The Black Dahlia • Sherlock H...

By NatHatake

89.7K 4.7K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... More

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30

Rozdział 7

3.2K 173 72
By NatHatake

     Od ścian pokoju odbijają się dźwięki piosenki The White Stripes od Seven Nation Army. Odkąd mieszkam ponownie w Londynie to mój trzeci raz, gdy ta piosenka wypełnia mój pokój, więc oznacza to, że Grega nie ma w domu. Już od dłuższego czasu czułam nacisk światła na moje powieki, ale nie potrafiłam zebrać w sobie tyle motywacji, by je otworzyć i wstać przed budzikiem. Sama do końca nie wiem z jakiego powodu dokładnie. Z czystego lenistwa, które dopada każdego z nas raz na jakiś czas, czy...

     — Nie chcę być niemiły z samego rana — Michael swym niski, zaspanym jeszcze głosem wcina się w moją myśl niczym nóż w miękkie masło. Spoglądam na niego, otwierając wreszcie oczy. Leży na brzuchu wtulony w poduszkę z głową odwróconą w stronę drzwi. — ale jakbyś mogła wreszcie wyłączyć ten budzik...

     — Przepraszam, zapomniałam, że też tu jesteś — rzucam obojętnie, starając się ukryć nutę rozbawienia w moim głosie i wykonuję jego prośbę, podnosząc się do siadu prostego. — Tak dawno nie spaliśmy w jednym pokoju, że się od tego odzwyczaiłam — mówię, przecierając twarz dłońmi.

     — Już zapomniałem, że naturalnie masz kręcone włosy. — Splatam swoje dłonie i opieram policzek na kciukach, kierując spojrzenie na odwróconego moją stronę męża. — Aż przypomniały mi się wakacje w Grecji na początku naszej relacji. Na wszystkich zdjęciach masz takie ładne...przepraszam. Nie powinienem być taki sentymentalny, prawda?

     — Prawda — odpowiadam półgłosem i biorąc głęboki wdech wstaję wreszcie z łóżka. Już i tak straciłam kilka cennych minut na ten krótki dialog. — Zresztą sentymenty nigdy nie były twoją mocną stroną.

     — Niestety masz rację.

     Moje kąciki ust mimowolnie unoszą się w triumfalny uśmiech, podczas gdy ja machinalnie wsuwam obrączkę na palec. Czuję jego wzrok na sobie, ale staram się go ignorować, mając nadzieję, że nie rzuci jakimś głupim komentarzem.

     Michael Lavende. Pierwszy, bliżej poznany mężczyzna w L.A i pierwszy, jakiego szczerze pokochałam. Jedyną rzeczą jaką żałuję w życiu to właśnie tego, że go poznałam. Że mogłabym teraz wymienić wszystko co dotyczy jego osoby, co dawna ja określiłaby definicją słowa miłość. Szkoda, że ta ja sprzed kilku lat nie wiedziała, iż Michael Lavende będzie wypalał w jej sercu dziurę na około przynajmniej dziesięć cali. Dzień za dniem. Aż nie chce mi się wierzyć jak wiele jeden człowiek może dać i jeszcze więcej odebrać. Od dziewięciu lat jest ze mną fizycznie, lecz duchowo nie ma go już od dwóch.

     Unoszę wreszcie wzrok i spoglądam na siebie w lustrze. Muszę przestać zatracać się tak bardzo w myślach, ponieważ nadejdzie taki dzień, że ocknę się za kierownicą podczas jazdy. Parskam śmiechem, wiedząc, że jest to całkowicie nieprawdopodobne i opuszczam wreszcie łazienkę, zaplatając już dobieranego warkocza.

     — Powiedz mi jak to jest, że zaledwie po trzech godzinach snu jesteś na tyle wyspana, by egzystować tak jak normalny człowiek po ośmiu?

     — A skąd ty wiesz, o której ja się położyłam? — pytam szczerze zaciekawiona, sięgając po gumkę do włosów i wsadzam ją szybko na nadgarstek. Jestem wytrzymała, ale ten specyficzny ból łokci podczas robienia dobieranych warkoczy jest nie do zniesienia.

     — Mam lekki sen.

     — Uwierzyłabym, gdybym cię nie znała — mówię przez śmiech i opieram się tyłem o komodę cały czas splatając warkocz. — Odpowiadając na twoje pytanie, po pierwsze z przyzwyczajenia. Po drugie, jak dobrze to ująłeś nie jestem normalnym człowiekiem. W końcu grzebanie w zwłokach — jak to kiedyś ująłeś — sprawia mi radość i relaksuje w tym samym czasie.

     — A tak nie jest? — Unosi prawą brew i opiera się na przedramieniu, sprawiając, że kołdra się nieco osuwa i odkrywa jego nagi tors. No tak. Zapomniałam, że nie jest tym typem co śpi w koszulkach. — Kobieto z pamięcią słonia.

     — Touché — rzucam i rozkładam ręce w geście kapitulacji. Mimo iż go nie znoszę, to nie mogę mu nie przyznać racji w takich momentach.

     — Tutaj też zamierzasz doprowadzić się do stanu wycieńczenia? Przecież na pewno mają też innych koronerów i patologów.

     — Nie mów, że nagle zaczęło interesować cię moje życie i zdrowie.

     — Zawsze interesowało. — Unoszę lekceważąco brew i zakładam subtelne, srebrne kolczyki, które dostałam...właśnie od niego. — Byłaś, jesteś i będziesz dla mnie ważna, nie ważne co się między nami stało.

     — Tak i jeszcze powiedz, że nadal mnie kochasz i nie możesz beze mnie żyć. — Mike opada bardziej na łóżko i rozkłada ręce w geście kapitulacji. Nie dam sobie mydlić oczu tymi jego tekstami. A w szczególności, gdy staram się zacząć tu nowe życie. — Tak z ciekawości, na jak długo masz zamiar zostać w Londynie?

     — Półtora tygodnia, o ile nie wyrzucisz mnie wcześniej za drzwi. — Powtórnie uśmiecham się mimowolnie, podchodzę do stolika nocnego i sięgam po telefon. Niestety brak nowych odpowiedzi. Momentalnie moje kąciki opadają, a z mych ust wydobywa się sarknięcie. — Coś się stało?

     — Niestety nie — mówię zrezygnowanym tonem głosu, a następnie chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni. Mam nadzieję, że Holmes o mnie nie zapomniał albo nie jest obrażony za mój występek podczas oględzin. — Chcesz kawy?

     — Jeżeli propozycja wychodzi od ciebie, to nie zamierzam odmówić.

     — Dwie łyżeczki, bez cukru? — upewniam się, a kiedy Mike potwierdza kiwnięciem głowy, wychodzę z pokoju. — Jestem dla niego dziś zbyt miła w porównaniu do wczorajszego dnia.

     Kierując się do kuchni nucę fragment piosenki odbijający się od ścian mojego umysłu i nie dający mi spokoju od momentu, jak zaczął grać. Gdy docieram do kuchni dostrzegam na stole karteczkę, której autorem jest nie kto inny jak mój wspaniały starszy brat.


Musiałem wyjść wcześniej do pracy. Nie chciałem was budzić, więc zostawiam kartkę. W lodówce macie kanapki, pisząc, to czuję się jak nasz tata.

Całusy, Greg :)


     Uśmiecham się łagodnie i zamiast zgnieść kartkę, chowam ją do szuflady. Jestem ewidentnie zbyt sentymentalna. Otwieram lodówkę i poszerzam swój uśmiech, on naprawdę zrobił nam na śniadanie kanapki i to jeszcze kilka różnych. Definitywnie musiał się czuć jak nasz tata. Wyciągam je i stawiam na stole, a następnie wstawiam wodę w czajniku. Takie chwile jak te pozwalają mi zapomnieć o moim prawdziwym życiu. O tym, co kryje się za codzienną maską, która noszę.

♚♟︎♞

     Mój dzisiejszy — o wiele lepszy — humor musi być doskonale widoczny, ponieważ Molly nie patrzy już na mnie ze zmartwieniem i politowaniem. Wiem, że zawsze tak jest, że humor jednego pracownika odbija się na innych, ale niestety wszyscy jesteśmy ludźmi i nie zawsze da się to opanować.

     Zamykam drzwiczki komory chłodniczej, zdejmuję rękawiczki i wypuszczając głośno powietrze ustami ściągam gogle z oczu. Zerkam z ciekawości na zegarek i dopada mnie zagięcie czasoprzestrzenne, gdy na tarczy widnieje dziesiąta rano. Czasami nie potrafię zrozumieć pojęcia czasu.

     Naglę czuję, jak mój telefon wibruje. Wręcz z nastoletnim podekscytowaniem wyciągam go z kieszeni z nadzieją na jakieś nowe wieści związane ze sprawą niewidzialnego mordercy. Oczywiście nie dziwi mnie, że napisał do mnie John, a nie Sherlock.


John Watson > Mamy kolejne znaki szyfru. Chyba zaczynam mieć tego dość.

< Jaki macie teraz plan?

John Watson > Nie wiem. Sherlock mnie wyciąga na miasto.

< Daj znać, jak dowiecie się czegoś ciekawego.

John Watson > Masz to jak w banku.

John Watson > To chyba nie było na miejscu.


     Przygryzam polik od środka, by się nie roześmiać i kręcę głową z niedowierzaniem, chowając telefon do kieszeni spodni. Spoglądam w stronę Hooper z chęcią propozycji szybkiej kawy, lecz ku mojemu zdziwieniu jej nie ma. Zaczynam się zastanawiać, czy ta kobieta lewituje wychodząc z pomieszczenia? Czy to może ja jestem, aż tak bardzo skupiona na pracy, że nie słyszę nic oprócz własnych myśli?

     Wtem rozlega się specyficzny dźwięk pukania w szybę. Kieruję ku niej swój wzrok i dostrzegam tam brunetkę ze stojącym obok Michaelem. Posyłam mu pytające spojrzenie, a on jak gdyby nigdy nic ze swym szerokim uśmiechem unosi do góry rękę trzymając w niej torbę. Nie czekając dłużej ruszam ku nim z przytwierdzonym, najszczerszym uśmiechem na jaki mnie stać.

     — Trafiłam na niego, wracając z laboratorium. Przedstawił się jako twój mąż, więc...

     — Uznałaś, że to prawda? — przerywam patolożce zakładając ręce na piersiach. Molly patrzy to na Mike'a to na mnie ze zmieszaną miną.

     — Cóż nie przypominam sobie, abyście z Gregiem wspominali o tym, że macie jeszcze brata, więc uznałam, że Michael Lestrade musi być twoim mężem — mówi praktycznie na jednym wdechu, uprzedzając moją chęć uspokojenia jej. Poszerzam swój uśmiech i posyłam mężowi zszokowane spojrzenie. Nie wierzę, że miał czelność przedstawić się moim panieńskim nazwiskiem.

     — I dobrze uznałaś. To jest mój mąż, Michael Lestrade — wypowiadam każde słowo powoli i wyraźnie, aby zrozumiał, że jak tylko wrócę do domu to połamię mu każdą kończynę. — Molly zostawisz nas na krótką chwilę samych? — Zmieniam ton na ten nieco słodszy i delikatniejszy, ponieważ ona mi niczym nie zawiniła.

     — T-tak, jasne. Skończyłaś już sekcję? — Przytakuję potwierdzająco, po czym brunetka znika za drzwiami. Odczekuję jednak jeszcze chwilę, aby upewnić się, że będzie dość daleko.

     — Masz trzy minuty, aby wyjaśnić mi, co ty do cholery tutaj robisz?

     — Robię za dobrego męża i przynoszę ci własnoręcznie robiony lunch. Przy okazji chciałem zobaczyć twoje nowe miejsce pracy i poznać twoich przyjaciół.

     — Nie będziesz miał dobrego porównania, ponieważ nie widziałeś poprzedniej kostnicy, a moich współpracowników znałeś tak dobrze, że nie potrafiłeś zapamiętać czterech imion.

     — Touché. — Biorę głęboki wdech i kręcą głową z niedowierzaniem, po czym mój wzrok pomyka ku torbie. — Sałatka ze świeżych warzyw i miksem sałat — informuje Michael, dostrzegając zapewne moje zaciekawienie. —Chciałem zrobić z kurczakiem, ale na samą myśl o zwłokach...

     Mike wzdryga się nieco, co powoduje, że się uśmiecham i odbieram od niego torbę, dziękując uprzednio. Szybko całuję jego polik, czując, że Molly Hooper obserwuje nas od jakiegoś czasu. Mąż informuje mnie jedynie o tym, że klucz pozostawi mi w doniczce, jeżeli wrócę później niż zwykle, po czym rusza ku wyjściu. Gdy znika mi z pola widzenia, ruszam do pokoju socjalnego, zostawiam tam sałatkę i szybkim krokiem wracam do kostnicy.

     — Zazdroszczę ci — rzuca brunetka, gdy się tylko obok niej zatrzymam. Zakładam ręce na piersiach, opieram się tyłem o biurko i spoglądam na nią pytającym wzrokiem.

     — Czego dokładnie?

     — Tego, że masz kogoś takiego jak Michael. — Przewracam dyskretnie oczami, czując, że cały spokój i dobry humor opuszczają moje ciało. — To jak na ciebie patrzył. Przystojny, na dodatek przyniósł ci jedzenie do pracy!

     — Mogę ci go oddać — oświadczam zajmując swoje miejsce. — Nie będę po nim płakać, wręcz przeciwnie, odetchnęłabym z ulgą.

     Molly nie odpowiada mi, a jedynie posyła dziwne, aczkolwiek znaczące spojrzenie. Zapewne sądzi, że nie potrafię zrozumieć jej postrzegania, ponieważ od pięciu lat jestem w związku małżeńskim, a ona musi żyć samotnie.

     — Uwierz mi, czasami bycie singielką jest lepsze niż posiadanie męża.

     — W naszym wieku bycie singielką nie jest takie łatwe — rzuca i tym razem nie sposób przeoczyć goryczy w jej głosie. Rozkładam ręce w geście kapitulacji i opadam bardziej na krzesło. Nie ważne co bym teraz powiedziała, ona znajdzie odpowiedź na to. — Słuchaj, czy dałabyś sobie jutro radę sama? Cóż mam pewne plany i...

     — Nie tłumacz się — przerywam brunetce i posyłam jej uspokajający uśmiech, po czym kładę jej dłoń na ramieniu. — Dam sobie radę, nie musisz się martwić. Zajmij się jutro całkowicie sobą, skup się na planach i wróć jak nowo narodzona.

     Brunetka posyła mi szeroki, przyjemny uśmiech, a ja odwdzięczam się jej tym samym. Ciesze się, że choć na chwilę wróciła ta radosna Molly Hooper z rana. Wiem, że bez niej jutrzejszy dzień będzie wypełniony nudą i pustką.

*♚*

     Wycierając mokre włosy ręcznikiem, siadam w swoim ulubionym fotelu, a raczej opadam na niego i leniwie spoglądam na zegar wiszący na ścianie. Druga w nocy. Wypuszczam głośno powietrze ustami i zamykam oczy, unosząc głowę nieco do góry. Po tym długim prysznicu zmęczenie momentalnie mnie opuściło i gdybym tylko mogła to ubrałabym się i wróciła do pracy.

     Z nudów sięgam po telefon i widzę aż pięć wiadomości od Johna, które na dodatek przyszły o różnej porze. Ostatni jest sprzed czterech minut. Marszczę brwi, zastanawiając się jak to możliwe, że ich nie słyszałam, jednak po sekundzie dostrzegam ikonę wyciszonego dźwięku na wyświetlaczu. Prawdopodobnie musiałam w pewnym momencie coś przypadkowo kliknąć. Bez dłuższego namysłu wchodzę w nie i rozsiadam się bardziej.


John Watson > Obiecałem, że dam znać. Znalazłem całą ścianę w znakach. identycznych jakie były w banku. Coś czuję, że to będzie kolejna nieprzespana noc. (załączono zdjęcie)

John Watson > Tak w ogóle będę miał rozprawę o graffiti. Nie pytaj o szczegóły, błagam.

John Watson > Nie minęło dwadzieścia minut, a ja czuję się jak wrak człowieka.

John Watson > Elizabeth ratuj! Potrzebuje snu, a on nie daje mi spokoju. Zastanawiam się, czy on zwyczajnie nie chce mnie wykończyć...

John Watson > Jeżeli rano nie dam oznak życia, to oznacza, że hibernuję albo wykończyły mnie znaczki.

< Przepraszam, miałam wyciszony telefon i dopiero teraz to zauważyłam.

John Watson > Jasne nie szkodzi, dzięki, że napisałaś. Przebudziłem się chociaż.

< Obiecuję, że postaram się pomóc najlepiej jak potrafię, aby cię nieco odciążyć. Oczywiście jeśli Sherlock będzie chciał. W końcu to on jest mózgiem tej operacji.

< A o tej rozprawie z graffiti i tak będziesz musiał mi opowiedzieć. Nie odpuszczę ci tego ;)

John Watson > Tak myślałem...


     Przez takie SMS-y zaczyna mi być coraz bardziej szkoda Johna. Mieszkanie z Sherlockiem nie jest zapewne łatwe, a w szczególności, jeśli prowadzi jakąś sprawę. Otwieram zdjęcie i wpatruję się w nie przez chwilę. Rozpoznaję w kilku z tych znaków liczby zapisane po chińsku. O tej porze zapewne już to wiedzą, ale nie zaszkodzi mi zapytać.


< Co do tych znaków ze zdjęcia, wiecie już coś?

John Watson > Tak. Sherlock rozgryzł, że to liczby. Jedyne co udało się do tej pory rozgryźć.

John Watson > Muszę kończyć. Sherlock uważa, że telefon rozprasza moje logiczne myślenie Chyba uważa, że ta opcja w moim mózgu o takiej porze działa prawidłowo.

< W takim razie życzę Ci dobrej nocy :)

< O ile mogę użyć takiego stwierdzenia.

John Watson > Dziękuję, tobie również dobrej nocy.


♚*♛

     Bez towarzystwa Molly dzień dłuży się niemiłosiernie, lecz na szczęście nie jest on dla mnie wyzwaniem. W końcu nie jesteśmy jedynymi patologami i koronerami w szpitalu św. Bartłomieja, więc nie muszę robić wszystkiego całkowicie sama. Mimo wszystko przez przyzwyczajenie do tego, że najczęściej pracowałam właśnie z nią sprawia, że irytuje mnie to jak ktoś inny kręci się po kostnicy bądź laboratorium. Głupie, ale niestety prawdziwe.

     Jednak nie to w tym jest najgorsze. Fakt, że zastępuję dzisiaj Molly na stanowisku patologa spowodował, że musiałam posłać innego koronera na miejsce zbrodni. Dostałam od Dimmocka zgłoszenie o morderstwie młodej kobiety i szczerze chyba też nie był za szczęśliwy jak usłyszał, że to nie ja się tam pojawię. Biedny Paul musiał znosić Sherlocka sam bez mojej pomocy. Szczerze nie sądziłam, że to może, aż tak zaboleć. Bycie patologiem to część mojego wykształcenia, a także pracy, ale jednak możliwość bycia podczas oględzin jest bardziej ekscytujące.

     Kawa. Nie ważne o jakiej porze dnia i nocy jest istnym zbawieniem. A już w szczególności przy tak dłużącym się dniu, gdzie wykonuje więcej, niż pięć sekcji zwłok okropnie wycieńczają. Czasami ciężko jest mi uwierzyć, że taki kubek wypełniony po brzegi czarną kawą może dać tyle energii. Zaczynam kręcić nadgarstkami, aby je trochę rozruszać. Ilekroć, któryś mi strzyknie, to czuję się jak starsza pani.

     — Dlaczego nie byłaś na miejscu zbrodni? — Niski głos Sherlocka rozbrzmiewa nagle przy moim uchu i gdyby nie fakt, że poczułam już wcześniej jego perfumy to zapewne bym podskoczyła.

     — Witaj Sherlocku, mój dzień mija mi wspaniale. Miło, że zapytałeś — mówię nieco chłodno, aczkolwiek z rozbawieniem, nie odwracając się do niego. Unoszę triumfalnie kąciki ust, słysząc za sobą jego poirytowany wydech.

     — Zadałem ci pytanie.

     — A ja pokazuję ci, jak prowadzi się rozmowę. — Zabieram duży kubek ciepłego napoju z automatu i wreszcie odwracam się do bruneta. Jego mina jest tak poważna i urażona jak u małego dziecka, które nie dostało drugiego ciastka po obiedzie. — Molly ma dzisiaj wolne, więc zastępuję ją jako patolog. Zresztą Matthew to bardzo dobry koroner, nie rozumiem twojego oburzenia. — Oczywiście, że rozumiem, ale dlaczego miałabym mu ułatwić sprawę?

     — Tyle że on nie chciał ze mną współpracować. — Holmes przybiera ton dziewczynki z przedszkola, a ja bardzo mocno staram się nie zaśmiać. Może jednak ten dzień nie będzie, aż taki nudny.

     — Wpiszę mu za to uwagę — rzucam ze złośliwym uśmiechem, upijam łyk kawy, patrząc mu głęboko w oczy. Jeżeli byłoby to możliwe, to w jego oczach stanęłyby już płomienie. — No dobra mów po co tu przyszedłeś? Ponieważ domyślam się, że wcale się za mną nie stęskniłeś ani z powodu Matthew.

     — Chciałbym jeszcze raz zobaczyć ciała Van Coona i Lukisa. — Biorę głęboki wdech, uciekam na chwilę wzrokiem i ponownie upijam napoju. Odkąd go znam zastanawia mnie, jak się zachowuje pod wpływem desperacji, a to jest właśnie idealny moment, by to sprawdzić.

     — Cóż oddałam już całą dokumentację, nie wiem, czy powinnam naginać reguły z tak byle chęci obejrzenia zwłok. Muszę się zastanowić.

     — To jest bardzo ważne. — Zerka na zegarek, co daje mi do zrozumienia, że naprawdę liczy się czas. Przykro mi Sherlocku, ale nie dam się tak łatwo. Nie dzisiaj.

     — Musisz się bardziej postarać — mówię poważnym tonem i ruszam w stronę windy prowadzącej do kostnicy. Oczywiście nie muszę długo czekać, aby usłyszeć za sobą jego kroki. Desperacja rośnie z sekundy na sekundę. — A tak z ciekawości co bym z tego miała?

     — Satysfakcję?

     — Oj jak ty nie potrafisz się targować — stwierdzam ze smutkiem i wchodzę do wezwanej wcześniej windy. Holmes jednakowoż cały czas stoi poza nią. Skąd ja mam do niego tyle cierpliwości. — Odpuszczasz?

     Detektyw ze splecionymi za plecami dłońmi staje obok mnie, a ja nadal nie potrafię się pozbyć tego triumfu malującego się na mojej twarzy. Spoglądam na niego z nadzieją, że nie jest na mnie wściekły do takiego stopnia, iż przestanie się do mnie odzywać. Brunet także kieruje na mnie swój wzrok, lecz w tak dziwny sposób, że czuję jak się czerwienię.

     — Masz naprawdę ładny kolor oczu. Wyglądają jak...

     — Czekoladowe guziczki — kończę za niego zdanie i biorę łyk kawy, wychodząc z windy. — Mój tata zawsze je tak określał. Czyli w akcie twej desperacji mogę liczyć na komplementy, ciekawe. No dobrze, chodźmy więc ich zobaczyć.

     — Nie nadążam za tobą. — Kręcę głową z niedowierzaniem i zatrzymuję się, sprawiając, że Sherlock staje na pół cale przede mną. Chyba się nie spodziewał tak nagłego postoju.

     — Ty chyba zapominasz z kim masz do czynienia. Naprawdę sądzisz, że nie domyśliłam się, iż chcesz coś udowodnić Dimmockowi, który znając życie już tu jedzie? I jestem pewna, że to co znalazłeś musi być bardzo ciekawe, jeżeli chcesz obejrzeć ich ciała ponownie. Mam rację, Loczku?

     — Nie nazywaj mnie tak.

     — Więc? — dopytuję i zakładam ręce na piersiach. Nie musi odpowiadać, bym dowiedziała się, że odpowiedź moje pytania brzmią "tak". Holmes patrzy na mnie jedynie, jakby wyczytał z mych myśli, że nie ma sensu, aby jego usta wypuściły jakiekolwiek słowa. — A dowiem się chociaż jakie są postępy w śledztwie? Wiadomo już coś więcej o tych znakach?

     — A ty co o nich wiesz? — Marszczę łagodnie brwi, zastanawiając się skąd on wie, że ja coś wiem. Przecież nie wspominałam o tym w konwersacji z Watsonem. — Wiem, że John wysłał ci zdjęcie. A patrząc na twój sposób myślenia, już coś wiesz.

     — Są to liczby występujące parami i zapewne tworzą jakiś szyfr, ponieważ nie sądzę, aby morderca łączył je w losowy sposób. Tyle udało mi się wymyślić w kilka godzin.

     — Brawo — rzuca nieco weselszym tonem, a ja czuję się jak na studiach. Ponownie. — Soo Lin Yao powiedziała nam, że to kod z książki. Tyle że zanim nam powiedziała, z jakiej to jest książki, została zamordowana.

     — Czyli to do niej pojechał Matt. — Sherlock Holmes przytakuje, a ja spuszczam wzrok, by pogrążyć się na chwilę we własnym umyśle. Muszę to sobie poukładać, na szybko. — Czyli łącząc te dwie wskazówki wychodzi na to, że te liczby są odwołaniem do konkretnych stron i konkretnych słów. Nie patrz tak na mnie mam brata policjanta, na dodatek od zawsze uwielbiam tego typu zagadki i szyfry. Jak byłam dzieckiem dziadek mnie uczył różnych szyfrów.

     — I ty z takim potencjałem marnujesz się jako patolog?

     — Gdyby nie to moje marnowanie, nie mógłbyś teraz zobaczyć tych zwłok, by ruszyć dalej w sprawie. — Marzę, aby usłyszeć to piękne, "Masz rację, bez ciebie nie dałbym rady", ale to Holmes, więc czego ja oczekuję? — Rozumiem, że kolejnym etapem jest znalezienie książki?

     — Dokładnie.

     — Już jestem. — Dimmock pojawia się nagle na korytarzu. Wraz z detektywem doradczym spoglądamy na niego, lecz tylko ja posyłam mu powitalny uśmiech. — Cześć Lizzie.

     — Cześć Paul. — Widzę katem oka jak Loczek patrzy to na mnie to na inspektora, jak gdyby zastanawiał się, w którym momencie nasza relacja się rozwinęła do takiego stopnia. — Jeżeli jesteśmy już w komplecie to zapraszam do mojego świata.

     — Oby to było warte. — Paul kieruje te słowa do Sherlocka, po czym całą trójką wchodzimy do prosektorium.

     Nim zdążę zapytać, Sherlock informuje mnie, że interesują ich jedynie stopy, więc bez słowa wysuwam ciała Van Coona i Lukisa, a następnie rozpinam worki, ukazując interesujące ich części ciała. Z ciekawości też na nie zerkam i unoszę brwi, gdy dostrzegam na ich piętach taki sam tatuaż. Znak Tongu. Ale, co Gang Czarnego Lotosu robi w Londynie?

     — Więc...

     — Więc albo obydwaj odwiedzili to samo chińskie studio tatuażu, albo mówię prawdę — Holmes przerywa inspektorowi, wypowiadając każde słowo z wyraźnie wymalowaną powagą na twarzy.

     — Czego pan chce?

     — Książek z mieszkań Lukisa i Van Coona. — Zaczynam błądzić po swojej pamięci, by przypomnieć sobie ilość książek znajdujących się w obydwóch mieszkaniach. Mój boże!

     — Ich książek? — dopytuje Dimmock z doskonale słyszalnym niezrozumieniem w głosie. Nie dziwię mu się. Jestem prawie pewna, że Loczek nie przekazał mu informacji o szyfrze.

     — Tak, książek. Mam nadzieję, że wie pan, jak wygląda książka? — Po minie inspektora mogę stwierdzić, że jego cierpliwość jest na granicy. Mężczyzna bez słowa zaczyna wychodzić. — Na Baker Street 221B poproszę.

     — Nie wie, co oznaczają znaki, prawda? — pytam, gdy tylko Dimmock oddali się na tyle, bym mogła swobodnie zadać to pytanie.

     — Nie i tak ma pozostać. Nie zrobi nic pożytecznego z tą informacją.

     — Może źle go oceniasz? — pytam ostrożnie, chowając ciała do komór. — Może gdybyś go jakoś naprowadził — Przenoszę wzrok na detektywa doradczego i po jego minie rozumiem, że nie ma sensu kończyć tego zdania. — nie było temat.

     — Za ile kończysz pracę? — Unoszę niedowierzająco brwi i z wrażenia prawie przytrzaskuję sobie palce drzwiczkami komory. To pytanie to są ostatnie słowa skierowane do mnie o jakich bym pomyślała, że mogłyby opuścić usta Sherlocka.

     — M-może za dwie albo trzy godziny.

     — Potrzebuję cię teraz. — Przygryzam dyskretnie dolną wargę, starając się nie uśmiechnąć i zakładam ręce na piersiach. Nie, jednak TE słowa są ostatnimi o jakich bym pomyślała.

     — Czekaj, czekaj. Czy ty właśnie przyznałeś, że mnie potrzebujesz?

     — Oh, zamknij się.

     — Zdajesz sobie sprawę, że szef nie pozwoli mi ot tak wyjść z pracy? Pamiętasz, że nie ma Molly? — Brunet patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, aż w ostateczności zaczyna wychodzić z pomieszczenia. Sarkam, załamując ręce, po czym pocieram czoło dłonią. I kto tu za kim nie nadąża. — Gdzie ty idziesz?

