Rozdział 77 - Woda z Ornory

2.1K 217 364
                                    



Z oddali tłum ludzi wyglądał jak bezkształtna masa, która swobodnie dostosowywała się do otoczenia. Wszyscy szli zwartą grupą, przechodzili ulicami Ornory i zmierzali na południe, z dala od centrum miasta, a także od niebezpieczeństwa, które nagle wyrosło spod ziemi. Wielki las pojawił się znikąd i zaczął pochłaniać wszystko wokół. Powoli rozszerzał swoje granice, a to, co stanęło mu na drodze, zmieniało się w pył. Korzenie drzew przebijały budynki niczym bicz zakończony ostrym hakiem, wyrywając całe ściany i brutalnie rzucając nimi o ziemię, a mieszkańcy patrzyli na to wszystko, nie mogąc pogodzić się z tym, że właśnie tracą swoje domy. Mężczyźni, kobiety i dzieci tęsknie przyglądali się zostawianej za sobą przeszłości. Ich drżące wargi wymawiały ciche modły, nie tracąc nadziei na pomoc ze strony bogów.

Vin stał na uboczu, przyglądając się wszystkiemu w milczeniu. Nie zamierzał odwracać wzroku od krzywdy, jaka spotkała mieszkańców Niższego Królestwa, ale nie planował także im współczuć, bo to nie współczucia teraz potrzebowali. Zaciągnął mocniej kaptur na głowę, jeszcze bardziej ukrywając swoją twarz i wycofał się do bocznej uliczki, szukając innej drogi. Nawet jeżeli zacząłby brnąć przez ten tłum wbrew jego nurtowi, nic by mu to nie dało. Wyciągnięcie miecza i straszenie ich również nie wchodziło w grę, bo tylko zasiałby dodatkową panikę. Teraz było już wystarczająco dobrze. Szli w spokoju, nie przepychali się. Nadzorowani byli przez dziwaczne urządzenia-lalki, których chłopak nigdy wcześniej nie widział na oczy. Co jakiś czas można było ujrzeć drewnianą podobiznę ludzkiej sylwetki, która wskazywała mieszkańcom drogę, a także pomagała utrzymać porządek.

Vin zacisnął pięść i uniósł wzrok, oglądając błękitne niebo. Nie spodziewał się, że oprócz Lucusa, w Ornorze zacznie działać także Helium. Dodatkowo w oddali wyczuwał siłę Rozkazu Baronowej. Nie był pewien, czym była jej umiejętność i dlaczego musiała zostać użyta, jednak był przekonany, iż w takich warunkach Vanora nigdy nie przegra. Tym bardziej i on musiał się postarać.

Chłopak w mgnieniu oka wyciągnął miecz z pochwy i zablokował nim atak, który nadszedł z ukrycia. Dziesiątki srebrnych ostrzy połączonych ze sobą promieniem energii przypominającym błyskawicę kolejno przesuwały się po jego mieczu, wytwarzając złote iskry, aż wreszcie oderwały się i wróciły do właściciela, łącząc się i ustawiając jedno na drugim, przyjmując postać srebrnego miecza.

— Kilich Baile — przedstawił się nieznajomy, wychodząc Vinowi naprzeciw.

Chłopak po raz pierwszy miał aż tak mieszane odczucia, co do swojego przeciwnika. Nie wydawał się mu on ani dobry, ani zły, pod każdym tego słowa znaczeniem. Sądząc po jego posturze, ćwiczył od dawna, jednak nigdy nie osiągnął zamierzonych efektów. Nos miał lekko garbaty — nadawał pociągłej twarzy sępiego charakteru. Stał teraz wyprostowany, z powagą, trzymając przed sobą miecz o cienkim, strzelistym ostrzu przywodzącym na myśl drogą zabawkę sprezentowaną mu przez ojca, ale to nie mogło być to. Vin już kiedyś miał styczność z podobnym uczuciem, dawno temu. Jeszcze za czasów, w których podróżował razem z Eilis. Jej sowia broszka wzbudzała w nim niezwykle podobny niepokój — i wtedy przypomniał sobie słowa opiekuna Matuti, jakoby srebrne artefakty zawsze dorównywały mocą boskim broniom. To z pewnością musiał być jeden z tych artefaktów, ponieważ Vin nie wyobrażał sobie, żeby gdzieś na świecie byli rzemieślnicy zdolni tworzyć broń białą, która wydłuża się podobnie do bicza, a następnie uderza z niewiarygodną precyzją, będąc przy tym najeżona mnóstwem małych ostrzy przypominających uzupełniające się trójkąty.

Kilich Baile wysunął lewą nogę do przodu i zamachnął się mieczem w ten sposób, że ostrze uderzyło o ziemię, łamiąc się w pół. Fragmenty srebrnego artefaktu zawisły wokół niego, zupełnie jakby czas się dla nich zatrzymał.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz