Let The Light In

By ktokolwiekx

36.9K 1.5K 937

WCZEŚNIEJSZA NAZWA: It's not a coincidence ~ Rzuciłam mu wyzwanie. Więcej niż raz. Teraz moją jedyną nadzieją... More

Prolog
1. Początek końca.
2. Paskudne realia.
3. Kompleks niższości.
4. Seria niefortunnych zdarzeń.
5. Nieznany numer.
6. Przez chwilę było zabawnie.
7. Jestem twoim koszmarem.
8. Przez słowa, które wymówił.
9. Strach i obawa.
10. Moje wszystko.
OGŁOSZENIE: ZMIANA TYTUŁU
12. Degrengolada.
13. Potrzebowaliśmy tylko ciszy.
14. Cios ostateczny.
15. Kilka głębokich wdechów i jazda.
16. Efekt motyla.
17. Gra w udawanie.
18. Byliśmy tylko ludźmi.
19. Ukojenie i zazdrość.
20. Powinieneś częściej pić.
21. Perspektywa Vance'a Cartera.

11. Stworzony do uwielbienia.

385 20 21
By ktokolwiekx

Miłego czytania!

Wgapialiśmy się w siebie od kilku sekund, tocząc niemą wojnę. Żadne z nas nie chciało odpuścić. Duma nam na to nie pozwalała. Jedynie w tym byliśmy do siebie podobni.

Miałam ochotę go rozszarpać. Był tak egoistyczny! Tak cyniczny i niemożliwy! Nienawidziłam go z całego serca! Choć i tak to za wielkie i za silne uczucie, aby obdarować nim kogoś tak zepsutego jak on.

- Puszczaj mnie! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, znów próbując bezskutecznie wyszarpać się z jego palącego uścisku. Jego palce ciagle parzyły moje nadgarstki, dokładnie czułam fakturę jego palców na skórze.

Na krótką chwile wzrok Vance'a powędrował za mnie, ukrywając nasz kontakt wzrokowy, ale po sekundzie znów powrócił na moją twarz. W brązowych oczach zauważyłam dziwny błysk, był inny niż poprzednimi razy.

- Wsiadaj do samochodu. Natychmiast! - warknął stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Chyba sobie ze mnie kpi... - Nie zdążyłam dokończyć. Momentalnie pociągnął mnie za obie ręce przez co wpadłam do środka samochodu.

Poleciałam prosto na Vance'a, a moja prawa ręka niefortunnie dotykała jego krocza. Chryste, Panie. Byłam na tyle zszokowana, że trwałam tak przez może pięć sekund. Ale kiedy do mnie dotarło, bezzwłocznie zabrałam i ułożyłam ją bok, na jego udzie i próbowałam się unieść podpierając się drugą dłonią o fotel pomiędzy jego nogami. Co to za chora sytuacja?! I czemu on tak cudownie pach...

- No pakuj się! Szybciej! - wrzasnął niecierpliwie i zaczął popychać moje kończyny, abym jak najszybciej znalazła się na sąsiednim fotelu, ale nie miałam pojęcia o co mu, kurwa, chodzi.

Jak poczułam przez milisekundę jego dłoń na swoim pośladku to myślałam, że rzucę się mu do gardła. W piździe miałam to, że pewnie zrobił to nieświadomie.

Kiedy moje nogi zalazły się już wewnątrz auta, brunet jak najszybciej zamknął drzwi, a następnie je zablokował. Natychmiastowo odpalił silnik i ruszył z piskiem opon, jakby w ogóle nie przeszkadzało mu to, że wciąż trzymałam na nim nogi, a skrzynia biegów znajdowała się na w tamtym momencie na wysokości mojego brzucha.

Gdzie my, do kurwy, jechaliśmy?

Nie powiem, trochę mną szarpnęło na jednym z zakrętów przez co omsknęła mi się ręka i straciłam równowagę, o ile można to było tak nazwać. Pozycja w której trwałam była bliżej nieokreślona. Moje ciało opadło plackiem w połowie na nogi Vance'a, a w połowie na puste miejsce pasażera.

- Ja pierdole - przeklnął siarczyście widząc moje nieudolne poczynania. Pierdol się, kundlu.

- Kurwa, przepraszam bardzo sama się w takiej pozycji nie znalazłam! - rzuciłam z rosnącą irytacją.

Po około czterdziestu sekundach udało mi się jakoś dotrzeć na drugi fotel i nieporadnie zabrałam swoje kończyny z Vance'a, przypadkiem go kopiąc. Przypadkiem. Obróciłam się w dziwnej pozycji na siedzeniu, w końcu usiadłam na nim jak człowiek wzdychając ciężko, bo dostanie się tam było niemałym wyzwaniem. Ja pierdole, walka o życie.

- Szedł w twoim kierunku - odezwał się w końcu, gdy zapinałam swój pas.

Zmarszczyłam na początku brwi nie rozumiejąc jego słów, ale starczyła mi chwila, aby je dobrze przeanalizować. Ciemno ubrany, zakapturzony mężczyzna, mój obserwator, zmierzał do mnie z nieznanymi zamiarami. Przeczuwałam, że nie były dobre.

Vance ponownie mi pomógł.

Nie wiedziałam dlaczego to robi. Ba! Nie chciałam widzieć! Ale jednak to zrobił. To prawda, nie cierpiałam go jak nikogo innego, ale w pewnych momentach musiałam schować dumę do kieszeni, a swojemu ego pozwolić trochę zmaleć. Dlatego więc nie wiele dłużej myśląc, ponieważ w każdej kolejnej sekundzie zwlekania chciałam się rozmyślić, wychrypałam ciche:

- Dziękuje.

Brwi chłopaka uniosły się zdziwione na moje podziękowanie. Wzrok miał utkwionym w ulicę. Po chwili wróciła jego neutralna, chłodna mina i kiwnął głową w geście zrozumienia.

- Ale zapamiętaj to sobie bo nigdy więcej tego nie powtórzę - powiedziałam ostro, zaplatając ręce na piersi. - Gdzie my w ogóle jedziemy?

Nie miałam już siły krzyczeć, bolało mnie gardło od moich wcześniejszych wrzasków. Kłótnie z nim bywały męczące, a wiedziałam, że w tym momencie byłaby ona po prostu bezsensowna. Nienawidziłam go, on nienawidził mnie. Tak miało zostać, ale nie musieliśmy w każdej chwili warczeć się na siebie wzajemnie jak walczące ze sobą osiedlowe koty o kawałek zepsutej ryby.

- Do mnie - odpowiedział jak gdyby nigdy nic, a ja spojrzałam na niego z wytrzeszczonymi oczami. - Napisz do ojca, żeby zamknął drzwi, bo dziś nie śpisz w domu.

Chyba robił sobie ze mnie żarty.

Parsknęłam.

- Oszalałeś, prawda? - zapytałam z nadzieją, że to naprawdę żart. Nie odpowiedział.

Szkoda, że akurat teraz, kurwa, nie żartował.

Nie podobała mi się wizja spędzenia u niego nocy. Cholernie mi się nie podobała. Wole spać pod mostem.

- A nie wiem... Nie możesz mnie zawieźć do Destiny, albo do Hermana? Naprawdę nie widzi mi się...

- Nie, ponieważ, jeśli ten ktoś Cię zna to wie gdzie mogłabyś się zatrzymać - przerwał mi, odpowiadając z nonszalancją, jakby to było conajmniej oczywiste. Dla mnie nie do końca takie było. - Masz telefon czy chcesz napisać ode mnie?

- Mam - odburknęłam, przewracając oczami i wyciągnęłam go z kieszeni szarej bluzy.

Wystukałam szybką wiadomość do taty.

Vivian: Wyleciałam z domu przez Destiny. Potrzebowała mnie. Zamknij dom, nie wrócę dziś na noc. Śpię u niej. Śpij dobrze, kocham Cię.

Zmrużyłam powieki, poważnie się nad czymś zastanawiając. Ojciec mogły jakimś cudem napisać do wujka Emila, aby się upewnić czy napewno u nich śpię przez moje wcześniejsze zachowanie w kuchni. Przez tego pieprzonego idiotę groziłam własnemu ojcu nożem! Zgryzłam wnętrze policzka i weszłam w SMS z Marshall. Najwyżej będę żałować. Jeśli jedna osoba się dowie to nic się nie stanie, prawda?

Vivian: powiedziałam tacie ze śpię u ciebie
Vivian: jak coś kryj mnie

Spojrzałam na ostatnią wiadomość, którą napisałam i głęboko zastanawiałam się nad jej wysłaniem. Wyjaśniłam sobie z nią dziś sporo rzeczy, nie chciałam jej więcej okłamywać. Wcisnęłam przycisk wysłania.

Vivian: śpię dzis u vance'a

Schowałam telefon z powrotem. Słyszałam dźwięk przychodzącej nowej wiadomości, ale go zignorowałam.

Na moje szczęście mieliśmy wolne od wtorku przez zbliżające się święta, więc nie zawaliłabym jutrzejszych zajęć przez sytuacje w jakiej się obecnie znajduje. Popieprzonej sytuacji.

Po kilkunastu minutach jazdy w akompaniamencie głuchej ciszy, Carter zaparkował pod ładną kamienicą. Zaczęłam się zastanawiać czy on używa w ogóle radia w tym swoim samochodzie. Za każdym razem kiedy z nim jechałam było wyłączone. Tak się da w ogóle? Żyć bez muzyki?

- Na co czekasz? - wychrypał, patrząc na mnie unosząc jedną brew.

Stał już w otwartych drzwiach, czekając aż wysiądę z samochodu.

Pokręciłam prawie niezauważalnie głową i pociągnęłam za klamkę. Ostatnimi czasy zbyt często traciłam kontakt z rzeczywistością.

Dreptałam za chłopakiem w czerwonej bluzie z kapturem. Szedł przede mną dwa metry dalej i wyglądał jakby nie miał zamiaru na mnie czekać. Niestety moje tempo nie było dosyć szybkie. Noga, którą wcześniej stanęłam na coś ostrego zaczęła dawać się we znaki, adrenalina spadła. Szłam dalej w zaparte, bez żadnego jęknięcia. Zatrzymaliśmy się przed klatką schodową, była na kod, który Vance bezbłędnie wpisał.

"1246"

Nie wiedzieć czemu, zapamiętałam go. Brunet otworzył mi drzwi, wpuszczając pierwszą.

- Gentelman - mruknęłam zdawkowo, wydymając usta i usnasząc brwi.

Zatrzymaliśmy się w końcu przed matowymi, brązowymi drzwiami. Carter wyjął klucz z kiszeni czarnych jeansów i wsadził go do zamka. Jednak zanim go przekręcił spojrzał na mnie.

- Tylko się nie przestrasz - odpadł cwanie, otwierając drzwi.

W niewielkim korytarzu, o szarawych ścianach stał duży pies. Ciemnej sierści doberman, z niepostawionych uszami nieruchomo przyglądał się to mi, a swojemu właścicielowi.

- Gryzie? - spytałam, bojąc zrobić się pierwszy krok w głąb mieszkania.

- Połyka z całości - zastraszył, wymijając mnie i wchodząc do swojego domu.

Pies zaczął merdać ogonem, szczekać i skakać radośnie wokół Vance'a. Zaraz jednak podbiegł do mnie i przysięgam, że jego skok na mnie był zaskoczeniem. Prawie straciłam równowagę przez jego duże, przednie łapy, które znalazły się na moim brzuchu. Niespodziewanie zaczął lizać mnie po rękach i uradowany merdał ogonkiem. Poczułam fale ulgi, że wcale nie chciał mnie zjeść.

- Połyka w całości - przedrzeźniłam go i zaczęłam głaskać psa z ogromnym uśmiechem. - No kto jest ślicznym pieskiem! No kto?

Taki piękny pies, a taki paskudny właściciel.

Usłyszałam tylko ciche parsknięcie Vance'a, a zaraz odgłos zamykanych drzwi.

- Ares, do siebie - zawrócił się do psa, stanowczym tonem, a zwierzak posłusznie wyszedł z korytarza zostawiajac nas samych.

- Nie powinieneś teraz powiedzieć słynnego tekstu: Hej! Czuj się jak u siebie! - rzuciłam z udawaną ekscytacją, na co on spojrzał się na mnie jak na idiotkę.

- Nie przesadzajmy. - Z tymi słowami opuścił pomieszczenie, a ja zrobiłam to za nim.

Jego mieszkanie pachniało ładnie. Pachniało nim. Do moich nozdrzy dotarł delikatny, przyjemny zapach woni papierosowej, jego cudownych perfum i... wanilii? Znaleźliśmy się w sporych rozmiarów salonie z aneksem kuchennym. Ściany były w kolorze granitu, a sam wystrój w raczej ciemnych tonacjach w nowoczesnym stylu. Było przyjemnie i ładnie pomimo, że królowały tu ciemne kolory. Stała tam duża, czarna kanapa, a przed nią stolik kawowy. Niedaleko znajdowało się legowisko Aresa, na którym wygodnie teraz leżał. Na ścianie wisiała duża plazma, a pod nią konsola, pady i kilka gier. Panował tu dziwny porządek. Chyba był pedantem. Jakby znalazł się w moim pokoju to by się przeżegnał.

Po prawej stronie znajdowały się drzwi, lekko uchylone. Mieściła się tam jego sypialnia, ale nie widziałam jej zbyt dobrze, jej wnętrze oświetlało tylko światło ulicznych latarni.

- Łazienka jest po lewej. - Odwrócił się w moją stronę, beznamiętnie spoglądając. - Zaraz przyniosę Ci coś mojego na przebranie. Ręczniki są w szafce nad pralką.

Kiwnęłam potakująco głową, a chłopak zniknął za drzwiami swojej sypialni. Potrzebowałam gorącego prysznica i niczego bardziej w tamtej chwili nie pragnęłam. Byłam zmęczona i nieco spocona przez to dekorowanie domu, potrzebowałam się oczyścić i odprężyć. Po minucie Vance przyniósł mi swoją szarą koszulkę i bokserki. Wiedziałam już, że wszystko bedzię na mnie wisieć.

- Dzięki - rzuciłam biorąc od niego ubranie i ruszyłam w stronę łazienki. Chryste, było tak niezręcznie.

Zapaliłam światło, wchodząc do środka. Tam również próbowały ciemne kolory, ale było to właśnie w jego stylu. Całe mieszkanie krzyczało, że należy do Vance'a Cartera.

Pierwszym co zrobiłam było upewnienie się, że zamknęłam drzwi. No jakby mi się wjebał do łazienki to chyba bym się posrała.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, nad umywalką. Podkrążone oczy i sińce pod nimi nie jasno ukazywały moje zmęczenie. Chciałam zmyć resztki makijażu wodą, ale wśród pianki do golenia i jakiś innych podobnych rzeczy znalazłam żel do demakijażu. Zmarszczyłam brwi, bo było to dziwne. Może miał kogoś? Albo kupił to przypadkiem? Niewiele myśląc, potrząsnęłam głową i posłusznie zmylam żelem makijaż, a na koniec użyłam jakiegoś kremu nawilżającego, bo gdybym tego nie zrobiła zapewnie rano obudziłabym się z cholernie suchą twarzą.

Przypomniałam sobie nagle o bolącej stopie, w której jak się okazało miałam mały kawałek szkła. Gratulacje za refleks. Wyjęłam go sprawie i na szczęście nie była to ani duża ani głęboka rana, wiec obeszło się bez większego szwanku.

W końcu rozebrałam się i weszłam do wanny, która służyła również jako prysznic. Zasunęłam za sobą szklaną szybę, aby zaraz poczuć na swoim ciele przyjemny, spokojny strumień ciepłej wody, który opatulił każdy centymetr mojej skóry. Chwyciłam pierwszy lepszy żel do mycia. Zaciągnęłam z największą przyjemnością zapach męskiego żelu pod prysznic i było to jakieś moje chore uwielbienie. Uwielbiałam zapach męskich żeli pod prysznic. Po prostu one tak pięknie pachniały!

Po dwudziestu minutach wyszłam w końcu spod prysznica. Zajrzałam do szafki nad pralką w której miały być ręczniki. Nie było, kurwa, żadnego. Wybornie.

- Vance! - krzyknęłam, stojąc na dywaniku, który robił się coraz bardziej wilgotny przez krople wody spływające z mojego nagiego ciała. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi ani szmerów, więc spróbowałam ponownie nieco głośniej: - Cholera! Carter!

Po kilku sekundach przed drzwiami usłyszałam kroki i głośne westchniecie.

- Nie utopiłaś się jeszcze?  - spytał zadziornie po drugiej stronie, ciemnobrązowych drzwi.

- Nie, ale jak zaczynam myśleć, że czekasz na mnie po drugiej stronie to się nad tym głęboko zastanawiam - burknęłam, wywracając oczyma i coś czułam, że on zrobił dokładnie to samo. - W szafce nie ma ręczników.

Uslyszałam odchodne kroki i stałam tam jak ten debil pośrodku łazienki mocząc biedne kafelki. Po minucie ponownie usłyszałam go za drzwiami.

- Otwórz.

Wzięłam szybko jego koszulkę, którą przykryłam się z przodu. Z irytacją zrobiłam krok w stronę drzwi i przekręciłam zamek. Vance rozchylił drzwi, wchodząc delikatnie do środka. Wystawił w moją stronę biały, duży ręcznik. Na jego wargach malował się dziarski uśmieszek.

- Ładny tatuaż - rzucił patrząc gdzieś za mną, a ja zmarszczyłam czoło nie wiedząc skąd wie o moim tatuażu na łopatce.

Wytrzeszczyłam oczy, zdając sobie sprawę z czegoś bardzo istotnego. Za mną było pierdolone lusterko!
Bezzwłocznie wyrwałam ręcznik z dłoni chłopaka.

- Wypierdalaj - warknęłam, natychmiast wypychając go z łazienki. - Pieprzony zboczeniec! - zawołałam rozwścieczona, a w odpowiedzi dostałam tylko jego cichy śmiech.

Przecież ja nie przeżyje tej nocy! Albo on. Dobrym planem byłoby zamordowanie go we śnie. To był genialny pomysł! W sądzie powiedziałabym, że znęcał się nade mną psychicznie, a ja tylko się broniłam. Nawet nie musiałabym kłamać!

Po dziesięciu minutach wyszłam wreszcie z tej cholernej łazienki, ubrana w bokserki bruneta. Służyły mi bardziej jako spodenki. Szara koszulka, sięgała mi do połowy ud za co dziękowałam. Nie chciałabym chodzić wokół niego z prawie gołym tyłkiem. Założyłam ręką mokre włosy za ucho.

Telewizor był włączony i oświetlał kawałek pomieszczenia.

Zmarszczyłam brwi widząc, że Vance siedzi rozłożony na kanapie i z zaciekawieniem ogląda film. Miałam się do niego dziś więcej nie odzywać po tym jak pozwolił sobie, dupek, podglądać mnie w lusterku, ale nie mogłam się pohamować.

- Serio? Oglądasz Pioruna? - zapytałam z kpiną, a on zdziwiony odwrócił się w moim kierunku.

Nie zauważył, że tam stałam od kilku dobrych sekund.

I to nie tak, że uważałam Pioruna za złą bajkę. Naprawdę ją lubiłam i należała do jednej z moich ulubionych. Po prostu nieco absurdalne było to, że on to oglądał. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Vance'a jako normalnego człowieka, który ogląda głupie seriale, a co bardziej bajki dla dzieci w wolnym czasie. Nie pasowało mi to do człowieka, jakim pozwolił mi się zobaczyć na początku naszych znajomosci.

- Nie wyglądasz na takiego co po nocach ogląda bajki na dobranoc - mruknęłam uśmiechając się pod nosem.

Siadłam obok na czarnej kanapie i sama zaczęłam oglądać.

- Jak widać błędnie oceniasz, Steyn. - Przewrócił oczami, nawet na mnie nie spoglądając.

Przez kilka minut milczeliśmy oglądając w skupieniu bajkę z dzieciństwa. Na swój sposób urocze.

- Chciałeś ze mną o czymś pogadać - zaczęłam patrząc w jego stronę. - Mówiłeś, że masz jakieś informacje.

Powoli przeniósł na mnie znudzone spojrzenie.

Świdrowałam oczami po błyszczących, gorzko-czekoladowych tęczówkach, prostym, delikatnie zadartym nosie i szlachetnych rysach. Po jego każdej bliźnie odznaczającej się na jego idealnej twarzy i kształtnych, malinowych wargach. Panie, on był grzechem, który chciało się popełnić!

- Tak, ale w sprawie Rydera. - Jego głos sprawił, że pomrugałam kilkukrotnie wyrywając się jak z hipnozy.

Posłałam mu niewzruszone spojrzenie, tuszując  swoje zmieszanie. Karciłam się za cholerne zachowanie i myśli. Robiłam to nieświadomie! Miał w sobie ten urok, który przyciągał. Ale nie psychicznie, a fizycznie. Jego ciało, twarz, skóra... po prostu wręcz błagały, aby go adorować. Był stworzony do uwielbienia. Stworzony do tego w każdym calu.

Poczułam złość na sobą siebie za to jak zachowywał się mój umysł. Własne ciało mnie zdradzało!

- Będziesz musiała pojechać ze mną na kolejne wyścigi - oznajmił przez co zmarszczyłam czoło.

- Po co? - spytałam wprost. Nie chciałam ponownie pakować się w kłopoty.

Przewrócił oczami.

- Bo tak się składa, że Sharp myśli, że należysz do mnie - odpadł z nonszalancją posyłając mi fałszywy uśmieszek. - I musimy, a raczej musisz, sprawić, żeby wciąż tak myślał.

- Po co mi pomagasz?

Wiedziałam, że jeśli już to robi to musi mieć ku temu powód. Nikt nie robił nic za darmo. Szczególnie ktoś taki jak on.

- Ustalmy, że mam pewien dług i chce go spłacić - odpowiedział patetycznie.

- Ale co to ma do mnie? - Skrzywiłam się.

- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - Z tymi słowami przerwał nasz kontakt wzorowy i ponownie przeniósł go na plazmę.

Przez następna godzinę nie skupiałam uwagi na oglądaniu bajki. Siedzieliśmy w milczeniu.

Moja głowa parowała z nadmiaru pytań na które nie znałam odpowiedzi. Miał dług? Pieniężny czy chodziło co coś innego? Dlaczego akurat miał pomagać mi? Czy ktoś z moich znajomych był w to zamieszany? Może ktoś z mojej rodziny?

Kiedy włączyłam się z powrotem do rzeczywiści zamiast Pioruna leciały napisy końcowe, a Vance'a nie było na kanapie, ani nawet w salonie. Czułam się odrealniona.

Odwróciłam głowę przez ramie w stronę dźwięku otwieranych drzwi. Carter wychodził ze swojej sypialni. Nie miał na sobie koszulki, tylko szare dresy. Nie obchodziło mnie to, że trzymał pod pachą poduszkę i koc, a jego usta otworzyły się chcąc coś powiedzieć. Nie zwracałam na to uwagi, bo zatkało mnie kiedy spojrzałam na jego pół nagie ciało. I nie chodziło o to, że było gorące. Choć było i to bardzo. Zatkało mnie, bo zobaczyłam widniejące na nim trzy tatuaże. Przejechałam wzrokiem lustrując każdy fragment jego boskiego, dobrze wysportowanego ciała, gdzie pod skórą znajdywał się czarny tusz. Na przedramieniu na prawej ręce była data, napisana rzymskimi cyframi, na drugiej natomiast w tym samym miejscu widniał napis w nieznanym dla mnie języku. Musiała to być łacina. Na klatce piersiowej, na środku między piersiami miał trochę większych rozmiarów, pięknego, zwykłego motyla z rozprostowanymi skrzydłami. Och, kurwa.

- Gapisz się - stwierdził, ze stuprocentową racją.

Ponownie przejechałam po nim wzorkiem natrafiając na końcu na brązowe oczy. Uśmiechał się cwanie z tą nutą kpiny,  przez co zaplotłam ręce na piersi i przewróciłam oczami.

- Sprawdzam tylko na co te wszystkie laski lecą - mruknęłam pewnie, patrząc na niego z uniesioną głową. - Ale widzę, że szału nie ma.

Ładnie łkałam.

- Twój wzrok mówi co innego - zakpił podchodząc do kanapy i rzucając na jej oparcie poduszkę wraz z kocem.

- Coś Ci się ewidentne przewidziało, mój drogi. Masz problemu ze wzorkiem? - odparłam z udawanym zmartwieniem, na co prychnął i uśmiechnął się pokazując szereg białych zębów.

- Mój wzrok ma się w świetnej formie - odpowiedział i skierował się w stronę kuchni, gdzie z wyspy kuchennej zabrał paczkę papierosów i zapalniczkę fioletową zapalniczkę. - Idziesz zapalić?

Kiwnęłam głową bez wahania, bo nie paliłam już od dobrych dziesięciu godzin. Przez te wszystkie nerwy głód nikotynowy jeszcze bardziej podsycał moje zdenerwowanie, więc zdecydowanie musiałam dokarmić raka. Wstałam z miejsca i poszłam za chłopakiem, który odsłonił szarą rolete, zaraz otwierając drzwi prowadzące na nieduży balkon. Wiał trochę chłodny wiatr, przez co opatuliłam się rękoma.

Wgapiałam pusty wzrok na rozgwieżdżone niebo. Uwielbiałam patrzeć w gwiazdy. Robiłam to zawsze z mamą jako mała dziewczynka. Pokazywała mi różne konstelacje. Do tej pory pamietam większość z nich. Pamietam również...

- Steyn, zacznij kontaktować - Ton jego głosu był nico oschły.

Spojrzałam to na niego to na paczkę papierosów, którą trzymał w dłoni wystawiając w moją stronę.

- Sorry, zawiesiłam się.

Wyciągnęłam zgrabnie papierosa i zaczęłam obracać go w palach, czekając aż Carter odpali swojego i poda mi zapalniczkę.

Zaciągnęłam się trującym dymem. Wypełnił przyjemnie moje płuca, a następnie ulotnił się spomiędzy warg rozpływając się w powietrzu. Palenie mnie relaksowało.

- Od kiedy palisz? - Przyjemna chrypka dotarła do moich uszu.

W tym pytaniu można było usłyszeć nutę ciekawości, przez co chciałam zmarszczyć brwi, ale się powstrzymałam. Wow, Vance się mną interesował.

- Odkąd skończyłam szesnaście lat. - Wzruszyłam ramionami, kątem oka widziałam jak pokiwał głową.

- Młodo - stwierdził przykładając papierosa do ust.

- A ty? - Nawet nie wiem czemu o to zapytałam.

- Od osiemnastu.

- Wiem, że wcześniej tu mieszkaliście. - Zaczęłam niepewnie. - Wy wszyscy - powiedziałam, mając na myśli jego przyjaciół. - Jak wiadomo w Moore Haven od lat jest ta głupia tradycja z przypaleniem się po spaleniu pierwszego papierosa.

Na to głupie wspomnienie na moje wargi mimowolnie wpełzł uśmiech. Tradycja ta sięgała tak długo, że nawet babcia Florence miała znamię po przypaleniu.

- Chcesz zapytać, gdzie mam bliznę? - Wyprzedził mnie cwanie swoim pytaniem i uniósł kącik ust.

- Dokładnie. - Przytaknęłam dumnie z delikatnym uśmiechem.

Odwrócił się ku mnie, a następnie dłonią obniżył materiał swoich dresów o cal. Moim oczom ukazała się mała blizna w kształcie kropki na miednicy Vance'a. Wydęłam usta i uniosłam brwi, uśmiechając się przy tym z udawanym zdziwieniem.

- Wybitne miejsce - skomentowałam zaczepnie.

Czemu do cholery prowadziliśmy normalną - jak na nas - rozmowę, gdy dwie godziny temu chciałam go zamordować? Chyba byłam chora na głowę. I to poważnie.

- W takim razie pokaz swoje. - powiedział błyskotliwie, wpatrując się we mnie z kpiącym uśmieszkiem.

Westchnęłam z wymuszonym zawodem.

- Niestety nie mogę. - Zrobiłam smutną minę. - Jest w miejscu do którego twoje piękne oczy nie mają dostępu.

O dziwo nie skłamałam.

Vance unosił brew iście zaciekawiony i rozbawiony moim wyznaniem, a następnie pokręcił głową, bezdźwięcznie śmiejąc się pod nosem. Wyglądał tak... normalnie.

Zgasił niedopałek papierosa w popielniczce, leżącej na parapecie.

- Rozumiem, że śpię na kanapie? - spytałam, ukrywając błąkający się na wargach uśmiech i ostatni raz zaciągając się tytoniem.

- Rozum Cię dziś nie zawodzi, Steyn - odpowiedział ochryple i wszedł do środka. Dupek.

Poszłam zaraz za nim, a on zniknął za drzwiami swojej sypialni. Posłałam sobie miejsce do spania i kładąc się spać zgasiłam wciąż grający telewizor. Zasypiając wciągałam delikatną, woń papierosową, moje nowe ulubione perfumy i zapach wanilii.

~*~

Wychyliłam się zza drzwi szafy mocno przyciągając do siebie swojego misia. Bałam się. Bardzo się bałam. Obraz zaczął mi się rozmazywać przez łzy gromadzące się w oczach. Krzyki dochodzące z dołu mnie przerażały. Były bardzo głośne. Dlaczego ktoś wszedł do mojego domu? Co to byli za źli panowie?

I dlaczego krzyki nagle ucichły?

Otworzyłam drzwi nieco szerzej, pomimo, że obiecałam rodzicom, że nie będę z niej wychodzić. Ale nie było ich słychać! Co jeśli coś im się stało? Zaczęłam płakać. Wycisnęłam swoją dłoń do ust chcąc stłumić swoje szlochanie. Miałam być cicho!

Poczułam szarpnięcie za rękę. Nie widziałam kto to, bo wciąż płakałam. Bolało mnie to w jaki sposób trzymał moje ręce.

- Puszczaj mnie! Puszczaj! - krzyczałam z całych swoich sił, zdzierając gardło. - Gdzie jest mama i tata?! Puszczaj mnie! Co im zrobiliście!

Poczułam potrząsanie ramionami. Spanikowana i przestraszona uniosłam się natychmiastowo do siadu, nie otwierając nawet do końca oczu i poczułam przeszywający ból głowy, a zaraz za tym siarczyste przekleństwo. Uderzyłam o coś cholernie twardego. Złapałam się obolałe miejsce krzywiąc się z bólu.

- Kurwa maać - jęknęłam masując dłonią zbolałe czoło, otwierając powoli powieki.

Lampka obok telewizora była zapalona, a...

Wytrzeszczyłam oczy, gdy zobaczyłam stojącego obok Vance'a z uniesioną głową. Z nosa ciurkiem leciała mu  strużka krwi, a z ust wydobywały się siarczyste przekleństwa.

- O kurwa, przepraszam! Żyjesz?! - pisnęłam spanikowana, a on od razu posłał mi mordercze spojrzenie i wtedy już nie było mi go szkoda. - Czemu mnie budziłeś ty idioto?!

- Bo krzyczałaś przez sen jak pojebana! - wrzasnął ostro, budząc tym pewnie połowę budynku.

Zapadła między nami głucha cisza. Było słychać tylko nasze nierówne oddechy i dźwięk tykania zegara. Patrzyliśmy na siebie wrogo, wzajemnie strzelając do siebie wszystkie gromy. Przerwałam jednak tą wojnę kiedy kolejna kropla krwi kapnęła na podłogę.

- Dzień dobroci dla zwierząt - mruknęłam sama do siebie wstając z kanapy.

Stanęłam przed lodówką i otworzyłam zamrażarkę, wyjmując z niej małe opakowanie mrożonek. Czułam, że chłopak bacznie mi się przygląda. Zerwałam kawałek papieru, a następnie pospiesznie podeszłam do Vance. Uniosłam brodę wyżej chcąc na niego spojrzeć. Był cholernie wysoki! Złapałam za jego ciepły kark, kierując głowę w dół. Patrzył na mnie zaciekawiony moimi poczynaniami, ale pisnął ani słowa. Spróbowałby chociaż. Wtedy drugi raz dostałby z dyńki.

Zdjęłam rękę z karku i przyłożyłam mu zimy okład na grzbiet nosa, drugą zaś podłożyłam chusteczkę pod, aby krew przestała spływać po ustach i brodzie.

Na szczęście jak trzymałam mrożonki na jego kichawie to nie musiałam na niego patrzeć. Zasłaniały większość jego wkurwiającej twarzy.

- Jak leci krew z nosa to głowę trzyma się w dole nie w górze, matole - wytłumaczyłam jak dziecku, choć może zbyt agresywnie jak na dziecko. - A teraz to trzymaj, bo nie będę Cię niańczyć.

Vance pomimo, że nic nie odpowiedział to byłam pewna, że przewrócił oczami, zanim zmienił mnie w wykonywaniu czynności. Niewdzięcznik.

Usiadłam z powrotem na kanapie i westchnęłam przeciągle. Nie wiedziałam ile zdążyłam pospać, ale napewno nie więcej niż trzy czy cztery godziny. Byłam cholernie niewyspana. Przetarłam rękoma zmęczone powieki i ziewnęłam cicho. Zauważyłam swój telefon leżący na stoliku i chwyciłam go, chcąc odczytać wcześniejsze wiadomości Des.

Destiny: co kurwa
Destiny: żartujesz prawda
Destiny: prawda????

Vivian: kiedyś ci wszystko wyjaśnię

Usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwi i spojrzałam przez ramie. Vance ponownie udał się do swojej sypialni.

- Może chociaż jakieś dobranoc? - fuknęłam sama do siebie. - Zero wdzięczności.

Odłożyłam telefon i ułożyłam się w wygodnej pozycji. Przytuliłam twarz do miękkiej poduszki, starając się zasnąć i znów nie mieć tych przeklętych koszmarów.

~*~

- Jeśli natychmiast nie wstaniesz to przysięgam, że sam ściągnę Cię siłą z tego łóżka! - wrzasnął Jaden, kiedy po raz kolejny zwlekałam ze wstaniem.

Dwudziesty czwarty grudnia. Boże narodzenie. Ten dzień mógłby być piękny. Ale nie był. Magia świąt nie istniała. Nie kiedy za dwie godziny w naszym domu miała zjawić się ciotka z Melanie i babcią na czele.

- Przecież zaraz wstanę! - mruknęłam przekręcając się na drugą stronę. Było mi tak wygodnie.

- Dość tego. - Z tymi słowami usłyszałam tylko kroki i poczułam jak kołdra przestaje dotykać moje ciało.

- Nienawidzę Cię. Obyś się dziś udławił ością! - warknęłam otwierając powieki i podpierając się łokciami, aby się unieść.

- Ze wzajemnością! - odkrzyknął, a następnie wyszedł trzaskając drzwiami.

Zwlekłam się z łóżka niczym największa męczennica i poszłam do łazienki się ogarnąć. Poczułam ogromną potrzebę odwalenia się jak szczur na otwarcie kanału, przecież miałam dzisiaj spotkać się z Melanie. Nie mogłam od niej odstawać.

Wysiliłam się na najładniejszy makijaż jaki było mnie stać i o dziwo udało mi się zrobić proste ładne kreski. Za pierwszym razem! Założyłam na siebie czarny golf i szersze spodnie w kolorze brudnej zieleni, potem i tak miałam się przebrać. Na palce wcisnęłam kilka pierścionków. Kręcone włosy spięłam z wyższego kucyka, zostawiajac niesforne kosmyki z przodu luzem. Nim się obejrzałam minęło czterdzieści minut, a zegar wskazywał godzinę dwunastą.

- Vivian, ktoś do Ciebie! - krzyknął do mnie z dołu mój tata.

Ze zdziwieniem zbiegłam po schodach. Nikogo się dzisiaj nie spodziewałam. Stanęłam w korytarzu, Alexander przesunął się odsłaniając mi widok. Niska, uśmiechnięta brunetka stała w drzwiach ze swoim, jak zawsze, ciepłym uśmiechem, patrząc na mnie dużymi brązowymi oczami. Za nią zaraz stał równie radosny Torres, którego na początku nie zauważyłam.

- Maeve... Wyatt...- wypaliłam zaskoczona. - Co wy tu robicie?

- Wesołych świąt, Vi - powiedziała uśmiechnięta dziewczyna, wystawiając w moją stronę małe pudełko owinięte papierem ze świątecznymi wzorkami i dużą czerwoną kokardą na górze.

Zszokowana z rozchylonymi wargami, wpatrywałam się to w dziewczynę to w chłopaka niedowierzając.

- Pomyśleliśmy, że pewnie nie czujesz się najlepiej z ostatnio zaistniałą sytuacją, więc stwierdziliśmy, że zrobimy Ci mały prezent. Od nas wszystkich - wyjaśnił Wyatt i objął swoją dziewczynę ramieniem.

- Nie chcieliśmy, żebyś pomyślała, że jesteśmy na Ciebie za to źli - dodała Maeve poszerzając swój uśmiech, wciąż wystawiając w moją stronę pudełko.

To ja wpakowałam Adama w niebezpieczną sytuacje przez którą mógł ucierpieć, a oni nie byli na mnie źli. Nie czuli do mnie urazy i kupili mi pieprzony prezent. Czy zasługiwałam na takich ludzi? Absolutnie nie.

Pomrugałam powoli przyswajać informacje. Wyrwałam się z amoku i z najpiękniejszym uśmiechem wzięłam małe pudełko z rąk dziewczyny. Było mi głupio, nie miałam nic dla nich.

- Boże, dziękuje - wyjąkałam. - Naprawdę nie musieliście. - Ścisnęłam mocniej palce na przedmiocie trzymanym w rękach. - Teraz mi głupio. Ja wam nic nie kupiłam.

- Nie przejmuj się. Przyjdzie czas, że się odwdzięczysz - zaśmiał się Wyatt. - A i pamiętaj, aby nie otwierać przed północą. - Pogroził palcem.

Przyjemne uczucie rozlało się we wnętrzu mojego serca. Byli przekochani.

- A teraz zmykaj do domu - powiedziała radośnie Howell machając ręka w stronę wnętrza. - Pewnie masz dziś dużo rzeczy na głowie, w końcu Boże narodzenie.

- Tak - A wtedy sama nie wiem dlaczego podeszłam do tej dwójki i mocno ich przytuliłam, zadziwiając tym samą siebie. - Jeszcze raz dziękuje.

Odsunęliśmy się od siebie ze słonecznymi wyrazami twarzy.

- Jeszcze raz wesołych świąt! - krzyknął na odchodne Wyatt, kiedy kierowali się w stronę swojego szarego Cadillac'a.

Zamknęłam drzwi i przystanęłam w miejscu,  szczerząc się jak głupi do sera.

- Kto to? - spytał głos taty, gdzieś za mną. Odwróciłam się w jego kierunku.

- Znajomi, nie znasz. - Machnęłam ręką.

- No dobra. Chodź pomóż mi z robieniem sałatki.

Przytaknęłam i ruszyłam za nim do kuchni. Za ponad godzinę wydarzy się tu armagedon.

~*~

Dźwięk dzwonka dotarł do moich uszu, a ja widziałam, że tym razem za nimi nie stoi urocza para, która chce wręczyć mi prezent. Za drzwiami stały trzy okropne charaktery, które chciały zabrać mi siły życiowe.

- Vivian otwórz - powiedział Jaden, który tak samo jak ja pomagał teraz w przygotowywaniu jedzenia.

- Czemu akurat ja? - spytałam z wyrzutem.

- Po powiedziałem pierwszy - oznajmił wzruszając ramionami.

Przewróciłam oczami i otrzepałam z rąk niewidzialny pyłek. Niczym największa męczennica ruszyłam powitać moją rodzinę z najbardziej wymuszonym uśmiechem na jaki było mnie stać.

- Ciociu Josie! Jak miło Cię widzieć - rzuciłam na wstępie.

Chujowo Cię widzieć.

Dosyć wysoka, mojego wzrostu kobieta posłała mi swój formalny uśmiech. Prezentowała się jak zwykle nienagannie. Krótkie, do ramion blond włosy były rozpuszczone i idealnie proste. Ubrana w beżowy kombinezon i czarną marynarkę biła pewnością siebie.

- Ciebie również, Vivian - odpowiedziała sucho i weszła do środka ciągnąć za sobą sporych rozmiarów walizkę.

Szczerze to bałam się podejść do babci Florence, ale w końcu to zrobiłam. Cmoknęłam starszą kobietę w policzek, a jej mina nawet na moment się nie zmieniła. Wciąż była niewzruszoną, zimną suką, która nie lubiła czułości i ckliwości. Patrzyła na mnie tymi przerażająco niebieskimi oczami, przez co aż poczułam przeszywający dreszcz. Przerażajace babsko.

- Cześć, Vivian - Usłyszałam ten sam przesłodzony, wkurwiający głos jak co roku. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Nie wyspałaś się?

Tlenowana blond suka.

Przeniosłam wzrok z babci na nieco niższą ode mnie blondynkę, uśmiechała się do mnie niby miło, a jednak wiedziałam, że był to jej wredny wyraz twarzy. Z brązowych oczu wypływała ta cholerna wyższość i duma. Zlustrowałam ją wzrokiem. Miała na sobie elegancką granatową sukienkę przed kolano z dekoltem, wyglądała zjawiskowo. I sto razy lepiej ode mnie. Jebał ją pies.

- Tak się składa, że spałam świetnie, Melanie - odparłam starając nie parsknąć jej w twarz. Wysiliłam się na jak najbardziej sztuczny uśmiech. - Dziękuje za troskę.

Patrzyłyśmy na siebie jeszcze przez chwile, a ja miałam ochotę wyrwać jej te blond kłaki włos po włosku. W końcu mnie wyminęła i z gracją weszła do środka.

Wzięłam głęboki oddech, powoli wypuściłam powietrze z ust mając nadzieje, że to choć trochę zminimalizuje to moje zdenerwowanie. Przeliczyłam się. Przewróciłam oczami, następnie weszłam do domu i upewniając się, że zamknęłam drzwi ruszyłam z powrotem do kuchni z najbardziej wymuszonym uśmiechem na ziemi. Zapowiadał się ciężki dzień. Bardzo ciężki.

_________________

Hej!

Czasem się zastanawiam czy ktoś to jeszcze czyta, więc możecie mi tutaj odpowiedzieć hahah

Powoli się rozkręcam, następne rozdziały będą miały około 10k słów, a nie 5k.
Błędów chyba nie ma, ponieważ sprawdzałam, ale nigdy nie jestem pewna. Oby wam się podobał, choć według mnie ten jest dosyć nudny i za dużo się w nim nie dzieje. Jak to zawsze w początkach.

W następnym rozdziale będzie sylwester! 🥳

Zostawcie po sobie gwiazdkę!
Do następnego xx

Continue Reading

You'll Also Like

1.8M 80.8K 50
Bad boy, good girl i wspólne, nieplanowane wakacje w słonecznym Miami. wersja 2018: Lia Thompson jest cichą i niczym niewyróżniającą się z grupy nast...
11.4K 948 4
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
240K 3.3K 21
Wystarczyła drobna chwila nieuwagi z jej strony, aby chłopak, którego prawie w ogóle nie znała, w krótkim czasie stał się dla niej ważny • Pierwsza c...
42.8K 2.7K 3
Szesnastoletnia Nina przylatuje do Barcelony na wakacyjny kurs hiszpańskiego. To jej pierwszy samodzielny wyjazd, dlatego jest zdeterminowana, by sob...