Let The Light In

By ktokolwiekx

37K 1.5K 937

WCZEŚNIEJSZA NAZWA: It's not a coincidence ~ Rzuciłam mu wyzwanie. Więcej niż raz. Teraz moją jedyną nadzieją... More

Prolog
1. Początek końca.
2. Paskudne realia.
3. Kompleks niższości.
4. Seria niefortunnych zdarzeń.
5. Nieznany numer.
6. Przez chwilę było zabawnie.
7. Jestem twoim koszmarem.
8. Przez słowa, które wymówił.
9. Strach i obawa.
10. Moje wszystko.
11. Stworzony do uwielbienia.
OGŁOSZENIE: ZMIANA TYTUŁU
12. Degrengolada.
13. Potrzebowaliśmy tylko ciszy.
14. Cios ostateczny.
15. Kilka głębokich wdechów i jazda.
16. Efekt motyla.
17. Gra w udawanie.
18. Byliśmy tylko ludźmi.
19. Ukojenie i zazdrość.
21. Perspektywa Vance'a Cartera.

20. Powinieneś częściej pić.

355 21 17
By ktokolwiekx

Miłego czytania!
I szczęśliwego nowego roku! <3

Poranek nie był taki zły jak oczekiwałam. Nie męczył mnie kac ani nic podobnego. Choć przez pierwsze kilka sekund myślałam, że obudziłam się wciąż pijana. Do domu wróciłam około trzeciej, taksówką. Skoro taty nie było w domu miałam więcej samowolki.

Dobijała godzina siedemnasta, gdy wyszłam spod prysznica, wcześniej próbując zebrać wszystkie siły życiowe, aby zwlec się ze swojego wygodnego łóżka.

Za godzinę Travis miał po mnie przyjechać.

Nie ociągając się dłużej zaczęłam nakładać na swoją zmęczoną twarz makijaż. Nie miałam dziś większej ochoty się stroić. Moje myśli od przebudzenia nieustannie błądziły do mojej wczorajszej rozmowy z Maeve.

Przecież to niedorzeczne, że Vance miałby mieć lepszy humor, bo jestem obok. To głupie. I kim do cholery jest Mercy? Nie znamy się nawet dosyć długo, aby ktokolwiek mógł wciągnąć takie wnioski. Za wszelką cenę starałam się z tym nie zgadzać i potrafiłam. Naprawdę. Przecież on przez większość czasu, gdy jestem w pobliżu i tak zachowuje się jakbym w większości nie istniała. Głu-pie. Howell była po prostu pijana, wyciągnęła nietrafne spostrzeżenia.

Tak rozsypana osoba, której nie można było poskładać nie mogła powodować na czyiś wargach uśmiechu. Tym bardziej komuś tak zepsutemu. — męczyły mnie głosy w mojej głowie.

Potrząsnęłam głową wkurzona na samą siebie, że w ogóle mogłam pomyśleć, że było inaczej. Chyba miałam jakąś niestwierdzoną chorobę psychiczną. Albo brak mózgu.

Po raz ostatni wklepałam puder w policzki, które świeciły się dziś bardziej niż zwykle, a następnie chwyciłam za telefon. Przedtem wydał z siebie dźwięk powiadomienia. Dostałam wiadomość od Travisa o treści, że zaraz po mnie będzie, więc zabrałam ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy i zeszłam na dół. Przejrzałam się na szybko w lusterku na korytarzu, poprawiając po raz ostatni materiał czarnego golfu, który wyszedł mi nieco spod tego samego koloru spodni typu cargo. Na sobie miałam również skórzaną kurtkę. Wyszłam na zewnątrz, gdzie w oczy od razu rzucił mi się zaparkowany przed domem czerwony chevrolet.

Skąd oni mieli na to wszystko pieniądze?

Zdziwiłam się nieco, ponieważ spodziewałam się mustanga, jakim ostatnio miałam przyjemność jechać. Czujnie podeszłam do auta, upewniając się czy to aby napewno te do którego mam wsiąść. Zmarszczyłam czoło widząc za kierownicą Travisa. Machnął ręką, abym weszła do środka co poczyniłam.

— Hej — przywitałam się, spoglądając na przystojną twarz chłopaka.

Gdyby tylko nie to, że był tyle starszy...

Uspokój się niewyżyta świrusko.

Jedziemy sami? — dodałam.

— Cześć. Tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń — odpowiedział, włączając się do ruchu. — Ładnie wyglądasz — dodał po zlustrowaniu mnie wzrokiem.

Otworzyłam szerzej oczy na jego komplement i chyba się nawet zarumieniłam. No kurwa, kto by tego nie zrobił, gdyby taki facet im nie powiedział czegoś takiego. Cóż... może Vance z wyglądu przewyższał go w cholerę, ale on nie prawił mi komplementów. Dlatego w tym przegrywał z Travisem.
Czy ja właśnie robiłam w głowie jakieś popieprzone zawody? Być może. I czemu myślałam o nim?

— Dzięki — odpowiedziałam uśmiechając się. — A podejrzane nie będzie to, że jadę tam z tobą?

— Nie miałabyś tam jak sama pojechać, a mnie znają tam tylko ludzie Vincenta — wyjaśnił. — Jestem w mieście dopiero od trzech miesięcy. Więc można by rzec, że jestem nowy — parsknął cicho. — To moje pierwsze zlecenie tutaj. Raczej nie będę wzbudzał podjerzeń.

— Och, więc jestem twoją pierwszą partnerką? — spytałam zaczepnie.

— I jak na razie najlepszą — zaśmiał się. No baaa, wiadomo. — Tylko tego nie spieprz.

— Zrobię wszystko co w mojej mocy — zasalutowałam radośnie, jakby to co robię wcale nie było niebezpieczne.

Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Jak zawsze było pełno zaparkowanych aut, a wokół nich stały grupki osób. Niektórzy paliły trawę, której charakterystyczny zapach od razu dotarł do moich nozdrzy po opuszczeniu chevroleta. Inni pili alkohol albo po prostu stali pogrążeni w rozmowie. Puszczona z głośników muzyka roznosiła się po sporych rozmiarów terenie, unoszona przez delikatnie wiejący wiatr.

— Ktoś dał znać, że Colton po raz kolejny będzie dziś stawiał się na wyścigu. Niejaki Thomas Felton bierze dziś udział — tłumaczył mi, gdy szliśmy ramie w ramie w kierunku tłumu. W tym czasie rozglądałam się czy przypadkiem nie ma tu nikogo kogo nie chciałabym dziś spotkać. — Colton za niego ręczy, dlatego... musisz się skupić i go znaleźć. — Popatrzył na mnie z powagą.

Nic nie odpowiedziałam. Pokiwałam tylko na znak, że rozumiem i dopiero wtedy mój na miarę dobry nastrój zmienił się w nieco gorszy. Ponownie miałam natknąć się na człowieka, który mnie przerażał. I nie miałam nawet na myśli Rydera.

Na początku nie wzbudzając podejrzeń zaczęłam luźną gadkę z Travisem, przechadzając się i szukając wzrokiem Coltona Mureia. Dwadzieścia minut. Właśnie tyle czasu poświeciliśmy na nieudane poszukiwania, dlatego w pewnym momencie się rozdzieliliśmy. Nie byłam tym zachwycona, bo szczerze mówiąc to miejsce nie zależało do najprzyjemniejszych, a zazwyczaj każdy powtarzał mi, abym nie chodziła tu nigdzie sama. I teraz nie było przy mnie nikogo kto mógłby stanąć w mojej obranie.

Co prawda sama mogłam to zrobić. Ale przegrana walka z Ashley z tylu głowy przypomniała mi o tym, że gdyby naprawdę na mojej drodze stanął jakiś potężny byczek to byłabym stracona na stracie i została by mi tylko ostatnia modlitwa o odpuszczenie grzechów. Choć z tym gościem na parkingu poradziłam sobie nieźle...

Przeciskałam się przez pijanych i uradowanych ludzi, starając przedrzeć się bliżej lini startu. Może tam właśnie była nasza zguba. Ktoś w między czasie zatrzymał mnie na chwile, proponując skręta, ale grzecznie odmówiłam.

W końcu dotarłam na miejsce. Zrezygnowana westchnęłam ciężko nigdzie go nie zauważając. Może Travis się pomylił i wcale go tu nie będzie? To było jak szukanie igły w stogu siana.

Nagle mój telefon zabrzęczał, więc wyjęłam go z kieszeni spodni.

Nieznany numer: Widzę cię.

Ściągnęłam brwi. Po moim ciele przeszedł dreszcz, a włoski na moim ciele najeżyły się ze strachu.
Co do kurwy? To on?

Uniosłam wzrok znad komórki i po raz setny tego wieczoru zaczęłam się rozglądać. Ciężko jak zwykle było mi cokolwiek dostrzec. Było ciemno, a wszystko wokół rozświetlały tylko migające, kolorowe światła. A ja przy okazji byłam ślepa. Otępiała śledziłam tęczówkami na wszystkie strony. Chciałam zobaczyć czy czyjaś twarz wlepiona była w telefon. I owszem. Zobaczyłam, ale aż ponad dziesięć takich twarzy.

Nieznany numer: Szukasz kogoś?

Dłonie zaczęły mi się pocić. Oddech stał się ciężki, jak gdybym dźwigała ze sobą stutonowy kamień. Kurwa.
Drążącymi palcami wystukałam wiadomość:

Vivian: kim jesteś?

Szybko zrobiłam zrzut ekranu konwersacji i przesłałam go do Travisa. Co jeśli on wiedział, że go szukamy?

— Odpisz, proszę cię — wyszeptałam, gdy przez kolejne dwie minuty nie odpisywał.

Panikowałam. Cholernie panikowałam. Byłam chyba w najbardziej niebezpiecznym miejscu w mieście, gdzie nie miałam obecnie nikogo kto by mi pomógł.

— Zgubiłaś się? — Męski, znajomy głos rozbrzmiał tuż przy moim boku.

— Ryder — niemal wyplułam z siebie to imię, gdy spojrzałam na wyższego chłopaka. Czy to on pisał te wiadomości?

Stal oparty o słup niedaleko mnie. Zmierzwił dłonią krótkie brązowe włosy. Wyszczerzył się wstrętnie, lustrując mnie niebieskimi tęczówkami w odpychający sposób.

Schowałam telefon i zaplotłam ręce na piersi. Spojrzałam na niego z wyższością, próbując zebrać ostatnie resztki pewności siebie. Musiałam się ogarnąć. Miałam zadanie, nie mogłam tego zepsuć przez swój pieprzony strach.

— Czego chcesz? — warknęłam, nie siląc się na przyjemne powitanie.

— Co ty dziś taka nie miła? — zironizował, śmiejąc się. — Myślałem, że ucieszysz się na nasze ponowne spotkanie.

— Przecież promienieje z radości. — Uśmiechnęłam się sztucznie.

Udawał, że się rozgląda.

— Gdzie twój pan? — zadrwił, ponownie skupiając na mnie swoją uwagę. — Czyżby spuścił cię ze smyczy? A może sama się z niej zerwałaś?

— Nie twój interes, Sharp.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak jego skóra była blada. Oczy miał podkrążone, a źrenice, które bez skrupułów taksowały moją sylwetkę, nienaturalnie powiększone. Był naćpany, przez co zaczęłam czuć jeszcze większy niepokój.

— Ponowie pytanie — zaczęłam, zadzierając głowę. — Czego ode mnie chcesz?

— Chce ci coś pokazać — odpowiedział lakonicznie, na co zmarszczyłam czoło. — Z pewnością chciałabyś się dowiedzieć czegoś o Carterze.

— Skąd ta pewność? — Uniosłam brew, patrząc na niego z politowaniem.

Czy chciałam widzieć o nim więcej? Oczywiście, że tak. Ale czy chciałam dowiadywać się czegoś od człowieka jakim był Ryder? Czy chciałam mieszać się w życie Vance'a za jego plecami? W końcu nasza relacja przestała być aż tak burzliwa.

Odwrócił głowę w lewo i uśmiechnął się przebiegle. Podążyłam za jego spojrzeniem. Serce zabiło mi szybciej, gdy przy rozłożonym niedaleko od nas pawilonie, wśród jakiś ludzi był nie kto inni jak Colton. Siedział przy na jednym z krzeseł, a po jego obu stronach stali dwaj dobrze zbudowani i barczyści mężczyźni. Byłam prawie pewna, że służyli jako jego ochrona. Zapewnie moje oczy zaświeciły się niczym pięciocentówki po zobaczeniu mojego celu.

