Let The Light In

By ktokolwiekx

37K 1.5K 937

WCZEŚNIEJSZA NAZWA: It's not a coincidence ~ Rzuciłam mu wyzwanie. Więcej niż raz. Teraz moją jedyną nadzieją... More

Prolog
1. Początek końca.
2. Paskudne realia.
3. Kompleks niższości.
4. Seria niefortunnych zdarzeń.
5. Nieznany numer.
6. Przez chwilę było zabawnie.
7. Jestem twoim koszmarem.
8. Przez słowa, które wymówił.
9. Strach i obawa.
10. Moje wszystko.
11. Stworzony do uwielbienia.
OGŁOSZENIE: ZMIANA TYTUŁU
12. Degrengolada.
14. Cios ostateczny.
15. Kilka głębokich wdechów i jazda.
16. Efekt motyla.
17. Gra w udawanie.
18. Byliśmy tylko ludźmi.
19. Ukojenie i zazdrość.
20. Powinieneś częściej pić.
21. Perspektywa Vance'a Cartera.

13. Potrzebowaliśmy tylko ciszy.

415 21 35
By ktokolwiekx

Sorki, że nie wstawiłam w weekend, ale nie miałam czasu przez jeżdżenie do szpitala (wysokie procenty z równie wysokimi butami skończyły się dla mnie naderwanym więzadłem XD)

Nie sprawdzałam go, bo na razie wciąż nie mam na to czasu więc z góry przepraszam jakby były jakieś nieścisłości i błędy.

Miłego czytania!

~*~

Wciąż stałam opierając ciało na zimnej ścianie budynku, próbując unormować swój oddech. Przez alkohol kręciło mi się w głowie. Co ja pieprze! Kręciło mi się w głowie przez ten cholerny pocałunek!

Vance Carter mnie pocałował i ja pocałowałam go również. Miał racje co do tego, że to błąd.
Błędów się żałuje. A ja żałowałam tego, że go nie odepchnęłam. Żałowałam tego już w pierwszej sekundzie, gdy moje wargi rozchyliły się pozwalając mu na więcej. Nie mogłam pozbyć się z głowy uczucia jego dłoni na moim ciele i jego rozgrzanych ust na moich. Dałam dupy, prawie dosłownie.

— Nie no, Vivian, nie zrobiłabyś tego na trzeźwo. Spokojnie — paplałam do samej siebie, próbując się uspokoić. Zaśmiałam się nerwowo pod nosem. Nie wiem czy byłam bardziej zażenowana, czy roztrzęsiona.

Spuściłam wzrok na swoje ręce, które niemiłosiernie się trzęsły. Brakowało mi jeszcze tego abym dostała jakiegoś ataku paniki. Zajebiście.

— Vi, wszystko w porządku? Dlaczego nie było Cię z nami? Coś się stało? — usłyszałam głos Destiny, dlatego powoli uniosłam głowę. Wyglądała na zmartwioną.

Nie dziwiło mnie to. W końcu pewnie wyglądałam jak smierć, cała krew odpłynęła mi z twarzy, a moja szminka na ustach musiała być rozmazana.

— Wszystko w porządku — zapewniłam, choć nic nie było w porządku.

Czułam się z tym źle. Wiedziałam, że w końcu będę musiała jej to powiedzieć, bo sama nie wytrzymam. Musiałam jeszcze wyjaśnić dlaczego nocowałam u Vance'a. Cieszyło mnie to, że nie naciskała. Wiedziała, że kiedy będę chciała sama jej o tym powiem.

Wymusiłam blady uśmiech, który dziewczyna odwzajemniła.

Uwierzyła mi, choć pewnie, gdyby była trzeźwa od razu zauważyłaby moją nagłą zmianę zachowania oraz mój stan. Pokiwała głową, następnie podchodząc do mnie i mocno mnie do siebie przyciągać.

— Szczęśliwego Nowego Roku, siostro z innych rodziców — szepnęła do mojego ucha. Przez kilka sekund stałam nieruchomo, jednak ocuciłam się w porę i objęłam przyjaciółkę. — Ten rok będzie zdecydowanie najlepszym rokiem.

— Zdecydowanie — mruknęłam mocniej ją do siebie przyciskając. Ten rok z pewnością przysporzy nam wiele ciekawego. — Szczęśliwego, Des.

~*~

Zmulona ciągłą zabawą siedziałam na kanapie opierając swoją ciężką głowę o ramie Rafe'a, który na szczęście zaczął już normalnie kontaktować. Bawił się kosmykami moich brązowych włosów przeglądając coś w swoim telefonie. Po wybuchu fajerwerków nie miałam już ochoty na dalsze picie ani taniec, choć na ostatnie zgodziłam się tylko dlatego, że Destiny mnie poprosiła. Reszta gdzieś zaginęła. Widziałam tylko Adama, który wciąż bawił się w najlepsze z jakąś siksą i Hermana tańczącego w grupie swoich adoratorek. Vance na szczęście też nie pojawiał się w polu mojego widzenia. Miałam nadzieje, że jeśli pobudzi się rano to nie będzie nic pamiętać, albo ja. Co byłoby zdecydowanie dla mnie najlepszą opcją.

— Spać mi się chce — jęknęłam, poprawiając się na ciele chłopaka i uniosłam wzrok, aby na niego spojrzeć.

Było już z nim zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Miał przekrwione białka, a jego blond włosy odstawały w cztery strony świata. Wyglądał tak niewinnie i uroczo.

— Nie mam nic przeciwko jeśli zaśniesz mi na ramieniu — rzucił rozbawiony, patrząc na mnie znad komórki.

— Wygody jesteś. — Uniosłam leniwie kąciki ust, a następnie przymknęłam powieki. Byłam naprawdę senna, a zaraz dochodziła druga w nocy. — Rafe?

— Tak?

Zmęczenie i resztki alkoholu w organizmie nie dobrze działały na mój umysł. W takim stanie nie mówiłam rzeczy, które normalnie opuściłyby moje usta. Wtedy nie byłam sobą tylko kimś to na pozór mnie przypomniał, ale nie zachowywał się jak ja. Raz w takim momencie umówiłam się z jakiś chłopakiem na przygodny seks i na obiecywałam mu dziwnych rzeczy, rano jak to zobaczyłam miałam ochotę zrobić oczu kąpiel i powiesić się na najbliższym sznurze przez fale zażenowania.

— Vance zawsze jest takim chujem? — mruknęłam wpół przytomna. Do moich uszu dotarł cichy śmiech Rafe'a.

— Zależy. Jest bardzo specyficzny i większość jego zachowań wynika zależnie od jego humoru albo towarzystwa w jakim się znajduje. Pomimo, że znamy się ponad sześć lat on dalej nie zawsze mówi nam co go trapi, nie jest zbyt wylewny, a za to porywczy. Jest dosyć zamknięty na innych. Czasem się również zastanawiam czy nie jest nawet zamknięty na samego siebie. — Westchnął. — Trochę mi go żal, wiesz? Być sam w tym całym gównie, które dzieje się w twojej głowie. Ale również jestem pełny podziwu, że sobie z tym radzi. Nie zawsze, nie jest z kamienia, chwilami ma momenty, gdy widać, że nie jest zbyt dobrze. Mimo to wciąż daję radę.

Nie rozumiałam do końca sensu jego słów. Może przez to, że powoli zasypiałam, a może przez to, że nie wiedziałam z czym na codzień mierzy się Vance. Ale zdecydowanie byłam pewna, że Rafe powiedział dużo więcej niż powinien. Więcej już nie pamiętałam, zasnęłam spokojnie wtulona w ramie blondyna.

~*~

Obudziłam się rano myśląc, że moja głowa zaraz eksploduje z pieprzonego bólu. Jęknęłam głośno, otwierając najpierw jedno, a potem drugie oko, a promienie słońca poraziły mnie w oczy z niewyobrażalną siłą. Skrzywiłam się i schowałam twarz w poduszkę.

— Boże, jeśli istniejesz dopomóż — zajęczałam mając ochotę rozpłakać się z bólu, który rozsadzał moją czaszkę.

— Sklej pizdę. Nie tylko ty cierpisz katusze — burknął Herman, który leżał gdzieś w pokoju, ale nie miałam pojęcia gdzie.

— Gdzie ja w ogóle jestem? — mruknęłam w białą pościel ignorując jego komentarz. Nie miałam siły unieść głowy, aby się rozejrzeć. Strasznie wczoraj zachlałam. Paliłam blanty do piątej rano... Taki niewinny żart.

W moim pokoju, jednym czystym miejscu w tym rozpierdolonym domu — warknął chyba sam do siebie. Takie są sutki robienia u siebie dużych imprez. Szkody większe niż zabawa. — Zasnęłaś wczoraj na kanapie w salonie, nie chcieliśmy Cię budzić, więc Vance zaniósł Cię do pokoju.

Pamiętałam to wszystko jak przez mgle. Pamiętałam tylko, że zasnęłam rozmawiając z Cameronem. Wcześniej mam tylko przebłyski. Taniec, znajomi z klasy, Shopie, Vance... Vance!

— O Boże! Nie, nie, nie... — rzuciłam spanikowana unosząc głowę, gdy zdałam sobie sprawę do czego doszło pomiędzy naszą dwójką. Od razu tego pożałowałam, ból głowy był jeszcze bardziej niemiłosierny. Ale nie żałowałam tego bardziej niż jego ust na moich ustach. Zrobiło mi się niedobrze. — Będę rzygać. — Z tymi słowami pobiegłam jak najszybciej do łazienki zwracając wczorajszy alkohol.

Podczas wymiotowania zdałam sobie z czegoś sprawę. Szkoda, że w takich okolicznościach, ale cóż. On mógł tego nie pamiętać, a nawet jeśli to robił to ja mogłam udawać, że kompletnie urwał mi się film. Dumna swoimi kalkulacjami w głowie wstałam dumna znad toalety, choć pewnie wcale na dumną nie wyglądałam. Kac morderca zabijał mnie bez litości, więc pewnie musiałam wyglądać jak wrak człowieka. I dokładnie tak wyglądałam kiedy spojrzałam w lustro. Podkrążone, zaczerwione oczy, a pod nimi wory. Twarz miałam opuchniętą, ale nie było na niej makijażu co mnie zdziwiło. Nie miałam na sobie również swojej czarnej sukienki, a za dużą fioletową koszulkę, która nie należała do mnie. Moja duma długo nie potrwała, zastąpiła ją panika. Czy Vance mnie przebrał? Widział mnie w bieliźnie? Dlaczego pozwolił sobie na takie coś? Jak strzała wyszłam z łazienki i stanęłam w progu pokoju patrząc na Hermana przytulonego na podłodze do dużego brązowego misia.

— Czemu nie mam, kurwa, na sobie swojej sukienki?! — wrzasnęłam, nie zwracając uwagi, że od mojego krzyku jeszcze bardziej zaczęła bolec mnie głowa.

— Możesz kurwa nie drzeć ryja? — fuknął szatyn przekręcając się na drugi bok i otwierając jego oko, aby na mnie spojrzeć — Destiny Cię przebrała i zmyła makijaż. Przestań histeryzować.

— Przestań histeryzować — przedrzeźniłam go robiąc głupią minę. Dobra, może trochę histeryzowałam, ale miałam ku temu powody. I poczułam ulgę wiedząc, że za tą sprawką stała Des, a nie ktoś inny. — Zamówię taksówkę i wrócę do domu. Tobie radzę jak najszybciej zadzwonić po ekipę sprzątającą bo widziałam korytarz i nie wygląda to dobrze.

W odpowiedzi dostałam tylko jakieś dziwne mruknięcie, które miało znaczyć "odpierdol się" albo "zaraz to zrobię".

Ruszyłam do szafy i wyjęłam z niej czarne dresy chłopaka, które od razu na siebie założyłam. Cholernie na mnie wisiały, musiałam do tego podwinąć nogawki bo dotykały ziemi. Wyglądałam komicznie, ale nie miałam teraz czasu zawracać sobie tym głowy. Chciałam wrócić do domu, umyć się i jak najszybciej iść spać. Szybko ku mojemu zakończeniu znalazłam swój telefon. Zadzwoniłam po taksówkę, a po ponad dwudziestu minutach znalazłam się już w swoim domu.

I kiedy już w nim byłam, w łazience, stojąc przed własnym lustrem, patrząc na swoją marną osobę i myśląc o wczorajszych wydarzeniach zdałam sobie sprawę z jednego. Kac alkoholowy wcale nie był taki zły. O wiele gorszy był kac moralny.

Nawet nie wiem kiedy obraz zaczął mi się rozmazywać przez łzy, które napłynęły mi do oczu. Potem poczułam je na swoich policzkach i brodzie. Nie miałam pojęcia dlaczego zaczęłam płakać. Chyba wszystko zaczęło mnie przerastać. Szkoła. Plan na życie. Vance. Obserwator. Ryder. Dwa tysiące osiemnasty wcale nie zapowiadał się tak dobrze jak myślała Destiny.

~*~

Po trzech dniach od sylwestra unikałam wszelkiego kontaktu z ludźmi. No chyba, że przez telefon. Potrzebowałam pobyć trochę w samotności, ale w końcu nadszedł poniedziałek, gdzie musiałam udawać, że wszystko jest w jaki najlepszym porządku. Ale chuja nie było. Starałam się unikać wszelkich niepotrzebnych rozmów, jak można się domyślić nie należało do do prostych rzeczy. W pracy było lepiej bo musiałam tylko przyjmować zamówienia i miło się uśmiechać. Odetchnąć mogłam dopiero w domu. Pogrążona w swoich myślach kręcących się wokół ostatnich wydarzeń postanowiłam w końcu wziąć się w garść i zadzwonić do Destiny. Nie musiałam na nią długo czekać. Chwile pogadałyśmy na błahe tematy siedząc w moim pokoju i pijąc ciepłą herbatę, ale wiedziałam, że w końcu muszę zacząć ten temat przez który chciałam żeby przyszła.

— Okej, więc to co teraz powiem może wydawać się nierealne — zaczęłam, przez co dziewczyna zmarszczyła brwi odstawiając gorący kubek na bok.

— Aj tam pierdolisz. — Machnęła ręką uśmiechając się. — Mów co się dzieje? Chodzi o Vance'a tak? — Pokiwała znacząco brwiami, przez co przewróciłam oczami.

Och, będzie ciężko.

— Nie, znaczy tak... Ale nie do końca. Zaczęło się od tego, że...

I wtedy wszystko poszło. Powiedziałam jej o osobie, która do mnie wydzwania, o Carterze. Wszystko od A do Z. Wspomniałam nawet o tym, że groziłam mu nożem i o tym, że tata zobaczył mnie wtedy w tej dziwnej sytuacji kiedy mu również do cholery groziłam. Moje życie było porażką, ale bez tego byłoby nudne. Choć przez to coś się działo zdecydowanie wolałabym żeby było nudne.

Gdy skończyłam swój wywód Destiny wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami.

— Wiesz co może jednak nie pałam do Vance'a sympatią, ale jakkolwiek chce ci pomóc — odparła po chwili. Westchnęła. — Moim zdaniem powinnaś to zgłosić Vivian. To nie jest normalne, że ktoś cię stalkuje. To jest niebezpieczne i popierdolone. I okej może Vance nie ma złych zamiarów, ale on nie jest jakimś Bogiem, aby wziąć sprawy w swoje ręce i sprawić, że nagle jakiś podejrzany typ przestanie Cię nachodzić. Może ma znajomości, ale bez przesady. — Przerwała na chwilę, kręcąc głową z absurdu tej sytuacji. — Sama mówiłaś, że szedł do ciebie, ten ktoś. Wtedy co spałaś u niego, tak? — Pokiwałam głową. — No właśnie. On mógłby Ci coś zrobić, to popieprzone. Wyobraź sobie, że nie wiem... Cartera by tam nie było, a ty poszłabyś nawet na zwykły spacer. To mogło się skończyć o wiele gorzej. Nie znamy jego zamiarów.

Przetarłam twarz dłońmi będąc już tym wszystkim zmęczona. To mnie wykańczało.

— Masz rację. — Ścisnęłam usta w wąska linie spoglądając na zmartwioną twarz blondynki. — Ale nie zgłoszę tego. — Zmarszczyła brwi wyraźnie niezadowolona moją odpowiedzią. — Czuje...po prostu czuje, że to jest coś większego. Że policja tutaj nie pomoże. Co jeśli ma coś wspólnego ten typ o którym mówił Vance? Ten na Lan... Landy... Chuj wie. — Machnęłam ręką. — Tak czy inaczej. On może mieć wtyki w policji, Des.

Blondynka przyglądała mi się przez chwile, wydawało mi się, że chciała coś jeszcze do tego dodać, ale zrezygnowała. Westchnęła zakładając włosy za ucho.

— Szanuje twój wybór, choć się z nim nie zgadzam. Nie myślisz, że powinnaś powiedzieć o tym komuś jeszcze? — Szybko pokiwałam przecząco głową.

— Carter powiedział, aby o tym nikomu nie mowić — przypomniałam jej.

Przewróciła oczami wyraźnie zirytowana.

— Vance. Vance i Vance — mruknęła gratulując ręką. — Vi, nie musisz się go słuchać. Moim zdaniem Herman powinien wiedzieć. Wiem, że twój ojciec odpada bo on pobiegł by na tą policję i przewróciłby całe Moore Haven do góry nogami, ale co mają do tego inni?

Rozumiałam to, że nie podoba jej się to, że słucham chłopaka. Ale miałam dziwne przeczucie, że on wie więcej ode mnie. Wie więcej od nas.

— Nie wiem. — Pokręciłam głową ze zrezygnowania. — Przedyskutuje to z Carterem, ale... sama nie wiem kiedy.

Ukryłam twarz w dłoniach bo właśnie zamierzałam powiedzieć coś czego tak bardzo się wstydziłam i żałowałam. Destiny chyba wyraźnie to zauważyła bo zbliżyła to do mnie i odsłoniła mi dłonie z twarzy. Spojrzała na mnie wyczekująco z uniesionymi brwiami.

— Co zrobiłaś? — spytała widząc moje mielczanie, patrzyła na mnie spod byka.

— Boże... — Znów próbowałam ukryć twarz, ale dziewczyna przytrzymała mnie za nadgarstki. Jestem w dupie.

— Mów albo sama się dowiem — powiedziała pewnie puszczając moje ręce. Usiadła przede mną wygodnie i zaplotła swoje ręce na piersi uśmiechając się cwanie. — Mam znajomości, a ściany mają uszy.

— Nie wątpię.

Pokręciłam głowa z rozbawieniem, ale wciąż czułam się głupio i nie chciałam, żeby te słowa przeszły mi przez usta. Ani nigdy nie poleciały na wietrze. Boże, jakie gówno.

— Pocałował mnie w sylwestra. — Po moich słowach Destiny uśmiech spełzł z wargi, a szczęka uderzyła o podłogę. Świetnie.

— Zgrywasz się, co nie? — zaśmiała się nerwowo. — Co nie?! — Boże, tak chciałam zaprzeczyć, zamiast tego pokiwałam głową siląc się na uśmiech, ale bardziej to się w sumie skrzywiłam. Marshall pomrugała kilkukrotnie chyba wyczekując, aż powiem, że to żart. — Ale odepchnęłaś go prawda?

Nie.

Nie odpowiedziałam, bo było mi wstyd! Tak się stoczyłam! Boże Święty! Dość za często wzywałam ostatnio Boga, choć byłam niewierząca. Ale jak miałam wierzyć, skoro takie rzeczy działy się w moim życiu? Jeśli istniał to zdecydowanie sobie ze mnie drwił i mnie nienawidził.

Destiny zmrużyła powieki i złapała się za głowę.

— Nie. To nie moja sprawa — mówiła bardziej do siebie niż do mnie robiąc głębokie wdechy.

Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja jestem załamana swoim zachowaniem. Pocieszające. Wzięła głęboki wdech i znów na mnie spojrzała.

— Szczerze powiem, nie pałam do niego sympatią. I nie tylko dlatego, że jest skurwielem, ale też dlatego za to, że wcześniej mógł Ci coś zrobić. Ale uszanuje twoją decyzje, bo Cię kocham i jesteś moją przyjaciółką — paplała jak najęta na jednym wdechu, aż mnie zmęczyło od samego patrzenia.

Spojrzałam na nią jak na idiotkę (choć w pokoju była tylko jedna i byłam nią ja) bo czy ona poważnie pomyślała o tym, że ja i on on cokolwiek? Nie! To zniewaga dla mnie samej.

— Kurwa, Destiny co ty pierdolisz? — wtrąciłam się, gdy ponownie zaczerpała powietrza, by znów coś powiedzieć. — Chryste, to nie na moje nerwy. — Czułam się zażenowana. — Mnie i Vance'a nic nie łączyły. Nie łączyło i nie będzie łączyć. Nigdy.

Marshall jęknęła ze szczęścia kładąc dłoń na sercu i wypuszczając powietrze z płuc.

— Całe szczęście! Już się zesrałam, że ty coś z nim. Znaczy nie to, że wiesz on jest jakiś bardzo zły bo to jednak przyjaciel Nate'a i czasem jest okej, ale zazwyczaj warczy na każdego i nie wiem.

— Jezu, Destiny uspokój się. — Złapałam ją za ramiona, aby na mnie spojrzała i zrobiła to uśmiechając się głupio.

Pokręciłam głową z rozbawienia.

— Dobra, zmieniając temat — powiedziała po chwili przerwy, a ja dziękowałam w duszy, że ktoś w końcu przerwał moje katusze. — Nate zaprasza nas do siebie w środę, będą wszyscy z wyjątkiem Vance'a i Rosalie. Musieli jechać coś załatwić i aktualnie nie ma ich w mieście. Mam rozumieć, że idziesz?

Tak szczerze to nie miałam najmniejszej ochoty na kontakty towarzyskie, ale fajnie byłoby się z nimi spotkać. Zbliżyliśmy się do siebie dosyć blisko, sama nie wiedziałam czym to było spowodowane. Po prostu załapałam z nimi dobry kontakt. No może nie z każdym, ale to nie jest takie istotne.

Uniosłam kąciki ust i pokiwałam głową.

Resztę wieczoru przegadałyśmy o różnych błahych sprawach dzięki czemu mogłam oderwać się od czarnych myśli krążących w mojej głowie. Poczułam się dobrze mówiąc o tym Destiny, ale wiem, że poczuje się gorzej, gdy będę musiała porozmawiać z Vancem.

~*~

Herman zaparkował pod ładną kamienicą niedaleko naszej szkoły, czasem przychodziłam tutaj włócząc się po lekcjach, mieli ładny park. Wysiadłam z auta, a zaraz Price i Marshall. Blondynka zaprowadziła nas pod same drzwi domu Nathaniela. Zapukała kilka razy, aż chłopak w końcu otworzył. Przywitał się z Destiny szybkim buziakiem w usta, a następnie ze mną i Hermanem.

Mieszkanie było ładne, w beżowo-białych odcieniach. Ruszyliśmy przez korytarz, a następnie dotarliśmy do niewielkiego salonu. Wyatt siedział na kanapie, na kolanach trzymając siedząca Maeve, obok siedział Adam. Na fotelu w telefonie zajmował miejsce Rafe, który pomachał nam od razu jak nas zobaczył. Przywitaliśmy się i zajęliśmy miejsca.

Na moje nieszczęście humor mi dziś nie dopisywał. W szkole okazało się, że oblałam test z matmy, a potem wychodząc z niej ptak narobił mi na włosy. Myślałam, że się popłacze. Ale skoro zgodziłam się już z nimi spotkać to głupio byłoby odmówić. Na początku się nie odzywałam kiedy ich rozmowy trwały w najlepsze. To nie tak, że nie interesowało mnie o czym rozmawiają bo słuchałam każdego słowa. Po prostu nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę.

— Hej, Vi. — Wyatt szturchnął mnie łokciem uśmiechając się przyjaźnie. — Co ty taka cicha?

— Mam ostatnio dużo na głowie i po prostu za dużo myśle. Nic ważnego. — Uniosłam kąciki ust.

— Wiesz... zanim rzuciłem studia to miałem iść na psychologię. Może jakoś pomoc? — Wyszczerzył się.

Zmarszczyłam brwi zdziwiona jego słowami.

— Rzuciłeś  na studiach? — spytałam puszczając jego pytanie mimo uszu. Skinął głową.

— Wypadło mi coś ważnego i musiałem zrezygnować. Nie potrafiłem pogodzić studiów z... pracą — odpowiedział pod koniec nieco zmieszany. Nie chciałam kontynuować tematu, skoro nie czuł się z nim komfortowo. Uśmiechnęłam się jedynie i pokiwałam.

— A właśnie, Vivian — Wskazał na mnie Adam przerywając swoją poprzednią rozmowę, jakby coś coś nagle przypomniał. — Nie chce psuć nastroju, ale Vance mówił, żebyś pamietała, że w sobotę są wyścigi i musisz być.

Kompletnie wypadłam to z pamięci. Czasem naprawdę miałam poważne luki w mózgu, a nawet nie jarałam zioła! Może czas zacząć? Skoro są bez powodu to może czas im go dać? Zdecydowanie za dużo myślałam o rzeczach, które nie są ważne.

— W porządku — odpowiedziałam udając niewzruszoną, ale jednocześnie się uśmiechając. Nie chciałam źle wpłynąć na relacje z resztą tylko z powodu Cartera. — A muszę odgrywać, że jestem jedną z jego zabawek czy mogę po prostu przy was stać? — spytałam z ironią zanim zdążyłam ugryźć się w język. Boże, dziewczyno ogarnij się!

Ku mojemu zdziwieniu i szczęściu reszta tylko głośno się zaśmiała. Ulżyło mi jak nie wiem, myślałam, że spierdolę atmosferę.

— Możesz udawać moją dziewczynę. Będę czuł się usatysfakcjonowany jak zobaczą Cię przy moim boku — odparł Adam wyszczerzając się i puścił mi oczko. Pokręciłam rozbawiona głową.

Dobra. Przyznam, że głupi tekst Floresa poprawił mi humor.

— Chyba, że nie chcesz stać przy boku tego frajera tylko moim — Cmoknął w moją stronę Rafe.

Adam otworzył usta udając udając urażonego przez co głośno parsknęliśmy. Nagle ktoś wszedł do domu i usłyszeliśmy głosy w korytarzu. Nie tylko ja wydawałam się zdziwiona słysząc znajome głosy. Odwróciłam głowę w kierunku drzwi wyczekując.

— Ale nie mogłam wtedy z jego miny jak do niego podszedłeś — zaśmiała się głośno Rosalie wchodząc do salonu, a zaraz za nią stał Vance równie rozbawiony co blondynka.

Posłałam złowrogie spojrzenie w stronę Destiny, która również na mnie patrzyła. Wydawała się tak samo zaskoczona, wzruszyła ramionami i ponownie przeniosła wzrok na ich dwójkę. Vivian, dasz radę silna babka jesteś. Poradzisz sobie.

Nie zamierzałam się odwrócić w jego stronę, miałam grać niewzruszoną. Więc chyba powinnam się jednak odwrócić? Czy nie? Tak czy siak odwróciłam się obrzucając go najbardziej obojętnym spojrzeniem i pięknym uśmiechem na ustach. Od razu na mnie spojrzał, ale nie był już tak uśmiechnięty jak wcześniej. Wyglądał trochę inaczej niż w sylwestra, miał kilkudniowy zarost, wyglądał... Och, kurwa.

— Co wy tu robicie? — spytał Adam marszcząc swoje ciemne brwi. Vance przeniósł na niego wzrok. — Nie mieliście być za miastem?

— Mieliśmy, ale wróciliśmy wcześniej. Vance pisał z Natem. Nie powiedział wam? — Rosalie ruszyła zając miejsce obok Floresa.

— A zapomniałem — zaśmiał się Nate i brzmiało to nieco niezręcznie. Ale może... ale tylko może dlatego, że Destiny patrzyła na niego z chęcią mordu. Czy on kurwa wiedział co stało się w sylwestra? Bogowie zabierzcie mnie z tego świata, proszę.

Spojrzałam na Cartera, który zaczął zmierzać w moim kierunku. Dlaczego akurat tylko obok mnie musiało być jebane wolne miejsce?! Cały świat był przeciwko mnie. Mówiłam, że tekst Adama poprawił mi humor? Ha! Kurwa, żartowałam.

Przesunęłam się delikatnie w stronę Wyatta, chcąc zrobić brunetowi miejsce, bo jebany był duży. Nie wiem czy miał takie dobre geny czy po prostu wpierdalał sterydy. Do tego był wzrostu pieprzonej żyrafy.

Zapanowała między nami niezręczna cisza. Rozkosznie. Poczułam się jakby wszyscy widzieli o moim małym sekrecie. Chyba, że tylko dla mnie był mały, a Carter postanowił się nim pochwalić znajomym. Nie wiem. Miałam nadzieje, że nie.

— Jak Ci minął sylwester? - spytał z tą swoją chrypką, a moje ciało momentalnie się spięło. Wiedziałam, że gdybym na niego spojrzała to bym wymiękła. Dlatego wgapiałam się w ładny obraz na ścianie. Był naprawdę ładny, taki kolorowy i sama nie wiem co przedstawiał. Może... — Vivian.

Czemu, do kurwy, nikt inny się nie odzywał? Wgapiali się w podłogę, jakby bojąc się podnieść głowę. Jezu teraz nie wiem czy było aż tak niezręcznie czy po prostu bali się Vance'a. Może on im płacił żeby się z nim trzymali? Albo im groził? To może wcale nie moja paranoja?!

On naprawdę testował moje granice i świetnie się przy tym bawił. Postanowiłam w nią zagrać trzymając się jednocześnie swojego głównego planu pod tytułem "z sylwestra nie pamiętam prawie nic". Udało mi się rozluźnić i spojrzeć na niego z neutralną miną. Taksował mnie pewnie swoimi ładnymi oczami próbując ze mnie cokolwiek wyczytać. Bezskutecznie, sukinsynie.

— Chyba dobrze skoro nie pamiętam połowy imprezy - zaśmiałam się i skłamałam bez zająknięcia. W końcu to miał być błąd, który zapominamy. — Pamietam wszystko do momentu jak przerwałeś mi taniec z tym fajnym gościem — odpowiedziałam pewnie z niesmakiem i z ironicznym uśmieszkiem.

Przewrócił oczami. Niech kiedyś będzie miał przez to zeza, proszę.

Kiedy pokiwał głową, a następnie przeniósł wzrok na sufit zaczynajac się nad czymś zastanawiać, wiedziałam, że mi uwierzył, a moja rola była godna pieprzonego Oscara. Slay.

Ale przecież mieliśmy udawać. Więc o co mu konkretnie chodziło z tym pytaniem?

— A właśnie jak wam minął sylwester? — zwróciłam się do pozostałych z tak zabijająco udawaną radością, że sama bym się pewnie siebie wystraszyła. Posłali między sobą niepewne spojrzenia.

— Przecież możecie coś powiedzieć — odparł beznamiętnym głosem Carter jak zwykle przewracając oczami. Chyba miał to w nawyku. Tego akurat nie oceniałam bo ja również.

— No więc... — zaczął Adam.

— Kurwa coś ty im naopowiadał, że się boją do mnie przy tobie odezwać? — warknęłam już zła przerywając tym odpowiedz Floresa i spojrzałam na Vance'a. Patrzył na mnie ze wzorkiem wypranym z emocji i znudzoną miną.

— Nic takiego, żeby nie mogli się do Ciebie odezwać. To ich wybór. — Wzruszył ramionami.

— Jesteś, kurwa, żałosny — wysyczałam przez zaciśnięte zęby i wstałam z kanapy. Reszta patrzyła na nas w osłupieniu przez co głośno parsknęłam. Spojrzałam na Hermana. — Odwieziesz mnie do domu?

Szatyn już rozchylał usta żeby coś powiedzieć, ale ten pierdolony psychopatyczny dupek postanowił odezwać się pierwszy:

— Tatuś nie zasponsorował Ci autka, że sama nie możesz sobie wozić dupy?

I wtedy tego było już za wiele. Odwróciłam się w stronę Cartera i nawet nie zdążył albo może nie chciał zareagować, kiedy moja dłoń uderzyła z całej siły w jego prawy policzek. Siła była tak mocna, że aż zapiekła mnie ręka, a głowa Vance odwróciła się w lewo, policzku widniał czerwony ślad.

Słyszałam jak ktoś zasysa głośno powietrze. Nie obchodziło mnie wtedy nic innego niż zapanowanie nad tym aby się nie rozpłakać. Nie tutaj, nie przy nich, nie przy nim. Mógł powiedzieć cokolwiek innego byle nie to. Może dla niego to była błahostka. Przed oczami miałam już tylko urywki z przeklętego wypadku.

Nawet się nie pożegnałam, słyszałam, że tylko coś krzyczeli, w sekundę znalazłam się przed kamienicą. Szybko mrugałam powiekami chcąc rozproszyć tworzące się w moich oczach łzy. Jedna pociekła mi po policzku, ale szybko ją starłam. Oddychałam głośno próbując się uspokoić. Poczułam jak ktoś dotyka mojego ramienia, chciałam się wyszarpać, ale zanim to zrobiłam przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej i objął rękoma moje plecy, jedną głaszcząc mnie po głowie. Poczułam znajomy zapach, od razu wtulając się w ciało chłopaka. Wtedy pękłam. Nie panowałam już nad łzam ani nad oddechem. Wyłam w ramionach swojego najlepszego przyjaciela powoli tracąc grunt pod nogami. Poczułam jak mocniej przyciska mnie do swojego ciepłego ciała, a ja jeszcze mocniej wciskałam w jego bluzę hektolitry słonych łez.

— Oddychaj, Vi — szepnął Herman, wciąż głaszcząc mnie po głowie.

Wtedy usłyszałam krzyki, tak głośne, że mój płacz nawet nie potrafił ich ogłuszyć. Odsunęłam delikatnie głowę od klatki chłopaka i spojrzałam przez jego ramie. Obraz wciąż był rozmazany, ale co nieco byłam w stanie zobaczyć.

— Nie kurwa! Powiedziałeś, że go do kurwy, nie będzie! — usłyszałam wrzaski Destiny i zobaczyłam ją wychodzącą z budynku mieszkania Nate'a, owy chłopak szedł zaraz za nią. — I widzisz co się stało?!

- Przecież nie wiedziałem co zrobi! - uniósł się blondyn, wciąż próbując pozostać spokojnym.

— Mam to w dupie Nate! Prosiłam Cię kurwa o jedną rzecz! Jedną pierdoloną rzecz! A widzisz jak ona teraz wygląda?! — wysyczała wskazując na mnie dłonią. Łamało mi się serce. — Nie chce Cię kurwa więcej widzieć na oczy!

Nie, nie, nie. To nie mogło się tak skończyć. Nie przeze mnie. Nie przez to jedno głupie zdanie. Nie miałam siły, nie panowałam nad tym kiedy nadszedł kolejny atak płaczu. Nie zarejestrowałam tego kiedy obok mnie pojawiła się Destiny, a Nate zniknął. Czułam tylko jak Herman prowadzi mnie do samochodu. Blondynka siadła ze mna z tylu mocno się do mnie przytulając. Ona również płakała. Płakała przeze mnie.

— Pojedziemy do mnie, nie chce żeby wasi rodzice pytali o wasz stan — powiedział spokojnie Herman, który był już na drodze.

Widziałam kątem oka, że patrzy na nas w lusterku. Pokiwałyśmy zgodnie głowami. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa, będąc na miejscu również. Poszliśmy cicho pociągając nosami prosto do pokoju naszego przyjaciela. Całą noc się nie odezwaliśmy, patrzyliśmy tylko na siebie smutnymi oczami nie mając siły już dłużej płakać. Byliśmy tylko my i tylko cisza. Bo potrzebowaliśmy tylko ciszy.

~*~

Wgapiałam się w biały sufit w swoim pokoju myśląc, że kiedyś miałam na nim ładne gwiazdki świecące w ciemności. Jak miałam czternaście lat to stwierdziłam, że to dziecinne, a ja "przecież taka nie byłam" więc je zdjęłam. Lepiej mi się z nimi spało, stwierdzam to dopiero po czterech latach. Do tej pory żałuje swoich wyborów z młodości, dotychczasowych też.
Podniosłam się do siadu, spojrzałam na telefon leżący obok i westchnęłam widząc to samo powiadomienie co dwie godziny temu.

— Ja bym na twoim miejscu poszła, to dla twojego dobra — powiedziała Destiny.

Przeniosłam na nią wzrok. Błękitne oczy nie świeciły się już tak jak wcześniej, teraz były przygaszone i po prostu... smutne.

Uśmiechnęła się blado i wróciła do przeglądania swoich notatek na podłodze. Od ostatnich wydarzeń minęły trzy dni. Trzy dni odkąd moja Destiny straciła swój promyk szczęścia, który zawsze się z niej tlił. Wiedziałam, że cholernie przeżywała rozstanie z Natem, chociaż nawet nie byli razem. Nie mówiła o tym głośno, nie chciała rozmawiać, unikała tematu. To było straszne patrzeć jak osoba gaśnie w twoich oczach.

— Wciąż się zastanawiam — mruknęłam, zrywając naskórki wokół paznokci. Cholerne nerwy. — Wiesz, że jeśli pójdę to nie musisz iść ze mną, prawda? Wiem, że Ci ciężko i...

— Nie. — Skinęła głową nie odwracając wzorku od notatek. — Vivian jeśli pójdziesz, pójdę z tobą. Nie muszę rozmawiać z Natem. Wystarczy mi, że będę z tobą. I radzę Ci tam iść.

Westchnęłam zatapiając twarz w dłoniach. Ostatnie trzy dni były ciężkie. Oprócz Destiny gnębiły mnie myśli o tym czy powinnam iść na dzisiejszy wyścig. W końcu od tego niby zależało moje bezpieczeństwo. Kontakt po ostatnim miałam tylko z Maeve, która pisała za siebie i Wyatta oraz z Rafem. Przepraszali mnie, że tak wyszło i że chcą pogadać, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty na żadne rozmowy. Tolerowałam tylko Des, Hermana, tatę, Jadena i panią ze sklepu obok. Była bardzo miła i pomocna.

Od dwóch godzin Maeve próbowała namówić mnie, abym przyszła na dzisiejsze wydarzenie. Nie odczytałam, ale widziałam zawartość wiadomości. Widziałam również wiadomość od Rafe'a i domyśliłam się, że pewnie pisze w tej samej sprawie. Zwlekałam z odpowiedzią jak najdłużej.

— A co jak on...

— Przestań — przerwała mi, w końcu na mnie patrząc. Jej spojrzenie było ostre. — To ma być dla twojego bezpieczeństwa, pomyśl w ten sposób. Pierdol to, że on tam będzie tak samo jak ja pierdole to, że będzie tam Nate. Masz swoje zdanie, masz tam tylko przyjść. Nie musisz z nikim rozmawiać. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie to zrób to dla mnie. Nie chce żeby potem Ci się coś stało bo nie poszłaś.

Odpuściłam. Wiedziałam, że nie ma sensu dalej o tym dyskutować. Westchnęłam i wzięłam do ręki złotego Iphone'a odczytując wiadomości.

Maeve: Vi proszę cię przyjdz dzisiaj
Maeve: nie musisz nawet z nami rozmawiać
Maeve: po prostu przyjdz proszę

Kolejną wiadomość odczytałam od Camerona.

Rafe: Wiem, że nie odpisujesz na wiadomości Maeve dlatego sam postanowiłem napisać.
Rafe: Przyjedź dziś proszę. O 20. Zrób to dla samej siebie, dla spokoju.

Dla spokoju. Pytanie tylko czy ja potrafiłam jeszcze spokojnie żyć.

— O dwudziestej mamy tam być — mruknęłam odrzucając telefon na bok i ponownie kładąc się na miękki materac łóżka.

— Dobra, napisze do Hermana. Pojedzie z nami. — Odwróciłam głowę w jej stronę. Musiałam wyglądać na zmartwioną bo wysłała mi pocieszający uśmiech. — Będzie dobrze.

— Będzie dobrze — powtórzyłam ciszej, ponownie wbijając wzrok w sufit. Wciąż żałuje, że ściągnęłam te cholerne gwiazdki.

~*~

Wysiedliśmy z samochodu, będąc już na miejscu. Przeklętym opuszczonym, rozpadającym się starym lotnisku. Odkąd wsiadłam do auta Hermana byłam kłębkiem nerwów, teraz byłam chyba dojebaną kulą. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Spokojnie, masz tam tylko stać i ładnie wyglądać. Próbowałam pocieszać samą siebie, ale marnie mi to wychodziło.

Stwierdziłam, że skoro nie czuje się dobrze to chociaż tak się ubiorę. Akurat to mi dziś wyszło. Miałam na sobie czarną dopasowana sukienkę przed kolano, a na to zarzuciłam czarną skórzaną kurtkę. Trochę mi pizgało po nogach, ale przynajmniej wyglądałam ładnie.

— Jak nie zejdę dziś na zawał to opijamy to w następnym tygodniu — powiedziałam zestresowana patrząc na dwójkę przyjaciół.

— Jak nie wydrapię dziś oczu Carterowi to również to opijemy — dodała Destiny unosząc pewnie kąciki ust. Moja dzika bestia.

— Jak nie wypierdole Carterowi oraz Chase'owi to również to będziemy mogli opijać — odpadł Herman, przez co już nie mogliśmy wytrzymać i parsknęliśmy śmiechem. — A teraz idziemy piękne panie, bo typ po lewej zaraz się na was rzuci z tym wygłodniałym spojrzeniem. — Stanął pomiędzy nami, łapiąc nas za tych pleców i popychając delikatnie do przodu.

— O czym ty... — zaczęłam ze śmiechem, ale kiedy spojrzałam w stronę tego kolesia to aż się przestraszyłam. Wiem, że wyglądałyśmy obłędnie, ale bez przesady tak? — Och, kurwa. Dobra idziemy.

Destiny, gdy spojrzała w tamtym kierunku również od razu przyspieszyła tempo śmiejąc się pod nosem.

Doszliśmy w końcu do centrum tego wszystkiego. Boże czułam się jak jakaś pieprzona królowa angielska, kiedy tam chodziłam, a spojrzenia innych ludzi zaraz za mną. Nie powiem, ego mi podskoczyło. I to w chuj. Szliśmy dumnie niczym jakaś trójca święta, a bliżej nam było do trzech muszkieterów. Dostrzegłam w końcu grupkę naszych znajomych, tym razem nie stali przy żadnym wozie, bo Adam dziś się nie ścigał. Uśmiech spełzł mi z warg bo przypomniałam sobie po co tu przyszłam. Zajebiście, że dopiero teraz.

Pierwsza zauważyła nas Maeve, na początku wydawała się zdziwiona tym, że jednak się pojawiłam, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko i radośnie nam pomachała, wskazując w naszą stronę reszcie. Byli tam wszyscy. Wyatt, Adam i Rafe wyszczerzyli się na nasz widok, wydawało mi się, że nawet Rosalie posłała nam blady uśmiech spod tej kamiennej miny. Po sekundzie jednak stwierdziłam, że był od zadedykowany dla Destiny. Cóż, czego mogłam się spodziewać po dziewczynie, która nie zdarzyła mnie sympatią.

Nate stał opierając się o jakiś zniszczony, niski murek. Nawet na nas nie spojrzał, wyglądał na dosyć przybitego. Spojrzałam na blondynkę obok, która głośno przełknęła ślinę patrząc w kierunku chłopaka. Jej widok łamał mi serce.
Ponownie uniosłam wzrok, a wtedy moje spojrzenie spotkało się z tym który był właścicielem tych pięknych i jednocześnie paskudnych gorzko-czekoladowych tęczówek. Stał obok Nate'a trzymając w dłoni tlącego się papierosa. Uniosłam hardo głowę i pewnym, szybszym krokiem ruszyłam w ich stronę, zaraz w za mną w ślad poszła Destiny i Herman.

Nie byłam zła na nikogo innego poza Vancem (no i trochę Natem), wiec nie miałam zamiaru się z nimi nie witać. Wysiliłam się na miły uśmiech, bo niestety na szczery nie było mnie stać. To nie tak, że nie cieszył mnie ich widok, może gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach byłoby nieco inaczej.

— Jednak przyszłaś — powiedziała na wstępie Howell od razu mnie do siebie przyciągając. — Pamiętaj, co by się nie działo jesteśmy po twojej stronie. Nawet jeśli miałabyś sobie skakać z Vancem do gardła, a on zachowywać się jak skończony chuj — wypowiedziała nieco ciszej do mojego ucha, a następnie odsunęła się z szerokim uśmiechem.

Jej słowa rozniosły przyjemne ciepło na moim sercu. Przywitałam się z resztą skinieniem głowy, omijając jedynie Cartera. Niech spierdala.

— Kto dziś z kim walczy? — spytała Destiny.

Widziałam kątem oka jak Nate przeniósł na nią swoje spojrzenie. Nie wyglądał najlepiej, sińce pod oczami i blada twarz. On również nie zniósł dobrze ich rozstania.

— Ryder z Sanchezem, jest naszym dobrym znajomym. Dlatego mamy nadzieje, że skopie mu dupę. Jednak trzeba przyznać, że Sharp jest w cholerę dobrym zawodnikiem — odparł Wyatt i zaczął spoglądać gdzieś za nami, mocno zaciskając szczękę. — Już jest.

Odwróciłam się do tylu i od razu spotkałam się z przerażająco niebieskimi tęczówkami Rydera, który przyglądał mi się lustrując całe moje ciało, gdy na jego wargach znów widniał ten obrzydliwy uśmieszek. Przyjechał językiem po dolnej wardze puszczając mi oczko, na co przewróciłam oczami. Wiedziałam, że był okropnym człowiekiem, ale nie zamierzałam pokazywać mu, że się go boje. Brzydziłam się całą jego osobą.

— Wstrętny typ — mruknęła Maeve, a następnie westchnęła. — Może gdyby nie ćpał to by mu tak nie odjebało.

— Dobrze wiesz, że zawsze taki był. Nie ma co go usprawiedliwiać używkami — odpowiedział jej Wyatt otaczając ją swoim ramieniem i przyciągając do swojego boku.

— Może wsiadać do samochodu pod wpływem? — Zmarszczyła brwi Destiny.

— Oczywiście, że nie. — Prychnęła Rosalie. — Ale za sporą sumę można tutaj przekonać lekarzy. Jemu nie zależy na pieniądzach, mu zależy na wygrywaniu i kontroli. To psychol.

Szkoda, że nie miałam tej świadomości, gdy nadepnęłam mu obcasem na stopę i zaczęłam wyskakiwać do niego z mordą.

— Popieprzony świat — fuknęła Marshall, ponownie spoglądając w stronę Rydera, witał się z kimś nie patrząc już w naszym kierunku ani na mnie.

Popieprzony świat, którego właśnie staliśmy się częścią. Prychnęłam cicho na samą myśl o tym, na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Zaplotłam ręce na piersi patrząc na ludzi wokół, robiło się coraz bardziej tłoczno. Między nami było nieco niezręcznie, prawie nikt się nie odzywał. No może oprócz Rafe'a i Adama, którzy zaczęli się głupkowato przepychać śmiejąc się z czegoś, ale nie obchodziło mnie to na tyle aby wiedzieć czemu. Reszta wlepiła nosy w swoje telefony. Byliśmy tu już od dobrych trzydziestu minut, a nikt nie postanowił odezwać się słowem. Wszystko się spieprzyło.

Chciałam grać niewzruszoną tym wszystkim, ale prawda była taka, że wcale nie musiałam. Nie musiłam udawać bo nie czułam w tamtym momencie żadnych emocji, czysta pustka.

— Jest tu gdzieś łazienka? — spytała Destiny w końcu przerywając niezręczna ciszę.

— Tak, tam są toi toie — odpowiedział Adam, wskazując je dłonią.

— Vi, pójdziesz ze mną? — Spojrzałam na blondynkę i pokiwałam głową.

Po chwili stałyśmy już pod zielonymi łazienkami o ile w ogóle można było to tak nazwać. Destiny otworzyła ostrożnie pierwsze drzwi, niemal natychmiast się krzywiąc od smrodu, który się stamtąd wydobywał, zrobiłam to samo kiedy zapach dotarł do moich nozdrzy. Skomentowała tylko, że to obrzydliwe i jak można w ogóle robić takie ręczy, a następnie otworzyła po chwili drugi, gdzie było nieco czyściej i już tak nie jebało. Weszła do środka z miną największej męczennicy i zamknęła drzwi. Stałam czekając na nią, wgapiając się w telefon.

— Kogo moje oczy widzą! — Usłyszałam obok siebie, a następnie z niesmakiem spojrzałam na tą paskudną mordę Sharpa, uśmiechał się do mnie szeroko. — Widzę, że osiedliłaś się na dłuższy czas jako lalka Cartera. Przyznam, że nieco mnie to dziwi, ale nie jestem tym bardzo zaskoczony. Również zostawił bym Cię na dłużej niż jedną noc. - Przejechał językiem po górnych zębach taksując moją sylwetkę. Zaraz się porzygam.

Pierwsze co chciałam zrobić to się sprzeciwić i go zwyzywać - jak to miałam w swoje naturze. Ale nie mogłam tego zrobić bo mieliśmy plan, którego miałam się trzymać. Ego mi na tym ucierpi.

— Niestety nie jestem tobą zainteresowana, Sharp — odparłam posyłając mu uroczy uśmiech i zadarłam głowę, puszczając mimo uszu jego komentarz o byciu laleczką Vance'a i spaniu z nim. Boże, fu.

— Szkoda. Jestem pewien, że zaspokoiłbym twoje potrzeby o wiele lepiej niż on. Masz charakterek Vivian, przyciągasz uwagę. Dlatego żal mi tego czyją uwagę wybrałaś.

Prychnęłam prześmiewczo i pokręciłam głową.

— Widzę, że przyciągnęłam twoją na tyle, że już zdążyłeś poznać moje imię — Spojrzałam na niego nie udając rozbawienia, podczas gdy on patrzył na mnie z czymś w rodzaju zaintrygowana.

— Och, tak. Nie będę tego ukrywał. — Zaplótł ręce na piersi zbliżając o kilka centymetrów swoją twarz tak. że się teraz nade mną nachylał. — Intrygujesz mnie Vivian. Nie tylko samą swoją urodzą, lecz również inteligencją i postawą. Choć potrafisz zachowywać się nierozważnie. — Zacmokał odsuwając się. Boże, co on pierdoli? — Dlatego zadziwiające jest to, że jeszcze żyjesz.

Rozchyliłam wargi nie potrafiąc zamaskować zdziwieni po jego ostatnich słowach. Wtedy drzwi od toi toia się otworzyły, a my spojrzeliśmy w tamtym kierunku.

— Ja pierdole, nigdy, kurwa, więcej — warknęła Destiny, trzymając z obrzydzeniem jednym palcem drzwi, które otworzyła wychodząc, a następnie kopnęła je nogą ze złości tak mocno, że aż cały toi toi się zatrząsł.

Jej wzrok w końcu spoczął na naszej dwójce. Otworzyła szeroko oczy patrząc to na mnie to na Rydera, któremu maniakalny uśmiech nie schodził z warg. Przeniosłam spojrzenie na Sharpa wciąż z przesadzonym, uroczym uśmiechem.

— Czas na mnie. Do następnego? — rzekłam pewnie patrząc w jego niebieskie oczy.

Uśmiechnął się szerzej.

— Do następnego, Vivian — odpowiedział z gracją robiąc teatralny ukłon w moją stronę, a następnie odszedł zostawiajac nas w tyle.

— Żartujesz, prawda? — fuknęła Destiny, na którą spojrzałam wciąż się uśmiechając i pokręciłam głową. — Masz gorączkę? Jesteś chora? — Przyłożyła swoją chłodną dłoń do mojego czoła. — Boże, nie jesteś. Chyba, że na tle psychicznym. — Odsunęła dłoń. Przewróciłam oczami. — Popieprzyło Cię do reszty?! Czemu z nim rozmawiałaś! Zresztą wiesz co, nieważne. Nie mi się będziesz spowiadać.

Spojrzała na mnie z pod byka, a następnie chwyciła za moją rękę i pociągnęła mnie z nie małą siła w stronę naszych znajomych.

Rozumiałam, martwiła się, ale bez przesady. Byłam tu właśnie po to, aby pokazać Ryderowi, że jestem nietykalna. O to w tym chodziło. A oczywiste było nasze ponowne spotkanie!

Stanęłyśmy przed naszymi znajomymi, zmarszczyli wyraźnie brwi widząc zezłoszczoną blondynkę, która pchnęła mnie w ich stronę. Uśmiechnęłam się niezręcznie, gdy poczułam na sobie ich palące spojrzenia, a szczególnie te jedno, które nie zasługiwało chociażby na to, żeby mnie chociaż zobaczyć.

— Rozmawiała z Sharpem — wypaliła w końcu Destiny zdenerwowana wyrzucając ręce w powietrze. Sześćdziesiona.

— Co kurwa? Zostawić was na chwile same! — wrzasnął Herman łapiąc się za skronie. Spojrzał na mnie po chwili czekając na wyjaśnienia. — Czego chciał?

Nie mogłam się skupić, gdy czułam na sobie wypalające dziury w moim ciele brązowe oczy Vance'a. Niech spieprza, gdzie rój pszczół.

— No czekałam na Destiny pod kiblem — zaczęłam. — Podszedł do mnie i zagadał "kogo jego oczy widzą". Pogadał chwile o tym, że dziwi się, że Vance zostawił mnie na więcej niż jedną noc, ale w sumie to mi się nie dziwi. W sumie ja również bym się nie dziwiła. — Wskazałam na siebie ręką i zaśmiałam się głupio, a oni spojrzeli na mnie z politowaniem. No może oprócz Rafe'a i Adama, których rozbawił mój nieśmieszny żart. Ale ja tak reagowałam na stres! Przewróciłam oczami kontynuując: — Nie będę streszczać wszystkiego bo to była głupia rozmowa. Na końcu tylko dodał, że przyciągam uwagę swoją osobą i zadziwia go to, że w takim razie jeszcze żyje. Nic się nie stało. — Wzruszyłam ramionami.

Pominęłam szczegóły w których mówił jak piękna i inteligenta, żeby nie dostali kompleksów. Choć czasem co do tego drugiego miałam wątpliwości, właśnie w tym momencie również.

— Pogadam z nim — powiedział Vance, głosem o temperaturze zera absolutnego.

Aż przeszły mnie ciarki. Spiął się, jego szczęka była zaciśnięta tak samo jak dłonie.

Prychnęłam pod nosem kręcąc przy tym głową. Kurwa, obrońca się nagle znalazł. Jak ma ochotę zgrywać bohatera to niech idzie dzieci zabawiać w przedszkolu. Chociaż nie bo jeszcze by się rozpłakały na jego widok. Szkoda dzieci.

Odbił się od niskiego murku i już miał wystartować, ale zatrzymała go dłoń Rosalie. Poparzyła na niego z politowaniem i złością na twarzy, on natomiast posłał jej piorunujące spojrzenie, po którym każdy normalny człowiek by zaczął spierdalać jak najdalej, ale ona zaparcie trzymała swoją dłoń na jego piersi nie ustępując.

— Nie będziesz szedł z nikim "rozmawiać" — odparła popychając go z powrotem w stronę murku. — Nie wpierdalaj się w kłopoty tam gdzie na razie ich nie ma. Vivian powiedziała, że nic się nie stało, więc po cholerę się wściekasz? Dawno nie miałeś obitej mordy? — Prychnęła nonszalancko. — Brakuje Ci adrenaliny?

Chryste, dawno nie czułam tak napiętej atmosfery. Można ją było ciąć nożem. Vance patrzył na blondynkę myśląc chyba w jaki sposób ją zamordować, a gdzie następnie zakopać jej martwe ciało unikając przy tym problemów i świadków.

— Rosalie, puść mnie kurwa, bo nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy — wycedził przez zaciśnięte zęby, skupiając wzrok jedynie na kamiennej twarzy blondynki. Uśmiechnęła się kpiąco i już otwierała usta, żeby odpowiedzieć coś wrednego, gdy uprzedziła ją Maeve.

— Uspokójcie się! Do cholery! Macie po dwadzieścia dwa lata, a zachowujcie się jakbyście mieli dwanaście! — Całe jej drobne ciało drżało z nerwów, kiedy machała rękoma na wszystkie strony.

Carter i Rosalie przenieśli na nią swoje wściekłe spojrzenia, ale jej to kompletnie nie ruszało. Zmrużyła gniewnie powieki i wskazała palcem na Vance'a.

— Ty uspokajasz się albo sama obije Ci twarz. — Brunet przewrócił oczami. Obróciła palca w kierunku blondynki. — A ty... nie wiem! — Wyrzuciła ręce w powietrze. — Po prostu przestańcie w końcu na siebie wrzeszczeć!

— Przecież sama krzy... — próbował powiedzieć Flores, ale zamilkł widząc mordercze spojrzenie szatynki. — Nic nie mówiłem. — Cofnął się o krok, wbijając wzrok w swoje czarne buty. Miałam ochotę się zaśmiać, podarowałam sobie jednak bojąc się skończyć jak Adam.

Howell była jak wściekła matka, która wróciła z wywiadówki dowiadując się, że masz cztery zagrożenia na koniec roku. Lepiej było nie wdawać się z nią w dyskusje.

— Kochanie... — zaczął Wyatt podchodząc do swojej dziewczyny wyciągając do niej rękę, ale ją odrzuciła.

— Nie! Mam dosyć! — Zatopiła twarz w dłoniach. — Vance przeproś Vivian za to co ostatnio zrobiłeś. — Chłopak spojrzał na nią zdziwiony i niezbyt zadowolony jej słowami. Posłałam mu zwycięski uśmiech, gdy widziałam jak na mnie spojrzał. — A ty Vivian podziękuj Vance'owi za to, że próbuje Ci pomóc - zwróciła się do mnie, a mój uśmiech tak samo jak szybko się tak samo szybko spełzł mi z warg. Otworzyłam delikatnie usta myśląc, że się przesłyszałam.

Taki przebieg zdarzeń mi się już nie podobał. Nie wiedzieli o tym dlaczego tak zezłościł mnie jego ostatni chujowy tekst w moją stronę, więc zakładałam, że właśnie dlatego tak próbują nas pogodzić. Prędzej piekło zamarznie niż podam mu rękę na zgodę.

— Mogę żyć bez jego przeprosin — odparłam pewnie zaplatając ręce na piersi.

— Mogę żyć bez jej podziękowań — dodał Vance, również zaplatając dłonie na swojej klatce piersiowej.

Toczyliśmy między sobą wojnę na wzrok pod tytułem "chyba żartujesz, jeśli myślisz, że się z tobą pogodzę". Była to ciężka walka. Nie miałam zamiaru odpuszczać. Po moim tru...

— Jak gówniarze! — krzyknęła Maeve posyłając nam wrogie spojrzenia. — Vivian, chociaż ty bądź rozsądna i podaj mu dłoń.

Spojrzałam na dziewczynę próbując się nie zaśmiać, kiedy tylko to zobaczyła spojrzała na mnie srogo i... O cholera chyba się poplułam ze strachu. I chciałabym żartować. Dobrze, mamo.

Spojrzałam przerażona na Vance'a i natychmiast do niego podeszłam wyciągając dłoń w jego stronę. Panie, piekło zamarzło.

Prychnął pod nosem i chciał się odwrócić, ale napotkał to samo spojrzenie zezłoszczonej Howell. Ponownie spojrzał na mnie równie przestraszony, szybko złapał za moją chłodną dłoń delikatnie nią potrząsając.

Boże, Maeve naprawdę była jak przerażająca matka, która nie znosiła sprzeciwu. Poskromiła nawet Cartera!

— Przepraszam, że powiedziałem coś co miałem na myśli — burknął Carter przewracając oczami. Szatynka natychmiast do niego podeszła i zdzieliła go mocno w ramię. Syknął z bólu, a na następnie powiedział od niechcenia: — Przepraszam za to, że powiedziałam coś czego nie mam na myśli.

— Tak lepiej — Uśmiechnęła się uroczo, na co znów przewrócił oczami.

Chryste, czuje się jak przedszkolu, gdy pokłóciłam się z kolegą o klocki i nauczycielka kazała nam się pogodzić, bo inaczej wezwie rodziców.

— Dziękuje za to, że mi pomagasz — mruknęłam od razu wyrywając swoją dłoń.

Maeve podeszła do naszej dwójki zadowolona i mocno nas uścisnęła. Nie mam pojęcia czemu była z tego powodu tak szczęśliwa, skoro te przeprosiny były tak cholernie nieszczerze, że prędzej bym potrafiła uwierzyć w to, że na Florydzie spadnie śnieg.

Usłyszałam głośne rechoty znajomych, których zapewnie świetnie bawiła ta głupia sytuacja. Mnie niekoniecznie, chłopaka obok też. Zmrużyłam oczy posyłając im wrogie spojrzenie, tak samo jak Vance, ale zdało się to na nic. Dalej rechotali w najlepsze zwracając na siebie uwagę innych ludzi. Spojrzeliśmy na siebie z Carterem i oboje w tym samym czasie zirytowani przewróciliśmy oczami. Boże święty, żyliśmy z bandą idiotów. Może nadal nie mieliśmy zamiaru pałać do siebie sympatią, ale chociaż znaleźliśmy wspólny cel jakim było unicestwienie z tego świata naszych znajomych.

— Nie udław się — fuknęłam do Hermana, który śmiał się tam najgłośniej i pokazałam mu środkowego palca.

— Jeśli nie chcesz trafić na SOR, to zdecydowanie radzę przestać Ci się śmiać — powiedział beznamiętnie Vance patrząc na Adama, który był zaraz po Hermanie jednym z głośniejszych.

Chłopcy spojrzeli na siebie rozbawieni i zaczęli śmiać się jeszcze bardziej. Zamknęłam powieki, próbując być spokojna. Oddychaj, Vivian. To twoi znajomi, policja uzna, że miałaś motyw. Znajdą Cię szybciej niż myślisz.

— Pojebie mnie — warknęłam wymijając ich i podeszłam do brukowego murku na którym się odparłam.

Spojrzałam na Destiny, która również się śmiała i ścierała palcami łzy w kącikach oczu Nate'a. Odetchnęłam z ulgą, że oni również się dogadali. Dogadali się o wiele lepiej niż ja i Vance, ponieważ po chwili dziewczyna pocałowała Chase'a, a on nie był jej dłużny. Odwróciłam wzrok najszybciej jak potrafiłam bo zaczęłam się czuć, że im przeszkadzam.

Poczułam jak ktoś opiera się obok mnie, więc odwróciłam głowę w bok unosząc spojrzenie na Vance'a, który trzymał w swoich wargach tlącego się papierosa, zaciągnął się, a następnie wystawił go w moją stronę. Chwyciłam go między palce i skinęłam głową w podziękowaniu.

— Czy to papieros na zawieszenie broni, ale nikt z nas nie powie tego głośno? — zaśmiałam się cicho.

— Właśnie to zrobiłaś — zauważył kręcąc z politowania głową. Przewróciłam oczami uśmiechając się pod nosem. No i co? — Ale tak owszem, na zawieszenie broni. — Westchnął, gdy wciągałam do płuc truciznę. — Tylko tyle powiedział Ci Sharp?

Spojrzałam na niego kątem oka, a następnie pokiwałam głową wypuszczając dym z ust.

Może trwało zawieszenie broni, ale wciąż czułam się przy nim dziwnie na samo wspomnienie naszego pocałunku z sylwestra. Ale powoli popadał on w zapomnienie, co mnie niezmiernie cieszyło.

— Ale nie myśl sobie, że będziemy teraz normalnie rozmawiać. Wciąż jestem zła za tamtego gościa z sylwestra. Był naprawdę hot! — wytknęłam próbując zachować powagę. Chłopak zaśmiał się i znów zrobił to w ten szczery i przyjemny sposób.

— Ja za to wciąż uważam, że nie był wart twojej uwagi — stał przy swoim spoglądając na mnie rozbawiony, unosząc zadziornie kąciki ust. — A i czy twoja propozycja dalej aktualna?

Zmarszczyłam brwi zastanawiając się o co mu chodzi, w końcu dotarło do mnie, że wyśpiewałam do niego wtedy jakiś fragment piosenki. Wytrzeszczyłam oczy, a następnie uderzyłam go w ramię. Nawet nie drgnął, jednie cicho się zaśmiał. A jego śmiech brzmiał najpiękniej na świecie, posiadając tą charakterystyczną dla niego chrypkę.

Przewróciłam oczami, kończąc wypalać papierosa. Może jednak nie był taki zły jak myślałam. Ale może tylko trochę. Wciąż był chujem, ale czasem potrafił być spoko. Ale również tylko czasem. I tylko spoko.

~*~

Godzinę później było już po wyścigach, niestety Sanchez nie był w stanie pokonać Rydera. Nie widziałam zaskoczenia w twarzach znajomych, ale byli bardzo niezadowoleni. Atmosfera pomiędzy nami się poprawiła. Matkowanie Maeve się jednak na coś przydało. Rozmawialiśmy spokojnie, czasem się śmiejąc, a humory nam dopisywały. Nawet Rosalie nie patrzyła na mnie tak często spod byka. Vance nie warczał na wszystkich wokół, zamiast tego od czasu do czasu wtrącał się z nami w jakieś mniej ważne rozmowy, ale chwile później znów zamykał się w swoich murach, zachowując się tak, jakby świat wokół go nie obchodził.

Wyatt, Maeve, Herman, Rafe, Rosalie oraz Adam zostali jeszcze chwile bo stwierdzili, że są głodni i idą coś jeszcze wszamać. Mi nie chciało się czekać w kolejce, więc poprosiłam Price'a żeby zamówił mi kebaba, bo miałam na niego cholerą ochotę. Tamci zostali, a ja ruszyłam z Vancem, Des i Natem w stronę ich samochodów.

Gdy wracaliśmy na parking  humor Cartera znów mu odpisywał. Wciąż go nie lubiłam, ale dobrze było widzieć jak jego przyjaciele cieszą się z tego, że z nimi rozmawia i nie siedzi w głowie z własnymi myślami. Pamiętałam tylko urywki o czym mówił mi Rafe w sylwestra, zanim zasnęłam na jego ramieniu. Zdążyłam zrozumieć tylko to, że Vance nie należy do ekstrawertyków i ma popierdolone w głowie. I tak się w ogóle dziwiłam, że cokolwiek pamiętałam. Byłam tam wtedy ledwo żywa i ledwo przytomna.

— No, Steyn może podwieźć twoją dupę do domu skoro tata nie sprawił Ci auta? — spytał zadziornie się uśmiechając, nawiazując do tego co powiedział w mieszkaniu Nate'a.

Normalnie bym już była wkurwiona, ale ton w jakim to powiedział wcale nie był nieprzyjemny.
To był zwykły żart, który wcale nie był przesiąknięty jadem, a rozbawieniem. Poczułam się jakby stał przede mną totalnie inny człowiek. Boże, może go podmienili jak poszłam siku?

Otworzyłam usta udając oburzoną, ale marnie mi to wychodziło. Nie mogłam pohamować uśmiechu.

— Pieprz się, Carter — rzuciłam rozbawiona, a następnie podeszłam do chłopaka i uderzyłam go lekko w prawy bok. Vance ani drgnął, tylko spojrzał na mnie z politowaniem.

— Hej Carter! To ta twoja mała dziwka, o której gada Ryder?! — krzyknął jakiś chłopak niedaleko nas. Stanęłam jak wyryta myśląc, że mi się przesłyszało i spojrzałam w jego kierunku.

Był szatynem, dosyć barczystym i wysokim, niestety genów to on dobrych nie miał. Wyglądem przypominał nieco Alladyna po przejściach. Nie wiem jakby spadł z latającego dywanu albo coś, a po tym wszystkim Jasmine go zostawiła, a Dżin z zażenowania, że postanowił, że idzie na emeryturę. Cudowny opis, Vivian. Zaraz przy nim stało jakiś trzech ziomeczków. Jeden był trochę przy masie, drugi miał dredy, a trzeci to w ogóle wyglądał jakby wyszedł dopiero co z podstawówki. Był niski i miał chłopięce rysy twarzy. Nie wyglądali na dosyć przyjaźnie, choć groźnie tez im było trudno wyglądać.

— Jak ty mnie, kurwa, nazwałeś? — warknęłam na pozór spokojnie. Naprawdę spokojnie.

Kątem oka spojrzałam na Nate'a i Destiny, którzy również wydawali się wściekli i patrzyli na czwórkę nieznajomych morderczym spojrzeniem. Nate wyglądał,  jakby miał ich zaraz roznieść z powierzchni. Wesoła gromadka w akcji! Spojrzałam przelotnie na Vance'a, który wyglądał jak zawsze kiedy był wkurwiony, ale w tym momencie wyglądał również jakby był na granicy podejścia do szatyna, który mnie wyzwał i rozwalenia głowy o krawężnik. Aż sama się przestraszyłam. Ale chociaż to ja miałam tą dobrą obstawę.

— Ma Ci kurwa powtórzyć? — zaśmiał się jeden z nich, ten w dredach, więc ponownie spojrzałam w ich kierunku. Boże, ja nie wierze, że ma mam w ogóle chęci na ich głupie gierki.

Widziałam jak Vance poruszył się, zapewnie z zamiarem wpierdolu, ale zatrzymałam go kładąc rękę na jego klatce. Poczułam jego napięte mięśnie pod zwykłą, białą koszulką i... Chryste. Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi nie rozumiejąc czemu go w ogóle powstrzymuje. Uśmiechnęłam się do niego uroczo.

— Spoko, stary. Wyluzuj — powiedziałam pewnie, wciąż się uśmiechając. Opętało mnie chyba.

Patrzył na mnie jak na idiotkę, a następnie westchnął i cofnął się o krok. Chyba zrozumiał, że sama chce sobie z tym prowadzić. Choć sama jeszcze nie wiedziałam jeszcze jak to rozegrać. Ale carpe diem czy coś.

— Ale, że słynnego Vance'a Cartera poskromiła jakaś mała suka — rzucił znowu ten pierwszy, Alladyn od siedmiu boleści.

Popatrzyłam przelotnie na bruneta chcąc się upewnić, że zaraz na niego nie wystartuje. On patrzył jednak tylko na ich grupkę z najbardziej lodowatym spojrzeniem na całym świecie, udając niewzruszonego. Ale mowa ciała go zdradzała. Wiedziałam, że gdybym tylko machnęła ręką to ten ruszyłby od razu w ich stronę nie zwracając uwagi, że jest ich czterech. Trochę było to satysfakcjonujące. Trochę nawet bardzo.

— On chociaż jakąś sukę ma — burknęła Destiny, przewracając oczami. Moja zuch dziewczyna!

Spojrzałam na przyjaciółkę próbując nie parsknąć śmiechem, dlatego zacisnęłam usta w wąska linie. Dlaczego ta sytuacja mnie bawiła? Z pewnością w każdym innym wypadku bym zaprzeczyła, ale nie wtedy kiedy widziałam, że ten głupi tekst wyprowadził nieznajomego chłopaka z równowagi. Uśmiech spełzł mu z warg, a dłonie zacisnął w pięści.

— Nate, mógłyś zamknąć mordę swojej lasce zanim ja zrobię to czymś innym? — Prychnął Alladyn poruszając znacząco brwiami.

Posłałam mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było mnie stać i niewiele myśląc ruszyłam w jego kierunku. W dupie miałam to, że miał przewagę i mógł być silniejszy. Mnie mógł obrażać do woli, ale od moich przyjaciół miał się odpierdolić. Chłopak zaczął się śmiać widząc jak zmierzam w jego kierunku. Doszłam do niego tak szybko, że nawet nie zdążył zareagować kiedy złapałam pięściami kołnierz jego koszulki i z nadludzką siłą pchnęłam go na maskę chyba jego samochodu. Wydał z siebie cichy jęk bólu, krzywiąc się i już mu nie było tak do śmiechu.

— Nie waż się tak więcej, kurwa, mówić do mojej przyjaciółki — wycedziłam przez zęby, a następnie splunęłam mu w twarz.

I wtedy wszystko działo się już tylko. Typek złapał mnie za kołnierz mojej skórzanej kurtki i szarpnął mną tak mocno w obok, że straciłam równowagę. W samą porę ochroniłam się rękoma, aby nie zaryć głową o beton. Moje kolana mocno zabolały i zapiekły, uderzając z całej siły w wyłożoną kostką brukową ziemie, dłonie tak samo. Poczułam kamyczki wbijające się w moją skórę. Otworzyłam szeroko oczy kiedy ogarnęłam, że żyje i po prostu upadłam na ziemie. Uniosłam prędko wzrok, a wtedy zobaczyłam Vance'a. Sprawnie obijał mordę Alladyna, który próbował się bronić leżąc na masce samochodu, ale średnio mu to wychodziło. Dobry chłopak.

— I kto się teraz śmieje głupia pizdo? — W ustach miałam taką Saharę, że zaraz zaczęłam kaszleć. Karma. — A jebał... cię pie... pies - wydukałam między atakami kaszlu.

Ten z dredami zaraz ruszył w stronę Cartera, chcąc pomoc swojemu koledze, jednak mu się to nie udało, bo do akcji wkroczył Nate. Zastawił mu drogę uśmiechając się cwaniacko i kiedy tamten próbował sprzedać mu strzała, ten szybko zablokował jego rękę, a następnie uderzył go pięścią w brzuch. Dredziaty zgiął się z bólu od razu łapiąc się za obolałe miejsce, ale nie by takim łatwym przeciwnikiem, bo zaraz znów stanął pewnie przez blondynem.

Ale żeby nie było tak łatwo to zaraz do bójki chciał wkroczyć ten trzeci, dzieciakoway, Destiny szybko do niego pobiegła i z przeogromną gracją kopnęła go od tylu w krocze. Chłopak zawył głośno, a następnie odwrócił się z groźnym uśmieszkiem w stronę blondynki.

— O nie... — jęknęłam, a następnie wstałam szybko na równe nogi. Zastrzyk adrenaliny od razu dodał mi sił.

Nawet się nie otrzepałam. Po prostu wstałam i nie zwracając uwagi na obolałe ciało podbiegłam w stronę tego gościa. Nim się obejrzał wskoczyłam na jego plecy. Zaplotłam nogi na jego biodrach, a następnie zarzuciłam sprawie swoje przedramię na jego szyje, a drogą ręką sobie pomagałam. Napierdalanie się z Jadenem i Hermanem nie było na marne. Posłałam Destiny szybkiego całusa w powietrzu przez co się zaśmiała.

Moje życie było komedią i to jeszcze taką denną.

Dzieciakowaty próbował zrzucić mnie ze swojego ciała i poluzować chwyć moich dłoni, ale bardzo marnie mu to szło. Destiny w tym czasie zaczęła wyprowadzać w niego jakieś nieumiejętne ciosy. Nie ważne, że czasem nie trafiała. Ważne, że jak już to zrobiła to zabolało. W końcu zeskoczyłam z jego zmęczonego ciała, dając Marshall znać skinieniem głowy, aby wykonała swój ruch ostateczny. Wzięła zamach nogą i z całej swojej siły ponownie kopnęła naszą ofiarę w krocze. Tym razem tak, że się złożył i już nie wstał.

Przeniosłam wzrok z typka na Destiny, która również na mnie spojrzała. Uśmiechałyśmy się do siebie dumnie jak głupie idiotki, a nasz oddech był nierównomierny. Obie sapałyśmy jakbyśmy właśnie przebiegły maraton. Podeszłyśmy bliżej siebie przybijając ze sobą piątkę po wykonaniu zajebistej roboty.

— Co tu się kurwa dzieje?

Wytrzeszczyłam oczy tak samo jak blondynka, a następnie spojrzałyśmy w stronę naszych znajomych, którzy właśnie wrócili z jedzeniem w dłoniach, patrząc się na nas z niedowierzaniem.

Uśmiechnęłam się niezręcznie, a następnie im pomachałam. Tak po prostu to był chyba jakiś dziwny odruch. Przeniosłam wzrok na Nate'a. Z jego łuku brwiowego sączyła się krew, a lewo oko miał delikatnie podbite. Mimo to uśmiechał się jak głupi do sera patrząc na swoich przyjaciół. Vance nie miał żadnych obrażeń, no chyba, że liczą się rozwalone kostki. Wgapiał się w nich przez ramię, rozkojarzony jakby został właśnie wyrwany z transu. Wciąż trzymał dłoń przed twarzą Alladyna, która była troszeczkę zmasakrowana. Aż mnie ciarki przeszły. Będzie żył, ale to wciąż nieprzyjemny widok. Chociaż miał za swoje.

— Koledzy prosili się o wpierdol - odpowiedział Nate, który stanął obok nas i wzruszył ramionami.

Nie powinnam się śmiać, ale miny reszty były po prostu bezcenne. Po chwili usłyszałam kroki, zaraz obok mnie pojawił się Vance, którego kąciki ust również szły do góry.

— I to taki poważny wpierdol — dodałam, próbując nie parsknąć śmiechem, więc nieumiejętnie starałam się zacisnąć usta.

— No to stwierdziliśmy, że skoro się proszą to czemu nie? — odparła Destiny. Nie mogłam utrzymać powagi, gdy patrzyłam na jej twarz. Kąciki jej ust co chwile unosiły się i opadały, starając się nie uśmiechać.

W końcu to Vance nie wytrzymał i parsknął gromkim śmiechem. Nie dałam rady się opanować i również to zrobiłam tak samo jak Destiny i Nate. Brzuch zaczął mnie bolec, ciężko mi było złapać oddech przez rechot który z siebie wydawałam. Gdy my nie mogliśmy zatrzymać tej karuzeli śmiechu, pozostała szóstka patrzyła na nas jak na chorych psychicznie. Po dobrych dwóch minutach powoli zaczęliśmy się uspokajać.

— O Boże — wyjąkałam łapiąc się za serce i głośno oddychając. Uśmiech nie chciał zejść mi z warg.

— Świetnie jak już skończyliście to może powiecie... — zaczął Adam i wskazał ręką na trójkę ledwo przytomnych osób za nami. — CO TU SIĘ DO CHOLERY STAŁO?!

— Przestańcie być takimi sztywniakami — mruknął Nate, przewracając oczami. — Jakbyśmy pierwszy raz wdali się w bójkę. Przecież nic się nie stało.

I to zdziałało na Maeve jak zapalnik. Tryb matki znów się odpalił. Już miała podejść do chłopaka, ale zatrzymało ją silne ramie Wyatta, które oplotło ją w barkach.

— Nic się nie stało?! Nate! Ty krwawisz! — pisnęła przestraszona.

— Tak, tak... Niebieski kwiat i kolce. Każdy rozumie przesłanie — odpowiedział niewzruszony tym, że jego twarz była poobijana. Starałam się nie zaśmiać na jego cytat ze Shreka.

Rafe za to parsknął na słowa blondyna.

— Jesteście niepoważni. — Pokręciła głową z dezaprobatą. — Mówicie w tej chwili to się stało.

Destiny westchnęła.

— No więc zaczęło się od tego...

Przez resztę drogi do samochodu tłumaczyła wszystkim co się stało i jak do tego doszło. Zanim wsiedliśmy do pojazdów, rozdzielając się Adam stwierdził, że założy nam grupę na messengerze, na której Destiny zadzwoni w trakcie powrotu i powie im wszystko ze szczegółami. Parsknęłam głośno widząc nazwę grupy : "Klub szczęśliwej starości", byliśmy na niej wszyscy, bez wyjątku. Resztę drogi do domu musiałam słuchać Marshall tłumaczącej wszystko od A do Z, kilka głupich komentarzy Rafe'a i Adama ( pomimo, że nie były zabawne to mnie rozbawiły) i zmartwionej Maeve, która w aucie opatrywała rany Nate'a. Ten dzień był naprawdę dobry.

____________________

Dużo się w nim troszkę działo. Na szczęście drama nie była poważna, znaczy była ale tylko przez chwile. Uważam, ze była potrzebna.

(ps nie mam pojęcia dlaczego uwielbiam tą bójkę)

Ogólnie trochę chaotyczny jest ten rozdział dlatego mam nadzieje ze wszystko jest zrozumiałe XDD

Zostawcie po sobie gwiazdkę :*

Do następnego xx

Continue Reading

You'll Also Like

87.4K 3.7K 43
Molly Bennet i Charlie Conley już w dzieciństwie byli nierozłączni, a ich przyjaźń wydawała się niezniszczalna. No właśnie. Wydawała się. Jak się oka...
104K 1.7K 154
Hejo, wrzucam tutaj opowiadanie z rodziną monet. Czasem jest Instagram i zdjęcia ale głównie jest opowiadanie.
1.4M 36.6K 56
Mila Taylor to 17 letnia dziewczyna. Przeprowadza sie do starszego brata po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wyścigi, adrenalina, strach to j...
8.8K 308 31
A co gdyby Hailie pochodziła z patologicznej rodziny i nie umiała już nie komu za ufać ? Historia przedstawia perspektywy braci oraz Hailie po tym j...