczysz po moim komentarzu, a to do ciebie nie podobne.

     — Po prostu — biorę głęboki wdech, układając na szybko w głowie myśli rozsypane jak klocki po zabawie niesfornego dziecka. — po prostu to nie jest mój dzień. Sam zresztą zauważyłeś, że poranek ni był...sympatyczny. Jeżeli chodzi o moje zachowanie.

     — Chcesz o tym-

     — Nie — przerywam mu, czując, że nie wymyśliłabym żadnej historyjki na poczekaniu na tyle dobrej, by mi uwierzył. — To miłe, że proponujesz rozmowę, ale wolałabym nie poruszać tego tematu. — Unoszę delikatnie kąciki ust i zaraz je opuszczam. — Może też zajmę się szukaniem jakichś informacji.

     Wyciągam telefon z kieszeni i kieruję się na kanapę. Detektyw nie dodaje nic od siebie, nie komentuje, nie rzuca żadnych niezadowolonych spojrzeń. Zerka na mnie jedynie dokładnie trzy razy i zatraca się w artykule. Oddycham z ulgą, ponieważ bałam się, że może chcieć ciągnąc ten temat. Dowiedzieć się tego, co ukrywam. A gdybym pod jego naciskiem wszystko wygadała, miałabym ogromne kłopoty.

♚♝♛

     Dwie długie godziny przeszukiwania internetu, godzina drzemki na kanapie i półgodzinny stres związany z faktem, że Holmes na sto procent widział moją bliznę na lewym przedramieniu kończą się tym, że ni stąd, ni zowąd lądujemy na Vauxhall wraz z Sherlockiem i Johnem. Detektyw — jak to on ma w zwyczaju — nie powiedział nic o powodzie, dla którego tu jesteśmy. A my bez pytań ślepo za nim podążamy w stronę łuków.

     Intrygujące miejsce na wycieczkę, nie powiem. Pamiętam, że zanim to miejsce stało się dobrą kryjówką i miejscem do spania dla bezdomnych, było idealnym miejscem do ucieczki przed rodzicami i Gregiem. Etap buntu był tak dziwnym momentem mojego życia, że jedyne co pamiętam, to te chwile spędzone tutaj. A raczej fakt, że bywałam tutaj.

     Spoglądam w nocne niebo, które widać pomiędzy dwoma betonowymi mostami. Jest czystsze niż zwykle. Bez żadnej chmury, tylko granatowe tło, a na nim niewyobrażalna ilość świecących punktów. Dawno nie widziałam tak pięknego nieba. Ostatnim razem doświadczyłam czegoś takiego podczas nocy spadających gwiazd w L.A. Widok zapierający dech w piersiach.

     — Piękne, prawda? — Przenoszę wzrok na Loczka i jak się okazuje on także podziwia niebo. Uśmiecham się łagodnie i chowam dłonie do kieszeni kurtki. Chciałabym potwierdzić, ale nie wiem, czy myślałabym wtedy o niebie.

     — Nie sądziłam, że dbasz o takie rzeczy.

     — To nie znaczy, że nie mogę doceniać. — Holmes zapina swój płaszcz, a następnie zerka mi prosto w oczy, powodując, że biorę mimowolnie głęboki wdech.

     — John czego się dowiedziałeś o Alexie? — Zwracam ku niemu wzrok i przybieram bardziej poważny wyraz twarzy z nadzieją, że to uspokoi moje myśli.

     — Tak jak mówiłem wcześniej Sherlockowi, był astronomem amatorem. Nie znał się na sztuce. A i zostawiono mu także wiadomość na sekretarce od profesor Cairns.

     — Co takiego mógł wiedzieć astronom amator nieznający się na sztuce, że nasłano na niego Golema? — pytam w myślach, wiedząc, że gdybym wypowiedziała je głośno to Sherlock pokusiłby się o jakiś wspaniałomyślny komentarz. Wolałabym tego uniknąć. — Więc, po co my tu właściwie jesteśmy?

     — Bezdomni. Szpiedzy doskonali.

     — Szpiedzy? — dopytuję i odbieram od Watsona latarkę, którą uprzednio wyciągnął wraz z dwiema innymi. Ciekawi mnie, czy on zawsze ma ze sobą zapas latarek.

     — Moje oczy i uszy w mieście. — Trzeba przyznać, że jest to sprytne rozwiązanie. Bezdomni są wszędzie. Widzą wszystko i słyszą wszystko. Dla większości ludzi są niewidzialni, bo kto by się przejmował, że taki żebrzący o pieniądze osobnik może zapamiętać kto gdzie trzyma pieniądze lub z jakimi szajkami robi szemrane interesy.

     Idąc przed siebie oświetlam jasnym, intensywnym światłem każdy możliwy zakamarek. Nie wiem czego albo kogo szukamy, ale musi być gdzieś tutaj. Na ten moment jedyne co udaje nam się dostrzec to bezdomni i śmieci, które dla większości służą jako łóżka.

     — Kryć się — rzuca nagle półgłosem John i podbiega do jednego z filarów. Bez zastanowienia kryję się za tym najbliższym i wychylam się dyskretnie, by dowiedzieć się, przed czym się chowamy.

     — Golem — mówię pod nosem, niedowierzając, że prawdopodobnie jesteśmy o krok od złapania mordercy Alexa. — Myślisz, że...cholera jasna! — wykrzykuję i ruszam w pościg za uciekającym Dzundzą.

     Biegnę tak szybko jak potrafię, jednak patrząc na to, jakie długie nogi ma ten człowiek, to nie ma opcji, abym go dogoniła. Dobiegam do miejsca, z ogniskiem, ale niestety Golem wsiada do samochodu, który od razu odjeżdża. Z nagłego przypływu złości kopię pobliską puszkę z taką siłą, że odbija się ona od ściany. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, co nie jest najlepszym pomysłem. Zapach tego miejsca dociera do każdego zakamarka mojego nosa wprawiając tym moje wnętrzności w drgania. Czasami śmieszą mnie takie sytuacje ze względu na mój zawód.

     — Miną tygodnie, nim znów go znajdziemy. — Otwieram powieki i kieruję swój wzrok na Holmesa. Fakt, Dzundza wie, że go szukamy, więc zapewne znajdzie taką kryjówkę, do której nawet szajka bezdomnych nie dotrze.

     — Albo nie. Chyba wiem, dokąd poszedł. Mówiłem, że Alexowi zostawiono wiadomość. Nie ma zbyt wielu profesor Cairns. — Z podziwem przesuwam spojrzenie na jasnowłosego. Całkowicie zapomniałam o tym szczególe, gdy tylko przed oczami ukazał mi się ogromny cień Golema.

     — W takim razie ruszajmy, zanim kolejna osoba straci życie.

*

     Przez całą drogę do Planetarium zerkałam na schowek, zastanawiając się, czy powinnam wziąć tę broń ze sobą. W momencie, gdy parkuję pod budynkiem nie tracę czasu na głupie myślenie. Sięgam po pistolet, sprawdzam, czy jest załadowany i wysiadam z pojazdu. Wraz z Holmesem i Watsonem wbiegamy do planetarium i kierujemy się w stronę, z której dobiega dźwięk lektora.

     — Błagam, oby nie było za późno — rzucam w myślach, czując na szyi oddech śmierci. Nieprzyjemne uczucie atakujące mnie tylko w jednym momencie.

     Docieramy do sali z włączonym projektorem. W strużce światła dostrzegam Golema duszącego jakąś kobietę, zapewne profesor Cairns. John wyciąga swoją broń i celuje w jego stronę, lecz nie strzela. Powinnam zrobić to samo, ale...

     — Golem! — Sherlock, wykrzykując pseudonim mordercy, zwracając na siebie uwagę Dzundzy. Oscar zerka na nas, a następnie rozlega się dźwięk chrupnięcia, które przebija się przez lektora mówiącego o gwiazdach bądź planetach. Nagle nastaje ciemność przerywana przez podwójne mrugnięcia światłem.

     — Nie widzę go. Idę z drugiej strony. — Dociera do mnie tylko głos Johna, a następnie jego kroki. Nawet nie staram się go dostrzec w chwili, kiedy scena jest rozjaśniona.

     — Dla kogo tym razem pracujesz, Dzundza? — Pytanie Sherlocka wydaje mi się trochę bez sensu. Nie sądzę, aby Oscar po morderstwie kolejnej osoby miał ochotę na zdradzenie imienia pracodawcy.

     Z wyciągniętą przed siebie bronią, zaczynam powoli stawiać kroki. To mrugające światło doprowadza mnie powoli do bólu głowy. Pracowałam już w różnych warunkach, ale to jest nadzwyczaj irytujące. Po chwili dociera do mnie odgłos walki, jakby ktoś się szarpał. Odwracam się — ku mojemu zdziwieniu — w odpowiednią stronę i moim oczom ukazuje się Golem tym razem duszący detektywa.

     — Sherlock! — krzyczę bez namysłu i biegnę w jego stronę.

     Gdy jestem blisko kopię Dzundzę w zgięcie kolana, co sprawia, że puszcza bruneta i opada na jedno kolano. Staram się go uderzyć chwytem pistoletowym w głowę, jednak on jest szybszy. Łokciem z ogromną siłą uderza mnie w mostek, opadam na plecy i wypuszczam broń z dłoni. Z trudnością przychodzi mi pobieranie powietrza, mimo to staram się wstać. Sięgam po broń i, gdy udaje mi się wstać, dostrzegam, że Watson jest na plecach Golema. Po chwili jednak zostaje z nich zrzucony. Ile sił w nogach podbiegam do Dzundzy i, chcąc ponownie kopnąć go w zgięcie kolana, zostaję złapana przez niego za kurtkę, a następnie rzucona w stronę Holmesa. O dziwo udaje mu się mnie złapać i zamortyzować upadek. Golem zaczyna uciekać, więc zaczynam do niego strzelać. Niestety pudłuję.

     — A żeby cię...! — Krzyczę i w międzyczasie pokasłuję, a następnie opadam głową na ramię bruneta. Dopiero po kilku sekundach orientuje się, że on nadal trzyma mnie w talii, a ja właśnie leżę na jego ramieniu. Odchrząkuję i odsuwam się do niego. Siadam na ziemi, kładę dłoń na mostku i zwracam swój wzrok w stronę jasnowłosego. — John, jesteś cały?

     — Sądząc po tym, że wszystkie kończyny mam na miejscu i nie mam nic złamane, to tak. Jestem cały. — Uśmiecham się szeroko, ciesząc się, że potrafi mieć jakiekolwiek poczucie humoru w chwili, po tym, jak mógł zginąć. — A wy?

     — Ledwo oddycham, ale żyję. Sherlock? — Zwracam ku niemu wzrok i widzę, jak kieruje się w stronę zamordowanej kobiety. Przez tę całą walkę zapomniałam o niej.

     — Zadzwonię do inspektora Lestrade'a. — Watson wstaje na równe nogi i wyciąga telefon.

     Ja natomiast decyduje się, aby jednak położyć się na parkiecie. Mostek nadal daje się we znaki, a pozycja siedząca tego nie ułatwia. Zamykam oczy i staram się uregulować oddech, a także w jakiś magiczny sposób pozbyć się bólu. Co oczywiście się nie udaje.

Continue Reading

You'll Also Like

54.8K 2.3K 23
Fabuła jest osadzona pół roku po wydarzeniach z finału drugiego sezonu. Clarke nie odeszła. Nie ma A.L.L.I.E ,nie ma Miasta światła. W Arkadii żyje s...
14.4K 1.1K 41
Harry Potter urodził się po to aby umrzeć, a tak przynajmniej myślał. Gdy nastały ciężkie czasy, a on gubił się własnym życiu miał chociaż wspaniałom...
73K 2.3K 55
Taka dużo mniej poważna forma tego czegoś. Potrzebowałam odskoczni od poważnego pisańska i tak oto powstały te oto preferencje. Tak, wiem. Powtarzam...
426K 7.8K 107
Preferencje z postaciami z uniwersum Harrego Pottera ✔️Harry Potter ✔️Ron Weasley ✔️Draco Malfoy ✔️George Weasley ✔️Fred Weasley ✔️Blaise Zabini ✔️C...