— Bo jesteś ciekawska, Vivian. I nie przyznasz tego, ale pragniesz dowiedzieć się naprawdę jest — rzucił po chwili, a następnie znów ulokował we mnie swój wzrok. — Pragniesz odkryć tą ciemną stronę. Zachłysnąć się czymś nowym, tajemniczym... czymś co doda do twojego życia adrenaliny. Dreszczyku emocji — gadał niczym szaleniec. — Fascynuje cię to.

Przełknęłam głośniej ślinę. Otępiała wpatrywałam się w twarz chłopaka. Poczułam jakby ktoś mnie uderzył i zrobił to z nadnaturalną siłą. Czy to znaczyło, że mial racje? Podobało mi się to wszystko?

— Więc jak? — spytał, unosząc jedną brew. Wydawał się pewny mojej odpowiedzi.

Popatrzyłam jeszcze raz w kierunku Coltona. O wiele prościej byłoby pokręcić się wokół jego osoby, gdybym się zgodziła ale... nie mogłam tego zrobić. Chyba po raz pierwszy nie chciałam być egoistką. Dodatkowo zbyt lekkomyślne byłoby pakowanie się w paszcze lwa.

Zagadzając się, czułabym się jakbym zdradzała Vance'a.

— Możesz śnić dalej — odpowiedziałam. Na jego twarzy zasłużyłam chwilowe zaskoczenie. — Ale twoja przemowa była dosyć ładna.

— Nie wiesz w co się pakujesz. — Zabrzmiało jak ostrzeżenie.

— Być może. — Posłałam mu uroczy uśmieszek. — Ale jak już mówiłam: nie twój interes, Sharp.

— Nie odpuszczasz — zaśmiał się ochryple.

— To nie w moim stylu.

— Odpowiedz mi jeszcze na tylko jedno pytanie — zaczął, zaciekawiając mnie. — W czym jest lepszy?

— Od ciebie? — Prychnęłam, na co pokiwał głową. Może właśnie to go bolało. Czuł się gorszy. — Musiałabym zrobić serio dłuuugą listę — powiedziałam pewnie, wciskając na wargi cwany uśmieszek, który zirytował go jeszcze bardziej.

Szyderczy śmiech opuścił jego wargi i pokręcił głową wydaje mi się że udając rozbawionego. Być może właśnie rozgryzłam powód jego zachowania. Czuł się gorszy od Vance'a dlatego na każdym kroku próbował być od niego lepszy. Tylko czy stała za tym jakaś dłuższa historia? Czy to zwykła zazdrość?

— Jeszcze tego pożałujesz. — Z tymi słowami odszedł i zniknął w głębi pawilonu.

Stałam w miejscu chwile obserwując, a następnie z powrotem wyciągnęłam komórkę. W wybrałam numer Travisa. Odebrał po pięciu sekundach.

— Vivian? Gdzie jesteś? — odezwał się jako pierwszy.

— Tobie mogłabym zadać to samo pytanie — odpowiedziałam niemiło. — Pisałam do ciebie.

— Wybacz byłem... zajęty.

Aha. Nie no to spoko. Ja tak sobie rozmawiałam tylko z potencjalnym kryminalista co kumpluję się z gościem, którego szukamy. A i pisał do mnie jakiś koleś.

— Chryste, dobra — burknęłam podirytowana. — Po prostu przyjdź pod...

— O tu jesteś. — Dobiegł do mnie dźwięk z słuchawki i zza moich pleców, więc odwróciłam się w jego kierunku.

Złapałam się za boki, patrząc na szatyna z delikatnym zdenerwowaniem. Stał przede mną z poważnym wyrazem twarzy.

— Rozmawiałam z Ryderem — oznajmiłam, na co zmarszczył czoło. — I wiem gdzie jest Colton.

— Szybka jesteś — rzucił obojętnie.

Czy to nasza pierwsza kłótnia?

— Za to ty się ociągałeś — mruknęłam pod nosem, czego chyba nie usłyszał.

— Czego od ciebie chciał? — spytał podchodząc bliżej.

— Pogadać — odparłam lakonicznie.

Nie czułam potrzeby ze spowiadania się ze szczegółami. Nasza rozmowa akurat dotyczyła mnie, a bardziej Cartera.

— Za to ten drugi siedzi tam. — Wskazałam prawie niezauważalnie ruchem głowy. — Masz jakiś pomysł jak mam go stamtąd wywabić?

— Co ostatnim razem robiłaś jak cię zaczepił? — dopytał.

Ach, no tak. Nie streściłam mu ostatnim razem wszystkiego. Ale co miałam mu powiedzieć, że migdaliłam się z Vancem a ten typ jak najwiekszy zbok nas podglądał?

— No szłam. — Wywrócił oczami na moją odpowiedź. — Wpadłam na niego. Wcześniej rozmawiałam z Carterem.

— Mało pomocna informacja — stwierdził, na co tym razem ja przewróciłam oczyma.

Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie był mój. Albo nasz.
Złudna nadzieja, że myślałam iż się dogadamy. Zapowiadało się dobrze.

— Podszedł sam, więc teraz też sam przyjdzie.

Odwróciłam się i powędrowałam w stronę tłumu, który bawił się świetnie przy wydobywającej się z głośników Gasolinie.

— Co ty robisz? — powiedział gdzieś za mną, brzmiąc na rozdrażnionego.

— Idę tańczyć licząc, że do mnie przydrepta.

— Co? — wydukał jakby do niego nie dotarło.

— Gówno — fuknęłam, przystając w miejscu. No wkurwiłam się, nie powiem, że nie. — Nie masz lepszych idei. Dlatego korzystamy z mojej i liczmy na to, że wypali.

Spojrzał na mnie dużymi oczami.

Znalazłam się wśród tańczących ludzi. Muzyka obijała mi się o uszy tak samo jak radosne pijane okrzyki. Co prawda wolałam imprezy innego typu, ale ta też nie była najgorsza.

Wtopiłam się w tłum na początku tańcząc sama ze sobą. Wkrótce podeszła do mnie jakaś ładna ciemnoskóra dziewczyna i przyłączyła się do mnie. Chyba była dosyć mocno pijana. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ musiałam przyznać – po pierwsze była zajebiście piękna, a po drugie zbyt dobrze mi się z nią tańczyło. I mimo, że ja byłam trzeźwa to bawiłam się epicko. Otaczałyśmy ciało rękoma, wyginając się w rym lecącej piosenki. Znikąd poczułam na biodrach męskie dłonie, które pomału zaczęły zjeżdżać w dół. Odwróciłam się z niesmakiem w stronę mężczyzny i wytrzeszczyłam oczy widząc przed sobą typa co conajmniej po czterdziestce. Znacznie się odsunęłam na co zamruczał niezadowolony.

— Ej, nie uciekaj maleńka — rzekł głośniej, chcąc przekrzyczeć muzykę.

— Przykro mi proszę pana z całym szacunkiem, ale gustuje w młodszych — przyznałam kurewsko szczerze, ale chciałam jednocześnie brzmieć na miłą.

Sponiewierało mnie to, że wyglądał jak taki miły starszy pan. Ale przerażało mnie tez fakt, że mógł być moim ojcem. Odrażające.

— No weź, zabawimy się — wymruczał, zamierzając się do mnie przystawić, ale przeszkodziła mu ręka mojej nowej koleżanki. Już nie wyglądał miło.

Dziewczyna pchnęła go, przez co zatoczył się kilka kroków w tył i gdyby nie osoby za nim zapewnie by zaliczył glebę. Mężczyzna spojrzał na nią złowrogo.

— Nie powiedziała ci wyraźnie, zboku?! — wykrzyczała machając rękoma. — Zapraszam wypierdalać!

— Wy małe... — zaczął gotowy do ataku, ale nie skończył.

Nie skończył, ponieważ przerwał mu dźwięk strzału. Wzdrygnęłam się i zalękniona zaczęłam przedzierać wzorkiem szukając źródła dźwięku. Muzyka ucichła, tak samo jak wszelkie rozmowy. Tłum rozstąpił się niczym w jakimś pierdolonym filmie, a pomiędzy nim przeszedł równie pierdolony Colton Murei. W dłoni trzymał pieprzoną spluwę. Wszyscy patrzyli na niego w postrachu, odsuwając się na bezpieczną odległość. Dziewczyna z którą tańczyłam złapała mnie za rękę, próbując przesunąć mnie w bok, ale nie dała rady. Moje nogi przylgnęły do ziemi, a ja w osłupieniu przyglądałam się jego osobie.

Murei stanął pomiędzy mną, a przystawiającym się do mnie mężczyzną i popatrzył na niego z chorym uśmiechem. Plan zadziałał.

— Garry, jakiś problem? — zwrócił się do niego patetycznie.

— Ta mała szmata najpierw się do mnie przystawia, a później się do mnie rzuca! — zbulwersował się i wskazał na mnie.

— Dobre sobie — zakpiłam. — Co ty pieprzysz dziadku?

Już miał do mnie podejść, ale Murei powstrzymał go ruchem dłoni.

— Nawet gdyby była to prawda... — Popatrzył na mnie. — Ona jest nietykalna. Powinieneś to wiedzieć jeśli nie chcesz stracić zębów. — Uśmiechnął się szerzej i przeniósł spojrzenie na Garrego. — Bądź głowy.

Przełknął ślinę tak głośno, że nawet ja to usłyszałam.

Och, kurwa nietykalna? Nawet ja o tym nie wiedziałam. Zmarszczyłam brwi, bo w sumie szczerze to nie wiedziałam również czemu ani jak do tego doszło.

— Przez-przez kogo? — spytał ostrożnie Garry. Dziękuje, że mnie wyręczyłeś z pytaniem.

— Jest dziewczyną Cartera — odpowiedział, wypowiadając nazwisko chłopaka z niemal namacalną niechęcią.

Co? Ale że od kiedy?

Twarz Garry'ego pobladła. Nie zdziwiłabym się gdyby moja reakcja była taka sama.

— Przepraszam, że się wtrącę ale... — odezwałam się w końcu skonsternowana, zwracając na siebie uwagę w sumie to wszystkich wokół. — Co kurwa? Nietykalna?

Nie zamierzałam zaprzeczać, ponieważ czułam, że tylko to miano chroni mnie przed śmiercią w tak młodym wieku.

— Stara czemu się nie chwaliłaś? — szepnęła mi na ucho wcześniejsza dziewczyna, która była chyba naprawdę mocno pijana.

Puściłam mimo uszu jej pytanie.

— Bycie nietykalnym oznacza przynależność do jednej osoby — wyjaśniał Murei, patrząc na mnie z krzywym uśmiechem. Sam nie był z tego zadowolony. Widząc mój niezrozumiały wyraz twarzy dodał: — Bardzo mało wiesz o tym świecie — zaśmiał się nieprzyjemnie. — Każdy zawodnik, były czy obecny, ma przynależność wybrać jedną osobę, która wbrew wszystkiemu w tym mieście będzie dla innych niedostępna. Nikt nie będzie miał prawa jej tknąć. Wprost mówiąc będzie należeć do niego. — Zrobił pauzę. — Ty Vivian należysz do Cartera.

Czułam się jakbym była w jakimś pieprzonym filmie. Ktoś mógł decydować o czyimś losie? To chore.

— Jest tylko jeden problem Coltonie — wtrącił się Ryder, który pojawił się znikąd obok nas. Uśmiechał się przebiegle i skrzyżował ze mną spojrzenie. Za to mężczyzna popatrzył Sharpa marszcząc brwi. — Carter już ma osobę na której wykorzystał ten immunitet.

Nic nie rozumiałam. Colton wydawał się zaskoczony słowami chłopaka. Nawet taki ktoś jak on nie wiedział wszystkiego.

— Do prawdy? — zdziwił się. Zaraz jednak na jego wargach zawitał cwany uśmieszek, a w fiołkowych oczach zauważyłam błysk. Popatrzył prosto na mnie. — Vivian... przekaż mu w takim razie, że chciałabym się z nim spotkać. Mam propozycje nie do odrzucenia. — Klasnął w dłonie niezmiernie zadowolony z plany, który narodził mu się w głowie.

A mnie pomimo, że go nie poznałam – zdecydowanie się on nie podobał. Wyczuwałam jeszcze większe kłopoty.

Murei odszedł, a zaraz za nim Ryder, który posłał mi ostatni zwycięski uśmiech. Kurwa, to nie zapowiadało się dobrze. Ludzie zaczęli szeptać nie kryjąc tego, że obgadują właśnie zaistniałą sytuacje. Po kilku sekundach wszystko znów wróciło do tego co pare minut wcześniej. Muzyka ponownie zaczęła dudnić, osoby tańczyć, a ja stałam wśród analizując co dokładnie miało miejsce.

Opuściłam chmarę tłumu, ponieważ zrobiło mi się duszno. Poczułam czyjeś dłonie na barkach. Zatrzymały mnie w miejscu. Spojrzałam przed siebie spotykając się ze zmartwioną twarzą Travisa. Krótkie, brązowe włosy były delikatnie poczochrane.

— Nic ci nie jest? Widziałem wszystko — powiedział niespokojnie, na co pokiwałam głową, siląc się na uśmiech. — Udało ci się.

— Ta zajebiście mi poszło — sarknęłam nie do końca zachwycona.

Inaczej wyobrażałam sobie mój plan działania. Miał do mnie podejść, ja miałam poudawać, że chce go zbyć, a potem w koniec końców zgodzić się na pieprzony wypad z nim na który chciał zaprosić mnie ostatnim razem. A wyszło tak, że Vance po raz kolejny został w coś zamieszany i to z mojego powodu. Przynoszę tylko kłopoty.

— Przecież zwróciłaś jego uwagę. — Zmarszczył czoło, nie widząc mojego zapału.

— Travis... Czy wiesz o czym on mówił? Dlaczego wplątał w to jego?

Coś mignęło w niebieskich oczach szatyna. Wykrzywiło wargi w smętnym uśmiechu.

— Wracajmy. — Ale on nie odpowiedział. Nie odpowiedział na zadane pytanie. Choć oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że znał odpowiedz. — Pogadaj z Vancem. I powiedz mu o swojej pracy.

Westchnęłam. Przetarłam zmęczoną twarz dłonią. Traciłam siły do wszystkiego. Wzięłam na barki zbyt dużą presję, która powoli zaczęła mnie przygniatać.

— Wracajmy. — Było ostatnim słowem jakie zamieniłam z nim do końca powrotu do domu.

Pogubiłam się. Z każdym dniem coraz bardziej. Gubiłam się w własnych myślach i gubiłam się we własnych czynach. Bo biegnąc szybko przed siebie, żałośnie próbując uratować swój świat – gdzieś pomiędzy wspomnieniami i niewypowiedzianymi słowami – zgubiłam i siebie.

~*~

Przez ostatnie cztery dni starałam się unikać Cartera jak ognia. Sama nie wiem dlaczego. Może się bałam? Może nie chciałam go martwić? A może byłam po prostu głupia. Widziałam, że w końcu będę musiała mu powiedzieć, ale zbierałam się do tego cholernie długo.

Dobra, jednak zdecydowanie się bałam. Nie siedziałam w głowie Coltona. Obawiałam się tego o czym chciał z nim pogadać.

Środa okazała się dniem gdzie zebrałam swoje siły i podjechałam taksówką pod kamienice Vance'a. Nie poinformowałam go o mojej wizycie, dlaczego spodziewałam się jego zaskoczenia na twarzy, gdy otworzył mi drzwi kilka sekund później po tym jak zapukałam do drzwi.

Zmarszczył ciemne brwi, spoglądając na mnie brązowymi tęczówkami zdziwiony moim pojawieniem się. Włosy miał wilgotne, jakby niedawno wyszedł spod prysznica. Ubrany był w szare dresach i... Nie miał na sobie koszulki, przez co mój wzrok zatrzymał się chwile dłużej na jego nagiej, wyrzeźbionej klatce piersiowej i tatuażu motyla. Och, kurwa. Skarciłam się w myślach na moją chwilę słabości, unosząc wzrok.

Zauważył to jak się bezczelnie na niego gapiłam. Uśmiechnęłam się zakłopotana.

— Vivian? — odezwał się pierwszy.

— Nie, twój stary — sarknęłam wymijając go i wchodząc do mieszkania. Zaraz jednak odwróciłam się w jego stronę z szeroko otwartymi oczami. — O kurwa, przepraszam.

Ja pieprze.

On jednak zamiast zareagować negatywnie, po prostu się roześmiał. I to tak szczerze. No tego to się totalnie nie spodziewałam. Sama zaśmiałam się cicho i nieco nerwowo. Byłam delikatnie zażenowana swoimi głupimi żartami. Chociaż na codzień mnie śmieszyły.

— Jak zawsze w punkt, Steyn — odparł, delikatnie unosząc kąciki ust. Było mi kurewsko głupio, co chyba zauważył, bo zaraz dodał: — To stare dzieje, plus jak ty to mówisz to nawet zabawne. — Uniosłam brwi zaskoczona wyznaniem. Nawet...miło. To chyba nowy etap znajomości. — I zabawnie wyglądasz jak czujesz się zakłopotana.

Wyszedł do salonu, a ja zaraz za nim. Chociaż przez conajmniej piętnaście sekund stałam w miejscu zaskoczona jego komentarzem i patrzyłam na oddalające się plecy chłopaka.

Jak zawsze w mieszkaniu panował porządek. W telewizji leciał jakiś film. Wnętrze pokoju oświetlało świecące za dużymi oknami słońce. Nigdzie nie widziałam psa.

— Gdzie Ares?

— U Rosalie. Czym zasłużyłem sobie na twoją wizytę? — Oparł się o kuchenny blat, unosząc brew.

— A no... bo jest ten... sprawa — plątałam się. — Kurwa, nie wiem od czego zacząć.

Przyglądał mi się w konsternacji.

Chryste, nie wiedziałam, że to będzie takie trudne. Nagle zabrakło mi języka.

— Chcesz najpierw usłyszeć złą wiadomość czy bardziej złą? — spytałam.

Vance przewrócił oczami, łapiąc się za nasadę nosa, a następnie przymknął powieki.

— Co zrobiłaś?

— No ale czemu od razu, że ja! — oburzyłam się, siadając na kanapie. No trochę miał racje. — Gdy mówiłeś mi o mamie... Wtedy w Miami. — zaczęłam niepewnie. Utkwiłam wzrok w widoku za oknem, ale czułam na sobie jego palące spojrzenie. — Wspomniałeś o Vincencie. — Zrobiłam pauzę. — Odezwał się do mnie. — Postanowiłam być z nim szczera. Opowiedział o swoim ojcu. — Napisał mi list. — Wyciągnęłam go z torebki i położyłam na stole.

Podszedł i wziął do rąk kopertę w której znajdywał się list. W skupieniu i ściągniętymi brwiami wpatrywał się w cztery słowa wypisane na przodzie w języku łacińskim.

— Nie wiem co to znaczy. Miałam to przetłumaczyć, ale przez to wszystko... No nie wiem, wypadło mi z głowy — tłumaczyłam.

Rem tene, verba sequentur — przeczytał na głos. — Opanuj treść, a słowa same się znajdą — przetłumaczył.

— Znasz to? — zapytałam zaskoczona.

Popatrzył na mnie niepewnie, wahając się nad odpowiedzią.

— Mama uczyła mnie tych sentencji. — Zaczął rozpakowywać zawartość koperty i czytać list.

O jego mamie słyszałam tylko tyle co opowiadał mi w swoim rodzinnym domu za miastem. Ale teraz gdy wypowiedział te słowo kącik ust drgnął ku górze. Byłam ciekawa gdzie jest i czy... żyje, ale nie byłam na tyle wścibska i bezczelna by o to zapytać.

— Jak już wiesz tata miał problemy ze spłacaniem długu... — zaczęłam, gdy zauważyłam, że skończył czytać. Choć wciąż wgapiał się w kartkę papieru. — Stąd ten typ co mnie prześladował — dodałam nieco ciszej. — Potem dostałam odpowiedz, kolejny list. Tym razem z informacją o spotkaniu. Pojechałam spotkać się z Vincentem, ale zamiast niego był tam Landon. — Spuściłam wzrok. — Przedstawił się i wyjaśnił wszystko. Powiedział też, że dodatkowo za pomoc dostanę informacje o mamie i... — Poczułam się pusta. — To popieprzone, Vance.... Ja... Ja nawet nie powinnam ci tego mówić. Kazał, żeby zostało to po między nami, ale...

— Pieprzyć to — fuknął, siadając obok mnie czym mnie zdziwił.

Nasze twarze były naprzeciw siebie. Przeraziłam się widząc jego śmiertelnie poważną minę.

— Skoro jesteśmy szczerzy. — Westchnął ciężko, świdrując po mojej twarzy brązowymi oczami jak gdyby szukał czegoś co go zatrzyma. Ale tak się nie stało. — Wiedziałem, że dla niego pracujesz. Zauważyłem cię wtedy z Travisem jak od niego wychodziłaś. Tylko czekałem pieprzone dwa tygodnie aż sama mi o tym powiesz.

Teraz wszystko stało się jasne. To dlatego chciał ze mną iść wtedy na wyścigach, gdy powiedziałam, że idę przywitać się z kolegą. Zauważył go. Poznał Travisa. Wiedział od samego początku, ale dał mi wolną rękę.

— Vivian... — Złapał mnie dłońmi za policzki, co spowodowało mi dziwny ucisk w żołądku. — Bądź teraz ze mną szczera. — Powoli pokiwałam głową. — Potem opowiesz jakie są warunki waszej umowy. Ale najpierw przyznaj po co naprawdę tu przyszłaś. — Spojrzał mi głęboko w oczy w sposób nie dopisania. W sposób przez który mogłabym wyspowiadać się mu ze wszystkich swoich grzechów. I nie czułabym się z tym źle. Działo się ze mną coś cholernie niedobrego. — Wiem, że nie przyznałbyś się do gdybyś nie miała ku temu powodu.

Miał racje. Vance rozszyfrował mnie zbyt dobrze, podczas gdy ja nie mogłam wyczytać z niego nic.
I wtedy zapragnęłam poznać Vance'a Cartera.

Tępo wpatrywałam się w bruneta z gulą w gardle. Jego oczy mnie wciągały. Ta głębia gorzko-czekoladowych tęczówek wolała wręcz mnie, bym się w niej zatopiła.

— Colton Murei chce z tobą porozmawiać. Ma dla ciebie jakąś propozycje — wydukałam z siebie po kilku sekundach.

Vance zdjął ręce z moich policzków, przez co poczułam chłód w miejscu gdzie wcześniej dotykały mojej skóry. Przetarł twarz dłonią wyglądając na wykończonego.

— Kurwa mać — mruknął szpetnie, a następnie na mnie spojrzał. — Jak do tego tego doszło? — Ton jego głosu był łagodny, jakby bał się, że mnie przestraszy.

Spokojny Vance był dla mnie czymś nowym.

— W sobotę byłam na wyścigach. Z Travisem — dodałam by podkreślić, że chodziło o prace. — Jakiś typ zaczął się do mnie przystawiać. Przyszedł Colton. Powiedział, że jestem nietykalna. Na co Sharp, że ty wykorzystałeś już na kogoś swój immunitet i wtedy... — przerwałam, bo nie musiałam kończyć.

Zapadła cisza.

— Nie zrobił ci nic? — Było pierwszym co powiedział.

Pokręciłam głową. Zadawało mi się, że zobaczyłam w jego oczach ulgę.

— Nie. Vance ja naprawdę przepraszam. Nie chciałam żeby coś poszło na ciebie.

Bałam się, że zaraz zacznę płakać. Wtedy to w ogóle poczułabym się jak największe gówno na Ziemi.

Gwałtownie wypuścił z ust powietrze.

— Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina.

Otworzyłam szerzej oczy.

— Nie moja wina? Vance! To ja zgodziłam się na ten układ i to ja cie w to wplątałam. — Gestykulowałam rękoma. — Więc nie pieprz mi, że nie mam cie za co przepraszać.

A on w odpowiedzi tylko delikatnie się uśmiechnął. Kurwa, uśmiechnął się. Patrzyłam na niego jakby conajmniej wyrosły mu trzy głowy.

— Ktokolwiek decyduje o naszym losie jest pierdolonym idiotą, skoro zgotował komuś takiemu jak ty życie w tym syfie — powiedział cicho, patrząc gdzieś w bok. — Nie zasługujesz na to.

Jego słowa zbiły mnie całkowicie. Gdy patrzyłam na niego w istnym szoku wymalowanym na twarzy coś w moim podbrzuszu zaczęło trzepotać. Żołądek związał mi się w supeł. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Nie zasługuje na to?

Zaraz jednak spoważniał, a po uśmiechu nie został nawet cień. Jakby to co właśnie do mnie powiedział nie miało miejsca i nigdy się nie wydarzyło. I nie rozumiałam dlaczego zrobiło mi się przykro.
Nie, nie, nie. Vivian jest z tobą cholernie źle.

Vance mi się podobał, od początku, ale tylko i wyłącznie z zewnątrz. Był onieśmielająco przystojny, wysoki, dobrze zbudowany. Otaczał się jakąś dziwną aurą tajemniczości i wręcz niekontrolowanie chciało się zachłysnąć tą dawką nieprzewidywalnego.

No i wpisywał się w mój typ chłopaka.
Głównie dlatego.

Co tym bardziej nie stawało na przeszkodzie tego, że mogłam być zauroczona jego wyglądem. Tylko pieprzony problem leżał w tym, że chyba nie podobał mi się już tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie...

Ja pierdole, pojebało mnie.
Nie, on nie może mi się podobać.
Absolutnie nie ma takiej, kurwa, opcji.
Podobał mi się Vance pierdolony Carter.
O mój, kurwa, Boże.

Przy nim nawet w myślach klnełam jak szewc.

— Wiesz czego może od ciebie chcieć? — spytałam, przerywając niezręczna rozmowę w mojej głowie samej ze sobą.

— Nie — odpowiedział lakonicznie, wstając i udał się do kuchni. — Chcesz coś do picia?

Nic nie skazywało na to, że skłamał, ale coś podpowiadało mi iż właśnie to zrobił.
Odrzuciłam tą myśl na bok.

— Może być herbata.

Kiwnął głową i zabrał się do roboty.

— Zgodzisz się na spotkanie? — drążyłam.

— Nie wiem. — Podrapał się po nosie.

Nie powinien ryzykować. Dlatego chciałam wtrącić, żeby nie brał w tym udziału, ale wyprzedził mnie zmieniając temat:

— A teraz opowiadaj co kazał zrobić ci Landon — rozkazał pewny siebie, na co przewróciłam oczami.

Tryb dupka znowu się odpalił. Najwyraźniej nie chciał o tym rozmawiać.

— Colton mu coś ukradł, nie powiedział co. Co uważam za dziwne swoją drogą. — Skrzywiłam się. — Bo jak mam odebrać mu coś jak nawet nie wiem co.

Carter cicho parsknął. Spojrzałam na niego przez ramie. I o panie naprawdę zrobiło mi się gorąco jak schylał się wyciągając naczynia ze zmywarki. Musiał akurat nie mieć na sobie tej cholernej koszulki? Idealnie widziałam jak pracują mięśnie jego pleców. Nie powinnam się tak gapić, zaraz się obślinię.

— Powie dopiero jak w jakimś stopniu ci zaufa. Na razie nie ma pewności czy nie zrobisz go w chuja — wtrącił, prostując się i odwracając w moją stronę. Spojrzenie uniosłam na jego twarz, modląc się aby nie zauważył, że się lampiłam. — Landon jest pierdolnięty, ale nie głupi.

— No może masz racje — przyznałam. — Tak czy siak... powiedział, że Colton zwrócił na mnie uwagę więc będę do tej roli idealna. I poniekąd wnioski były słuszne. Pamiętasz jak... — Och, Chryste, weź się w garść. Masz zaraz osiemnaście lat, nie dziesięć. — Jak całowaliśmy się wtedy, w tym zaułku. — Skupił na mnie swoją uwagę. — Wyszedłeś pierwszy, ja zostałam. Potem wyszłam, wpadliśmy na siebie. Choć uważam, że zrobił to celowo.

— Dlaczego? — Zalał dwa kubki gorąca wodą.

— Bo to jest jakiś zbok, Carter. Serio ci mówię, on nas wtedy obserwował — gadałam nabuzowana, ciagle gestykulując. — W ogóle obserwował mnie chyba cały tamten wieczór. Ale dobra... — Jak zawsze opowiadając zbaczałam z głównego wątku. — Pytał się mnie czy jesteśmy razem. A ja że nie. A ten na to czy napewno nie, bo "chwile wcześniej wyglądało to inaczej".

— Nie skłamałaś? — zdziwił się, wydymając wargi.

Postawił na stoliku jedną herbatę i czarną kawę, siadając obok mnie. Ohyda. Jak on może to pić?

Dopiero teraz dotarł do mnie zapach męskiego żelu pod prysznic. O matulu.

— Nie. Nie wiem po co miałabym — odparłam szczerze, na co pokiwał głową.

Oparł się plecami o oparcie czarnej kanapy. Odchylił głowę do tylu patrząc w sufit. No tak, rozłóż mi się przed oczami jeszcze bardziej. Wyraźnie widziałam jego drgające jabłko Adama, przy każdym przełknięciu śliny. Mam paranoje czy on robi to celowo?

— Możemy już dziś o tym nie rozmawiać? — powiedziałam. — Jestem tym zmęczona. — Westchnęłam.

— Spoko. Oglądamy coś?

Brwi wystrzeliły mi do góry.

— Boże, ty chyba nie kłamałeś, że lubisz moje towarzystwo — wymamrotałam uśmiechając się pod nosem.

— Co? — Zmarszczył brwi.

Zaśmiałam się krótko, widząc jego delikatne zakłopotanie. Pamiętał, ale nie widział, że pamiętać będę ja.

— Powiedziałeś tak w Miami. Jak wróciłeś najebany i zjarany w trzy dupy.

— Chyba ci się coś pomyliło — Parsknął, chcąc udawać, że nic takiego nie miało miejsca.

Tym razem to ja chciałam pobawić się jego kosztem.
I podobało mi się to jak był zawstydzony. Nawet urocze. Tak, zdecydowanie to to.

— Och, bym zapomniała. — Wyszczerzyłam się szczerzej i uniosłam rękę, wystawiając palca wskazującego, udając, że coś sobie przypomniałam. — Powiedziałeś, że jestem ładna — droczyłam się dalej. Cudowną satysfakcję sprawiało mi oglądanie tego jak bardzo był zażenowany. — I...

Nie dokończyłam, ponieważ podniósł się nagle i znajdując się tuż obok mnie zakrył moje usta swoją dużą dłonią.

Nie potrafiłam pohamować uśmiechu, gdy tak na niego patrzyłam. Niby udawał wkurzonego, ale jednak nie umknęło mi jak kącik jego ust drgał, gdy Vance próbował zachować powagę. Przez ten nagły ruch wilgotne kosmyki czarnych włosów opadły mu lekko na czoło, delikatnie gdzieniegdzie przysłaniając oczy.

— Skończ — rozkazał stanowczo. Zmrużyłam oczy, a następnie przejechałam językiem po wewnętrznej części jego dłoni.

Uwolnił moje usta, znacznie się krzywiąc i wytarł rękę o spodnie, podczas gdy ja wybuchnęłam gromkim śmiechem. Popatrzył na mnie zdegustowany, ale tym razem uśmiech błąkający się na jego wargach go zdradzał.

— Jesteś obrzydliwa — rzucił, wracając na swoje poprzednie miejsce.

— A ty chujem. — Posłałam mu buziaka w powietrzu, na co wywrócił oczami. — Więc jesteśmy kwita.

— Wypraszam sobie. — Położył dłoń na klatce piersiowej. Popatrzyłam na niego łaskawie. Już miałam coś powiedzieć, ale mnie wyprzedził: — Nawet nie próbuj. Inaczej cofnę propozycje z oglądaniem — zagroził.

Parsknęłam cichym śmiechem, kręcąc głową, ale zaraz uniosłam ręce w geście obronnym.

— Pójdę się ubrać, a ty wybierz jakiś film. — Wstał z kanapy i zniknął za drzwiami swojej sypialni.

Chwyciłam za pilota. Odpaliłam Netflixa i zaczęłam szukać jakiś ciekawych tytułów.

Popołudnie spędzane na oglądaniu filmu z Vancem nie brzmiało najgorzej. Dziś nie był aż tak... wkurwiający. Plus jeśli teraz siedziałabym sama, we własnym pokoju – zapewnie złapałyby mnie natrętne myśli. A przy nim... nie było ich tak dużo. Co może w pewnym stopniu wykorzystywałam.

Nie znalazłam nic ciekawego z filmów, więc włączyłam Plotkarę. Chłopak wrócił do salonu ubrany w szarą bluzę pasującą do dresów i zmarszczył brwi patrząc na wybrany przeze mnie serial. Następnie przeniósł oczy na mnie.

— Serio? — mruknął, zajmując miejsce obok i rozłożył się wygodnie.

— Nie pierdol. Zajebisty serial. — Upiłam łyk herbaty. — Oglądałeś?

— Nie. I nie zamierzam. — Chciał zabrać mi pilota, ale szybko zareagowałam. — Vivian — ostrzegł.

— Siadaj na dupie i nie marudź. Gwarantuje, że ci się spodoba.

Przewrócił oczami nie mówiąc ani słowa. Uśmiechnęłam się triumfująco. Kliknęłam przycisk odtwórz i takim oto sposobem przez najbliższe dwie godziny oglądaliśmy kolejne odcinki.

Na początku nie wydawał się zachwycony, jakbym wręcz zmusiła go do oglądania i robił to z ogromną niechęcią. Po dłuższym czasie jednak na tyle zirytowały go zachowania bohaterów, że zaczął komentować ich na głos.

— Ta Black jest wkurwiająca — burknął, gdy na ekranie pojawiła się szatynka.

— Blair — poprawiłam ze śmiechem.

— Jeden pies.

— Ale co prawda to prawda. — Wcisnęłam do buzi garść popcornu, który zrobił w trakcie. — Potem jest lepiej.

— Rozumiem, że się już nie przyjaźnią... — Zaczął gestykulować ręką. Wciągnął się choć za żadne skarby się nie przyzna. — Ale kiedyś jednak to robiły. Dlatego zachowuje się arcychujowo robiąc jej takie gówna.

Pokiwałam głową zgadzając się z jego zdaniem.

— Potem się... — zaczęłam, ale uciszył mnie gestem dłoni.

— Nie spoileruj! — wrzasnął, powodując mój śmiech i wrócił do oglądania.

Przyglądałam mu się, gdy w mojej głowie narodził się pomysł, aby w końcu spytać o coś co chodziło po niej od dłuższego czasu.

— Vance... Mogę o coś spytać? — Popatrzył na mnie kątem oka, delikatnie obkręcając głowę.

— Hm?

Sorka Rafe.

— Rafe przyznał mi się dlaczego się wtedy ścigałeś — wyznałam, powodując, że w końcu na mnie spojrzał.

Tylko, że on nie wydawał się zaskoczony. Uniósł kącik ust. Chyba nawet zadowolony z tego, że wiedziałam.

— I co? — Jego głos brzmiał na lekko rozbawiony.

— No i to, że nie powinieneś czegoś robić, bo ktoś powiedział o mnie coś złego. To było niebezpieczne. Więc moje pytanie brzmi: dlaczego to zrobiłeś?

— Znasz odpowiedź, więc czemu pytasz? I czyżbyś się o mnie martwiła, Steyn? — zapytał zadziornie, na co przewróciłam oczami.

— Chryste, jaki ty jesteś głupi! — Bezradnie wzruszyłam rękoma.

— Ale to ty się o mnie martwisz — wytknął, znacząco poruszając brwiami.

Miałam ochotę go uderzyć. Więc to zrobiłam. Wkurzona zdzieliłam go w ramie, co skomentował cichym rechotem. O Boże, jak on mnie denerwował.

— Nie martwię się — zaprzeczyłam, zaplatając ręce na piersi. — Po prostu mówię, że to było durne.

— Tak, tak — rzucił wymijająco. — Dlatego właśnie starasz mi się zrobić o to wykład? — Nie ukrywał tego jaka pewność siebie od niego biła.

— Wkurwiasz mnie — przyznałam, zadzierając głowę.

— Bo mam racje, ale nie chcesz tego powiedzieć na głos? Vivi? — Zaakcentował ostatnie słowo, szczerząc się głupkowato.

Popatrzyłam na bruneta jak na idiotę. Po raz drugi słyszę od niego te idiotyczne przezwisko.

— Pierdol się, Vanci. — Uśmiechnęłam się cukierkowo.

Odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w dużą plazmę. Przegrałam tą potyczkę, co sprawiało mu niezmierną satysfakcję. Śmiech tego kretyna rozniósł się po ścianach.

Zacisnęłam mocniej szczękę, bo niewiele mi brakowało, aby naprawdę mu wyjebać. Tak po przyjacielsku.

— Nawet mi się podoba. — Czułam jak patrzy na mnie wielce zadowolony z tego, że mnie zirytował. — Vanci.

— To chujowo. Bo nie miało — burknęłam, nie odwracając wzroku od Plotkary. Akurat Blair kłóciła się z Sereną.

Usłyszałam dźwięk pstryknięcia. Spojrzałam na Cartera morderczo. Trzymał w dłoni swojego szarego Iphone'a, którego aparat wycelowany był prosto na mnie. Szczerzył się do mnie, ukazując białe zęby niezmiernie zadowolony.

— Robisz zdjęcia do fap folderu? — Uniosłam brew.

— Być może. — Poruszył zabawnie brwiami. Uderzę go. — Zabawnie wyglądałaś — zarechotał przyglądając się fotografii.

Zirytowana przewróciłam oczami. Traciłam siły. Ale jednocześnie starałam się zamalować uśmiech cisnący się na moje wargi. Och panie wybacz, chyba traciłam również zmysły.

— Zostaw sobie na pamiątkę — wymamrotałam. — Kolejnego nie będzie.

I tak spędziłam resztę dnia. Dogryzając sobie z cholernym chłopakiem do którego miałam dziwną słabość i oglądając serial, który obejrzała prawie połowa populacji Ameryki. Nie myślałam o przytłaczających mnie sprawach. W mojej głowie panowała rozkoszna pustka. Przy nim zaczynałam czuć się... wolna. To popieprzone, ale i wyzwalające.

Pomyślałam nawet przez sekundę, że mogłabym tak spędzać z nim czas częściej. Śmiejąc się, rzucając głupie wyzwiska i tak po prostu z nim. Bo z Vancem wszystko było jakieś prostsze.

~*~

Kolejne dni mijały spokojnie. Żadnych niechcianych wiadomości i problemów. Pierwszy raz od dłuższego czasu było po prostu spokojnie. Martwiło mnie jedynie to czy Ashley zgłosi sprawę na policję bądź do dyrektora. Co prawda mogłabym mieć to z głowy gdybym pozwoliła działać w tej sprawie... pewnej osobie. Ale wolałam już męczyć się z tym niż czyjąś traumą kogoś spowodowaną przeze mnie.

Nadszedł kolejny weekend. Nie miałam na niego większych planów. Choć Herman napomknął, że reszta wpadła na pomysł aby udać się do jakiegoś klubu. Nie byłam na to zbyt chętna, ponieważ ubiegły tydzień zmęczył mnie ilością testów. A szczególnie poprawą testu z matematyki. Obawiałam się najgorszego. Pół nocy nie spałam martwiąc się, że go nie zaliczę co mogło poskutkować tym, że serio tego nie zrobiłam.

Nadeszła sobota, a z mojego snu wybudził mnie dzwoniący budzik o godzinie dwunastej. Dosyć długo pospalam, ale zasługiwałam na to.

Zwlekłam się na parter w piżamie i potarganych włosach, leniwie przecierając wciąż zmęczone oczy. Słońce wlatywało przez okna, tworząc przyjemny dla oka widok. Choć nieco mnie raziło. Poszłam do kuchni nalać sobie szklankę soku. Telewizor w salonie grał, pewnie tata popijał sobie w nim popołudniową kawę.

Zabrałam się przy okazji za robienie kanapek. 

— Vivian? — Głos ojca dobiegł do moich uszu.

— Nie, babcia Florence — sarknęłam, biorąc gryza swojego niezdrowego śniadania.

Kanapki z nutellą nie były idealnym posiłkiem na śniadanie, ale za to jakim dobrym.

— Bardzo zabawne. — Słyszałam kroki, a zaraz Alec stanął na wejściu pomieszczenia. — Będę jechał do sklepu chcesz coś?

Popatrzyłam na mężczyznę, wciąż opychając się jedzeniem. Ubrany był w codzienne ubrania. Uśmiechał się miło, przyglądając się moim kanarkom, a następnie cicho się zaśmiał.

— Możesz dokupić Nutelle bo się skończyła — oznajmiłam z pełną buzią. — O i chrupki też mi kup. Te co zawsze. Mam dziś na nie cholerną ochotę.

Pomimo, że miałam do niego uraz, to wciąż był moim tatą. Nie mogłam udawać, że tak nie jest. Zbyt długo zwlekałam z rozmową z nim. Zaczęłam się obawiać, że już w ogóle jej nie zacznę. Było coraz ciężej.

— Okres masz? — Uniósł brew, a następnie poszedł wsadzić kubek po kawie do zmywarki.

— Dopiero za tydzień.

Kiwnął głową.

— Za tydzień znowu będę musiał wyjechać. Tym razem akurat trzy dni. Pojadę w piątek i wrócę w niedziele — poinformował, prostując się.

— Znowu? — dopytałam zaciekawiona.

Rzadko kiedy wyjeżdżał w sprawach służbowych, a tym bardziej w tak krótkim czasie.

— Taak... — Westchnął. — Muszę pomóc kancelarii w Miami z pewną rozprawą. Przy okazji jak znajdę czas to odwiedzę tego durnia — zaśmiał się, mając na myśli Jadena. — Dobra. To tylko Nutella i chrupki? — zapytał z uśmiechem zmieniając temat i wyminął mnie, przystając przy wyjściu z kuchni.

— Hm... Możesz kupić jeszcze pianki — odparłam po chwili zastanowienia, posyłając mu przepiękny uśmiech.

Pokręcił głową rozbawiony i zaraz wyszedł z domu. Po skończeniu śniadania udałam się do swojego pokoju. Odpaliłam Ricka i Mortiego na Netflixie, kładąc się wygodnie na łóżku i przykrywając kołdrą. Gdy raz w mieszkaniu Vance'a zauważyłam jak ogląda ten serial, nabrałam ochoty na obejrzenie go po raz czwarty.

Tak minęły mi kolejne godziny. W pewnym momencie zaczął niesamowicie boleć mnie brzuch, więc udałam się do łazienki. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że dostałam okresu. Żyć nie umierać. Nałykałam się przeciwbólowych, a następnie obolała wróciłam do łóżka. W międzyczasie tata wrócił z moimi towarami, więc większość dnia spędziłam w łóżku obżerając się śmieciowym żarciem oraz oglądając Netflixa od czasu do czasu zwijając się z bólu.

Żartowałam mówiąc, że ten tydzień był spokojny.
Ni chuja nie był jeśli musiałam akurat teraz dostać miesiączki. Życie mnie nienawidziło.

Chwyciłam do dłoni telefon, gdy rozbrzmiał dźwięk powiadomienia. Dopiero zorientowałam się, że za oknem panowała już ciemność, a mój pokój oświetlało tylko światło telewizora.

Destiny: Noah tu jest

Zmarszczyłam brwi. Mój były chłopak jednak był w mieście.

Vivian: w klubie?

Destiny: Ta, podszedł do mnie
Destiny: i zaczął o ciebie pytać ale go zbyłam

Vivian: tego mi jeszcze brakowało

Nie martwiałam się tym zbytnio, jednak nieco mnie to niepokoiło. Co prawda miał tutaj swoich znajomych, ale nie było go tu przynajmniej rok. Więc co sprawiło, że nagle postanowił ich odwiedzić?

Kolejny dźwięk wydobył się z mojej komórki. Pisnęłam jak wariatka zobaczywszy informacje z elektronicznego dziennika szkolnego.

— O mój Boże! Jestem geniuszem!— wrzeszczałam szczęśliwa, widząc jak na mnie pozytywną ocenę.

Zaliczyłam pierdolony test z matmy. Tuż to przecież było cudowne i prawie niewykonalne w moim przypadku!

Nawet nie myślałam co robię, gdy wybrałam numer Vance'a i nacisnęłam słuchawkę. Byłam w zbyt wielkim szoku. Po krótkim czasie odebrał przychodzące połączenie.

— Zaliczyłam! Zaliczyłam na pieprzone C! — niemal wykrzyczałam do telefonu szczerząc się jak głupia.

Nie zawracałam uwagi na to że pewnie bawi się w klubie i ma w poważaniu moje zaliczenie. I jeszcze bardziej pewnie zaskoczy go mój telefon. Czułam potrzebę poinformowania go o tym.

— Jezu, nie piszcz tak — zajęczał, a mi dane było usłyszeć ten niski, zachrypnięty głos. Zaraz za nim rozbrzmiał delikatny, prawie niesłyszalny
śmiech, przez który mój uśmiech stał się
jeszcze większy. — Test?

— Tak! — Kiwałam energicznie głową niczym popieprzona. Odczuwałam zbyt duży
samozachwyt. — Wiem, że cię to pewnie nie
obchodzi. Ale... Chryte... — Wzięłam głęboki oddech. — Bez ciebie bym tego nie zrobiła. Dziękuję.

Nie dziękowałam tylko za to. Pomimo, że tego nie podkreśliłam.

Przez chwilę milczał. Słyszałam tylko różne dźwięki w tle, które utwierdzały mnie, że wciąż musiał być w pobliżu imprezy. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk zaciągania się papierosem. Musiał wyjść na zewnątrz.

— Masz czas? — spytał, co zbiło mnie z tropu.

— Co? — zaśmiałam się.

— Wiem, że Destiny mówiła, że masz okres, ale... Nie chcesz się przejść na nie wiem... spacer? — Chyba pierwszy raz słyszałam w jego głosie niepewność.

— Jesteś pijany? — zadrwiłam nieco, unosząc brwi.

Ton jego głosu tego nie zdradzał, ale ta propozycja nie była w jego... naturalnym stylu.

— Tylko odrobinkę. — Westchnął. — Zresztą, dobra niewa...

Byłam szczerze zaskoczona, ale cholernie podobała mi się wizja spędzenia z nim czasu. Chciał wyrwać się z imprezy tylko po to, aby pójść ze mną na spacer. Znając życie pewnie chciał po prostu porozmawiać, ale mój chory mózg zdecydowanie pomyślał coś innego, bo żołądek zaczął robić dziwne piruety.

— Nie! — uniosłam się niespodziewanie, gdy chciał już cofnąć swoje słowa. — Nie, spoko, mogę wyjść — poprawiłam się, odchrząkując.

Było ze mną źle. Zdecydowanie źle na mnie wpływał. Wyglądałam jak siedem nieszczęść i tak też się czułam. I właśnie zamierzałam wyjść z domu.

— Okej. Złapie taksówkę i możemy spotkać się tam gdzie zawsze — odpowiedział już znacznie pewniejszy siebie. Tam gdzie zawsze. — Ubierz się ciepło. Trochę pizga — rozkazał rodzicielsko, na co się zaśmiałam.

— Jasne, tato — zakpiłam rozłączając się i wstając z łóżka.

Podeszłam do szafy, a następnie ubrałam się w grubą czarną bluzę z kapturem i szare dresy. Zaczęłam rozczesywać włosy przy lusterku, przy okazji oceniając swój wygląd. Miałam ochotę się przeżegnać widząc swoją twarz. Byłam cholernie blada, miałam ogromne wory pod oczami, a nie miałam zamiaru się malować. I jeszcze zauważyłam, że wyskoczył mi mały wyprysk na nosie. Spojrzałam w górę modląc się o cierpliwość do samej siebie. Hormony mi buzowały i najchętniej właśnie bym się popłakała widząc siebie w tak opłakanym stanie. Choć być może przesadzałam.

Chciałam poinformować tatę o swoim wyjściu, ale ku mojemu szczęściu on smacznie spał w swoim pokoju. Nie miałam zamiaru go wzbudzać, a pewnie i tak bym nie była zdolna do zrobienia tego. Miał sen jak z kamienia.

Przed wyjściem założyłam na siebie jeszcze czarny płaszcz, który absolutnie nie pasował do mojego obecnego ubioru. Jednak postawiłam posłuchać Vance'a i ubrać się ciepło, nie zwracając uwagi na to jak będę wyglądać.

Idealnie gdy puściłam wnętrze domu, a następnie teren podwórka zauważyłam jak taksówka zatrzymuje się na przystanku niedaleko. Ulicę oświetlał latarnie, dlatego w miarę dobrze widziałam jak drzwi pojazdu się otwierają. Stojąc w miejscu obserwowałam jak z wnętrza wysiadł Carter, delikatnie chwiejnym krokiem. Podał taksówkarzowi odpowiednią sumę, a ten zaraz odjechał po opustoszałej drodze.

Chłopak odwrócił się z zamiarem odnalezienia mnie wzorkiem. Gdy już to zrobił, chciał udać się w moim kierunku, ale... no właśnie. Chciał.

Jakimś cudem omsknęła mu się noga i runął tyłkiem na ziemię wymawiając przy tym masę przekleństw. Mój rechot rozniósł się chyba aż dwie przecznice dalej. Szybkim krokiem – wciąż kwicząc z tego czego byłam świadkiem – znalazłam się przy nim. Leżał plecami na chodniku ukrywając twarz w dłoniach. Przyglądałam mu się z góry z ogromnym bananem na ustach.

— "Tylko odrobinkę", tak? — zaśmiałam się, wypominając jego słowa.

Kącik ust Vance'a lekko drgnął ku górze. Odsłonił twarz, a brązowe tęczówki zderzyły się z moimi, gdy patrzył tak na mnie z dołu.

— Urozmaiciłeś mi tym dzień — stwierdziłam z uśmiechem, podając mu dłoń. — A teraz wstawaj, bo jeszcze wilka dostaniesz.

Przewrócił oczami. Podał mi dłoń, a ja pomogłam mu się podnieść.

— Brzmisz jak moja babka świętej pamięci. — Skrzywił się, otrzepując czarną bluzę i jeansy. — Udawajmy, że to nigdy się nie wydarzyło. — Popatrzył na mnie znacząco.

— Wybacz. — Wydęłam wargi. — Będę to wspominać do zasranej śmieci. Żałuj, że nie widziałeś tego moimi oczami. To było jak w slowmo — parsknęłam, ścierając niewidzialną łezkę z policzka.

Pokręcił zrezygnowany głową, ale pomimo to się uśmiechnął.

Może Maeve miała rację. W dziwny sposób powodowałam uśmiech na jego twarzy. I nie rozumiałam dlaczego.

Zauważyłam, że nawet jak próbował stać prosto to gibał się na boki. Był chyba bardziej w stanie nietrzeźwości niż sądziłam chwilę wcześniej.

— Jakim cudem mówisz tak wyraźnie jak twój stan wskazuje totalnie coś innego? — Parsknęłam, przyglądając mu się.

— Czysty talent. — Ukłonił się teatralnie, na co pokręciłam z rozbawieniem głową.

— Napewno chcesz iść na ten spacer? — dopytałam, bo nie byłam już pewna czy to dobry pomysł. Było cholernie zimno, przez wiejący wiatr, a jego ubiór nie był stosowny do tej pogody. — Zamarzniesz.

— Daj spokój. Mi ciepło. — Machnął olewająco ręka.

Wpadłam na pewien pomysł. Nie wiedziałam czy był najlepszy, ale byłam pewna, że Vance'a po naszym spacerze by się pochorował. Plus był dosyć mocno pijany, mógłby zaliczyć kolejną glebę. Dlatego niewiele myśląc powiedziałam:

— Możemy pójść do mnie.

Spojrzał na mnie w niezrozumieniu, ścigając brwi. Ja sama chyba również nie widziałam co robię.

— Nie masz nikogo w domu? — zdziwił się.

— Jest tata, ale śpi. Więc nic go nie wybudzi. — Wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic. — Tylko musimy być w miarę cicho.

— Steyn czy ty właśnie zapraszasz mnie do siebie? — zadrwił, zaplatając ręce na piersi. — Przełom.

— Zaraz to cofnę — zagroziłam, wskazując na niego palcem.

Poszliśmy naprawdę powolnym krokiem w stronę mojego domu, ponieważ bałam się, że Carter zaraz wywinie orła po raz drugi, a nie chciałam go zbierać z ziemi. W końcu stanęliśmy przed drzwiami i spojrzałam na niego z powagą.

— A teraz masz być cicho jak mysz pod miotłą — nakazałam.

Grzecznie pokiwał głową. Pociągnęłam za klamkę i weszliśmy do środka. Na szczęście nie wydawaliśmy żadnych głośnych odgłosów. Zdjęłam płaszcz, a następnie poprowadziłam nas na górę, prosto do mojego pokoju. Brunet przez ten cały czas rozgląda się po wnętrzu mojego domu. Przystanął na środku i zaczął przyglądać się ścianom ozdobionym zdjęciami i rysunkami, gdy cicho zamykałam drzwi na klucz.

Podążyłam za jego spojrzeniem. Całą uwagę skupił na fotografii przedstawiającej moją mamę wraz z tatą. Siedzieli na moście zapatrzeni w siebie jak w obrazek. Nawet nie wiem czemu nigdy go nie zdjęłam.

— Ładne — skomentował. — Ty je robiłaś?

— Tak. Podobnie jak większość tutaj — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Kiedyś uwielbiałam je robić. Fotografowanie było czymś co sprawiało mi radość i dzięki temu mogłam zachować wspomnienia na dłużej. Trzymać je przy sobie, jakby te chwile nigdy nie uleciały.

Uśmiechnęłam się smętnie.

— Już tego nie robisz? — Poczułam na sobie jego brązowe tęczówki.

— Nie. — Pokręciłam głową.

— Dlaczego? — dopytał, wydając się tym naprawdę zainteresowany.

Wzruszyłam ramionami, ciągle przyglądając się obrazkowi moich rodziców. Byli wtedy tak szczęśliwie zakochani.

— Pewnego dnia... straciło to dla mnie sens. — Zaczęłam przegryzać wnętrze policzka. — Mama zniknęła, a to ona nauczyła mnie kochać aparat i gwiazdy. Więc gdy ona straciła dla mnie sens... One wraz z nią.

Usiadłam na łóżku i uniosłam głowę. Spotkałam się z jego intensywnym wzrokiem, który z nieodgadnionym wyrazem świdrował moją twarzy.

— Moja mama powiedziała mi raz, że nie powinniśmy poświęcać tego na czym nam zależało dla kogoś kto nigdy na nas nie zasługiwał — odparł spokojnie, a następnie w kilku krokach poszedł do łóżka.

Wspiął się na nie, a zaraz usiadł opierając się plecami o ścianę. Zmieniłam pozycję tak, że teraz siedziałam do niego bokiem, a nie tyłem. Przez kilka chwil zastanawiałam się nad tymi słowami. Wiem, że oczywiście były one prawdą, ale ja chyba tak nie potrafiłam. Zbyt bardzo kojarzyło mi się to z mamą.

Pochłaniałam przyjemną cisze, która nastała między nami. Nie sądziłam, że tak spędzę dzisiejszy wieczór. Z Vancem u boku i do tego w swoim pokoju. Było to dziwne, ale i... dobre.

— A to? — spytał.

— Hm? — Popatrzyłam na niego. Wskazywał na zdjęcie wiszące nad łóżkiem.

— Gdzie je robiłaś?

Spojrzałam na nie. Przedstawiało mnie wraz z Hermanem przy zachodzącym słońcu i szczerzących się do aparatu. Uśmiechnęłam się melancholijnie.

— Cztery lata temu w Clewinston. Byłam z Hermanem w domku jego dziadków nad tamtejszym jeziorem — odpowiedziałam, wspominając sobie tamten moment.

— Długo się znacie? Ty i Price. — Przeniosłam na niego wzrok.

Patrzył na mnie, a ja myślałam o tym co siedziało w jego głowie. Dlaczego wyszedł z imprezy i chciał się ze mną spotkać. Dlaczego akurat ze mną.

Chyba pierwszy raz prowadziliśmy tak swobodną rozmowę. Cieszyłam się w środku jak dziecko. Pytał mnie o to, bo go to interesowało. Pytał, bo chciał coś o mnie wiedzieć. Może wcale nie chodziło już tylko to, że miał przy mnie być, ponieważ ktoś go o to poprosił. Może nadzwyczajnej w świecie chciał mnie poznać. To powodowało, że dziwnie przyjemne uczucie ciepła rozlewające się wewnątrz mojego ciała.

— Od podstawówki. A wy jak się poznaliście? Herman tylko mówił, że znacie się jeszcze za czasów jego dzieciństwa, ale nigdy wcześniej o tobie nie wspomniał.

Poprawił się w miejscu i zassał dolną wargę zastanawiając się.

— Odkąd pamiętam rodzice przyjaźnili się ze starszymi Maeve, więc i my złapaliśmy dobry kontakt za dzieciaka — opowiadał, nie odrywając ode mnie wzroku. — Mieszkała dwa domy od posiadłości Price'ów. Była bardzo... energetycznym i towarzyskim dzieckiem w porównaniu do mnie. Często bawiła się z innymi dzieciakami na placu zabaw. Raz pociągnęła mnie tam ze sobą i... Tak właśnie poznałem Price'a. — Uśmiechnął się lekko i złożył dłonie. — A potem jakoś się pociągnęło. Nie ma tutaj zbyt zachwycającej historii.

— To zabawne — zaśmiałam się sama do siebie.

— Co takiego? — Ścignął brwi z delikatnym uśmiechem.

— No wiesz... Wszyscy tak naprawdę mieszkaliśmy w tym mieście od zawsze, a nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. No nie licząc ciebie, Maeve i Hermana — wyjaśniłam. — Wbrew pozorom to zabawne.

— No w sumie gdyby tak na to spojrzeć... — przyznał. — Może minęliśmy się kiedyś w sklepie, nie zwracając na siebie uwagi.

— Albo na spacerze — dodałam.

— Albo na spacerze — powtórzył powoli.

Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka sekund, które dla mnie trwały conajmniej godziny. Podziwiałam jego przystojną twarz, która zaczęła już zdradzać oznaki zmęczenia. Nie dziwiło mnie to. Zbliżała się godzina jedenasta. Ja pewnie też nie wyglądałam najlepiej.

Niestety musiałam przerwać tą piękną chwilę. Uleciała ona w momencie, gdy nagle załaskotało mnie w nosie, a ja kichnęłam tak głośno jakby ktoś słoniowi nadepnął na trąbę. Aż mną wstrząsło.

Vance parsknął cichym śmiechem. Zgromiłam go spojrzeniem. Nie moja wina, że tak kicham.

— Na zdrowie — zarechotał. — Uroczo kichasz — zadrwił z tym swoim głupim uśmieszkiem.

— Spierdalaj — mruknęłam, wstając z łóżka na proste nogi, ale przed tym posłałam mu sztuczny uśmiech.

Zachciało mi się siku, dlatego udałam się do łazienki. Niezmiernie cieszyło mnie to, że miałam swoją własną. Szybko załatwiłam swoją potrzebę i wróciłam do pokoju. O mało nie dostałam zawału, gdy zauważyłam Vance'a stojącego przy mojej biblioteczce trzymając w ręku Corrupt Penelope Douglas. Wydał wargi zaczynając czytać opis na jej tyle.

O nie. Zostaw Michaela Christa.

— Ten przystojny, seksowny i absolutnie przerażający były... — zaczął czytać głębokim tonem, utrzymując poważny wyraz.

Na szczęście w porę podeszłam do niego i w oka mgnieniu z zażenowaniem wymalowanym na twarzy wyrwałam mu książkę z rąk. Schowałam ją za plecami i gniewnie zmrużyłam oczy. Zajebiście się przy tym bawił, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

— Chciałem to skończyć... — zajęczał niezadowolony.

Stałam na tyle blisko, że od razu intensywniej poczułam jego zapach. Teraz to zdecydowanie zamiast zapaść się pod ziemię prawie na nią upadłam.

— Nie ma. Jebanej. Opcji. — powiedziałam stanowczo — Zostawić cię tylko na moment — wymamrotałam dokładając lekturę na miejsce.

— To miałaś na myśli mówiąc, że masz bujną wyobraźnię bo czytasz książki? — droczył się, siadając na łóżko. — Zaczęło mnie teraz zastanawiać jakie rzeczy kryją się w twojej głowie. — Zrobił przestraszoną minę.

Odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam na niego z politowaniem i pokręciłam głową.

— Po pierwsze jesteś idiotą. — Wskazałam na niego palcem. — A po drugie — zaczęłam podchodząc do biurka. — Nie potrafił byś sobie tego zwizualizować — stwierdziłam śmiało, siadając na fotelu naprzeciw bruneta.

— Może masz rację. Ja nie jestem tak napalony żeby czytać porno na papierze — stwierdził błyskotliwie.

— Nie jestem napalona. — Mój głos niefortunnie stał się piskliwy, dlatego odchrząknęłam. — Po prostu... — Lekko uniosłam kąciki ust. — Nie zrozumiesz.

Popatrzył na mnie wyzywająco, przez co parsknęłam.

— Nie zrozumiem? — Uniósł brew, a ja pokiwałam głową. — Więc mi wytłumacz.

— Czytanie tego podbudowuje mnie mentalnie. — Wydęłam wargi starając się nie zaśmiać. — Mogę sobie wyobrażać, że to właśnie ja sypiam z turbo gorącym gościem — zarechotałam pół żartem, pół serio. — W prawdziwym świecie mogę tylko marzyć — zapłakałam żartobliwie, ścierając z kącika oczka niewidzialną łezkę.

No ale kto czytając smuty nie wyobrażał sobie tego w taki sposób? No chyba, że to tylko ja tak robiłam, co oznaczało, że chłopak mógł miał rację.

— Marzenia mogą się spełniać — powiedział ze cwaniackim uśmieszkiem, patrząc na mnie znacząco.

Posłałam mu pełne politowania spojrzenie, choć przyznam... Vance był o wiele lepszy od typów z tych książek które czytałam. A wizja zrobienia tego z nim witała do mojej głowy zbyt często. Chryste, chyba naprawdę byłam napalona. Kurwa, powinnam się udać do kościoła. Najlepiej na spowiedź.

— Masz za wysokie ego, kolego — stwierdziłam z przekąsem. — I definitywnie zbyt brudne myśli jak na to, że siedzimy w tym pokoju we dwoje. Sami.

— Nie mów, że masz coś przeciwko — odparł pewny siebie i zbliżył swoją głowę na kilka centymetrów.

Czy miałam coś przeciwko? Kurwa, oczywiście, że nie.

Musiałam tylko zachować resztki godności i szacunku do samej siebie. Dlatego taka sytuacja nie miała racji bytu. Jak już wspominałam – hormony mi buzowały. To wszystko było ich winą, no i Cartera. W tym przypadku to on był jakiś wyraźnie niewyżyty, a alkohol odbił mu się na umyśle.

Jednakże jego wypowiedź wprowadziła mnie w delikatne zakłopotanie, albo coś w ten deseń. Sama nie wiem. Mimo, że siedziałam to moje nogi się uginały, a coś w podbrzuszu zaczęło podejrzliwie łaskotać.

Matko jedyna, miałam dość samej siebie. I po cholerę ja się zgodziłam z nim widzieć. Działałam na swoją niekorzyść. On na moją zresztą też. Czemu musiał zawsze wyglądać tak idealnie i bić od siebie ta arogancją? Nie polepszało to mojej sytuacji.

— I kto tutaj jest napalony — wytknęłam ze śmiechem, w zasadzie celowo unikając odpowiedzi.

— Ciężko nie być, gdy siedzisz obok — wymamrotał przewracając oczami i wracając do poprzedniej pozycji.

Otworzyłam szczerzej oczy. Poczułam jak na moje policzki zalewa rumieniec. Och, kurwa?

Przepraszam bardzo, a co to ma znaczyć? — Parsknęłam, zakładając ręce na piersi. — Sugerujesz, że podniecają cie menele?

No tak się właśnie dziś prezentowałam. Trzeba być szczerym.

— Jeśli tak to przedstawiasz... To owszem. Podniecają mnie menele — zaśmiał się, przymykając powieki i przecierając twarz.

Sama się zaśmiałam z tej idiotycznej wymiany zdań. To było dziwne. Swobodnie rozmawialiśmy o seksie i właściwie może to nie byłoby dziwne, gdyby nie dotyczył on naszej dwójki.

Może nie przeszkadzało mi to, ponieważ pięknie połechtało to moje ego. Podobałam mu się wizualnie. Nie powiem, że było mi to obojętne.

Jezu, popadałam w Carteromanie. Miałam tylko nadzieję, że w najbliższym czasie wynajdę na to lekarstwo.

— Powinieneś częściej pić. Chociaż wtedy jesteś szczery — przyznałam z uśmiechem, a on posłał mi niezadowolone spojrzenie. — No co?

— Nie jestem z tobą nie szczery. — Skrzywił się. — Po prostu nie mówię całej prawdy.

Ach, no tak.

— Na jedno wychodzi — zauważyłam.

— Nie, ponieważ to, że tego nie mówię nie oznacza, że nie chce — oznajmił jak dziecku.

— Czyli... — zaczęłam, niekoniecznie wiedząc czy dobrze zrozumiałam. — Chcesz mi powiedzieć, ale nie możesz?

— W większości przypadków tak. — Przytaknął.

— Mhm — mruknęłam. — Zagrajmy w dwanaście pytań.

Ściągnął brwi, nie wyglądając na zachwyconego moją propozycją.

— W co? — zapytał.

Wywróciłam oczami, poprawiając się na miejscu.

— No Boże. Nie grałeś w to nigdy? — Pokręcił głową, więc kontynuowałam: — No to ja zadaje tobie sześć pytań, a ty mi. Na zmianę.

Popatrzył na mnie jak na niedorozwinięte dziecko, które właśnie zaproponowało mu idiotyczną zabawę.

— Ale po co? — Nie dawał za wygraną.

Czemu zawsze musiał być taki trudny?

— Bo jesteś w moim domu, w moim pokoju i siedzisz na moim łóżku, a ja prawie nic o tobie nie wiem — powiedziałam zdeterminowana, gdy westchnął, wiedziałam już, że wygrałam. Uśmiechnęłam się zwycięsko. — Więc ja zacznę. Jaki jest twój ulubiony kolor?

— Serio? — zakpił, ale widząc moje miażdżące spojrzenie chyba postanowił mnie więcej nie irytować. — Nie wiem... Chyba zielony.

— Oo mój też!

Vance popatrzył na mnie gniewnie.

— Ale czy ty możesz się nie odzywać? To miało być moje pytanie — oburzył się, przez co się cicho zaśmiałam.

— No dobra, dobra. Już będę milczeć. — Uniosłam ręce w geście obronnym.

— Kiedy masz urodziny? — zadał pytanie.

— Szesnastego kwietnia. A ty?

— Dziesiąty czerwca — odpowiedział.

Szybko wyciągnęłam telefon i udawałam, że coś wpisuje w przeglądarkę.

— Ugh bliźnięta — skomentowałam z udawanym niesmakiem.

— Jesteś zodiakarą? — zadrwił, a ja wciąż wlepiałam wzrok w wyświetlacz. — Ja to nie wierzę w takie bzdury. Może jeszcze chodzisz do wróżki żeby się dowie...

— O, nie jesteśmy kompatybilni — dodałam poważnie, choć tak naprawdę nie miałam pojęcia.

Właściwie to przeglądałam instagrama.

— Jak to byk i bliźnięta nie są kompatybilni?! — uniósł się, zabierając mi z ręki telefon.

Gdy zorientował się, że tak naprawdę nie czytałam żadnego artykułu o znakach zodiaku, a tylko łkałam cisnąć z niego bekę, spojrzał na mnie złowrogo. Zacisnęłam usta w wąską linię hamując śmiech.

— Jak na pana "Ja to nie wierzę w takie bzdury" to zadziwiająco szybko ogarnąłeś, że jestem spod znaku byka. — Parsknęłam, odzyskując swojego Iphone'a.

Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie zamilkł, wyraźnie niezachwycony tym, że nie potrafił się wykaraskać.

— Nate się tym interesuje — bąknął, udając niezainteresowanego i położył się plecami na materac.

— Tak tak. A ty tylko pomagałeś mu się rozwijać w tej pasji — rzuciłam ze śmiechem.

— Steyn, prosisz się o wpierdol — zagroził niby poważnie, ale w tonie można było wyczuć rozbawienie.

— Nie strasz, nie strasz, bo się ze... — nawet nie dokończyłam.

  Nie dokończyłam ponieważ w ułamku sekundy Vance znalazł się tuż przede mną. Nawet nie zdążyłam zareagować, gdy chwycił mnie po bokach i rzucił na łóżko niczym szmacianą lalkę. Nachylił się nade mną, wciąż stojąc, a na wargach malował mu się diabelski uśmieszek. Zacisnęłam wargi, przyglądając się jego przystojnej twarzy lekko zestresowana czekając na jego kolejny ruch.

  I chryste panie, chyba wolałabym żeby naprawdę dał mi w mordę. Ten idiota zaczął mnie łaskotać. Jego palce na mojej talii zaczęły wywoływać we mnie bliżej nieokreślone konwulsje. Chcąc nie chcąc zaczęłam się śmiać, rękoma starając się jakoś przed nim uratować. Bez skutku. Carter zawinął nade mną i chwycił jedną ręką za oba moje nadgarstki, przyszpilając je do materaca.

— Nie! Boże, Vance! Proszę cię przestań! — błagałam pomiędzy atakami śmiechu, ale on wciąż nie przestawał mnie łaskotać.

— Zabawny dobór słów, nie uważasz? — droczył się z cwaniackim uśmieszkiem.

— Vance, serio, zaraz obudzę tatę! — zarechotałam, ale byłam w stu procentach poważna. — Zrobię wszystko tylko przestań.... przestań mnie łaskotać!

  W końcu zaprzestał. Delikatnie przekręcił głowę w obok. W brązowych oczach zamigotała niebezpieczna iskierka. Stąpałam po cienkiej granicy, ale nie miałam zamiaru się wycofywać .

— Wszystko? — Kącik ust drgnął mu ku górze.

  Zassałam dolną wargę i pokiwałam głową. Uwolnił moje nadgarstki. Oparł swoje dłonie na materacu po moich bokach.

  Nie mogłam myśleć trzeźwo, gdy wdychałam ten zapach perfum, papierosów i wanilii. Gdy on był na tyle blisko, że nasze twarze dzieliło może pięć centymetrów. Wszystko we mnie wrzało.

— Pocałuj mnie — wychrypiał niemal mnie o to prosząc.

  O cholera. Reszki zdrowego rozsądku przez kilka sekund dawały o sobie znać. Naprawdę. Ale gdy spojrzałam w ciemne czekoladowe oczy, które wpatrywały się w moje wręcz błagając o zgodę – odeszły w zapomnienie. Tak samo jak wszystkie inne zmartwienia. Dobra, yolo.

  Gdyby widział proces myślowy zachodzący w mojej głowie, najpewniej wyszedłby z mojego domu szybciej niż do niego wszedł.

   Zarzuciłam ręce na jego kark i przyciągnęłam go do siebie złączając nasze usta. Nie musiałam czekać aż Vance odda pocałunek. Zrobił to od razu. Zalała mnie fala gorąca. Panie, jak ja tego pragnęłam.

   Chłopak odwrócił nas tak, że teraz ja zawisłam nad nim. Poprawiłam się, odrywając się na moment od malinowych warg i usiadłam okrakiem na jego biodrach. Patrzył na mnie z dołu, jak gdybym była w tej chwili centrum całego wszechświata i uśmiechał się zadziornie. Mogłabym przysiąc, że chciałabym aby patrzył tak na mnie przez całą wieczność.

   Odgarnęłam splątane włosy do tyłu i nachyliłam się nad nim ponownie złączając nasze usta. Dłoń Vance'a wylądowała na moim biodrze, delikatnie je ściskając, a druga powędrowała w moje włosy. Całowaliśmy się brutalnie. Nie śmiałam nawet na chwilę przerwać naszych pieszczot. Było mi zbyt dobrze. Zjechałam pocałunkami na żuchwę, zostawiając mokre ślady przy akompaniamencie jego cichych pomrukiwań, które działały na mnie jeszcze bardziej pobudzająco. Ręce chłopaka zaczęły wędrować pod moją bluzę. Dokładnie badały każdy zakamarek mojej nagiej skóry wprowadzając mnie tym w większy zachwyt.

Uniosłam się do siadu, przez co popatrzył na mnie zaciekawiony. Uśmiechnęłam się zalotnie, a następnie sięgnęłam za materiał jego bluzy. Zrozumiał co chciałam zrobić. Umocnił uścisk na moich plecach, również się podnosząc. Celowo powierciłam się w miejscu, czując wybrzuszenie w jego spodniach. Zaczerpnął zachłannie powietrza. Widząc mój usatysfakcjonowany wyraz twarzy przewrócił oczami i bezlitośnie wpił się w moje wargi, delikatnie je pogryzając. Sięgnęłam ponownie za materiał jego bluzy i pociągnęłam go do góry. Chłopak bez słowa się ode mnie oderwał, a następnie pomógł pozbyć mi się zbędnej części garderoby. Moim oczom ukazała się jego naga, wyrzeźbiona klatka piersiową i tatuaż motyla. Pewnie pchnęłam go do tyłu. Ponownie wylądował plecami na łóżku, a ja zaczęłam składać mokre pocałunki na jego szyi, błądząc rękoma po jego nagim torsie.

— Nawet nie masz pojęcia co ty ze mną robisz — wymruczał, gdy zaczęłam podgryzać i zasysać skórę.

I vice versa.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zakończyłam swoje arcydzieło i podmuchałam w nie, przez co pojawiała mu się gęsią skórka. Automatycznie podkulił podbródek. Odsunęłam się odrobię spoglądając na jego twarz. Miał przymknięte oczy, a usta zaciśnięte. Musiał wyczuć, że się mu przyglądam.

— Masz łaskotki? — spytałam z cichym śmiechem. Mój głos był zachrypnięty.

Otworzył oczy, patrząc na mnie spod długich rzęs. Jego źrenice były powiększone.

— Tylko jak mi chuchasz — odparł, wydając się zażenowany.

— Uroczo — powiedziałam i ponownie podmuchałam w jego szyję, na co zareagował tak samo.

Rozbawiona jego reakcja złożyłam krótki pocałunek na jego ustach. Dłonie Vance'a spoczęły na moich pośladkach ściskając je. Jęknęłam cicho w jego wargi i poczułam jak się uśmiecha. Powoli zjeżdżałam pocałunkami na jego klatkę piersiową. Zaczęłam delikatnie muskać językiem tusz pod jego skórą, na co mocniej ścinał mój pośladek. Zaraz jednak jego dłonie zaczęły zahaczać o materiał mojej bluzy, po chwili zupełnie się jej pozbywając. Zostałam przy nim w samym czarnym koronkowym staniku i szarych dresach. Nie czułam dyskomfortu, wręcz przeciwnie. Czułam się przy nim swobodnie, jakby to nie była pierwsza taka sytuacja.'

— Impreza bez ciebie była nudna — wychrypiał zmieniając naszą pozycję.

Teraz to on zawisnął nad moim pół nagim ciałem.

— Potrzebowałeś mojego towarzystwa? — drażniłam się z nim.

— Cholernie. — Przywarł do moich warg, nie pozwalając na kolejne słowa chcące się z nich wydobyć.

Zaplotłam nogi na jego biodrach, mocniej go do siebie przyciągając. Chciałam go całego. W ubraniach czy bez. Chciałam go humorzastego, rozkapryszonego czy aroganckiego. Chciałam całego Vance'a już nie tylko w aspekcie cielesnym. Stało się to czego najbardziej się obawiałam. Poczułam do niego coś silniejszego, ale już się tego nie bałam. Pogodziłam się z rzeczywistością.

Tym razem on zaczął podgryzać rozgrzaną skórę mojej szyi, zostawiajac na niej conajmniej trzy widoczne ślady. Pojękiwałam cicho z przyjemności jaką mi dawał, pragnąc więcej. Zaczął składać pocałunki na odkrytych obojczykach delikatnie skubiąc je zębami. Gorące dreszcze zaczęły przebiegać wzdłuż mojego kręgosłupa. Schodził coraz niżej, łapiąc w dłoń moją jedną pierś wciąż okrytą biustonoszem. Wplatałam palce w jego czarne włosy, ciągając za ich końcówki.

Nie potrafiłam już wytrzymać podniecenia powoli rozsadzającego mnie od środka, dlatego szokując samą siebie chwyciłam rękoma za jego policzki. Przyciągnęłam go do siebie, zachłannie wbijając się w malinowe wargi, a następnie zaczęłam błądzić dłońmi po jego ciele dobierając się do rozporka. Nie sprzeciwiał się, ale mój ruch musiał go zdziwić ponieważ na moment się zawahał. Zaraz jednak uśmiechnął się w moje usta i pozwolił mi działać.

Gdy tylko już miałam zacząć go rozpinać – przypomniałam sobie jeden bardzo istotny fakt.

— Kurwa, przecież mam okres — wysapałam kurewsko zawiedziona.

Vance oderwał ode mnie usta i popatrzył na mnie. Oboje ciężko dyszeliśmy, a nasze klatki piersiowe co chwilę szybko unosiły się i opadały. Jego oczy niemal płonęły od narastającego podniecenia.
Ale oczywiście chuj bombki strzelił.
Pierdolony okres. Ja jebie.

A właściwe to właśnie nie jebie.

— Kurwa — wydyszał, przymykając powieki.

— Ja to z życiu mam szczęście — sarknęłam, chowając twarz w dłoniach.

Boże, tylko nie becz. Tylko nie becz.
Oczy mi się zaszkliły, dlatego nie miałam zamiaru ich odkrywać. Zostawię swoje zażenowanie samej sobie.

Poczułam jak składa krótki pocałunek na moich wargach, a następnie się odsuwa. Kompletnie zdziwiona jego gestem zmarszczyłam brwi. Prędzej bym się spodziewała, że będzie zły.

— Jak nie ten raz to następny — powiedział spokojnie niskim głosem, gdzieś obok mnie.

Odsłoniłam twarz, a następnie podparłam się na łokciach. Spojrzałam na Vance'a, który siedział obok mnie wciąż pozbawiony górnej części ubioru i przyglądał mi się zgryzając dolną wargę.

— Co ty taki pewny, że będzie następny? — spytałam, unosząc zadziornie jedną brew.

— Bo prawie zaczęłaś płakać, że ten nam nie wyszedł — odpowiedział pewnie.

Kurwa. No i tu mnie miał.

Co prawda, chciałam płakać wyłącznie dlatego, że miałam wahania nastrojów. Normalnie bym tego nie zrobiła. Bo normalnie to właśnie dawałabym mu dupy.

Zacisnęłam usta w wąską linię, patrząc gdzieś przed siebie. Wciąż miałam ciężki oddech, bo cholera. Byliśmy naprawdę blisko od przespania się ze sobą, a ja wciąż czułam frustrujące już podniecenie. Gdyby nie ten okres...

— Vance? — zaczęłam nabierając odwagi.

— Tak?

— Zostaniesz na noc? — Spojrzałam na chłopaka.

Zdziwiłam tym pytaniem jego tak samo jak samą siebie.

Nie wiedziałam czy to był dobry ruch, ale... kurwa. Właśnie prawie uprawialiśmy seks. Miałam go odesłać z kwitkiem do domu? A może powinnam? Przecież dla niego to mogła być tylko przelotna zabawa i nic nieznaczącego. Cholera, nie miałam pojęcia.

Im dłużej nie odpowiadał tym bardziej zaczynałam sądzić, że to zły pomysł. Nie potrafiłam nic wyczytać z jego mimiki.  A on tylko na mnie patrzył, niczym posąg.

— Znaczy wiesz... — Chciałam już zacząć się tłumaczyć, ale mi przerwał.

— A twój tata? — Ścignął brwi.

Jednak chciał zostać?

— Zazwyczaj nie wchodzi mi z buta do pokoju, a gdy znikniesz rano to raczej się nie zorientuje — odpowiedziałam niepewnie, wzruszając ramionami.

— To spoko — zgodził się, unosząc kącik ust.

— To spoko — powtórzyłam, hamując cisnący się na moje wargi szeroki uśmiech.

Podniosłam się w końcu z łóżka, bo miałam już dość prezentowania mi się w samym staniku. Co za dużo to nie zdrowo. Nie przesadzajmy z komfortem.

Podeszłam do szafy, ciągle czując na sobie jego baczne spojrzenie. Celowo wyjęłam z niej koszulkę Vance'a, którą zwędziłam mu, gdy spałam u niego w mieszkaniu i założyłam ją na siebie. Była na tyle długa, że nie krępowałam się gdy pozbywałam się dolnej części garderoby, a zaraz ubrałam szorty.

— Ładnie wyglądasz w moich ubraniach — skomentował, więc odwróciłam się w jego stronę z błyskotliwym uśmieszkiem.

— Ładnemu we wszystkim ładnie — odparłam skromnie, wzruszając ramieniem.

Pokręcił z rozbawieniem głową.

— Chcesz coś do spania? — spytałam.

— Wątpię, że miałabyś coś w moim rozmiarze — stwierdził od razu.

— Racja — przyznałam, zgryzając wnętrze policzka.

Podeszłam do biurka, gdzie zapaliłam lampkę nocną, a następnie zagasiłam światło. Vance w tym czasie pozbył się dresów i został w samych czarnych bokserkach. Naprawdę trudno było nie zawiesić oka nawet na moment.

Oboje stanęliśmy przed łóżkiem, w sumie z niewiadomego powodu. Popatrzyłam na bruneta, który w tym samym czasie popatrzył na mnie.

— Śpię od ściany — powiedzieliśmy w tym samym czasie.

Zmrużyłam gniewnie oczy.

— Nie, nie. Jesteś w moim domu, więc ja będę tam spać — zapewniłam.

— Ale ja jestem twoim gościem. Sama mnie tu zaprosiłaś — odbił piłeczkę i zanim zdążyłam zareagować wspiął się na łóżko.

Ułożył się wygodnie na MOIM miejscu i wyszczerzył się zadowolony.

— I właśnie zaczynam tego żałować — wymamrotałam, przewracając oczami. — Jednak cię nienawidzę — burknęłam, zajmując materac z brzegu.

Przykryłam się kołdrą, celowo zabierając mu jej większość. Kątem oka widziałam jak patrzy na mnie wzorkiem typu "poważnie?", ale zignorowałam to. Sięgnęłam po pilota i odpaliłam Netflixa. Zaczęłam szukać jakiegoś dobrego tytułu, a w tym czasie chłopak szperał coś na swoim telefonie.

— Byk i bliźnięta serio nie są kompatybilni — odezwał się po jakimś czasie.

Zmarszczyłam brwi przenosząc na niego wzrok.

— No zobacz. — Przysunął mi swój telefon bliżej twarzy.

Miał odpalony jakiś artykuł o znakach zodiaku. I ten człowiek miał naprawdę dwadzieścia jeden lat? I to ten człowiek uchodzi za groźnego?

— Byk i Bliźnięta mają problemy z porozumieniem. Na dłuższą metę rzadko żyją w zgodzie. Często się kłócą, przy czym żadne nie chce ustąpić — czytałam na głos. Spojrzałam na niego rozbawiona. Kiwnął głową bym kontynuowała. — Byk z powodu wrodzonego uporu, a Bliźnięta unoszą się dumą i nadal nie potrafią hamować swojej narwanej osobowości — dokończyłam.

— Coś w tym jest — stwierdził poważnie, zabierając mi Iphone'a sprzed twarzy.

Boże, że ja żyje z takim człowiekiem.

— Idź ty już lepiej spać. — Parsknęłam cicho. — Może dobrze ci to zrobi.

Włączyłam Shreka.

— Mogę to oglądać wiecznie. — Ziewnął, szczelniej się przykrywając i zbliżył się do mnie.

— Vance, ty jesteś chory? — spytałam z powagą i popatrzyłam na niego kątem oka.

— A co ja znowu niby zrobiłem? — oburzył się z grymasem.

Czarne włosy na jego głowie były potargane, a głębokie cienie pod oczami tylko utwierdzały to jak późna godzina już była.

— Pytam poważnie, bo raz się zachowujesz jak milutki chłopak z osiedla co zawsze mówi "dzień dobry". — Wskazałam na niego ręką. — A raz jak typowy osiedlowy dres, który chce mu dać wpierdol.

— Pytasz mnie czy jestem chory psychicznie? — zaśmiał się.

— Tak. — Pokiwałam głową z delikatnym uśmiechem.

— Zostawię ci tą zagadkę do rozwikłania, pani psycholog. — Ostatnie dwa słowa wypowiedział przeciągając.

— Boże, zaprosiłam na noc psychopatę — jęknęłam z udawanym przestrachem, na co wbił mi palca w bok.

— Uważaj na słowa, bo możesz nie dożyć rana — zagroził, wciskając nos w poduszkę.

Zaśmiałam się bezgłośnie i utkwiłam wzrok w bajce.

— Dobranoc, Vivi — wymruczał w poduszkę.

Przewróciłam oczami na przezwisko, które chyba polubił. Ja nie za bardzo.

— Dobranoc, Vanci — odpowiedziałam przekornie.

Nie zmrużyłam oka, dopóki bajka nie odbiegła końca. Jednak ja wcale jej nie oglądałam. Rozmyślałam o śpiącym spokojnie obok mnie chłopaku, który zaczynał wywoływać we mnie coraz większe emocje, a był jedną wielką zagadką. Mogło być między nami dobrze, ale on wciąż miał swój powód kręcenia się wokół mnie. A ja go nie znałam.

Ale tej nocy nie chciałam zadręczać sobie tym głowy. Miałam go całego. Na te jedną noc. Bez żadnych masek. Rano wszystko mogło wrócić do punktu wyjścia.

________________

bozeee, ja nie wiem czy mi sie podoba ten rozdział. sadze ze nie jest napisany tak jak chciałam choć zawiera to co chciałam w nim zawrzeć, ale no trudno

prawie były seksy!! następnym razem moooze się uda

swoją drogą pisałam go mając gorączkę, nie biorę odpowiedzialności za tamtą wersję siebie, ale przepraszam jeśli są liczne błędy i to nie ma ładny i składu hshsh

jeszcze raz szczęśliwego nowego roku kochani!

zostawcie gwiazdkę!

do następnego cioci

Continue Reading

You'll Also Like

7.9K 280 18
Tom I trylogii Mafia
293K 5.7K 130
Witam w mojej pokręconej historii Hailie Monet i Adriena Santana. Wszystko dzieje się po 16 rozdziale diamentu. Nowe życie 22-letniej Hailie, pełne m...
163K 3.8K 28
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
12.4K 976 4
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...