Rozdział 59 - Magia z głodem

2.3K 271 103
                                    



Deszcz stukał o grube szkło starego okna, jeszcze bardziej utrudniając zobaczenie tego, co działo się na ulicy. W całej Ornorze zwiększono straże z powodu przyjazdu Antoniego Beauharnaisa. Jedna wizyta w mgnieniu oka zmieniła organizację miasta. Dotychczas spokojne okolice przepełnione młodymi klerykami, którzy podróżowali od budynku jednego zakonu do drugiego, gdzie szkolili się na kapłanów, teraz zapełnili żołnierze w srebrnych zbrojach ze szczerym niezadowoleniem malującym się na twarzach. Nawet pomimo przyjazdu najważniejszego człowieka w państwie nie chcieli moknąć w deszczu, który z każdą sekundą odbijał się od lśniących pancerzy ze zdwojoną siłą. Widząc to, Vin zrozumiał, że nawet jeśli wpajano im całkowite oddanie cesarstwu, niechętnie je egzekwowali w postaci stania na straży miasta. Chociaż było godnym obowiązkiem, nie zapewniało dawki adrenaliny, dla której człowiek zostawał żołnierzem. Jeśli naprawdę chcieli się poświęcić, potrzebowali prawdziwej wojny, a nie mokrych spodni.

Rozmyślenia szatyna przerwał nagły i ostry ból, który poczuł w lewej łydce. Odruchowo oderwał plecy od ściany, by po chwilo na nowo znaleźć wygodną pozycję na zajmowanym dotychczas kamiennym parapecie, zaciskając przy tym zęby. Nie chciał przeszkadzać Rowenie, gdy zmieniała opatrunek na jego nodze.

Wiedźma oderwała stary bandaż od skóry szybkim ruchem dłoni, po czym rzuciła go w kąt pomieszczenia, a następnie wstała ze skrzyni postawionej przy oknie, by dostać się do swojej walizki. Klęknęła przed nią, otwierając wieko, włożyła dłonie do środka, zaczynając brodzić w gęstej czarnej masie przypominającej smołę. Szybko odnalazła szukaną przegrodę i zanurzyła rękę aż po sam łokieć, by wyciągnąć niewielkie pudełeczko z maścią. Ciemna substancja wypełniająca walizkę spłynęła po palcach dziewczyny, nie zostawiając za sobą żadnych śladów. Rowena zamknęła bagaż i poprawiła jelenią skórę, jaka zdążyła się jej zsunąć z ramion, gdy wracała do bóstwa wojny.

— Rana nie jest zakażona, szybko się goi — zapewniła, rozsmarowując na dłoniach żółtą substancję o zapachu drażniącym nozdrza.

Przytrzymała nogę Vina za kostkę i przyłożyła rękę do zranionego miejsca, wcierając starannie lek w skórę powolnymi ruchami. Odkąd wyruszyli z Mabh, chłopak wielokrotnie był zmuszony walczyć w ich obronie. Cały obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa drużynie spadł nagle na barki szatyna. Vanora — wspaniała Baronowa Pelagialu, nie chciała ujawniać żadnej ze swoich zdolności. Wolała, żeby wrogowie nic o niej nie wiedzieli. Gdy pewnego razu Vindicate spytał się o powód tak ogromnej ostrożności, odpowiedziała jedynie, że chce być dla świata niemiłą niespodzianką. 

Arthur, znany również jako Kolekcjoner Blasków, również nie walczył, chociaż w jego przypadku było to spowodowane ogólnym poszanowaniem cudzego zdrowia, nawet jeśli takie nastawienie zagrażało jego życiu. Całkowicie zaufał Vinowi, powierzając się mu w opiece, natomiast Rowena... Jej zależało, aby Arthur nie widział w niej Matki Czarnej Magii. Chciała być dla niego tylko i wyłącznie sobą, mimo że wciąż nie potrafiła sprecyzować, kim tak naprawdę jest jako "Rowena". Bez chwili wahania mogła powiedzieć, jaki był pierwowzór jej charakteru, zanim świadomość została zduplikowana i zaszczepiona w żywej Magii. Mimo wszystko nie mogła myśleć o niej jako o sobie. Nie była prawdziwą Roweną i nie miała do tego prawa. Była jedynie jej kopią, która żerowała na wspomnieniach oraz emocjach, jakich nauczył się za życia oryginał. Wpatrywała się tępo w nogę Vina, zawijając na niej coraz to nowsze warstwy bandażu, aż z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.

— Nie sądzisz, że już wystarczy? — zapytał.

— Tak... Masz rację — odpowiedziała, kiwając głową i biorąc do ręki nożyce, którymi przecięła materiał oraz starannie związała jego oba końce. — Niepotrzebnie mnie osłoniłeś przed tą strzałą, Vin. Jestem magią, zapomniałeś? Nie można mnie zranić. Tak naprawdę to nie czuję nawet żadnego rodzaju bólu.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz