Eilis ostrożnie włożyła swój bagaż do łódki, po czym sama do niej weszła. Nie spuszczając wzroku z postaci kobiety siedzącej na skale, na środku tego przepięknego jeziora, odbiła lekko od brzegu.
— Właśnie tak... Bliżej. Podpłyń bliżej — mówiła brązowowłosa, przytrzymując nieprzytomnego Vina obiema rękami.
— Co mu zrobiłaś? — spytała blondynka, drżącym głosem.
Wiele razy słyszała opowieści o morskich wiedźmach, nimfach czy potworach, które zdradziecko zaciągały ludzi na głęboką wodę, by potem pozbawić ich życia. Nigdy jednak takich stworzeń nie widziała. Nigdy z resztą też w pełni w to nie wierzyła. Intencje gospodarza tego miejsca były dla niej nieznane. Zacisnęła dłonie na materiale koszuli, dając się ponieść łagodnym falom, które powoli pchały łódkę ku kobiecie.
— Jedynie pozbawiłam przytomności. Bardziej interesujesz mnie ty, złodzieju — odpowiedziała stanowczym głosem.
Sprawiała, że od samego początku człowiek, który stawał przed nią, wiedział, że jej pewność siebie musi być uzasadniona.
— Ja? Złodziejem?—zapytała, nie mając pojęcia, czym mogła zawinić. Najwidoczniej zaszła jakaś pomyłka.
— Aroganccy ludzie! Wszyscy jesteście tacy sami. — Podniosła głos, marszcząc przy tym brwi w grymasie niezadowolenia. —Przecież czuć od ciebie magię! Nienawidzę magii, a już w szczególności tej białej. Ukradliście ją z Matuti, przywłaszczając sobie, a teraz nawet udajecie, że od zawsze była wasza. Podłe robactwo.
— Magia? — wyszeptała, powtarzając jej słowa. Palcami prawej dłoni dotknęła srebrnej broszki, którą niedawno dostała od Lucusa, jednak szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Sowa była jedynie artefaktem. Nie była magią samą w sobie. Brązowowłosej musiało chodzić o coś zupełnie innego. I wtedy ją olśniło. Eilis przypomniała sobie dzień, w którym Anna wręczyła jej srebrną gałązkę, jaką miała zanieść do Lasu Błogosławionych. Opiekun Matiti wspominał, że samo dotknięcie kory tamtego drzewa wystarczyło, aby przepełnić człowieka magią. — Więc rzeczywiście jestem złodziejem...
— Na nic ci się jednak zdadzą twoje zdolności — kontynuowała kobieta, unosząc jedną dłoń na wysokość twarzy, po czym zacisnęła ją w pięść. Powierzchnia wody wzburzyła się, mocno kołysząc łódką. Eilis musiała złapać się z całych sił, aby nie wypaść za burtę. Jeśli to zrobi, prawdopodobnie w ułamku sekundy zostanie zabita. — Aby używać czarów potrzeba skupienia. Żaden mag nie wygra w prawdziwej bitwie nawet z rycerzem, co dopiero ze mną. W walce liczy się szybkość i opanowanie, a to coś, czego wtedy wam brakuje. Nie jesteście się w stanie skoncentrować, gdy ktoś macha wam mieczem przed twarzą. — Uśmiechnęła się zadziornie, jakby chciała dać do zrozumienia, że zna każdą słabość obdarzonych magią. — Jeśli już rozumiesz, to powiedz mi... Czego szukasz w tej zapomnianej świątyni?
— To ty sprawiłaś, że wszyscy wyznawcy zniknęli z tego miejsca? — spytała, trzymając się jeszcze mocniej.
Fale jak na razie tylko przybierały na sile. Zachowywały się, jakby targane były emocjami brązowowłosej, a ona sama wyglądała na niechcącą poruszać tego tematu.
— Może... — mówiła, kompletnie tracąc zainteresowanie gościem.
Zaczęła oglądać swoje starannie zadbane paznokcie, mrucząc pod nosem parę niezrozumiałych słów.
— Dlaczego? — Po zadaniu tego pytania blondynka poczuła, że nie powinna pytać o więcej szczegółów.
Wydawało się jej, że o pewnych rzeczach nie powinna wiedzieć. Nie powinno się drążyć niechcianych tematów, a już w szczególności, gdy ich ceną jest jej własne życie. Jednak teraz było zdecydowanie zbyt późno.
— Dla magii. —Po tych słowach osunęła się łagodnie ze skały, sprawiając, że palce jej bosych stóp dotknęły tafli wody. Ten mały gest wystarczył, aby Eilis momentalnie straciła ją z pola widzenia. Kobieta zniknęła, jakby wciągnięta pod powierzchnię przez agresywne bestie morskie, ale to nie mogło być to. W końcu nie było tu innych istot. Ta zdolność z pewnością należała do niej. Blade światło jeziora w kolorze błękitu nasiliło się, oślepiając tym samym dziewczynę. Odruchowo zasłoniła oczy rękawem. Nie minęła nawet cała sekunda, a brązowowłosa wyskoczyła z wody tuż za plecami blondynki. Rozłożyła dłonie, chcąc złapać ją w objęcia i udusić. — A ja nie toleruję magii, bo wtedy robię się potwornie głodna.
Po podziemnej grocie rozległ się pisk przerażonej Eilis. Żądza mordu i nienawiść, która emanowała od tej kobiety, była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Zapewne nikt nigdy nie mógł opowiadać o tysiącach emocji, które uderzają w takich chwilach w człowieka. Zapewne nikt czegoś takiego już nie przeżył...
— Demon. — Zdążyła wyszeptać, gdy do jej oczu wezbrały łzy. Nie mogła się nawet ruszyć ze strachu. Moc, którą otrzymała w prezencie od Anny, stała się teraz jej przekleństwem. Zginie, bo w jej ciele krąży magia. Na ustach agresora pojawił się uśmiech satysfakcji.
Niespodziewanie potężna fala uderzeniowa odgrodziła Eilis od mieszkanki jeziora, uderzając w bladobłękitną taflę. Woda uległa rozstąpieniu pod wpływem siły, która została na nią wywarta, a kobieta przepadła wśród niej.
— Rozkaz: Gilotyna dyscypliny — powiedział Vin, stojąc na skale, na której pozostawiła go tamta istota, zanim rzuciła się na dziewczynę. Jedną ręką złapał się za bolącą głowę, a w drugiej trzymał sztylet od Anny, którego ostrze pokryło się licznymi pęknięciami. "Kolejnego takiego ataku już nie przetrwa" — przemknęło mu przez myśl. Syknął z bólu, oglądając swoje obrażenia. Na prawej ręce wyszły mu wszystkie żyły, a skóra tam przybrała odcień ciemnej czerwieni, jakby naczynka krwionośne nie wytrzymały i rozsadziła je potężna energia.
— Co to było? — zapytała blondynka, rozglądając się za brązowowłosą kobietą. Łódka w końcu się uspokoiła, a fale ustały. Cisza aż drażniła uszy.
— Rozkaz. Bogowie nie znają magii, więc korzystają z rozkazów — powiedziała kobieta, wychodząc z wody niczym po niewidzialnych schodach. Stanęła pewnym krokiem na tafli i... nie tonęła. Dla niej powierzchnia jeziora była niczym twarde podłoże. Strumienie wody spływały po jej nagim ciele, przeobrażając się w błękitny materiał przepięknej, długiej sukni z odsłoniętymi plecami, tak delikatnej, jak sam jedwab. Kręcone włosy zmieniły swoje uczesanie. Część z nich związana została z tyłu w starannego koka, a reszta spływała na ramiona falami. Kropelki wody skrystalizowały się i zmieniły w drobne diamenciki, ozdabiając kolejne pasma jasnobrązowych loków. Wokół jej szyi zaczęły pojawiać się pojedynczo białe perły, tworząc razem naszyjnik. — Baronowa Pelagialu, Vanora. — Przedstawiła się, łapiąc materiał sukni w obie dłonie i ukłoniła się nieznacznie.
— Vindicate, bóstwo wojny — odpowiedział, jakby przepełniony dumą przez samo swoje imię. — A tamta dziewczyna to Eilis, zwykły człowiek.
— Czyli jesteś kolejnym, którego strąciła ta cholerna Nathaira?— zapytała, kompletnie ignorując blondynkę. Wcale nie ukrywała swojej niechęci do bogini śmierci, co można było poznać już po tonie jej słów. Nachyliła się, smagając rękawiczką powierzchnię jeziora. Gest ten był tak delikatny i pełen gracji, że mogłoby się wydawać, iż jedynie podnosi wachlarz z błękitnych piór, który teraz znajdował się w jej ręce, a nie, że go dopiero tworzy. — W takim razie to zmienia postać rzeczy. Dziękuję, że mnie powstrzymałeś. Ten atak był oznaką mojej słabości, przepraszam. — Zwróciła się w stronę Eilis i skinęła głową na znak skruchy, ta jednak drgnęła przerażona, wciąż bojąc się Baronowej. — Moja natura sprawia, iż w Niższym Królestwie żywię się białą magią, dlatego widząc ją, nie mogłam się powstrzymać przed posiłkiem. Żyję tu już setki lat, więc dominacja głodu nad rozumem zdawała się nieunikniona.
— Setki lat? A więc twierdzisz, że byłaś w stanie tak długo opierać się wyniszczającej działalności czasu? — spytał chłopak, nie mogąc nabrać co do niej pewności. Jedynym upadłym, jakiego poznał w Furantur, była Anna, ale ona się starzała. Co prawda wolniej niż zwykli ludzie, ale wciąż się starzała.
Broń, którą trzymał w ręku, pozwalała mu na maksymalnie jeszcze jeden atak. Niestety, prawdopodobnie jego ramię już by tego nie wytrzymało. Vanora nie sprawiała zaś wrażenia, jakby miała jakiekolwiek zmartwienia. Znajdowali się na jej terytorium, przez co byli na przegranej pozycji. Musieli negocjować.
— Nawet same Niebiosa nie przewidziały, że bóstwo może egzystować na ziemiach Furantur całą wieczność, jeżeli tylko będzie żyć w swoim elemencie. Zakładając, że czysto teoretycznie moim jest woda, to tak długo, jak znajduję się w wodzie, nie zestarzeję się ani o sekundę. — Wyjaśniła, żwawo korzystając z wachlarza. Jej pełne ambicji oczy w kształcie migdałów lustrowały gości. Rzeczywiście wyglądała na bardzo młodą, jakby dopiero wczoraj opuściła dom bogów, ale Vina martwiły jej słowa "czysto teoretycznie". Brązowowłosa już na pierwszy rzut oka zdawała się panować nad wodami, więc dlaczego nie chciała tego powiedzieć wprost?
— Czyli jeśli ja... — zaczął, ale Vanora nie dała mu dokończyć.
— Czyli jeśli ty wywołasz na tyle wielką wojnę, aby trwała setki lat, to tyle też będziesz żyć — parsknęła pod nosem, jakby to było zbyt oczywiste. — Ale do rzeczy. Po co tu przyszedłeś?
— Szukam tego samego, czego szukasz i ty. — Zaczął, uśmiechając się zarozumiale. — Zemsty. Nathaira również jest wśród moich celów, więc przyłącz się do mnie. — Podał jej dłoń, licząc, że przystanie ona na propozycję.