     — Porozmawiać z twoim szefem — oświadcza z taką oczywistością w głosie, że nie wiem jaką czelność miała w ogóle o to zapytać. Ale mimo tego, podziwiam jego upartość związaną z wyciągnięciem mnie z pracy.

     — Nawet się nie waż używać szantażu. — Zero reakcji. Jakiejkolwiek. Zwyczajnie wychodzi z kostni zostawiając mnie z tym całym bałaganem myślowym samą. — Sherlock!

     Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, wypuszczając zaraz powietrze nosem. Jak zaczęłam czuć dziwną pustkę z powodu braku jego SMS-ów, to teraz mam ochotę go zabić. Przychodzi, prawie robi mi awanturę o to, że nie byłam na miejscu zbrodni, a teraz nagle wyciąga mnie wcześniej z pracy bo mnie potrzebuje. Jest to miłe, ale nadal!

     Bez zbędnego tracenia czasu wybiegam z prosektorium, kierując się do gabinetu dyrektora. Muszę się zastanowić co powiem, jak tam dotrę. Przecież szef nas wyśmieje! Kiedy docieram przed drzwi gabinetu, zatrzymuję się, poprawiam fartuch i dopiero wtedy wchodzę.

     — Dyrektorze ja-

     — Ach! Elizabeth właśnie o tobie rozmawiamy. Wejdź. — Dyrektor wskazuje na siedzącego naprzeciwko niego — o dziwo — uśmiechniętego Sherlocka. — Pan Holmes wyznał mi właśnie, że będzie cię potrzebował na dwa dni i chciałby, abyś wyszła dzisiaj wcześniej.

     — Dyrektorze ja naprawdę...

     — Możesz zakończyć dzisiaj swoją pracę, Matthew cię zastąpi. — Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale szef wzrokiem nakazuje mi milczeć. — Molly jutro normalnie przychodzi do pracy, więc nie musisz się przejmować. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

     — Oczywiście. — Przybieram na twarzy posłuszny grymas i dyskretnie zerkam na detektywa doradczego. Nie wiem, co mu powiedział, ale...zaimponował mi.

     — Świetnie. Proszę, abyś zdała tylko szybki raport Matthew, co jeszcze zostało do zrobienia. — Przytakuję i obserwuję mężczyznę jak wstaje ze swojego fotela, splatając swoje dłonie za plecami. — Z mojej strony to wszystko. Panie Holmes.

     — Obiecuję, że oddam ją w całości. — Loczek także wstaje z fotela, a ja się zastanawiam, czy to nie jest jakiś głupi sen. Może w trakcie mojego biegu się wywróciłam i teraz to się dzieje po mojej utracie przytomności.

     Mężczyźni bez słowa ściskają sobie krótko dłonie, po czym brunet wychodzi, a ja jak posłuszny żołnierz wychodzę za nim, uprzednio żegnając się z szefem. Nie wiem co tutaj się właściwie wydarzyło i mam szczerą nadzieję, że się zaraz tego dowiem.

     — Dobra w tej chwili masz mi powiedzieć, jak go przekonałeś do...?

     — Był mi winien przysługę, więc wykorzystałem sytuację i ją odebrałem. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. — Posyła mi takie spojrzenie, aby musiał mnie wykupić z więzienia za sporą kaucję. — Teraz lepiej idź zrób to o co cię poprosił. John czeka już na nas na komisariacie.

     — Mam nadzieję, że chociaż wytłumaczysz mi wszystko po drodze — rzucam na odchodne z łagodnym uśmiechem, czując, że dłużej się nie powstrzymam. Błagam, kto inny może się pochwalić tym, że sam Sherlock Holmes wyciągnął go wcześniej z pracy i załatwił dzień wolnego?

     — Naturalnie.

     Nie mija nawet piętnaście minut, gdy wracam do detektywa doradczego i wspólnie wychodzimy przed budynek. Chłodne, wieczorne powietrze momentalnie uderza mnie w twarz. Wzdrygam się nieznacznie i otulam się bardziej kurtką. Szybko wsiadam do samochodu i zaskoczona patrzę, jak brunet siada na tylne siedzenie. Odwracam się do niego, a on rozkłada ręce.

     — Nie jestem twoim taksówkarzem, abyś siadał na tył. Do przodu, już. — Detektyw przewraca oczami i, sarkając, robi to, co mu nakazałam. — Żeby to było mi ostatni raz.

     Grożę mu palcem w taki sposób, jak robią to wszystkie mamy. Zakładam ręce na piersiach i czekam, aż zapnie pasy. Wiem, że przez takie matkowanie znienawidzi mnie jak pół ludzkości, ale wolę mieć czyste sumienie. Gdy tylko wykona tę czynność, uśmiecham się do niego i z piskiem opon odjeżdżam w stronę komisariatu.

♚♝♛

     Jako ostatnia przekraczam próg mieszkania 221B na Baker Street i po raz pierwszy patrzę na ten salon w sposób gościnny. Wcześniej podczas sfingowanej rewizji narkotykowej czy przybywania na zawołanie Holmesa nie myślałam o rozglądaniu się po dostępnej dla mnie części mieszkania. Teraz jednak, starając skupić się na dialogu Johna i Sherlocka, rozglądam się po pomieszczeniu. Zapamiętuję każdy szczegół. Liczbę książek, a także ich alfabetyczne ułożenie. Usytuowanie każdego mebla, tak, aby przestrzeń była praktyczna. Najbardziej intryguje mnie jednak zwierzęca głowa z nałożonymi na głowę słuchawkami. Choć zapewne większy szok powinna wzbudzić we mnie ta ludzka czaszka na kominku.

     Nawet w takich rzeczach widać, że pomieszkują tu osoby z totalnie różnymi charakterami. Myślę, że gdybym nie wiedziała, kto dokładnie tu mieszka, umiałabym nakreślić obraz tych osób.

     — Elizabeth koniec tych wycieczek krajoznawczych. — Przenoszę powoli wzrok na wpatrzonego w ekran laptopa Holmesa. Nawet nie zauważyłam, kiedy podeszli do biurka.

     Zakładam ręce na klatce piersiowej, podchodzę do nich i spoglądam na ekran przez ramię Sherlocka.

     — Nieźle się wyceniają. Obraz sprzed dwóch miesięcy za pół miliona funtów. — Wskazuje palcem na aukcję. — Każdy z nich jest od anonimowego sprzedawcy. Domyślam się, że kradną je w Chinach i przywożą do Anglii.

     — Na dodatek każda aukcja zbiega się z podróżami Lukisa lub Van Coona do Chin. — Zerkam na Johna i podchodzę do niego, aby przyjrzeć się kalendarzom denatów. — Co, jeśli któryś stał się chciwy i coś ukradł?

     — Zhi Zhu przyjechał to odzyskać. — Spoglądamy po sobie, a następnie wszyscy razem zwracamy swój wzrok w stronę dochodzącego pukania. W drzwiach pojawia się właścicielka domu. — Dobry wieczór, pani Hudson.

     — Dobry wieczór Elizabeth. — Kobieta posyła mi ciepły uśmiech, po czym kieruje wzrok na bruneta. — Uczestniczymy w jakiejś akcji charytatywnej?

     — Co?

     — Przyszedł młodzian z mnóstwem książek. — Krzyżuję spojrzenia z Holmesem, wiedząc, kogo pani Hudson ma na myśli. Teraz dopiero zacznie się zabawa. — Wpuścić go?

     — Tak — odpowiadam za Loczka i posyłam starszej kobiecie ciepły uśmiech. Ona odwzajemnia się tym samym, po czym schodzi na dół.

     — Czyli szykuje się kolejna nieprzespana noc — rzuca ze zrezygnowaniem jasnowłosy, zakładając ręce na torsie. Klepię Watsona po ramieniu w geście pocieszenia.

     Wystarczyło zaledwie kilka minut, by salon został zapełniony pudłami z książkami. Nie trzeba być geniuszem pokroju Sherlocka, by wiedzieć, że spędzimy nad tym o wiele dłużej niż tylko noc. Od razu wysyłam SMS-a do brata, że nie wrócę do jutrzejszego wieczora. Może i jestem dorosła, ale wolę, by się nie martwił moim brakiem obecności w domu.

     — No to co panowie, bierzemy się do roboty — rzucam motywująco, klaszcząc przy tym raz w dłonie. Nie czekając dłużej otwieram najbliższe pudło i zaczynam wyciągać książki na biurko. John z wielką satysfakcją zajmuje kanapę, zapewne liczy, że uda mu się zdrzemnąć.

     — Znaleźliśmy to w muzeum. To wasze pismo? — Spoglądam na Dimmocka i dostrzegam, że w dłoni trzyma torbę z zabezpieczoną...kartką papieru.

     — Liczyliśmy, że Soo Lin nam to odszyfruje — odpowiada Watson i wyciąga do inspektora dłoń, by odebrać dowód. Szkoda mi tej kobiety była taka młoda.

     — Mogę w czymś pomóc?

     — Przydałoby się trochę ciszy. — Zerkam na Sherlocka pochłoniętego wyrzucaniem utworów literackich z plastikowych pudeł. Biorę głęboki wdech i podchodzę do Paulę, kładąc pocieszająco dłoń na jego ramieniu.

     — Sądzę, że lepiej będzie jak wrócisz do domu — mówię łagodnie półgłosem i uśmiecham się do niego, wskazując wymownie głową na Holmesa. — Może zajmij się Czarnym Lotosem. To też ważny punkt tej sprawy.

     Paul przytakuje tylko, spogląda ostatni raz na detektywa doradczego i wychodzi z mieszkania. Oczywiście, że przydałaby się dodatkowa para rąk, ale wiem, że Loczek nie zniósłby jego obecności. Podchodzę do swojej kurtki, wyciągam z niej mały notes i długopis, który zawsze noszę po czym wracam do biurka. Sherlock wypowiada w tym samym czasie słowo "Papieros" i kładzie dwie takie same książki na stercie obok mnie. Bez słowa zapisuję tytuł i wyraz. Po chwili pojawiają się kolejne dwie. Tak, to będą długie godziny.

*

     Przeciągam się, czując, że moje plecy zaraz odmówią posłuszeństwa do takiego stopnia, że nie będę mogła wstać z krzesła. Spoglądam z ciekawości na zegarek i biorę głęboki wdech, gdy na tarczy ukazuje się trzecia w nocy. Dopiero teraz dociera do mnie równoległy, a zarazem dość głośny oddech, jednego z moich towarzyszy. Mimowolnie kieruję swój wzrok na Johna Watsona i okazuje się to być strzał w dziesiątkę. Zasnął na kanapie z kilkoma książkami w dłoniach. Podchodzę do niego powoli, zabieram delikatnie książki, po czym okrywam go kocem będącym ozdobą.

     — Co ty robisz? — Przenoszę wzrok na Sherlocka i szybko kładę palec na ustach. Zerkam ostatni raz na jasnowłosego jak na dziecko, któremu dopiero co udało się zasnąć i podchodzę do bruneta szybkim krokiem.

     — Daj mu pospać chociaż godzinę — mówię półgłosem i odbieram stoisk podwójnie ułożonych utworów literackich. — Ostatnimi czasy nie sypia zbyt dobrze.

     — A skąd ty możesz to wiedzieć?

     — Od początku tej sprawy wspomniał mi w SMS-ach przynajmniej pięć razy, że przydałby mu się sen.

     — Piszecie do siebie SMS-y? — Holmes marszczy brwi i patrzy na mnie w taki sposób, jakbym powiedziała coś w obcym, niezrozumiałym dla niego języku.

     — Tak Sherlock piszemy. To część znajomości dwójki ludzi. Rozmowa. Czy to telefoniczna, czy przez SMS-y, po prostu rozmowa. — Siadam ponownie przy biurku i spoglądam na — na szczęście — nadal śpiącego Watsona. — John jest człowiekiem, a nie robotem, który potrafi wytrzymać kilka dni bez snu.

     — Ale dlaczego o takich rzeczach pisze do ciebie?

