Rozdział 64 - Świeczka z puszki

2K 243 136
                                    



Trzask drewna w kominku rozlegał się po niemalże pustym salonie. Wraz z nastaniem poranka, gdy pierwsze promienie oświetliły zalane chodniki Ornory i blask słońca odbity od tafli wody wreszcie wpadł przez szparę w kotarze, jaka za wszelką cenę nie chciała go wpuścić, Yria wstał, rozciągnął się, zarzucił na siebie płaszcz i przygotował do wyjścia. Raz jeszcze spojrzał na wszystkie rany, które otrzymał zeszłej nocy oraz na starannie wykonany opatrunek, a kąciki jego ust uniosły się ku górze, gdy serce przepełniła duma. Kątem oka dostrzegł Rowenę siedzącą w cieniu kominka. Odpowiedziała mu uśmiechem, ledwo widocznym z perspektywy Yrii, ale chłopak i tak był pewien, że nie pomyli tego widoku z żadnym innym. Rowena miała naprawdę przepiękny uśmiech, który wytrzymał mnóstwo zmartwień. I dlatego tak lśnił, mimo że z całych sił starała się go ukryć w nieprzeniknionych ciemnościach.

— Jesteś chyba pierwszą osobą, która cieszy się z dotkliwego pobicia — szepnęła, nie chcąc budzić pozostałych, chociaż wiedziała, że Vin snu nie potrzebuje, a Vanora z pewnością tylko udaje.

— I znów spoglądamy na ten sam ewenement z zupełnie innej perspektywy, Roweno — mówił, wtulając się bardziej w ciepły materiał miękkiego szalu. — Dla ciebie było to pobicie, a dla mnie kolejny krok ku lepszej przyszłości. Nie ma przypadków. I nie ma zdarzeń niepotrzebnych. Wszystko jest częścią wielkiego szczęścia, jakie pewnego razu odwiedzi nas bez żadnej zapowiedzi. Próbowali zniszczyć moje ciało, ale to była cena, którą musiałem zapłacić, aby podbudować swoją duszę. Coś takiego więcej się nie wydarzy, bo spełniło swoje zadanie, więc możesz być spokojna.

— Wierzysz, że nikt już nie zrobi ci krzywdy? — zapytała, unosząc głowę, by dokładnie widzieć radosną twarz Yrii. To nie był człowiek, którego można było nazwać "normalnym" w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Mimo wszystko Yria nie był też szalony. Chyba po prostu był... dziwny. I inny. Zdecydowanie.

— Tak — odpowiedział, wyciągając dłoń, by pomóc dziewczynie wstać. — Wierzę w wiele rzeczy. Wierzę nawet w wiedźmy, które pomagają innym. Jeśli zapytasz, skąd ta wiara... być może to dlatego, że poznałem akurat ciebie?

Rowena zadrżała, instynktownie próbując się cofnąć, unikając kapłana, jednak za plecami miała nieugiętą, ceglaną ścianę. Wbiła wzrok w ziemię, ukradkiem przyglądając się każdemu krokowi Yrii, jednak chłopak się nie zbliżył. Czekał na jej odpowiedź, nie pośpieszając. Sprawiał wrażenie, że mógłby czekać tak i całą wieczność, a nigdy by mu się to nie znudziło. Stał nieruchomo, z uśmiechem na ustach i wyciągniętą ku niej ręką.

— Kiedy się zorientowałeś? — spytała, ostatecznie przyjmując dłoń, by po chwili stać na równi z nim.

— Gdy otworzyłaś walizkę. Chciałaś ukryć jej zawartość, ale z wnętrza rozciąga się woń imbiru, paproci i pokrzywy. W tym połączeniu można użyć ich tylko do zaklęcia przestrzennego.

— A więc ty również jesteś... — urwała, gdy gestem dłoni zabronił jej dokończyć.

— Nie — zaśmiał się, odwracając na pięcie. — Po prostu zdarzyło się, że znałem kilka osób parających się tymi sztukami. Nic wielkiego, naprawdę.

Yria z trudem zdjął zasuwę, uważając na złamaną prawą rękę, po czym pchnął barkiem drewniane drzwi i wyszedł na zewnątrz. Spojrzał raz jeszcze na Rowenę tęsknym wzrokiem, jakby nie był pewien, czy dobrze postępuje. Zrobił głęboki wdech, zbierając myśli, po czym dodał:

— Chodźmy. Mamy wiele do omówienia.


***

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz