Rozdział 11 - Wieża z wiary

5.2K 604 46
                                    


 W świetle porannego słońca stała Eilis, której dłoń ściskał Vin. Nie mogąc jeszcze dojść do siebie, trwali tak w bezruchu, czekając, aż świadomość odnajdzie drogę powrotną do ciała. Pierwsza obudziła się blondynka. Zamrugała kilka razy, starając się odzyskać w pełni sprawność, po czym przekręciła głowę lekko w bok, spoglądając na swojego towarzysza. Jego złote tęczówki odbijały jaśniejący blask dnia, przez co ich kolor zdawał się bardziej intensywny niż zazwyczaj. Zbliżyła się, przykładając mu dłoń do policzka. Ich spojrzenia się spotkały, a jego źrenice momentalnie uległy zwężeniu.

— Odsuń się — warknął, odpychając ją od siebie.

Nie okazywał wcale zdziwienia, a jedynie zniecierpliwienie spowodowane brakiem reakcji dziewczyny. Zamarła w bezruchu, nie wiedząc, co powinna teraz odpowiedzieć.

— A więc jednak żyjesz... —wyszeptała, przeklinając w myślach nieudaną próbę uszczypnięcia go w policzek. Po chwili kontynuowała już normalnym tonem, nieco przepełnionym ironią — Jakież niezmierzone szczęście przepełniło moje serce.

— Słusznie — powiedział, ruchem ręki odgarniając grzywkę z czoła.— A więc jesteśmy na miejscu?

— Wygląda na to, że Lucus odesłał nas pod samo wejście — mówiła, rozglądając się po okolicy.

Wokoło znajdowało się mnóstwo śladów po cywilizacji, która kilka dekad temu musiała istnieć gdzieś w tym miejscu, ale teraz nie wyglądało, aby można było spotkać tu jakąkolwiek żywą duszę. Zniszczone budynki zdążyła porosnąć już trawa i mech, a marmurowe alejki pokruszył czas.

— To nie wygląda na wioskę — stwierdził Vin, podnosząc z ziemi złotą monetę. Spojrzał na wóz ze zniszczonymi kołami. Najprawdopodobniej drewniana konstrukcja pojazdu nie mogła wytrzymać ciężaru ładunku, który był na nią załadowany. Jednym ruchem ręki zdarł płachtę przykrywającą mnóstwo skarbów. Kielichy wysadzane diamentami, naszyjniki z czystego srebra, tysiące złotych monet czy bogate talerze ukazywały przepych panujący w tym miejscu w latach swojej świetności. —Ludzie mieszkający tutaj musieli w pośpiechu przed czymś uciekać, aby ratować swoje życia. Zagrożenie musiało być na tyle wysokie, iż pozostawili cały ten dobytek.

— Ale mówiłeś, że nie wygląda ci to na wioskę. — Eilis podeszła bliżej, chcąc dotknąć skarbów, jednak zrezygnowała, gdy uderzył w nią piorunujący wzrok chłopaka. Jej dłoń zadrżała, zatrzymując się w powietrzu. — O co chodzi?

— To były dary. — Wyjaśnił, odkładając wcześniej podniesioną z ziemi złotą monetę na wóz. — Dla bóstwa. To miejsce nie wygląda na wioskę, bo to świątynia. Konkretniej kompleks budynków świątynnych. Mieszkano tutaj, nauczano i wyznawano jakiegoś boga.

— Rozumiem. Jednak co świątynia robi w tak niedostępnym miejscu? Dookoła są same lasy i nie prowadzi tu żadna droga — zapytała, licząc na jakąś konkretną odpowiedź. Nie musiała długo czekać. Szatyn uśmiechnął się szeroko.

— Została zniszczona. Przez bóstwo, któremu była poświęcona — mówił opanowanym głosem.

Zdawało się, że zaraz powie coś w stylu "Nam, bogom, czasem się coś takiego zdarza", jednak nic takiego nie wyszło z jego ust. Spokojnym krokiem udał się w stronę największego budynku, jaki pozostał w prawie nienaruszonym stanie. Strzelista wieża pięła się ku górze, chcąc sięgnąć zapewne samego nieba, choć wiele jej jeszcze brakowało. Na ścianach znajdowały się symbole w dawnym dialekcie Aurum.

Zafascynowana Eilis podeszła bliżej, palcem wodząc po chropowatej skale i starając się zrozumieć cokolwiek, ale zbyt wiele słów wyszło już z użytku i zbyt wiele słów zatarł czas. Badawczo zerknęła na Vina, jednak on nie wyglądał, jakby interesowała go historia tego miejsca. Ślepo podążał ku żelaznym kratom broniącym wejścia do wewnątrz. Już dawno zdążył porosnąć je bluszcz. Pchnął je lekko, a ku jego zdziwieniu — było otwarte. 

Śmierć NiebiosWhere stories live. Discover now