     — Najwyraźniej potrzebuje porozmawiać z kimś, kto nie mówi tylko o pracy. — Posyłam mu wymowne spojrzenie, a następnie wracam do przeglądania książek.

     — Pisał ci o czymś jeszcze? — Uśmiecham się łagodnie, ale nie odrywam wzroku od kartki. Brzmi tak, jak gdyby się bał, że wiem coś czego nie powinnam albo chce się dowiedzieć czegoś więcej.

     — Na przykład o tym, że jutro idzie do pracy, ale o tym chyba wiesz, prawda? — Cisza. Ta grobowa, wymowna cisza, utwierdza mnie tylko w jednym. Zapomniał. Tworzę z ust jedną linię i kiwam łagodnie głową. — Teraz już wiesz, dlaczego go nie obudziłam.

     — A ty?

     — Co ja? — Odwracam się w jego stronę, bawiąc się długopisem. Niestety nie jest zbytnio chętny na kontakt wzrokowy.

     — Nie jesteś zmęczona? — pyta ostrożnie, co powoduję, że moje usta wykrzywiają się w subtelnym uśmiechu. Długo nie chciałam wierzyć, że dla Sherlocka Holmesa ludzie emocje i zachowania mogą sprawiać problemy, ale właśnie takie momenty jak ten utwierdzają mnie, że inni mieli rację.

     — Nie, ale dziękuję, że pytasz. — Poszerzam swój uśmiech i odwracam się do nadal otwartej książki. — Widzisz? Nawet takie proste pytanie potrafi kogoś uszczęśliwić.

     — Oj bądź już cicho.

     Parskam bezgłośnie śmiechem i zwracam ku niemu swój wzrok. O dziwo dostrzegam, że ma uniesiony lewy kącik ust. Może on wcale nie jest tym pieprzonym socjopatą dwadzieścia cztery godziny na dobę?

*

     Głośny alarm ustawiony najprawdopodobniej na zegarku Johna wybudza mnie ze snu. Otwieram szybko oczy i podnoszę się do siadu prostego. Bardzo jasne promienie słońca atakują moje oczy, tak niespodziewanie, że ponownie je zamykam. Kiedy moje wszystkie zmysły zaczynają pracować poprawnie uświadamiam sobie, że jestem czymś przykryta. Otwieram powoli oczy, zerkam na swoje ramię i długo się na nie wpatruje. To coś to marynarka Sherlocka. Czyżby przemyślał to, co mu mówiłam w nocy?

     — Jak długo spałam? — pytam nadal w pewnym stopniu zaspana, przecieram twarz dłońmi i spoglądam na idącego w moją stronę doktora.

     — Może godzinę. — John z łagodnym uśmiechem na twarzy podstawia mi pod nos gorącą kawę. Jej świeży zapach od razu otula moje nozdrza od środka, powodując, że powracam do żywych. — Dopiero co zaparzyłem.

     — A ty nie musisz iść do pracy? — Upijam niewielką ilość napoju, dziękując w środku geniuszowi, który wymyślił kawę.

     — Zaraz się zbieram. A ty?

     — Mam wolne. Nasz wspaniały Sherlock Holmes mi to załatwił. — Uśmiecham się wymownie, kierując ku niemu wzrok. Muszę przyznać, że wygląda naprawdę seksownie w tej rozpiętej, fioletowej koszuli. Pasuje do niego ten kolor.

      — Nadal tu jestem, nie wypadłem przez okno. — Wraz z Johnem parskamy śmiechem i w tym samym czasie bierzemy łyk ciepłego napoju.

     — Dziękuję za te kilka godzin snu — mówi z uśmiechem na twarzy, uprzednio nachylając się do mnie jasnowłosy. — Może nie będę dziś umierać.

     — Nie ma za co. Miłego dnia.

     — Dziękuję. — Uśmiechamy się do siebie, a następnie Watson odchodzi w stronę kuchni. Odwracam się do detektywa doradczego, który gdyby mógł zabijać wzrokiem, już by to zrobił.

     — W taki sposób nawiązuje się relacje Holmes. — Przewraca oczami i wraca do przeglądania książek. Ja natomiast macham tylko na pożegnanie Watsonowi i robię to samo. — A tak w ogóle dziękuję za marynarkę. To dość ludzki odruch, jeśli chodzi o ciebie.

     — Ty lepiej już nic nie mów.

     — To był komplement — mówię to spokojnym tonem. — Zanim jednak mnie wyrzucisz za drzwi, chcę ci tylko powiedzieć, że masz bardzo ładne prefumy. — Spoglądam na niego i staram się nie roześmiać, widząc zakłopotanie na jego twarzy.

     — Dziękuję — rzuca szybko i zaczyna przerzucać kolejne książki.

     Biorę kolejny łyk kawy i sięgam po telefon, aby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś się do mnie nie dobijał. Oczywiście nie zaskoczyły mnie SMS-y od Michaela. Najwidoczniej zaczęło go bardzo interesować moje życie prywatne. Usuwam je wszystkie i chowam telefon do kieszeni. Nie mam zamiaru tłumaczyć się gdzie i z kim jestem. To nie jego sprawa, już nie od dłuższego czasu. 

Continue Reading

You'll Also Like

27.7K 1.8K 64
*Na podstawie mojej książki „Evermore" o Syriuszu Blacku Córka Syriusza Blacka zawsze będzie postrzegana tak samo. Phoebe nigdy się tym nie przejmow...
35.8K 2.3K 24
To nie fluff. Nie ma tu kotków i lodów, ani ślubów. Sorrki jeśli kogoś zawiodłam. Ale wolę ten ship jako coś w stylu "Bad Romance", niż "uuu słodziak...
73K 2.3K 55
Taka dużo mniej poważna forma tego czegoś. Potrzebowałam odskoczni od poważnego pisańska i tak oto powstały te oto preferencje. Tak, wiem. Powtarzam...
13.6K 835 17
okazuje się, że w garażu julie są więcej niż trzy duchy... [ reggie peters x fem!oc] [ 17 stycznia 2021 - 23 lutego 2021 ] [ słowa: 26 770 ] [ © s...