Rozdział 74 - Baronowa z kapłanem

2.5K 227 141
                                    



Wszystko zaczęło się od cichego płaczu. Od cichego płaczu mężczyzny, który stracił w wielkiej tragedii swoją żonę i nienarodzone dziecko. Ciepłe łzy spływały po szorstkiej twarzy, upadając na zaciśnięte pięści, gdy klęczał na zimnym kamieniu, przeklinając wszystkich bogów Wysokiego Nieba. Nigdzie nie było już bezpiecznie. W żadnym miejscu Niższego Królestwa nie można było zaznać spokoju. Wszędzie czekała już tylko Śmierć. Ukrywała się za ciężkim i brutalnym welonem Ciemności, stała w jej cieniu i uśmiechała się podczas odbierania kolejnych ludzkich żyć. Zamykała je wtedy w drewnianych puzderkach o metalowych okuciach i ostrożnie układała jedno obok drugiego z tym samym szacunkiem, który należał się mocy odzyskanej po latach. Niegdyś dała ludziom życie, ale właśnie przyszedł czas, w którym zamierzała odzyskać dawną potęgę, by ponownie stanąć na czele pierwszych pięciu dzieci Świata — niezaprzeczalnych fundamentów rzeczywistości. Nie liczyła się już wolna wola człowieka. W końcu całkowicie podlegał on prawom boskim, a bogowie... Bogowie byli naprawdę podłymi kłamcami.

Arthur zawsze wierzył, że jeżeli ma umrzeć, umrze w obronie swojej żony. Nic takiego się nie stało. Zamiast tego zakończyła swój żywot w ogromnym cierpieniu, nie mając dość siły, by przeżyć poród. Nie mógł nic zrobić, mimo że błagał Nathairę na kolanach, żeby oszczędziła przynajmniej dziecko. Żeby zabrała jego, zabrała Sylvię, ale żeby nie zabierała niewinnego istnienia.

Teraz nie miał już nic, o co mógłby walczyć. Zapewne powinien się poddać, jednak nieważne, jak bardzo tego pragnął, po prostu nie mógł. Musiał wstać i iść dalej, chroniąc wszystkich, którzy przyszli za nim do Ornory — do miasta, które miało stać się ostatnim bastionem przeciwko Ciemności. I choć było to szalone posunięcie, ludzie naprawdę chcieli stanąć przeciwko bogu, by bronić życia swoich bliskich. W przeciwieństwie do tak zwanych "magów", którzy zaczęli pojawiać się w tych trudnych chwilach, kiedy to nagle Niebiosa postanowiły odwrócić się od ludzi, mieszkańcy Ornory nie mogli schronić się za barierą wiecznego śniegu, daleko na północy, gdzie nie sięgał wszechogarniający mrok Tary. Pożerał on całe krainy wraz z jej nadejściem, a rzeczywistość powoli obrastała nadciągającą ciemnością do tego stopnia, że człowiek mógł płonąć żywcem, czuć ból poparzonego ciała i zapach spalonego mięsa, a nawet wtedy nie dostrzegłby żadnego płomyczka nadziei.

Chociaż Arthur zaśmiał się pod nosem, na jego twarzy malowało się wyłącznie cierpienie. Nawet gdy umarła, Sylvia zawsze musiała mieć rację.

"Jesteś głupi, Arthurze, desperacko szukając w ciemności światła świecy, kiedy możesz poszukać rażącego blasku słońca. W końcu słońce jest większe, a więc łatwiej je znaleźć, prawda?" — mówiła niegdyś, ale za każdym razem słowa te spotkały się jedynie ze smutnym spojrzeniem, jakby współczuciem spowodowanym dostrzeżeniem chorego optymizmu, jakim się kierowała. A teraz mężczyzna wiedział, że miała całkowitą rację. Właśnie dlatego przybyli do Ornory — miejsca wiecznej nadziei, która będzie trwała tak długo, jak trwać będzie Lumen Est.

Arthur już prawie nie pamiętał twarzy ciotki, która z obrzydzeniem i pogardą wygnała całą rodzinę, do samego końca obwiniając ją o śmierć swojego męża. Nie mogła im wybaczyć, że z ich powodu ścięto miłość jej życia. Wuj poświęcił się dla ojca Arthura, martwiąc się o przyszłość dzieci własnego brata, bo, mimo że z ciotką Adelą nie mogli mieć własnego potomstwa, Arthur zapamiętał wuja jako niezwykle troskliwą osobę, której nie dało się nie lubić. Gdy jeszcze żył, ciotka Adela także zdawała się ukradkiem uśmiechać, widząc dorastające "bachory", jak zwykła mawiać.

Arthurowi wydawało się, teraz kiedy w końcu sam doświadczył tej głębokiej miłości, że było mu trochę łatwiej zrozumieć postępowanie ciotki. Bardziej niż bliskich zamierzała ukarać siebie. Pozbyła się wszystkich, biorąc ciężar zarządzania miastem, jakim była Ornora, na własne barki. Żałowała, że wtedy była zbyt słaba i po jego śmierci chciała zostać silną oraz niezawodną podporą, niczym kamienna kolumna. Nie zauważyła jednak, że w tym samym czasie jej serce również stało się podobne kamieniom.

Śmierć NiebiosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz