Let The Light In

By ktokolwiekx

37K 1.5K 937

WCZEŚNIEJSZA NAZWA: It's not a coincidence ~ Rzuciłam mu wyzwanie. Więcej niż raz. Teraz moją jedyną nadzieją... More

Prolog
1. Początek końca.
2. Paskudne realia.
3. Kompleks niższości.
4. Seria niefortunnych zdarzeń.
5. Nieznany numer.
6. Przez chwilę było zabawnie.
7. Jestem twoim koszmarem.
8. Przez słowa, które wymówił.
9. Strach i obawa.
10. Moje wszystko.
11. Stworzony do uwielbienia.
OGŁOSZENIE: ZMIANA TYTUŁU
12. Degrengolada.
13. Potrzebowaliśmy tylko ciszy.
14. Cios ostateczny.
16. Efekt motyla.
17. Gra w udawanie.
18. Byliśmy tylko ludźmi.
19. Ukojenie i zazdrość.
20. Powinieneś częściej pić.
21. Perspektywa Vance'a Cartera.

15. Kilka głębokich wdechów i jazda.

391 21 28
By ktokolwiekx

Rozdział niesprawdzony wiec z góry przepraszam jeśli będą błędy.

Miłego czytania!

W moim życiu wiele przede mną ukrywano. Na wiele pytań nie znałam odpowiedzi. Wielu pytań nie zdałam. Niewiedza mnie dobijała. Większość nocy nie mogłam zmrużyć oka rozmyślając o słowach Vance'a. Chodziło o moje nazwisko. Chodziło o mamę, której nie widziałam przez trzy lata. Która zniknęła bez słowa. Wiedza oznaczała kontrole i władze, bez niej nie miałam żadnej z wymienionych.

Gdy obudziłam się w czwartkowy poranek, Vance'a musiał wstać przede mną i nie było go obok. Nie było jego ciepłej, dużej dłoni oplatającej moją talie ani spokojnego oddechu łaskoczącego moją skórę. Odetchnęłam z ulgą. To było cholernie niezręczne i nie na miejscu.

Poranek minął nam miło. Zjedliśmy śniadanie i do popołudnia oglądaliśmy durne reality show przy okazji sprzeczają się ze śmiechem o swoich faworytów.

Szlam na spotkanie z Jadenem. Nie zabrałam ze sobą przyjaciół kłamiąc im, że brat jest chory. Nie byłam z tego dumna. Ale przemyślałam sobie kilka spraw: Co jeśli on ich znał? Co jeśli wiedział kim jest Vance i w co się bawił? Czy powiedziałby tacie?

Ufałam mu, ale czy na tyle, aby przedstawić mu z kim się zadawałam? Według wysoko postawionych osób - z marginesem społecznym, według mnie - z wyjątkowymi ludźmi z niecodziennymi zainteresowaniami. Nie miałam zamiaru ich oceniać. Mieli swoje życie, własną bańkę, ja również. Ale bałam się co może pomyśleć Jaden, co może zrobić z tą informacją, jeśli okaże się, że wie kim są. Bałam się opinii innych, a raczej konsekwencji, które mogłyby z tego wyniknąć. Trochę to żałosne. Przecież sama nie cierpiałam, kiedy tata przywiązywał większą wagę do gadania ludzi niż tego co słuszne. Byłam okropna.

Dodatkowo potrzebowałam pogadać z bratem o naszej rodzinie. Myśli o niej nie dawały mi ostatnio spokoju. Stanęłam przed drzwiami jednego z mieszkań w niewielkiej kamienicy, do której podwiozła mnie taksówka. W Miami były one cholernie drogie. Zdażyło mi się być u Jadena z pięć razy, dlatego dobrze zapamiętałam miejsce zamieszkania.

Zapukałam w drewnianą powierzchnie, która po chwili się otworzyła, dzięki czemu ujrzałam przed sobą szatyna z szerokim uśmiechem.

— Cześć gnojku — przywitałam się z zaczepnym uśmieszkiem.

Brat poczochrał mnie po włosach, przez co na głowie zapanował mi jeszcze większy chaos.

Dziś moje włosy nie miały dobrego dnia, a grafik ich mycia został zaburzony. Jakim cudem potrafiły się przetłuścić w jeden dzień? W dodatku po wysuszeniu zrobiła się na nich jedna wielka szopa! Coś podejrzewałam, że mogłam wyglądać jak wściekły chomik, co wyjaśniało dlaczego ludzie na ulicy patrzyli ja mnie jak na kogoś opętanego. Bardzo żałosne z ich strony. Nie każdy miał dobry dzień!

Przez pierwsze piętnaście minut gadaliśmy o bzdetach, gdy przygotował nam kawę. Zasiedliśmy w końcu w niewielkim salonie, na brązowej kanapie. Jego mieszkanko było przytulne, nie duże, raczej w jaskrawych kolorach brązu. Na ścianach widniały różne plakaty zespołów, takie typowo nastolatkowe i jednocześnie studenckie klimaty panowały w jego czterech ścianach.

Zasiadliśmy przy wyspie kuchennej i próbowałam się przełamać, aby zapytać go o coś co cholernie mnie męczyło. Co prawda byłam osobą, która najpierw mówi potem myśli, ale teraz było wręcz przeciwnie. Coś się zmieniło. Zaczęłam uważać w większości na każdy swój ruch.

— Jaden... — zaczęłam niepewnie, przez co zaczął przyglądać mi się pytająco. — To trudny temat, ale... — Uśmiechnęłam się niezręcznie.

Pomimo, że mieliśmy to już za tobą to to wciąż nieprzyjemny temat do rozmowy. Nie lubiliśmy do tego wracać.

Wyraźna zmarszczka pojawiła się na jego czole. Otwierałam usta co chwile je zamykając. Chryste, nie wiedziałam od czego zacząć. On nagle jednak szeroko otworzył oczy jakby w niedowierzaniu. Teraz to ja nie miałam pojęcia o co mu chodzi.

— Jesteś w ciąży?! — krzyknął spanikowany.

Prawie się poplułam, a oczy wyszły mi z orbit. Żebym chociaż miała z kim. Jaden wyglądał jakby miał dostać zawał.

— Co?! Nie! — zaprzeczyłam niemal od razu. — Popieprzyło Cię? Skąd ten pomysł?

Wydał z siebie oddech pełen ulgi i złapał się za serce, jego twarz się rozluźniła. Z niedowierzaniem, że taki pomysł wpadł do jego głupiego łba wpatrywałam się w niego.

— No nie wiem! Ostatnio jak byłem w domu chodziłaś spięta, jakbyś miała kija w dupie — tłumaczył, gestykulując. Sam masz kija w dupie. Do tego ojebałaś ogórki z nutellą! Kto normalny tak robi?!

Przewróciłam oczami. Boże, byłam przed okresem. Natchnęło mnie na mieszanie smaków. Niestety nie smakowało to dobrze. Potem pobiegłam wymiotować. Nie polecam.

— Chryste, okres mi się zbliżał! Jakby to był pierwszy raz kiedy mieszam dziwne jedzenie — odpowiedziałam, jakby to było oczywiste. Dla mnie było.

Pokręcił głową z niedowierzaniem i cicho się zaśmiał z mojej głupoty. Czemu musiałam mieć rodzeństwo? I czemu musiał być nim Jaden?

— Dobra, mniejsza. Skoro już ustaliliśmy, że nie jesteś w ciąży tylko po prostu jębnięta. Choć to już wiem od urodzenia. — Wyszczerzył się, a ja wystawiłam mu środkowego palca. — To o czym chciałaś rozmawiać?

Już chyba wolałam rozmawiać o mojej nieistniejącej ciąży.

Westchnęłam przeciągłe. No to lecimy z koksem.

— Chciałam pogadać o mamie — powiedziałam wprost, zaciskając z nerwów palce na porcelanowym kubku.

Brat wydawał się tym zaskoczony i nieco zmieszany. W sumie nic dziwnego. Normalnie nie rozmawialiśmy na jej temat, jeśli nie było takiej potrzebny. Bez słowa czekał aż zacznę kontynuować.

— Wiem, zniknęła bez śladu i już to omawialiśmy, ale...  — Popatrzyłam na niego niepewnie. — Ostatnie dzieje się coś dziwnego. To może mieć związek z nią. I czuje, że tata nie powiedział nam całej prawdy. — Zatopiłam twarz w dłoniach.

Sama nie wiedziałam czy to co mówię ma w ogóle jakikolwiek sens. Czemu miałaby mieć z tym związek? To głupie i absurdalne. Miał problemy z narkotykami, problemy ze sobą. Nie kochała nas i zostawiła, tak po prostu. Przecież nie musiała mieć większego powodu, prawda? Te wszystkie myśli zostały spowodowane przez słowa Vance'a ostatniej nocy. Dlaczego miałabym mu wierzyć? Nie, nie tak powinno brzmieć to pytanie. Dlatego mu uwierzyłam? Mógł bełkotać głupoty, był pijany i zjarany. Pomimo to z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wierzyłam w jego słowa.

— Co próbujesz przez to powiedzieć? — spytał po chwili, jakby przez ostatnie sekundy dokładnie analizował moje słowa.

Uniósł brew, gdy na jego twarzy malowało się niezrozumienie.

— Sama nie wiem — jęknęłam z bezsilności. Musiałam mu powiedzieć cokolwiek, ale nie mogłam wydusić z siebie całej prawdy. Zaczęłam podgryzać dolną wargę. — Ktoś ostatnio się mnie uczepił i powiedział, że to przez nasze nazwisko, przez naszą mamę. Co jeśli to wszystko ma związek z tym co wydarzyło się wtedy tamtej nocy? — Mój głos się załamywał. — Ci faceci... Oni mieli broń. Co jeśli to nie było włamanie tylko chodziło o coś większego?

Jaden przetarł twarz dłońmi. Nie rozumiał mnie, widziałam to po nim.

— Vi, byliśmy dzieciakami. Możliwe, że wszystko wyolbrzymiasz przez to wszy...

— No właśnie, Jaden! Byliśmy dziećmi! — Nie dałam mu skoczyć podnosząc głos. Sama nie wiedziałam do czego dążyłam. — Może tak naprawdę pamietam wszystko co się wtedy stało? I wcale nie działa wtedy moja wyobraźnia? — wypowiadałam kolejne zdania coraz ciszej, brzmiąc nienaturalnie. Coś się we mnie łamało na same wspomnienia o tym przeklętym wieczorze. — Może serio nie kłamałam, gdy mówiłam, że widziałam już kiedyś tego gościa u nas w domu? Może wcale mi się to nie wydawało! Może mówiłam prawdę?

Dopiero zauważyłam, że obraz przede mną zaczął być średnio widoczny. Oczy zachodziły mi niekontrolowanymi łzami, a ciało delikatnie zaczynało się trząść. Nie widziałam jego reakcji, ale w głębi duszy czułam, że nie była ona taka jakbym chciała. Oddech miałam ciężki, załamywałam się przez głupie wspomnienia. I choć śniłam o nich zdecydowanie często, wypowiedzenie się o nich na głos bolało trzykrotnie mocniej. Czułam się jak wariatka. Jakbym była popsuta, coś ze mną nie tak.

Poczułam dłoń Jadena na swojej, mocno ją ścisnął.

— Nie zrozum mnie źle... — mruknął spokojnie, nie puszczając mojej ręki. Nie zapowiadało się to dobrze. — Miałaś czternaście lat, mogło to spowodować u ciebie traumę. Stąd takie myślenie. Spróbuj może pogadać o tym z psych...

Zaśmiałam się gorzko przerywając tym jego wypowiedź. Nie wierzył mi i naprawdę uważał mnie za wariatkę. I może nią byłam? Albo miałam racje, a on się mylił? Nie mogłam przecież uroić sobie tego wszystkiego.

— Jesteś na prawie, a nie psychologi, więc przestań pieprzyć i dawać mi złote rady — wysyczałam, zabierając swoją dłoń spod jego dotyku. Wstałam pośpiesznie z miejsca, zabierając swój telefon z blatu. — Kto jak kto, ale myślałam, że ty mnie zrozumiesz. — Prychnęłam z ironią, patrząc na niego przez ramie, gdy zmierzałam w kierunku wyjścia z mieszkania. — Dzięki za miłe spędzony czas, braciszku.

Ruszyłam prosto do drzwi.

— Vivian, poczekaj! — Usłyszałam jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi z głośnym hukiem.

— Co ja sobie głupia myślałam — Parsknęłam pod nosem.

Zbiegłam po klatce schodowej myśląc, gdzie się teraz udać. Z pewnością nie do domu, nie mogli zobaczyć mnie w takim stanie. Musiałam ochłonąć, odreagować.

Zauważyłam dwóch chłopaków niedaleko. Podbiegłam do nich z zapytaniem gdzie jest najbliższy bar. Potrzebowałam się napić. Na szczęście ich dwójka właśnie zmierzała do jednego, więc z udawanym uśmiechem ruszyłam tam razem z nimi. Byłam żałosna.

~*~

Było chyba około godziny drugiej kiedy taksówka podwiozła mnie na wynajęty przez nas parking. Chwiejnym krokiem pokonałam przeklęty piasek, chcąc dostać się do drzwi. Przez około trzy minuty szukałam w torebce klucza od domu. Upiłam się dosyć mocno, ale pomogło mi to ochłonąć. To najważniejsze.

Najciszej jak mogłam, czyli prawie wcale, ponieważ straciłam z szafki obok wejścia chyba jakiś wazon, weszłam do środka.

— Kurwa — wybełkotałam cicho, ale nie miałam zamiaru tego teraz sprzątać.

Na ślepo zaczęłam podążać w stronę schodów potykając się co chwilę o własne nogi albo cokolwiek innego. Nie chciałam zapalać światła, żeby ich nie pobudzić. Miałam nadzieje, że swoim wejściem smoka już tego nie zrobiłam. Nie wpadłam na pomysł wyciagnięcia z kieszeni telefonu i włączenia w nim latarki. Najostrożniej jak potrafiłam pokonałam stopnie drewnianych schodów. O dziwo się z nich nie spierdoliłam, choć było blisko. Po omacku doszłam do drzwi pokoju, którego dzieliłam z Vancem. Nie obchodziło mnie to, że on tam teraz będzie. Miałam ważniejsze problemy na głowie. Przewróciłam oczami.

Od razu rzuciła mi się w oczy jego zmęczona twarz, oświetlona słabym światłem z jego telefonu. Leżał na łóżku w swojej nocnej odsłonie, do połowy przykryty i spoglądał na mnie zaniepokojony. Wow, ludzkie odruchy się w nim obudziły. Szkoda, że akurat teraz.

— Gdzie byłaś? Martwili się o Ciebie — odezwał się pierwszy, gdy zmierzałam w stronę walizki. Ton jego głosu chyba pierwszy raz był tak kojący.

Wyjęłam z walizki swoją piżamę. W koniec końców się nie rozpakowałam i nie miałam zamiaru już tego robić. Nie opłacało się.

Oplułam jego pytanie. Odwróciłam się plecami i zdjęłam z siebie czarną bluzę. Nie obchodziło mnie, że zobaczy mnie w staniku. I tak od tylu prawie nic nie widział, a pokój był praktycznie nieoświetlony. Naciągnęłam na siebie szybko szarą, za dużą koszulkę, która sięgała mi do połowy ud i na koniec zrzuciłam resztę ubrań. Czułam to jak bacznie obserwuje każdy mój ruch, co trochę mnie peszyło. Nawet jeśli byłam pod sporym wpływem procentów. On po prostu tak działał.

Zajęłam materac po lewej stronie, bo oczywiście książę musiał znów zająć prawą. Pohamowałam się z przewróceniem oczami. Nie obdarowałam go spojrzeniem ani razu odkąd ruszyłam z zamiarem przebrania się. Na szczęście idąc do Jadena nie założyłam grama makijażu, przez co trochę dziwiło mnie to, że ludzie w barze stawili mi drinki, i dzięki temu nie musiałam się męczyć ze zmywaniem go. Kątem oka widziałam jak Vance wciąż taksuje mnie nieodgadnionym wzorkiem, gdy leżałam obok niego. Od razu poczułam ten znajomy zapach.

Przejechałam językiem po górnych zębach, patrząc przed siebie. Zaśmiałam się cicho, sama nie wiedziałam dokładnie co było tego powodem. Może absurd sytuacji? Albo nad zwyczajnie moje życie, które było tak komiczne?

— Przestaniesz mnie igno... — zaczął, ale sprawie mu przerwałam obracając głowę w jego stronę i zabierając głos.

— Czemu się mnie uczepiłeś? Jaki związek z tym ma moja matka? — spytałam bez owijania w bawełnę, śmiertelnie poważnym tonem.

Vance rozszerzył oczy i wydawał się totalnie zaskoczony moim pytaniem. Parsknęłam cierpko i zapaliłam lampkę.

— Nie pamiętasz... — odparłam z kpiną. — Spytałam się ciebie wczoraj o to dlaczego nie dajesz mi spokoju. Powiedziałeś, że to przez moje nazwisko i wypowiedziałeś imię mojej matki.

Definitywnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie umiejętnie starał się tuszować emocje, ale wciąż widziałam u niego zmieszanie. Tym razem to ja miałam nad nim przewagę. Zbyt dużo czasu spędziłam na analizowaniu jego twarzy, aby nie umieć z niej teraz nic wyczytać.

— Vivian, byłem pijany, pewnie pierdoliłem jakieś bzdury — oznajmił z powagą. I pewnie gdybym już trochę go nie znała to bym uwierzyła. Był pięknym kłamcą.

— Och, przestań pieprzyć. — Uniosłam kąciki ust.

Bawiła mnie ta sytuacja, a zdecydowanie nie powinna.

Spojrzałam na niego może nawet... błagalnie?

Pragnęłam by wyznał mi prawdę, którą tylko on był wstanie mi podarować. Byłam zdesperowana.

Jabłko Adama drygnęło mu, gdy przełykał głośniej ślinę. Nie potrafiłam stwierdzić co wyrażało jego spojrzenie, pozostawało zagadką.

Przez kilka sekund wpatrywałam się prosto w jego błyszczące, brązowe oczy, niemo prosząc i błagając, aby skończył trwający w mojej głowie chaos. Gdy puścił wzrok, wiedziałam już co się stało.

Vance się poddał. Nadszedł czas prawdy.

— Elizabeth Steyn wraz z moim ojcem... — zaczął niepewnie, a wyraz "ojciec" wypluł z siebie z jadem. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki. Wpatrywałam się w niego jak w piękny obrazek chcąc uchwycić z niego każdy szczegół i każde słowo. — Wolałbym, abyś nigdy się o tym nie dowiedziała, ale wiem, że jesteś zbyt wścibska i ciekawska. Wpakowałabyś się w jeszcze większe bagno węsząc i wtykając nos w nie swoje sprawy. — Uśmiechnął się krzywo, odwracając ode mnie spojrzenie. Zapewne miał racje. Czułam narastającą gule w gardle. — Mówiłem Ci już o Landonie. Pracuje on dla kogoś naprawdę ważnego, niebezpiecznego. Dla człowieka, który mógłby zgotować w twoim życiu piekło jednym poleceniem. Dla Vincenta. — Parsknął cierpko kręcąc głową.

Coś podpowiadało mi, że ta historia miała o wiele gorsze dno niż myślałam. I kurewsko gorsze zakończenie.

To wszystko brzmiało nierealnie. Jakby opowiadał mi głupią bajkę.

Oddychałam ciężko wsłuchując się w każde słowo wylatujące z jego ust. Koszmar stawał się realny.

— Nasi... rodzice, wpadli na zajebisty plan popierdolenia mu pieniędzy i jakby było mało to pięciu ton kokainy. — Uniósł kpiąco kącik ust.

Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę.
Pięciu ton kokainy?!

Ta historia nie dotyczyła tylko mnie. Dotyczyła również jego. Ta historia była nasza.

Zatrzymał się na chwilę i ponownie utkwił we mnie spojrzenie. Tym razem wyrażało więcej niż kiedykolwiek wcześniej byłam w stanie ujrzeć. Brązowe oczy były wypełnione goryczą, żalem i zawiścią, prawie z nich wypływały.

Zaczął przegryzać wewnętrzną część policzka, intensywnie nad czymś rozmyślając.

Vance pokazał mi wtedy jedną ze swoich twarzy, a miał ich skrycie wiele. Otworzył się choć nie musiał. Otworzył się, bo go o to bezdźwięcznie poprosiłam. Ta jedna rzecz przełamała lody pomiędzy nami.

Zmieniła coś nieodwracalnie. Zmieniła moje życie.

— To popieprzone... — zaśmiał się gorzko, nie spuszczając ze mnie wzroku. — Musimy ponosić konsekwencje za nie swoje grzechy. — Przez chwilę nie miałam pojęcia o czym mówi. — Twój ojciec każdego miesiąca spłaca pieniężnie dług u Vincenta. Każdego miesiąca od cholernych czterech lat. Ostatnio miał problem z uregulowaniem rachunku, dlatego jeden z ludzi Landona próbował Cię nastraszyć. Stąd te telefony i obserwowanie Cię.

Otworzyłam szeroko oczy oraz rozchyliłam wargi nie mogąc uwierzyć w te słowa. To wydawało się nierealne, absurdalne! Nie sprzeciwiłam się kiedy niekontrolowane łzy zaczęły spływać po moich policzkach i brodzie, aby następnie zacząć skapywać na białą pościel zostawiajac na niej mokre ślady.

Część mnie właśnie pękła. Pękła w momencie, gdy uderzyła we mnie prawda, którą uparcie chciałam poznać. Przyniosła ze sobą ulgę, ale oprócz niej przyszło również cierpienie i żal.

Vance patrzył na mnie z cholernym współczuciem. To nie był ten chłopak co na co dzień. Nie drwił ze mnie ani nie szydził. Nie rzucał teraz wrednymi tekstami. Był poważny i najzwyczajniej w świecie mi współczuł. Współczuł, ponieważ wiedział jak to jest.

— Przecież to jest niedorzeczne — wysapałam ledwo słyszalne, spuszczając wzrok na swoje drżące dłonie.

Miałam nadzieje, że ty tylko sen z którego się wybudzę. Ale to była pieprzona rzeczywistość.

— Jak twój ojciec spłaca dług? — spytałam po dłuższej chwili.

Spojrzałam na niego opuchniętymi od płaczu oczami.
Westchnął ciężko przymykając powieki. Za dużo pytań pojawiało się w mojej głowie, a ja nie miałam siły zadać ich wszystkich.

— Mój ojciec, Warren, nie żyje — odpowiedział beznamiętnie, jakby ta informacja była dla niego czymś normalnym. Pociągnęłam nosem. — Ja go spłacam. Myślisz, że w własnej woli prowadzę tak popierdolone życie? — Parsknął. — Myślisz, że również nie wolałbym prowadzić takiego idealnego życia jak ty? Bez trosk i większych zmartwień?

Uniósł kącik ust. Wyglądał jakby dla niego było już wszystko jedno. Był przyzwyczajony do takiego życia w przeciwieństwie do mnie.

Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi języka w buzi i nawet nie wiem co miałabym powiedzieć. To wszystko mnie przytłoczyło. Mój świat się zawalił.

— Spłacam dług za niego. Wcześniej przez wyścigi, teraz robię coś innego — odarł jak gdyby mówił o pogodzie.

I może właśnie wtedy mi zaufał. Powiedział mi coś czym mogłabym go pogrążyć, ale postanowił to zrobić. Chciałam zadać kolejne pytanie, natomiast mnie wyprzedził:

- Połóż się spać, Vivian. Odpocznij - powiedział tonem, który koił moją roztrzęsioną dusze. Pierwszy raz widziałam go w takim wydaniu. - Obiecuje, że odpowiem na każde pytanie, które padnie z twoich ust. Ale nie dzisiaj.

Tak pięknie kłamał.

Pokiwałam powoli głową i przetarłam łzę spływającą po moim policzku. Oczywiście, że chciałabym wypytać go teraz o wszystko, ale moja głowa wybuchła by od nadmiaru informacji. Dlatego postanowiłam odpuścić.

Moja matka i ojciec Vance'a się znali i współpracowali ze sobą. Okradli niebezpiecznego człowieka i zniknęli z naszego życia, każąc nam płacić za swoje grzechy. To wszystko było chore i popieprzone. Dlaczego Alec mnie okłamywał? Zatajał przede mną tak istotną prawdę! Czy Jaden o tym wiedział? Czy to przez to Vance pojawił się w moim życiu? Może to nie było przypadkiem? Ale przecież znał się wcześniej z Hermanem. Ciężko było połączyć kropki, kiedy pomimo, że wiedziało się wszystko to nie wiedziało jednak nic.

Tamtej nocy nie zmrużyłam oka ani na sekundę. Ryczałam niczym dziecko przyciskając twarz w poduszkę, ciągle słysząc spokojny oddech Vance'a i swój nieustający szloch. Nie reagował, nie oceniał. Pozwolił mi dać upust emocjom, które tak długo we mnie siedziały, za co byłam mu wdzięczna. Ta jedna rozmowa zmieniła wiele w moim życiu...

~*~

Przez ostatnie dni naszych małych wakacji czułam się nieobecna, jak gdybym nie była sobą. Prawda przytłoczyła mnie mocniej niż bym się spodziewała, a przecież jeszcze nie poznałam jej całej. Unikałam bliższych kontaktów ze znajomymi, co im nie umknęło. Skłamałam, że chyba mnie coś bierze, a Vance przytaknął dodając, że w nocy miałam gorączkę. Wtedy odezwaliśmy się do siebie po raz pierwszy od tamtej szczerej rozmowy. Skrycie dziękowałam mu za te małe kłamstwo. Musiałam sobie wszystko poukładać, zanim zacznę zadawać kolejne trudne pytania. Ich odpowiedzi mógłby mnie poskładać do grobu.

Nim się obejrzałam wracaliśmy już z Miami. Niestety wyjazd nie udał mi się tak jakbym chciała, ale chociaż reszcie się podobało. Drogę do Moore Haven spędziłam w samochodzie Hermana, większość przespałam i obudziłam się już w naszym mieście, przy akompaniamencie wrzasków mojego przyjaciela śpiewającego radośnie piosenkę z Króla lwa. Gdy znaleźliśmy się pod moim domem, sprawie wyciągnęłam swoje walizki z bagażnika i z wymuszonym uśmiechem pożegnałam ze znajomymi. Czułam się okropnie ich okłamując.

Przez ostatnie dwa dni mogłam ułożyć sobie w głowie kilka rzeczy. Mianowicie wiedziałam, że ojciec nie powie mi prawdy, jeśli miałby to zrobić - zrobiły to już dawno. Chciałam przeczekać i sama go przycisnąć kiedy nadejdzie okazja.

— Hej — przywitałam się z nim z udawaną radością, gdy znalazłam się w domu.

Ciepły uśmiech zawitał na jego twarzy. Podszedł do mnie mocno mnie przytulając, niechętnie to odwzajemniłam. Czułam do niego cholerny żal, okłamywał mnie przez tyle czasu. Człowiek, który był dla mnie najważniejszy okazał się skupiskiem kłamstw.

— Jak było? Wyjazd się udał?

— Tak, było spoko — odpowiedziałam, co w połowie było prawdą. Pierwsze dni nie były najgorsze. — Trochę pozwiedzaliśmy i spotkałam się z Jadenem.

— O to świetnie — odparł z ekscytacją. — To opowiadaj dokładniej.

— Jestem zmęczona — zbyłam go. — Pogadamy później. Chce się przespać, musiałam słuchać skrzeków Hermana przez połowę drogi. Zmęczyło mnie to niemiłosiernie.

Zaśmiał się cicho, kiwając głową w geście zrozumienia.

I gdy już myślałam, że nic nie może się bardziej spieprzyć to oczywiście byłam w błędzie. Przekroczyłam próg swojego pokoju z początku z ogromnym uczuciem ulgi, w końcu byłam w swoim bezpiecznym miejscu. Ale zaraz potem zauważyłam kopertę z żółtego papieru leżącą na biurku.

Zmarszczyłam brwi podchodząc bliżej. Na jej przodzie widniały cztery słowa, napisane ręcznie ładną, skośną czcionką w nieznanym mi języku.

"Rem tene,
verba sequentur"

W moim gardle zaczęła powstawać ogromna gula. Drżącymi dłońmi chwyciłam za papier i delikatnie wyciągnęłam ze środka list. List, który zaadresowany był do mnie. Przełknęłam ciężko ślinę czytają pierwsze słowa, zapisane dokładnie w takim samym stylu jak na zewnętrznej stronie koperty.

"Witaj, Vivienne.

Zapewne nie masz pojęcia kim jestem, a może wręcz przeciwnie. Pisze do Ciebie, ponieważ jeden z moich ludzi widział Cię na wyścigach samochodowych w towarzystwie mojego ulubieńca, Vance'a Cartera.

Niestety pomimo, że jest jednym z moich najlepszych pracowników, ostatnio zaczął przeszkadzać mi w pracy. Wtrącił nos w nie swoje sprawy z Twojego powodu. Najwyraźniej nie podobało mu się, że wokół Ciebie kręci się ktoś inny. Wybacz, że musiałem przysporzyć Ci problemów nasyłając kogoś z moich ludzi. Musiałem postraszyć, twój ojciec, Alexander przestał wywiązywać się z umowy. Nie należę do osób, które mile przyjmują brak współpracy.

Twoja matka skradła mi coś o wiele gorszego niż pieniądze. Skradła mój honor, spluwając prosto w twarz. Niestety jestem człowiekiem mściwym, ale mam zasady. Dlatego pragnę iść z tobą na ugodę.

Oferuje Ci propozycje pracy dla mnie. Chciałbym, abyś dokładnie ją rozważyła. Jedynym haczykiem jest to, że szczegółów dowiesz się po podjęciu decyzji, jak mniemam słusznej. Nie obchodzi mnie czas, tylko twoja zgoda. Jeśli zadecydujesz odpowiedzieć - wsadź kopertę do skrzynki na listy przed domem. Ktoś z moich ludzi w międzyczasie się z tobą skontaktuje.

Uważam Cię za inteligentną osobę, więc raczej nie muszę Ci przypominać, że rozmowa ma zostać pomiędzy nami. Nie chciałabyś mnie rozzłościć, Vivienne. Zależy mnie na posiadaniu Ciebie u swojego boku.

Z poważaniem, Vincent."

Kilka słonych łez wtopiło się w powierzchnie kartki, zostawiajac na niej mokre ślady i delikatnie rozmazując tusz atramentu. Niespodziewanie wypadła mi z rąk, upadając na brązowe panele.

— Nie, nie, nie — wymruczałam prawie bezdźwięcznie. — To wszystko to jakiś pieprzony koszmar.

Jakim cudem to znalazło się na moim biurku? W moim pokoju? W moim domu? Wszedł tu bez zauważenia? Tata go nie zauważył? Włamał się?

Ktoś był w moim domu. W miejscu gdzie miałam czuć się bezpiecznie. Teraz nigdzie już się tak nie czułam. Moje życie zaczęło przypominać koszmar. Ale ja wcale nie śniłam. To była cholerna rzeczywistość.

Ostatnimi resztkami racjonalnego myślenia chwyciłam telefon i szybko zrobiłam zdjęcia koperty i tekstu. Jak umrę to chociaż mam dowody w telefonie.

"Rozmowa ma zostać pomiędzy nami" - te słowa wyryte w papierze dudniły w mojej głowie za każdym razem, gdy wpadałam na myśl, aby jak najszybciej kogoś o tym powiadomić. Nawet nie miałam pojęcia dlaczego pierwszy na myśl przychodził mi Vance.

O co chodziło Vincentowi, że Vance wpieprzył się w jego interes w mojej spawie?

Propozycja mężczyzny była niespodziewana. Nie oznaczała nic dobrego. Chciałam to wszystko załatwić i mieć to z głowy. Oczyście, matka Vivian z Kalkuty.
Skoro praca dla Vincenta miała oznaczać bezpieczeństwo dla moich bliskich - nie musiałam się długo zastanawiać. Może ryzykowałam zbyt wiele, być może ryzykowałam własnym życiem. W końcu był niebezpiecznym człowiekiem, nie znałam go ani jego zamiarów wobec mnie.

Późnym wieczorem, gdy tata już zasnął niepostrzeżenie opuściłam próg domu i wrzuciłam kopertę do skrzynki pocztowej. Czułam się obserwowana choć nikogo wokół nie było żywej duszy. Chyba popadałam w paranoje, to mnie przerosło.

W końcu ile może znieść jeden człowiek?

Być może popełniałam błąd zgadzając się na propozycje tego człowieka. Być może będę żałowała tego do końca życia. Ale jaka jest cena prawdy i spokoju, jeśli nie poświęcenie?

~*~

Przez ostatni tydzień wariowałam. Czułam się obserwowana na każdym kroku, w szkole, w pracy, podczas spaceru, a nawet trakcie spotkań ze znajomymi. Nikomu nie pisnęłam ani słowa. Udawałam jakby nic się nie stało, a w samotności ryczałam jak głupia wyrywając sobie włosy z głowy. Nikt nic nie zauważył, nikt o nic nie pytał. Sztuka kłamania.

Z Vancem widziałam się podczas ostatniego spotkania z jego znajomymi. Zachowywaliśmy się tak jakby nasza szczera rozmowa nie miała miejsca. Powróciliśmy do punkt wyjścia. Docinaliśmy sobie jak zwykle, udając, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dalekie to było od prawdy.

Obiecał mi odpowiedzieć na każde moje pytanie. Pamiętałam to. Nie chciałam jednak zaczynać na razie tego tematu. Wiele mogłam się dowiedzieć od Vincenta, taki był mój warunek za współpracę z nim. Choć nie odezwał się do mnie od ostatniego razu. Wciąż wyczekiwałam na jego odpowiedz.

— Price proszę odpowiedzieć na moje pytanie. — Uniosłam wzrok na panią Fletcher, nauczycielkę.

Siedzący w ławce obok Herman spojrzał na nią z przerażeniem odrywając się od rysowania penisów w zeszycie kolegi z ławki. Pokręciłam głową z rozbawieniem. No duże dziecko. Ocucił się nagle i wstał dumnie. Odchrząknął z uśmiechem.

— No więc powstanie Stanów Zjednoczonych było skutkiem konfliktu pomiędzy Wielką Brytanią, a jej koloniami w Ameryce Północnej — wyrecytował z dumą. — Natomiast przyczynami rewolucji amerykańskiej był między innymi wzrost obciążeń podatkowych i...

Ścisnęłam usta w wąska linie starając się nie parsknąć. Reszta klasy jednak się nie hamowała.
Fletcher popatrzyła na niego z niedowierzaniem, a na jej czole pojawiły się kolejne zmarszczki choć i tak miała ich już dużo. Była tak stara, że nie dziwiłaby mnie to jakby przeżyła dinozaury.

— Chryste, Price. — Kobieta złapała się za nasadę nosa. — Zapytałam Cię o wzór algebraiczny, a nie o historie Stanów Zjednoczonych! — uniosła się przerywając jego wypowiedz.

Herman nie wydawał się przejmować swoją wpadką. Widziałam jak zasysa dolną wargę starając się zachować powagę. Ten debil chyba nawet nie wiedział w jakiej rzeczywiści się znajduje jak pomylił lekcje historii z matematyką. Usiadł z powrotem na swoim miejscu i zaczął chichotać ze swojej głupoty razem z Mattem siedzącym obok niego.

— Nie mam już do was siły — jęknęła zrezygnowana nauczycielka. — Dzisiejsza młodzież jest po prostu niekompetentna! Jak mam was uczuć skoro wy nawet nie wiecie co to za lekcja?!  — zaczęła swoje wywody jak co każdą lekcje. — Wykonywanie tego zawodu mnie wykańcza!

— Jak wykonujesz go od czasów wojny secesyjnej to mnie to nie dziwi  — mruknęłam cicho sama, uśmiechając się pod nosem.

Niektórzy parsknęli cichaczem na mój głupi tekst.

Niestety moje "cicho" nie okazało się aż tak ciche, aby nauczycielka tego nie usłyszała.  Fletcher spojrzała na mnie gniewnie, a ja uśmiechnęłam się niewinnie. No kurwa bombastycznie, teraz się ratuj.

—  Steyn! — krzyknęła oburzona. Żyłka na jej czole zaczęła niebezpiecznie podrygiwać. — Jak śmiesz mówić takie rzeczy?! Do dyrektora! Natychmiast!

Śmiech Hermana był najbardziej słyszalny ze wszystkich. Zjechałam go nieprzyjemnym wzorkiem, ale nijak na niego zareagował. Wstałam zirytowana, bo akurat mnie musiało się trafić, że to usłyszała! Zazwyczaj jest głucha! Odprowadzona złowrogim spojrzeniem nauczycielki powędrowałam do drzwi. Zrobiłam szybki znak krzyża, kiedy przyjaciel zasalutował życząc mi powodzenia i wyszłam z klasy.

Jakbym mało problemów miała to musiałam sobie zrobić jeszcze więcej.

Korytarz poobklejany był plakatami informującymi o nadchodzącym przedstawieniu Romeo i Julii. To już w następnym tygodniu. Jęknęłam cicho, przypominając sobie, że będę musiała pomóc w przygotowaniu dekoracji. Wyciągnęłam Iphone'a powolnym krokiem zmierzając do gabinetu gburowatego Williama Scotta i zauważyłam wiadomość na "Klubie szczęśliwej starości"  sprzed kilku sekund.

Herman: *wysłano zdjęcie*
Herman: Nasza Vi pierwszy raz na dywaniku

Złowrogo zmarszczyłam brwi widząc na obrazku siebie sprzed chwili zanim opuściłam klasę robiąc znak krzyża z błąkającym się na wargach uśmiechem. Przewróciłam oczami unosząc delikatnie kąciki ust. No idiota.

Destiny: XDDDDD
Adam: te dzieci tak szybko dorastają

Zaśmiałam się cicho. Odpaliłam aparat i cyknęłam szybkie selfie robiąc dziobek i wstawiając dwa palce, aby zaraz wysłać je na grupę.

Vivian: *wysłano zdjęcie*
Vivian: coraz bliżej paszczy lwa

Maeve: Przez takich ludzi dobre chłopaki patrzą na świat zza krat :'(

Rafe: Ty się chyba tam bardziej czujesz jak na czerwonym dywanie, a nie dywaniku XDD

Parsknęłam i zorientowałam się, że stoję już przed drzwiami gabinetu.

Vivian: nie będę zaprzeczać B)

Napisałam ostatnią wiadomość, chowając telefon do kieszeni. Pukałam kilka razy w grubą, drewnianą powierzchnie dopóki nie usłyszałam "proszę" po drugiej stronie.

— Dzień dobry, panie Scoot — rzuciłam na stracie, wchodząc do środka.

Pokój był nudny jak flaki z olejem. Ściany w odcieniu brudnej zieleni, na której wisiały różne dyplomy. Obok szafa, za jej szklanymi drzwiami stały puchary z wygranych meczów przez naszą szkolną drużynę koszykarską.

Mężczyzna spoglądał na mnie z formalnym wyrazem twarzy.

— Dzień dobry, Vivian. Pani Fletcher poinformowała mnie właśnie o twoim wyskoku — oznajmił nieprzyjemnym tonem. No mówiłam, gbur. — Powiedzieć komuś, że jest tak stary, że uczestniczył w wojnie secesyjnej? Naprawdę, Vivian? Czy tak zachowują się poważni uczniowe naszej szkoły?

Zachowują się zacznie gorzej, ale im mniej wiesz tym lepiej śpisz.

Patrzył na mnie karcąco, przez co zmusiłam się na udawaną skruchę. Jeszcze brakowało telefonu do ojca.

— Naprawdę przepraszam. Nie wiem dlaczego postanowiłam zachować się tak dziecinnie — lałam wodę, chcą jak naszybciej stamtąd wyjść. — Obiecuje, więcej się to nie powtórzy.

Posłałam mu proszące spojrzenie. Nie mógł się jemu oprzeć. Moje piękne oczy zawsze działały cuda i były iście przekonujące. I wcale nie przesadzałam!

Starszy mężczyzna westchnął, poprawiając na nosie okrągłe okularki. Wyglądał jak typowy technik-informatyk.

— Dobrze, ale jeśli taka sytuacja się powtórzy. - Ostrzegł mnie palcem. — Będę zmuszony zadzwonić do Alexandra. — Już myślałam, że kończy swoje pouczenie, ale kontynuował: — Jeśli twoje zachowanie spowodowane jest spotykaniem się z tym chłopakiem to radzę zmienić towarzystwo — rzucił oschle.

Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. Otworzyłam szerzej oczy. Boże on wiedział! Skoro on wiedział to ojciec mógł również! Jestem jedną nogą w grobie!

— Chłopakiem? — wydukałam z siebie w końcu.

Dyrektor William uśmiechnął się błyskotliwie.

— Panno Steyn, uczniowie plotkują nieustępliwie. Do grona nauczycielskiego więc prędko doszły słuchy, że spoufalasz się z synem pana Camerona.

Stu tonowy kamień spadł mi z serca. Chryste, przez kilka sekund życie przeleciało mi przed oczami. Chodziło o Rafe'a, nie Vance'a.

— Ach, tak... Tak kolegujemy się — przytaknęłam na jednym wdechu. — Ale nie jest on powodem mojego zachowania, to inteligenty, zaradny chłopak. Wie pan, jaki syn taki ojciec — zaśmiałam się niepewnie, bardziej zabrzmiało to jak skrzek.

Ni chuja nie był podobny do swojego starego.

— No dobrze, skoro tak mówisz... — Skinął głową z delikatnym uśmiechem. — Dostaniesz tylko upomnienie z powodu, że Cię lubie Vivian jako jedną z nielicznych. Masz dobre oceny i niechciałbym, aby to się zmieniło. Rozumiemy się?

— Rzecz jasna, panie dyrektorze. — Pokiwałam energicznie głową.

— Możesz już iść. — Wstałam z miejsca cicho dziękując i powędrowałam do wyjścia. — Tylko przeproś panią Fletcher.

Zanim pomyślałam wystawiłam w jego stronę kciuka w górę i zniknęłam za drzwiami. Do uszu dotarł mi jeszcze cichy, niski śmiech mężczyzny. Przywaliłam sobie z otwartej dłoni w czoło. Ale i tak tej jędzy nie przeproszę.

— Genialne, Vivian. Do dyrektora kciuk w górę — szepnęłam karcąco w przestrzeń na swoją głupotę.

Zaraz jednak mój śmiech rozniósł się po pustym korytarzu. Pewnie ktoś kto by mnie usłyszał uznałby mnie za wariatkę. Którą swoją drogą byłam, ale nie musiałam jeszcze papierów. Tak czy inaczej przypomniałam sobie, że po szkole chodzi plotka, że spotykam się z Rafem. Jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało, nie miał złej opinii. Nie to, że mnie to obchodziło. Obchodziło to Aleca, jeśli by o tym wiedział oczywiście.

Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać do blondyna.

Vivian: wiesz co jest zabawne?
Vivian: po szkole chodzi plota że się spotykamy
Vivian: sam dyktator mi to powiedział 😭😭

Na odpowiedz nie musiałam długo czekać.

Rafe: Wiesz... zawsze to nie musi być tylko plotka 😏

W myślach miałam krótka wiadomość do Jadena - jeśli już to właśnie z Rafem mogłabym być w ciąży. Idealny kandydat.

Czy właśnie zastanawiałam się nad daniem mu dupy? Być może. Tak trochę to brzmi.

Wesoło pokręciłam głową, blokując urządzenie.

Nie chciało mi się wracać na lekcje do tej starej panny z pięcioma kotami, skoro i tak dzwonek miał zadzwonić za około sześć minut.

Wyszłam przed szkołę. Miałam cholerę parcie na papierosa. Zmierzałam w stronę zaułku, przechodząc przez parking. Wzdrygnęłam się przystając w miejscu, gdy zobaczyłam zaparkowanego, czarnego Mercedesa z którego wyszedł w średnim wieku mężczyzna, ubrany w elegancki, czarny garnitur. Brązowe włosy zaczesane miał do tyłu. Zmierzał pewnym krokiem w moim kierunku z poważnym wyrazem.

Uciekać czy nie uciekać?

Spierdalać!

Wzięłam nogi za pas, ruszając przed siebie pospiesznym krokiem. Zatrzymałam się jednak w pół kroku, gdy mężczyzna zwrócił się do mnie poważnym, oficjalnym tonem:

— Witaj, panienko Steyn. — Spojrzałam na niego speszona. — Jestem Travis — przedstawił się kompetentnie, ze srogą miną od razu gdy znalazł się w odległości pół metra ode mnie.

Uśmiechnęłam się niezręcznie.
Świetnie, chuj mnie obchodzi twoje imię. Co tu robisz?

Dzień dobry? — Skrzywiłam się.

Pracuje dla pana Vincenta — sprostował, a mnie jakby olśniło i skwitowałam kiwnięciem. — Kazał przekazać panience przesyłkę osobiście.

Dopiero teraz zobaczyłam w jego ręce kopertę, identyczną co dostałam ostatnio. Tylko tym razem nie miała na sobie żadnego napisu.

Przełknęłam gule w gardle i wyprostowałam się, nie chcąc wyglądać jak obłąkana. Trzeba być twardym, nie miękkim. Albo chociaż dobrze grać.

— Prosiłbym, żebyś rozpakowała jej zwartość, gdy będziesz sama — poinformował, wręczając mi ją.

— Dobrze. — Skinęłam niepewnie.

Travis uśmiechnął się delikatnie i ruszył w stronę samochodu. Stałam jak kołek obserwując jak czarny Mercedes opuszcza parking z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem. W idealnym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli gromadzić się na dziedzińcu szkoły.

Przez chwile obracałam tajemniczą zwartość koperty, a następnie schowałam ją do swojej torebki.

— Panienko? — Prychnęłam zmierzając z powrotem w kierunku do którego udawałam się wcześniej. — Teraz definitywnie Vivian musi zapalić, bo dostanie pierdolca.

Zaciągnęłam się trucizną w międzyczasie dostając wiadomość na telefon.

Herman: A cię gdzie wywiało?
Herman: scoot cię pożarł?

Parsknęłam rozbawiona.

Vivian: połknął w całości
Vivian: musiałam zajarac

W kolejnej wiadomości streściłam mu rozmowę z dyrektorem Scootem. Dobrze było usłyszeć, że tylko ja nie mogłam wyrobić z pizdy.

Miałam jeszcze chwile samotności zanim nastąpi kolejna lekcja. Z czystej ciekawości wyciągnęłam kopertę od Travisa. Z głośnym westchnięciem rozerwałam jej otwarcie. Takie same pismo jak ostatnim razem.

"Witaj, Vivienne.

Rozważyłaś moją propozycje i dobrze zdecydowałaś odpowiadając na moją wiadomość. Niezmiernie mnie to cieszy. Mam wobec twoje osoby wielkie plany. Jesteś poezją Vivienne, sztuką.

Zapewne list wręczył Ci jeden z moich dobrych ludzi, Travis. Tak, jak go prosiłem. Zapraszam Cię na spotkanie, w niedziele. Pora dnia jest dowolna. Wystarczy, że wybierzesz numer poniżej, wtedy wszystko zostanie Ci wyjaśnione.

Współpraca z tobą to będzie czysta przyjemność.

Vincent."

Wgapiałam się tępo w głupią kartkę papieru, analizując jeszcze raz słowo po słowie. Jesteś poezją Vivienne, sztuką. Co to znaczyło? Dlaczego po raz kolejny używał tej formy imienia?

Dłonie zaczęły mi się pocić. Chyba nigdy nie pogodzę się z tym jakie to wszystko było absurdalne. Jakim cudem moje życie w ciągu miesiąca tak diametralnie się zmieniło? Co ja pieprzę. One zawsze takie było, nie znałam jedynie prawdy. Choć bez niej żyło mi się o wiele spokojniej.

Błędem było odczytanie tego teraz. Wzięłam głęboki oddech starając się ogarnąć. Musiałam zaraz wrócić na lekcje. Musiałam udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Że Vivian Steyn ma życie idealne.

Tak też zrobiłam. Z szerokim uśmiechem ruszyłam w stronę placu szkoły tak, że nic nie wydawało się jakbym z każdym krokiem rozpadała się na kawałki.

~*~

Ostatnie dni do soboty mijały mi strasznie długo. Wszystko to było raczej spowodowane nadmiernym stresem. Jedynym pozytywem było to, że mój stalker nasłany przez Vincenta przestał mnie nachodzić. Pewnie było to moją zasługą.

Przeskakiwałam co po różnych propozycjach filmów nie mogąc znaleźć tego co by mnie zainteresowało. Niezłe mnie to zirytowało. Jak płace to wymagam.

— Ten pajac się do Ciebie odzywał? — spytała Des, mając na myśli Hermana.

Gadałyśmy na FaceTime'ie od około godziny.

— Nie, ale wiesz... Jego rodzice się teraz rozwodzą, sprawa w sądzie i inne takie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Rodzice Price'a w końcu dosadnie postawili na rozwód. Nikomu nie życzę tego co właśnie przechodził nasz przyjaciel. Izolował się chcąc poradzić sobie sam. Nie uznawałam tego za najlepszy sposób poradzenia sobie z emocjami, choć sama często wdrążałam go we własne życie. Dlatego nie miałam do niego pretensji.

— Moim zdaniem też powinien się już odezwać. Minęły dwa dni — dodałam.

— Pewnie żłopie teraz kolejną butelkę wódki — odpadła zmartwiona. Obie się o niego niepokoiłyśmy.

— Dajmy mu jeszcze jeden dzień. Jutro go odwiedzimy. Nie dam mu się tam zachlać na smierć.

Przez chwile nastała cisza. Oderwałam wzrok od telewizora i spojrzałam na Destiny w ekranie Iphone'a. Wyglądała jakby odpisywała na wiadomość. Twarz miała blisko wyświetlacza, a jej brwi się zgięły w skupieniu.

— Co? — zapytałam widząc jej niezadowoloną twarz.

— Nate napisał, że Vance dziś się ściga — odpowiedziała nieco zdziwiona.

Skrzywiłam się, marszcząc nos. To nie on przypadkiem mówił, że męczył go ten sport? W sumie mógł mnie w tej kwestii okłamać. Nie byliśmy dla siebie nikim ważnym, mógł sprzedać mi jakiś bullshit.

— A temu co? — mruknęłam, unosząc brew.

— Chuj wie. Nic więcej nie powiedział. — Odsunęła twarz od ekranu i wzruszyła ramionami. Uśmiechnęłam się widząc, jak przygląda się we własnym odbiciu robiąc nieświadomie nienaturalne miny. Też tak robiłam. Idziesz? Bo ja dziś nie mam zamiaru. Pomagam mamie w kolacji.

— Nie — odparłam od razu. — Nie muszę być tam za każdym razem, więc nie będę się pchać.

— W sumie skoro dziś on konkuruje to może powinnaś? — spytała nieco zaciekawiona.

— Skoro nikt mnie o tym nie raczył poinformować to chyba nie — mruknęłam zdawkowo, przeskakując kolejne propozycje filmów.

Zaraz dostanę pierdolca, na tym cholernym Netflixie nic nie ma. Dziś definitywnie nie był mój dzień, albo świat po prostu był przeciwko mnie.

— A to jebać — podsumowała blondynka. Dokładnie, jebać. Widzę jak nieporadnie szukasz. Jak nie wiesz co oglądać to obejrzyj Pamiętnik.

Uśmiechnęłam się szeroko na jej sensowną wypowiedź. Dobra przyjaciółka uratowała mnie przed histerią. Pamiętnik był filmem, który mogłam oglądać milion razy. Nigdy mi się nie znudzi. Być może przez fabułę. Fabułę która nazwała się Ryan Gosling.

— Uratowałaś mój telewizor przed upadkiem z okna — wyznałam szczerze. Jeszcze kilka minut, a serio bym to zrobiła. — Czas po raz kolejny simpować do Noah.

Uśmiechnęła się dumnie trzepocząc rzęsami.

— Jak zawsze służę pomocą. — Puściła mi oczko. — A właśnie. Myślałam już nad tym, aby osiemnastkę zrobić przebieraną.

Spojrzałam na nią zaciekawiona, zaprzestając wpisywania tytułu na telewizorze. Wcale nie irytowało mnie to, że przez przypadek, dwa razy pod rząd, kliknęłam "usuń" i musiałam wpisywać od nowa. Wcale.

— Ale jakieś konkretne czy jak?

— Jeszcze nad tym dokładnie nie myślałam. Mam miesiąc. — Wzruszyła ramionami robiąc dzióbek. — Może w stylu halloween albo... O! Ulubionych filmów!

Zachichotałam mając przed oczami swój ulubiony film.

— To mam się przebrać za szczura? — odparłam ze śmiechem mając na myśli Ratatuj.

Des parsknęła głośno.

— Dobra, to zostajemy przy halloween. — Pokręciła z rozbawienia głową. — Choć w sumie... — Zaczęła mi się udawanie przyglądać, zamykając jedno oko. — Wcale nie musiałabyś się przebierać.

Otworzyłam usta spoglądając na nią z teatralnym oburzeniem na co zacmokała i zaśmiałyśmy się do rozpuku.

Nim się obejrzałam dochodziła godzina dwudziesta i kończyłam oglądać Pamiętnik. Za bardzo napaliłam się na Goslinga, więc musiałam zejść na dół się napić. Wody oczywiście. Stąpałam cicho po schodach, słysząc głos Aleca. Zacięcie rozmawiał z kimś przez telefon.

Nie lubiłam podsłuchiwać, ale przecież mnie okłamywał. Należało mi się coś wiedzieć. Stanęłam w bezruchu przysłuchując się uważnie. Jak na złość zachciało mi się kichnąć. Szybko zacisnęłam palce na nosie, udolnie hamując parsknięcie. Szpiegiem bym być nie mogła. Jeśli Vincent miał co do mnie taki plan to mógł się rozczarować.

— Tak, jeden dzieciak ze szkoły o tym poinformował... Gówniarze nie myślą, przechodząc w to miejsce. — Zmarszczyłam brwi nie mając pojęcia o czym mówi. — To speluna patologii... Tak, Wallence.

Otworzyłam szeroko oczy słysząc nazwisko szeryfa.
Mój stary był kapusiem.

— O dwudziestej pierwszej z tego co wiem... Podobno na wybrzeżach miasta... Chyba... Zamknięte lotnisko.

Poczułam się sparaliżowana. On mówił o cholernych wyścigach! Jak wpadnie tam policja to wszystkich pozamyka!

I kurwa, skłamałabym mówiąc, że nie ruszyło mnie to tylko dlatego, że dziś udział brał Vance. Wybrał sobie idiota idealny moment!

Cofnęłam się szybko i niezważanie do swojego pokoju, gdy usłyszałam kroki ojca. Grzecznie przeczekałam aż zniknie za drzwiami w sypialni. Odczekałam kilka minut upewniając się czy z niego niej nie wyjdzie.

W międzyczasie obmyśliłam plan działania. Dosyć popieprzony i niepoważny. Popierdoliło mnie w momencie, gdy zadecydowałam, że pojadę tam sama.

W końcu Herman był pijany, Destiny pomagała mamie, a taksówką tam przecież nie pojadę. Taksówkarz stwierdziłby, że jestem obłąkana gdyby zobaczył mnie w tym stanie i zostawił pod opuszczonym lotniskiem pełnym podekscytowanych gówniarzy.

Niesłyszalnie, niczym mała mysz znalazłam się na dole. Ręce pociły mi się i trzęsły niemiłosiernie. Chwyciłam z przedpokoju kluczki od samochodu i pospiesznie wyszłam z domu.

Złapałam się za głowę zmierzając w kierunku białego Maserati stojącego na podjeździe.

— Kurwa, kurwa, kurwa — bełkotałam drżącym od nerwów głosem. — Przecież, ja się zabije.

Otworzyłam drzwi i zajęłam miejsce kierowcy. Podejścia do zapinania pasa miałam trzy. Trzęsące się łapy mi nie pomagały, ale w końcu się udało. Nieporadnie wsadziłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam, odpalając silnik. Serce łomotało tak, jakby miało zaraz wyskoczyć mi z piersi. Jedną dłoń zacisnęłam na kierownicy, a drugą odblokowałam ręczny, zaraz kładąc ja na skrzynie biegów.

Spojrzałam przed siebie próbując unormować oddech. Przecież nie wyjadę na ulice jeśli w każdej sekundzie mogę paść na zawał!

Kilka głębokich wdechów i jazda. Dosłownie.

— Chryste, przecież mi życie nie miłe! — zawyłam przerażona, gdy powoli zaczęłam wyjeżdżać z podjazdu.

Nie prowadziłam samochodu przez pieprzone półtora roku! Bezproblemowo znalazłam się na ulicy i zaczęłam omijać kolejne przecznice. Przed oczami zaczęłam mieć obrazy wypadku. Starałam się utrzymać spokojny oddech i skupić się tylko i wyłącznie na bezpiecznej drodze. Musiałam przestać żyć wspomnieniami. Przełamałam się, dałam radę.

Kurwa jebana mać! Prowadzę samochód! Wyszczerzyłam się jak wariatka, ale zaraz szybko się opanowałam.

— Skup się Vivian — warknęłam, spoglądając prosto na niezapełnioną ulice.

Na szczęście nie było dużego ruchu i nie musiałam stać w korkach. Teraz liczyła się każda minuta. Nie miałam pojęcia kiedy zjawi się tam policja, ani czy w ogóle zdążę wybić Vance'owi z głowy pomysł o pieprzonych zawodach! Działałam impulsywnie.

— Będzie dobrze, dasz radę. — powtarzałam niczym mantrę chcąc skupić się na najważniejszym.

Nie mogłam pozwolić, aby stare wspomnienia zawładnęły moimi myślami. Nie mogłam tego spieprzyć.

Działałam instynktownie. Nawet nie widziałam dlaczego to zrobiłam. Dlaczego wsiadłam do samochodu, gdy przecież tak straszliwie się tego bałam, aby ostrzec człowieka, będącym dla mnie obcym?

Odpowiedź przyszła, gdy znalazłam się na miejscu. Gdy zaparkowałam Maserati przy rozpadającym się budynku na końcu Moore Haven i pobiegłam w stronę apogeum wszystkiego, jakby od tego właśnie zależało moje życie. Gdy zauważyłam czarne Porsche na linii startu i nie zwracając uwagi na krzyki w moim kierunku, nie zwracając uwagi na nikogo, ruszyłam tam i z hukiem otwierając drzwi, zajęłam miejsce pasażera. Gdy spojrzałam w jego błyszczące, gorzko-czekoladowe oczy, pełne niezrozumienia i zaskoczenia, które miały w sobie wciągająca głębię, pochłaniającą mnie doszczętnie. Wtedy poznałam odpowiedź na moje pytanie.

Zrobiłam to dlatego, że tylko on otworzył mi oczy kiedy każdy chciał, aby zostały zamknięte.

W tle zaczęło się głośne odliczanie. Chryste, co ja tu do kurwy robiłam?!

Dziesięć...

W ułamku sekundy jego reakcja zmieniła się, gdy uświadomił sobie co się działo.

Dziewięć...

Mięśnie jego twarzy się napięły. Był wściekły. Cholernie wściekły.

— Co ty tu, kurwa, robisz?! - warknął o tonie głosu zera absolutnego. - Wypierdalaj stąd. Natychmiast.

Osiem...

Poczułam narastająca irytację. Próbuje go, kurwa, ratować, a wyskakuje do mnie z mordą. W dupie miałam to, że jeszcze nie był tego świadomy.

Siedem...

— Ratuje Ci dupę, do cholery! Więc przestań się na mnie wydzierać! — Uniosłam się zdenerwowana. — Policja wie od mojego ojca o wyścigu. Będzie tu zanim przekroczysz linie mety — wyjaśniłam chaotycznie.

Sześć...

Rozbieganym wzorkiem spoglądał na tłumy ludzi za szybą. Stresował się, bardzo się stresował. Jabłko Adama zadrżało mu bardziej, gdy ciężko przełykał ślinę.

— Nie możesz wystartować... — powiedziałam cicho, drżącym głosem. Nerwy zaczęły przejmować nade mną kontrole.

Pięć...

Spojrzał na mnie, wydawał się nieobecny. Oddech miał nierównomierny, klatka piersiowa unosiła się w zabójczo szybkim tempie.

— No kurwa, Vance, proszę nie świruj teraz — wyskamlałam błagalnie, patrząc prosto w jego oczy.

Cztery...

Adrenalina rosła w moim ciele z każda pieprzoną sekundą. Podobała mi się, ale jednocześnie chciało mi się wymiotować. Boże, to zdecydowanie nie jest dla mnie. Wole nudne oglądanie seriali, to naprawdę mi odpowiada! A mogłam zostać w domu! Przecież Alec mnie zabije jak dowie się, że wzięłam jego wóz! Co jeśli złapie nas policja! Czemu o konsekwecjach nie pomyślałam wcześniej?!

Trzy...

Wypuścił powietrze spomiędzy drżących warg, wyglądał jakby go to uspokajało. I całe, kurwa, szczęście.

— Zapnij pasy — wydusił lodowatym głosem. Popatrzyłam na niego przerażona. Znów emanowała do niego wściekłość. Zmieniał humorki szybciej niż ja podczas okresu. — Zapnij, do chuja, te jebane pasy!

Dwa...

Natychmiast się zerwałam i zdecydowanym, mocnym ruchem pociągnęłam za pas, przeciągając go przez swoje telepoczące się ciało, siłując się z zapięciem przez ułamek sekundy.

Przeklnęłam rosnąca gule w gardle, gdy zauważyłam jak Vance mocniej zaciska palce na czarnej, skórzanej kierownicy. Cała jego uwaga skupiła się na samochodzie i drodze na którą za chwile przymierzyć. Warkot silników stał się głośniejszy, tak samo jak tłum ludzi. Jedna sekunda. Zaczęłam głęboko oddychać, łapczywie próbując złapać jak najwiecej powierza. Cholernie mi go teraz zaczęło brakować. Och, kurwa. Ja tu dziś zdechnę.

Jeden...

W momencie, gdy z  głośników rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk, a ludzie radośnie zawiwatowali, wbiło mnie w fotel. Vance ruszył z piskiem opon, nie patrząc na prędkość. W sumie co głupia ja sobie myślałam! Że na nielegalnych wyścigach ludzie będą przestrzegać ograniczeń?! Tu nie było żadnych, pieprzonych, zasad!

Z całej siły zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech modląc się tylko, aby to nie były moje ostatnie chwile. Przysięgam, jeszcze nigdy nie bałam się tak o własne życie.

— Nie pękaj, Vivian — Usłyszałam jego rozbawiony głoś, choć równie dobrze mógł już należeć do kogoś z zaświatów. Może wujek Bob miał podobny głos do Vance'a? Niech biedny spoczywa w pokoju...

Zajebiście, akurat teraz zaczęło go to bawić. Wcześniej srał po gaciach tak samo jak ja, ale w odróżnieniu od niego u mnie się to nie zmieniło. Ponownie zaczęłam głęboko oddychać i powoli otworzyłam oczy. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy zauważyłam z jaką zabójczą prędkością omijamy drzewa. Zlewały się ze sobą nie mogąc utworzyć wyrazistego obrazu.

Naprawdę myślałam, że się porzygam kiedy minęliśmy ostry zakręt. Gwałtownie złapałam się deski rozdzielczej, jakby miała pomoc mi przeżyć kolejne minuty.

— Zwolnij, pojebie! — wycedziłam spanikowana i spojrzałam na Cartera.

Czarne włosy były roztrzepane, opadały mu delikatnie na czoło. Wyglądał obłędnie, gdy skupiony z zaciśniętą szczęką, koncertował się tylko i wyłącznie na asfaltowej drodze, zaciskając palce jeden ręki na kierownicy. Kości policzkowe uwydatniły się przez to jeszcze bardziej. I pewnie przyglądałabym się mu dłużej, powielając jego piękno. Wolałam to niż spoglądanie przed siebie i wspominanie chwil ze swojego życia, ale kątem oka zauważyłam rosnące z każdą sekundą cyfry na liczniku. I Boże! Miałam ochotę się przeżegnać, zacząć wierzyć, odpokutować i wyspowiadać się ze wszystkich grzechów.

— Po cholerę wsiadałaś do tego samochodu?! — huknął wkurwiony. Szybka zmiana nastroju.

— Bo musiałam cie jakoś poinformować, że psy mogą cie zawinąć?! — funknęłam zirytowana.

No, kurwa, czego ten cep nie rozumiał. Myślałam, że ma wysokie IQ, ale chyba się jednak przeliczyłam.

— Nie mogłaś nie wiem... - zaczął na pozór spokojnie. Ale tylko na pozór. Bo zaraz znów zaczął się wydzierać: — Na przykład, kurwa, zadzwonić?!

Och, kurwa, okej. Faktycznie, o tym nie pomyślałam.

Trochę wbiło mnie po tym w siedzenie, ale od razu się opamiętałam i nie dałam po sobie poznać zażenowania po maleńkiej wpadce. Zapomniałam o istotnym fakcie istnienia telefonów. Zdarza się najlepszym. Nawet mnie.

—Od razu jak się dowiedziałam, wybiegłam z domu! Nawet nie wiem czy go... — Przerwałam łapiąc się gwałtownie drugą ręką o deskę rozdzielczą, gdy Vance mijał kolejny ostry zakręt. Tym razem zarzuciło mną dosyć mocno, uderzyłam głową w szybę. — Ja pierdole.

Normalnie tyle nie przeklinałam, ale w jego towarzystwie ta czynność należała do niemożliwych. Klnęłam przy nim jak szewc.

Pomasowałam się w obolałe miejsce w akompaniamencie drwiącego parsknięcia Cartera, który swoje prawo jazdy dostał chyba w chipsach. Jak można być takim piratem drogowym! Posłałam mu mordercze spojrzenie, które zobaczył kątem oka i przewrócił oczyma.

— Tak właściwie to ty spierdalasz przed psami czy wciąż próbujesz wygrać? — spytałam w sumie to ciekawa. Za cholerę nie miałam pojęcia gdzie prowadzi ta droga.

Spojrzał na mnie przelotnie, a kącik ust drgnął ku górze.

— Spierdalam przed psami — odparł jakby mówił o pogodzie.

Nie wiem dlaczego wydawało mi się to zabawne.
Moje ciało zaczęło się powoli rozluźniać, już tak bardzo się nie bałam. Oddech stawał się w miarę normalny, a mną już nie trzęsło jak podczas ataku epilepsji. Adrenalina wciąż się jednak utrzymywała, przez rosnącą prędkość pojazdu. Naprawdę byłam pewna, że umrę. Mam jeszcze co do tego wątpliwości.

— Tak właściwie to... — zaczął tak samo jak ja, a na jego wargach błąkał się błyskotliwy uśmieszek. — Pomogłaś mi, żeby się odwdzięczyć i żebym dał ci spokój czy był jakiś inny powód?

Przewróciłam oczami uśmiechając się pod nosem.

— Śmiało mogłabym skłamać i wybrać pierwszą opcje, ale... — zacmokałam z przekąsem. — Muszę cię zmartwić...

Wydęłam usta. Przybliżyłam się na odległość kilku cali, przez co poczułam jego hipnotyzujący zapach. Zatrzymał na mnie przelotne spojrzenie, trochę dłużej niż wcześniej. Ułożyłam bok dłoni do kącika ust i spojrzałam na niego z dołu.

— Posiadam coś takiego jak empatia — wyszeptałam, jakby ta ludzka cecha miała być słodką tajemnicą, o której nie miał pojęcia.

Leniwie się uśmiechnął, patrząc na mnie lśniącymi, ładnymi oczkami.

— Empatia? — wychrypiał równie cicho, z udawaną fascynacją.

— Mhm... — wymruczałam, kiwając delikatnie głową.

Nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Poczułam dziwne uczucie gorąca, gdy spuścił wzrok na moje wargi. Trwało to może milisekundy. Odsunęłam się od niego, wracając do poprzedniej pozycji. Za blisko i zdecydowanie za gorąco. Posłuchałam się resztek zdrowego rozsądku. Byliśmy na pieprzonej drodze, jadąc zdecydowanie za dużo na godzinę. Byliśmy niepoważni!

Zbliżał się kolejny zakręt, więc gwałtownie przyhamował, aby nie wpaść do rowu, przez co jeszcze mocniej złapałam się... w sumie wszystkiego, co miałam pod ręką. Poszamotało mnie na wszystkie strony. Gdybym nie miała pasa zapewnie już dawno byłabym poobijana, albo wyleciałabym przez przednią szybę.

Odchrząknął, ale ja nie miałam zamiaru na niego ponownie spojrzeć. Nie bawi mnie ta głupia gra.

— Więc mówisz, że mnie lubisz, Steyn? — spytał, zadziornie unosząc kącik.

— Co? — Parsknęłam. — Skąd takie wnioski? — Uniosłam kpiąco jedną brew, w końcu na niego patrząc.

Zaśmiał się bezdźwięcznie i pokręcił głową. I weź się dowiedz o co takiemu chodzi?

Kilka chwil później Vance zaczął zwalniać, aż w końcu skręcił w lewo, pozwalając wyprzedzić się innym zawodnikom. Tym razem udział brało więcej osób niż dwie, czego nie zdążyłam zarejestrować, gdy biegłam jak głupia do auta Cartera. Zaraz całkowicie zgasił światła i zaczął jechać po ciemku. Wiedziałam co robi, dlatego nie zamierzałam pytać. Wymykaliśmy się z wyścigu, pozwalając policji złapać innych. Droga prowadząca przez las wcale nie wydawała się bardziej bezpieczna, w dodatku w tych egipskich ciemnościach.  Jechaliśmy zdecydowanie wolnej.

Znajdywaliśmy się coraz dalej od lotniska, przez co przypomniałam sobie o bardzo istotnym fakcie. Vivian, ty idiotko.

— Kurwa. Zostawiłam samochód na parkingu — wypowiedziałam zszokowana na głos i zakryłam usta dłońmi. Chyba miałam wylew.

— Przyjechałaś tu sama? — Zmarszczył równe, ciemne brwi w akcie zaskoczenia.

Nie rozumiałam jego rekacji.
Przecież nie wiedział o chyba, że... Destiny mogła powiedzieć mu to wtedy, zanim wybiegła z mieszkania Nate'a.

Pokiwałam nerwowo głową.

— Mhm. Samochodem ojca.

Złapałam się za głowę. Przecież policja może wiedzieć do kogo należy ten samochód. Zacznie węszyć co robiło tam auto prawnika. Teraz to mój definitywny koniec!

— O Jezu! On mnie zabije, Vance. Nie wyjdę z domu do pieprzonej trzydziestki! — zawyłam z rozpaczy.

Usłyszałam ciche parsknięcie. Ja tu przeżywam, a go to bawi. Wspierający człowiek, no naprawdę.

— Nie bój żaby — odparł zdawkowo i włączył jednym ruchem retrofity, które delikatnie oświetliły wnętrze w czerwonej barwie. Kto tak mówi w ogóle? Boomer.

Nawet nie wiedziałam, że ta fura ma takie funkcje. Miało to swojego rodzaju intrygujący klimat.

— Poczekamy aż się uspokoi. Dasz mi kluczyki i ktoś po niego pojedzie — dodał, wyciągając z kieszeni telefon.

— Patrz na drogę, idioto — burknęłam zaniepokojona.

To, że jechaliśmy sporo wolnej, nie sto kilometrów na godzinę, nie oznaczało bezpiecznej drogi. Było cholernie ciemno, w każdej chwili mogło wylecieć przed nami jakieś dzikie zwierzę. Równie dobrze mogliśmy też wjechać w jakiś rów albo ogromną dziurę.

Przewrócił oczami i rzucił swojego odblokowanego, szarego Iphone'a na moje kolana. Spojrzałam na niego pytająco.

Cholera, czemu wyglądał tak pociągająco, gdy jego skupioną twarz opatulały czerwone światła? To chyba nie przez świtała, Vi...

— Zadzwoń do Adama i spytaj czy udało im się zwiać — rozkazał, przerywając nasz kontakt wzrokowy.

Zdziwiłam się tym, że dał mi swoją własność. Ja nienawidzę dawać komuś swojego telefonu, tym bardziej jakoś kogoś dobrze nie znam.

Kiwnęłam głową. Posłusznie weszłam w kontakty, ale przypadkiem mój wzrok powędrował na ostatnie powiadomienie, a dokładnie wiadomość.

Rosalie: Naprawdę zrobiłeś to ze względu na nią?

Z prędkością światła wyszukałam numer Adama i zadzwoniłam, nie chcąc zostać przyłapana na zobaczeniu czegoś, czego nie powinnam. O czym mówiła Rosalie?

— Halo? Vance? — Po czterech sygnałach w słuchawce rozbrzmiał niski głos Floresa. Dźwięki w tle wskazywały na to, że znajdywał się w samochodzie.

Trochę zaschło mi w gardle, więc odchrząknęłam. Ustawiłam rozmowę na głośnomówiący.

— Tu Vivian. Vance kazał spytać czy jesteście bezpieczni. — Zmieniłam nieco formę jego polecenia. Napewno miał to na myśli, w końcu byli przyjaciółmi.

Popatrzyłam na jego ładny profil, nie zauważając żadnej negatywnej rekacji. Uniósł tylko delikatnie kącik ust.

— Tak, udało nam się stamtąd uciec w miarę szybko. Ktoś dał znać, że policja tu jedzie. Wzięliśmy dupę w kroki i ulotniliśmy się zanim tu wjechała — wyznał. — Możesz powiedzieć skąd wiedziałaś? Jak mniemam właśnie dlatego siedzisz teraz w jego samochodzie.

— To Vi? — W tle rozbrzmiał niewyraźny głos Maeve, na co chłopak jej przytaknął.

— Podsłuchałam rozmowę ojca z szeryfem — odpowiedziałam wcześniej zadane pytanie.

— Wiesz jakie to było głupie? Wsiadanie do tego samochodu? — Ponownie odezwała się Howell. Domyśliłam się, że my również byliśmy na głośnomówiącym. — Mogłaś do kogoś z nas zadzwonić.

Przewróciłam oczami. No i znowu rozmowa o tym pieprzonym telefonie! Zapomniało mi się i tyle...

— W jej słowniku nie istniało wtedy takie coś jak "telefon" i "rozmowa" — wtrącił się Vance, wyraźnie rozbawiony.

Gniewnie ścisnęłam brwi, wbijając w niego wzrok, gdy chwilowo na mnie spojrzał.

— Ty to lepiej zamknij mordę — warknęłam zła. — Gdyby nie ja... — Wskazałam na siebie palcem. — To pewnie siedziałbyś właśnie za kratami.

No taka prawda. Powinien mnie całować po tyłku z wyrazami wdzięczności, a nie mieć pretensje, bo do niego nie zadzwoniłam.

Po drugiej stronie telefonu rozniosły się ciche parsknięcia. Uśmiechnęłam się dumnie.
Slay, Vi. Slay.

— Vivian z rigczem — zaśmiał się Wyatt, który najwidoczniej również znajdywał się w aucie Adama.

Vance przewrócił oczami, nic nie mówiąc.
Grzeczny, piesek.

Na wargach błąkał mu się cień uśmiechu.

—Którą drogą jedziesz? — spytał go Flores.

—Po trzecim zakręcie w lewo, w las. Pewnie wyjadę przy północnym wjeździe do Moore Haven — wyjaśnił bezzwłocznie.

— Do mieszkania nie pojedziesz, czeka tam pewnie policja. Ktoś puścił informacje, że dziś wystartujesz po trzech latach — oznajmił Adam. Wydawał się zdenerwowany.

Trzech latach... Nie ścigał się kupę czasu, a teraz z jakiegoś niewyjaśnionego powodu właśnie chciał to zrobić.

— Kurwa — przeklnął siarczyście brunet, zaciskając mocniej szczękę.

— Więc gdzie jedziemy? — dopytałam, wtrącając się w ich rozmowę.

Nastało kilka sekund ciszy, zanim przerwała ją Maeve:

— Możemy jechać do nas.

Vance pokiwał głową, pomimo, że tego nie widzieli.

— To widzimy się za dwadzieścia minut — odparł, przelotnie patrząc na komórkę w mojej dłoni. — A i zadzwoń do Margo. Niech da znać czy jest już czysto. Steyn zostawiła auto na parkingu. Będzie trzeba je zgarnąć.

Chłopak po drugiej stronie zamilkł na kilka sekund. Och, czyli on też wiedział. Nie miałam tego za złe. Pewnie Des powiedziała to w nerwach. Po prostu nie był to dla mnie przyjemny temat i nie chciałam, aby każdy o tym wiedział.

— Okej. Nie zabijcie się po drodze — mruknął Adam, zanim zakończył połączenie.

Zestresowana zaczęłam obracać w dłoni telefon chłopaka, stukając nim o swoje udo. Nie miałam co robić z rękoma.

— Maeve i Wyatt mieszkają razem? — spytałam ciekawa, przez co spojrzał na mnie kątem oka i skinął głową. — Długo są razem?

Robiłam wywiad zwiadowczy, skoro miałam taką okazje.

— Bez przerw, cztery lata. Zaczęli ze sobą chodzić jeszcze w liceum. — Kącik jego ust delikatnie drgnął na wspomnienie o tym i spojrzał na mnie szczeniacko. — A co? Wywiad robisz?

Przewróciłam oczami.

— Po prostu jestem ciekawa — wymamrotałam i wbiłam wzrok w ciemną piaskową drogę, którą ledwo oświetlało światło księżyca, przebijające się przez korony wysokich drzew.

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Do uszu dochodził mi się tylko warkot silnika i niespodziewane krople deszczu obijające się o szyby Porsche. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło zanosić się na ulewę.

Gonitwa myśli w mojej głowie, spowodowana wszystkimi wydarzeniami nie dawała mi spokoju.

Podsumowanie miesiąca. Ojciec mnie okłamywał. Okazało się, że moja matka jest jeszcze większą szmatą niż myślałam. Zapierdoliła coś ważnego dla najgroźniejszego człowieka, o jakim mogłam usłyszeć. Poznałam nowych ludzi, którzy stali się nową częścią mojego życia. Uciekałam w tym czasie przed policją dwa razy i wzięłam udział w nielegalnych wyścigach.

Żyć, nie umierać!

Och, zapomniałabym o najważniejszej kwestii! Od jutra zaczynam pracować dla Vincenta, nie widząc jaka jest stawka. Ale co tam! Przecież to normalne życie przeciętnej nastolatki! Najwyżej mnie zabije, jeśli zrobię coś nie po jego myśli. Ale kto by się tym przejmował!

Vance zaparkował w końcu przy jednym z bloków na jednej ze spokojniejszych dzielnic w mieście. Przytulna okolica. Znajdywała się z dala od centrum, przez co była cicha i pozbawiona wrzasków bawiących się ludzi w świetle nocy.

Szlam kilka kroków za nim, gdy podążał do mieszkania naszych znajomych. Przystanął w końcu na drugim pietrze, przed drzwiami i nawet nie pukając, wszedł jak do siebie. Czyli to już taki etap przyjaźni.

Weszliśmy wgłąb mieszkania, było trochę większe niż te Vance'a i Nate'a. W końcu mieszkały tu dwie osoby. W salonie połączonym z aneksem kuchennym siedziała piątka naszych znajomych. Maeve, Rafe, Adam, Wyatt i Nathaniel. Ujrzawszy nas na ich twarzach zawitały ciepłe uśmiechy.

Howell szybko wstawała z miejsca i podeszła do nas, na początku zamykając w szczelnym uścisku Vance'a, a po chwili mnie. Nieźle mnie to zdziwiło.

— Tak się bałam, że was złapią — powiedziała przejęta.

Carter zmarszczył czoło, delikatnie się uśmiechając.

— Przecież rozmawiałaś z nami przez telefon — przypomniał jej.

— No i co? Zawsze mogło się coś stać, w przeciągu kilku minut — burknęła i powróciła na poprzednie miejsce.

Telefon Nate'a zaczął dzwonić. Przeprosił nas i wszedł do jakiegoś pokoju.

— Margo dzwonił kilka minut temu — odezwał się Adam. — Więc zaraz będę mógł pojechać, tylko potrzebuje kogoś kto zabierze się ze mną.

Chciałam się odezwać, ale ktoś mnie wyprzedził.

— Pojadę z tobą. Odstawię potem auto pod dom — zgłosił się Rafe.

— A ja nie mam co robić to zabiorę się z wami — rzucił Wyatt, poprawiając swoje czarne włosy.

Wzrok Vance'a powędrował na mnie.

— Odwiozę Cię później. Daj kluczyki — rozkazał, a ja posłusznie podałam mu kluczki do samochodu ojca.

Rzucił je zaraz z charakterystycznym brzdękiem do Floresa, który sprawnie złapał je w rękę. Poprawił się w miejscu z uśmiechem pełnym satysfakcji, że mu się udało. Wstał jednak zaraz, a za nim Rafe wraz Wyattem i powędrowali w stronę wyjścia.

— Czego mamy szukać? — zwrócił się do mnie Cameron.

Spojrzałam na niego przez ramię.

— Maserati, białe.

Wydął usta z uznaniem i skinął głową. Tata miał gust.

Po chwili usłyszeliśmy zatrzaśnięcie drzwi. Vance zajął miejsce na fotelu, który zwolnił Rafe, a ja usiadłam obok Maeve. Dziewczyna zaczęła wypytywać o szczegóły wszystkiego, co bez problemu jej wytłumaczyłam. Podziękowała mi chyba z dziesięć razy za moje poczynania, ale równie tyle skarciła za wsiąście do samochodu Cartera sekundy przed startem.

— Vivian, Des chce z tobą pogadać — oznajmił Nate, wychylając się zza drzwi pokoju, w którym kilka minut wcześniej zniknął.

Stanął przede mną i wyciągał w moją stronę swojego samsunga. Spojrzałam na wyświetlacz na którym widniała nazwa "Tiny", a pod nią urocze, minimalnie rozmazane zdjęcie mojej przyjaciółki. Siedziała na miejscu pasażera, prawdopodobnie w aucie chłopaka. Uśmiechała się szeroko, ukazując szereg białych zębów, marszcząc przy tym nos. Blond włosy opadały jej lekko na twarz. Takiego to ze świecą szukać.

Nie mogłam pohamować rozczulonego uśmiechu, wpełzającego na moje wargi. Uniosłam wzrok na blondyna, puszczając do niego oczko. Przewrócił oczami, jednocześnie się uśmiechając i pokręcił rozbawiony głową. Stary, wpadłeś po uszy.

Nie zawlekając dłużej, wzięłam od niego urządzenie i przyłożyłam do ucha.

— No co tam? — rzuciłam na starcie.

— Po snapie krąży filmik jak wpierdalasz się Carterowi do samochodu zaraz przed rozpoczęciem wyścigu — wyrecytowała na jednym wdechu. Poczułam jak kolory odchodzą mi z twarzy.

— Co? — wydusiłam z siebie ledwo słyszalnie.

Wszystkie trzy pary oczu skupiły się na mnie, przyglądając mi się w niezrozumieniu.

— Na początku chciałam się zapytać czy fajnie było, bo Nate mi wszystko streścił... Ale kurwa, właśnie otworzyłam snapy i wszędzie jest tego w cholerę! — Uniosła się przyjęta. Nie, nie, nie...

Kto to rozesłał? — Przeleciałam rozbieganym wzorkiem po znajomych, czekając na odpowiedz dziewczyny.

Patrzyli na mnie wyczekująco, aż w końcu wyjaśnienie im co się dzieje.

— Nie-nie wiem. Dostałam od Alexa, ale to było nagranie ekranu i potem to samo widziałam u Sevrine i u innych... — plątała się, a głos drżał jej od zdenerwowania. Ona też wiedziała co to oznaczało. — Kurwa, Vi, to jest u każdego.

— Dobra, Des. Wyślij mi to nagranie do Nate'a.

Serce waliło mi tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Żyje w ciągłym stresie. W takim tempie osiwieje przed osiemnastką albo nie dożyje do następnego roku i umrę na zawał.

— Już. — Po jej słowach zakończyłam połączenie.

— Co się dzieje? — spytała, przejętym tonem Maeve.

Pokręciłam szybko głową, wpatrując się pusto w ekran czarnego samsunga i czekałam na wiadomość. Uniosłam na chwile wzrok na blondyna, wciąż stającego obok. Zagryzał wewnętrznie policzka również wyczekując na filmik. Słyszał naszą rozmowę, widziałam to w jego miodowych oczach.

— Ktoś wrzucił do sieci filmik jak pakuje się do wozu Vance'a — wydukałam w końcu z siebie, zduszonym głosem.

I może dla nich nie było to niczym wielkim. Może dla nich nic to nie znaczyło. Ale dla mógłby to być koniec świata. Alexander nie mógł dowiedzieć się, że spotykałam się z Vancem i brałam udział w tym syfie.

Charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości przeszył ciszę panująca w pomieszczeniu. Maeve zerwała się z miejsca, a zaraz za nią Vance. Usiadła obok mnie wyczekująco wpatrując się w ekran telefonu. Carter natomiast stanął za mną, poczułam jak opiera się rękoma o oparcie kanapy. Znów dotarł do mnie zapach woni papierosowej, ulubionych perfum i wanilii, a moje ciało się rozluźniło. Dlaczego działał na mnie kojąco?

Z głośnym wpuszczeniem powietrza z ust, włączyłam filmik.

Nagranie rozpoczęło się od momentu, gdy znalazłam się w centrum wydarzenia. Słychać było przytłumione krzyki. Przepychałam się na początku przez tłum ludzi, nie było widać mojej twarzy do momentu, aż nie odwróciłam się w stronę kamerzysty. Szukałam wtedy wzrokiem Vance'a. Dokładnie pamiętałam tą chwile. Kilka sekund później odnalazłam go i pobiegłam w stronę czarnego Porsche. Filmik urwał się, kiedy zamknęłam za sobą z hukiem drzwi auta, w akompaniamencie donośnych krzyków w moim kierunku. Ludzie nie mieli pojęcia co się działo.

Dowód moich poczynań nie był dobrej jakości, ale ewidentne było widać, że to ja. Nie mogłabym zaprzeczyć, gdyby ktoś mnie o to zapytał. Nie mogłabym skłamać.

— Vi, będzie dobrze... — zaczęła spokojnie Maeve, ale urwała.

Domyśliła się dlaczego tak zareagowałam. Wiedziała jak działał mój świat i jak różnił się od jej. Oni wszyscy dobrze to wiedzieli.

Zassałam drążąca wargę, zaciskając usta w wąską linie. Teraz już nic nie mogło być takie samo.

Od tamtego dnia ludzie zaczęli wiązać mnie z Vancem Carterem - złym chłopakiem, niegdyś królem w nielegalnych wyścigach samochodowych i wrogiem publicznym.

A zarazem z moim największym grzechem.



_________________

AAAAAA TO CHYBA MOJ DOTYCHCZAS ULUBIONY ROZDZIAŁ!!

Przepraszam, że tak długo nie było ale mam sporo na głowie. Mam nadzieje, ze wam tak samo się podobał <3

Zostawcie po sobie gwiazdkę!

Do następnego xx

Continue Reading

You'll Also Like

1.4M 36.6K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...
9K 308 31
A co gdyby Hailie pochodziła z patologicznej rodziny i nie umiała już nie komu za ufać ? Historia przedstawia perspektywy braci oraz Hailie po tym j...
56.4K 2.6K 30
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...
44.1K 2.7K 3
Szesnastoletnia Nina przylatuje do Barcelony na wakacyjny kurs hiszpańskiego. To jej pierwszy samodzielny wyjazd, dlatego jest zdeterminowana, by sob...