Rozdział 26 - Rozmowa z zaskoczenia

3.8K 460 44
                                    


  Czarne, matowe oczy śledziły każdy ruch zarówno dziewczyny, jak i starca. Blondynkę na samą myśl o tym fakcie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Spotkała je... Spotkała je już dwa razy wcześniej, jednak za każdym razem nie zdobyły one jej zaufania. Odwróciła się przez ramię, upewniając raz jeszcze, że nie opuściły miejsca, z którego bezpiecznie obserwowały całe zajście.

Siedziały tam. Wysoko, na gałęziach, schowane pośród koron drzew i obserwowały. Zmierzwiły swoje krucze pióra, jakby chciały dać do zrozumienia, iż nie będą się wtrącać.

— Przeklęte ptaszyska... — powiedział pod nosem Bram, wystarczająco już podenerwowany całą sytuacją. W Mabh słońce zachodziło wyjątkowo szybko, odkąd władzę przejęła Tara. — Za dawnych lat nie było tu kruków. Wszystkie uciekły, gdy pojawiły się te bestie.

— Całkiem możliwe, że przybyły tu za mną — odpowiedziała cicho Eilis, zaciskając dłoń w pięść. — A przynajmniej za ostatnim, kogo widziały ze swoim panem.

— Jakiś twój znajomy? — zapytał starzec. — Byliście ze sobą blisko?

— Spotkałam go niedawno. Razem podróżowaliśmy, jednak chwilowo nasze drogi się rozeszły. Mnie przysłano tutaj, a jego... Nie mam nawet pojęcia, co teraz robi. I to nie tak, że byliśmy ze sobą blisko. Po prostu myślałam, że idąc z nim, będę mogła lepiej poznać świat... — mówiła nieco przygnębiona.

— Ale to nie taki świat chciałaś poznać — dokończył za nią, uśmiechając się nostalgicznie.

Doskonale pamiętał dni, w których bywało różnie, ale zawsze wszystko się układało. Dni, w których człowiek nie musiał martwić się, by następnego dnia również ujrzeć słońce. Jednak to minęło, a nastało cierpienie i strach — esencja codzienności mieszkańców leśnej osady. Wieczny problem, w który nigdy nie powinno się angażować kogoś z zewnątrz. Dość ludzi straciło przez to życia.

— Dokładnie tak. — Potwierdziła skinieniem głowy. — Nie spodziewałam się, że w Furantur istnieją miejsca takie jak to. W dodatku całkowicie zapomniane. Nikt nawet nie może się za was modlić... — Jej oczy zaczęły się szklić od łez w nich zbieranych. Nie mogła pozostać obojętnie na smutek, który ściskał jej serce, gdy cierpiał człowiek.

— Dlatego jesteśmy tu dzisiaj, aby już takich miejsc nie było. To jawny koniec dla wiedźmy! — Uśmiechnął się szeroko, ukazując nieświadomie przeżółknięte zęby, chcąc dodać dziewczynie odwagi.

Blondynka doceniła ten gest z jego strony, również odpowiadając uśmiechem. Widać było, iż Bram nie należy do osób, które potrafią okazywać sztuczną radość na zawołanie. Gdy coś mu się nie podobało, mówił o tym na głos. A praktycznie wszystko w tym życiu mu się nie podobało, stąd wieczne narzekanie zrobiło z niego zrzędliwego starca. Cięty język i egoizm... Te dwa słowa idealnie go opisywały.

— Zajmijmy się w takim razie tym, po co od początku tu przybyliśmy — powiedziała, odwracając wzrok od cierpliwych ptaków.

Obróciła się, znajdując przed dębowymi drzwiami do ogromnej posiadłości, po której pozostały jedynie zwęglone belki podtrzymujące niegdyś konstrukcję budynku. Stały tutaj, dokładnie tak, jak opisywała Arabela. Nietknięte przez pożar, nietknięte przez czas. Niezniszczalne, mocne i sprawiające wrażenie, jakby prowadziły do zupełnie nowego świata.

A w tym wszystkim coś było jednak nie tak... Jeśli wierzyć słowom Brama, powinni na miejsce dotrzeć dopiero za godzinę, a jednak już tam byli.

Nie... Tylko ona była.

— Bram...? Bram?! — krzyknęła, błądząc wzrokiem za starcem. Nie było go nigdzie w pobliżu, a więc musiała ponownie zostać przeniesiona wbrew swojej woli.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz