Beautifully cruel ZAKOŃCZONE

By withoutsy

95.1K 3.8K 498

Nowy Jork. Elita. Bogactwo, którego nie da się pozbyć. Władza na wyciągnięcie ręki. Faworyci. Valerie jest c... More

Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
EPILOG
Podziękowania
RUTHLESS

Rozdział 23

1.7K 80 9
By withoutsy

Cześć!

Bardzo wam dziękuję za aktywność, która motywuje mnie do działania w dalszym ciągu tej historii :)

Byłoby mi bardzo miło, gdybyście dali mi tutaj lub na Twitterze #bcwatt znać, co o tym sądzicie!

Miłego czytania i do zobaczenia w kolejnym rozdziale!!

twitter: withoutsy

tik tok: zauroczono

Valerie

Dzisiejszego dnia śnieg padał wyjątkowo intensywnie, co jednak nie pokrzyżowało moich planów. Mogłam jedynie podziękować losowi, który okazał się łaskawy, ponieważ oprócz mnie nie było na cmentarzu żywej duszy.

- Cześć, mamo - powiedziałam, klękając przed nagrobkiem.

Dłońmi w czarnych rękawiczkach otarłam górną warstwę śniegu, a później wyryte jej imię w kamieniu.

Sharon Howard.

- Od razu lepiej, prawda? - zapytałam płatki śniegu, opadające wokół mnie. Odkąd przychodziłam tu sama wybierałam przedmioty, do których wolałam mówić, niż wyimaginowanego ducha mojej matki. - Wiem, że nie było mnie tutaj... - Przerwałam, próbując przypomnieć sobie ostatni raz, kiedy odwiedziłam grób matki, ale do głowy nie przychodziła mi żadna inna data, niż dzień urodzin Mayi. Początek moich koszmarów. - Przepraszam. Ostatnio sporo się dzieję, ale tata chyba częściej cię odwiedza.

Uniosłam głowę i przez chwilę martwym wzrokiem patrzyłam na drzewa w oddali.

- Nie wiem, co robić - przyznałam szeptem, wracając wzrokiem do nagrobka. - Chciałabym, żebyś tu była. Może z twoimi radami nie skończyłabym w takim beznadziejnym położeniu. Tata mówi, że byłaś najbardziej inteligentną kobietą, jaką znał, chociaż on chyba nie jest za bardzo obiektywny. Dla niego we wszystkim byłaś najlepsza.

Spojrzałam w dół na dwie czerwone róże, które obracałam między palcami. Za trzy dni były święta, więc pracownica kwiaciarni ozdobiła je białymi wstążkami z czerwonym napisem "Wesołych świąt!". Powinnam była jej powiedzieć, żeby nie traciła produktów na kwiaty, które dostaną nagrobki. Jednak, gdy podała mi je ze słodkim uśmiechem, nie chciałam niszczyć jej humoru i zapału. Stwierdziłam, że to może nawet miły gest.

- Idziemy do Christiana na święta - rzuciłam, nie odrywając wzroku od róż, oprószonych śniegiem. - Chyba ani ja, ani tata nie mamy ochoty siedzieć we dwójkę przy dużym stole. Cieszę się, że postanowili kontynuować tą tradycję dla rodzin rozbitych jak nasza, czy Watsonów.

Odetchnęłam ciężko i podniosłam się z kolan.

- Wesołych świąt, mamo - powiedziałam, odkładając róże na jej nagrobku.

Odwróciłam się ku głównemu celowi mojej dzisiejszej wizyty - grobowi mojego brata. Oczy w jednym momencie zaszły mi łzami, a pozostała róża w dłoni wydawała się ciążyć jak kamień.

Nie dawałam już rady. Nie mogłam znieść tego sama.

- Hollie, proszę...

Przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości. Przez chwilę myślałam, aby po prostu ją zignorować. Postanowiłam jednak sprawdzić telefon. Dzisiaj wieczorem odbywał się bal charytatywny, a wszystkie datki zostaną przekazane na opłacanie świąt dla rodzin potrzebujących. Tata miał odebrać garnitur, a Ian moją suknię i biżuterię z Glares. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak.

Spojrzałam na ekran i mogłabym przysiąc, że kolana się pode mną ugięły.

Numer nieznany: UCIEKAJ!!!

Patrzyłam tępo w ekran telefonu, nie potrafiąc odwrócić wzroku od wiadomości.

Biegnij albo walcz o swoje życie, byłoby czymś, co nie zbiłoby mnie z tropu. Schowałabym telefon, stwierdzając, że Luca albo jego bracia byli znudzeni i chcieli pomęczyć swoją ulubioną zabawkę.

Ta wiadomość jednak była ostrzeżeniem. Ktoś chciał, aby uniknęła niebezpieczeństwa. Mimowolnie w mojej głowie pojawił się głos nieznanego mężczyzny z Halloween. Przez chwilę rozważałam, czy nie był jedynie wytworem mojej wyobraźni pod wpływem strachu i alkoholu, gdy Luca i Zane nie dowiedzieli się niczego konkretnego.

On był jednak prawdziwy. Wiedziałam to. W myślach mogłach przywołać jego niski, groźny ton głosu i słowa, którym nim wypowiedział.

Masz szczęście, że czuwa nad tobą twój anioł stróż.

Chciałam w to wierzyć, dlatego postanowiłam go posłuchać.

Nie rozejrzałam się wokół, aby sprawdzić, czy ktoś mnie nie obserwował. Być może nie miałam na to czasu. Obróciłam się na pięcie i pobiegłam w przeciwnym kierunku, niż ten, z którego przyszłam, mając nadzieję, że zdezorientuję hipotetyczne zagrożenie.

Śnieg trzeszczał pod podeszwami moich butów. Byłam sobie wdzięczna, że postanowiłam nie ubierać dzisiaj butów na obcasie, czy innych, które spowolniły by moje ruchy. Wystarczającym utrudnieniem okazały się zaspy śniegu, które pokrywała nieodśnieżone ścieżki.

Upuściłam różę, której kolce przebiły się przez moje rękawiczki i skręciłam w lewo, pomiędzy nagrobkami ukrytymi między drzewami.

Igły drzew wbijały się w moje ubrania, gdy przebiegałam zbyt blisko, a mój oddech stał się nierówny. Odważyłam się szybko zerknąć przez ramię, ale nic nie dostrzegłam przez śnieżycę. Na tyle ile pozwoliły mi warunki pogodowe oceniłam, że na śniegu są jedynie odbicia moich butów. Przeniosłam spojrzenie przed siebie i również niczego nie dostrzegłam, oprócz czystej białej tafli.

Nie zwolniłam jednak biegu. Ostatnim razem jedynie dobiegnięcie do względnie bezpiecznego miejsca mnie uratowało. Nie zamierzałam tym razem ryzykować.

Dotarłam do kamiennej kapliczki. Odetchnęłam z ulgą, że nie zgubiłam się pomiędzy licznymi drzewami. Powinnam skręcić dwa razy w prawo, przebiec kilka metrów prosto, następnie w lewo i dotarłabym do drugiego wyjścia z cmentarza, skąd dzieliło mnie niespełna pięć minut biegu do samochodu.

Zmusiłam się do dalszego biegu, mimo że mięśnie w moich nogach paliły. Powinnam wrócić do regularnych treningów.

Zrobiłam zaledwie jeden krok, gdy na moim ramieniu zacisnęła się dłoń i popchnęła mnie na ścianę kaplicy. Silne uderzenie plecami o jej powierzchnię odebrało mi dech na kilka sekund. Mogłam jedynie myśleć o bólu, który nadejdzie, gdy uderzę w nią potylicą z taką samą siłą. Ból jednak nie nadszedł. Mój oprawca złagodził uderzenie, układając dłoń w miejscu, w którym uderzyłam głową.

Zamrugałam szybko, aby wyostrzyć wzrok.

- Kurwa mać! - przeklęłam, spoglądając w ciemne oczy Luki. - Co jest z tobą nie tak?!

Uniósł prawy kącik ust. Jego ciemne włosy były mokre, co znaczyło, że był na zewnątrz równie długo, co ja.

- Dlaczego biegłaś? - zapytał cicho, spoglądając z ciekawością w moje oczy, jakby mógł w nich odnaleźć szybciej odpowiedzieć, niż z moich ust.

Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć i wyjawić prawdę, ale coś mnie powstrzymało. Ta jedna mała, uporczywa myśl, która sprawiła mi ulgę. Nie wiedział, że uciekałam przed zagrożeniem, którym okazało się on, ponieważ ktoś mnie ostrzegł.

Ktoś, kto najwidoczniej był po mojej stronie i nie miał nic wspólnego z Luką.

- Dlaczego mnie goniłeś?

Nie odsunął się ode mnie. Byłam uwięziona między chłodną ścianą, a jego ciałem. Nasze usta dzieliły jedynie centymetry.

- Lubię pogoń - odparł. Słyszałam w jego głosie uśmiech, który nie pojawił się na jego twarzy.

- Dlatego tutaj jesteś? Urządzasz sobie pościg za ludźmi jak psychol, którym jesteś?

Nie odpowiedział, ale zrobił niewielki krok w tył. Zaatakował mnie chłód, gdy nasze ciała się rozdzieliły, jednak nie ruszyłam się z miejsca i nie spuściłam z niego uważnego wzroku.

Nie wierzyłam, że odpuści tak szybko, gdy już mnie dopadł, a w pobliżu nie było nikogo innego.

Podszedł do starych drewnianych drzwi i złapał za klamkę.

- Są zamknięte - ostrzegłam go.

Pociągnął za klamkę, ignorując moje słowa, a drzwi ustąpiły. Spojrzał na mnie z zadowoleniem, na co zacisnęłam usta w cienką linie.

- Zawsze były zamknięte - wymamrotałam pod nosem i oderwałam się od ściany kaplicy.

Gdy dziadkowie ze strony mamy jeszcze żyli, często przychodzili nad jej grób i zabierali nas ze sobą. Nie raz spędzali tutaj godziny, a my w tym czasie zwiedzaliśmy z Hollisterem cmentarz, dlatego tak dobrze znałam niemal wszystkiego jego dróżki i zakątki. Próbowaliśmy wejść do tej kaplicy za każdym razem, gdy tylko na nią natrafiliśmy i nigdy nam się to nie udało. Spoglądaliśmy nie raz przez kolorowe, chropowate szyby, ale widok był zbyt rozmazany, aby dokładnie przyjrzeć się wnętrzu.

- A ty dokąd? - zawołał za mną, gdy ruszyłam spokojnym krokiem w stronę, którą zamierzałam obrać, zanim mnie zaatakował.

- Jak najdalej od ciebie? - odkrzyknęłam, nie spoglądając na niego.

- Wracaj. Teraz. - Prychnęłam pod nosem i przystąpiłam nad złamaną gałęzią. - Daje ci trzydzieści sekund na zmianę decyzji. Możesz wrócić tutaj z własnej woli albo nie. Twój wybór.

Przystanęłam i westchnęłam ciężko. Założyłam ramiona na piersi i odwróciłam się w jego kierunku. Luca stał w progu otwartych drzwi i patrzył w moim kierunku niezadowolonym wzrokiem.

Chłód przenikał mnie na wskroś i musiałam zapanować nad szczękaniem zębów.

- A opcja, w której mogę odejść?

Nie odpowiedział, a śnieżyca jedynie nabrała mocy. Nie mogłam dostrzec wyrazu jego twarzy. Widziałam jedynie zarys jego wysokiego i muskularnego ciała.

- Chodź - rozkazał po kilku sekundach. - Twoje usta są sine z zimna, mia cara.

Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku, aby wyraźnie widzieć jego twarz. Zaczynałam dostrzegać na niej coraz więcej emocji, nawet gdy jego głos pozostawał beznamiętny.

- Tam też nie ma ogrzewania - zauważyłam z kpiną i mocniej skrzyżowałam ramiona na piersi, próbując uzyskać trochę ciepła.

- Nie trafisz do wyjścia w taką pogodę.

- Dziękuje za troskę. Znam ten cmentarz jak własny dom.

Odetchnął ciężko i ścisnął palcami grzbiet nosa.

- Naprawdę będę musiał użyć siły? Uwierz mi, że to zrobię.

Nie odpowiedziałam. Przez chwilę rozważałam, czy aby ponownie nie rzucić się w pogoń, ale gdy zrobił zdecydowany krok w moim kierunku, ustąpiłam.

- W porządku, idę. Trzymaj swoje brudne ręce przy sobie, capo.

Przepuścił mnie w drzwiach, a po chwili zamknął je za nami. Rozejrzałam się wokół z zainteresowaniem, mimo panującego półmroku. Na zewnątrz było ciemno, a przez małe okna nie wpadało za dużo światła.

Poczułam zawód, gdy odnalazłam wzrokiem niewielką, drewnianą ławkę i dwa wazony ze sztucznymi kwiatami. To było jedyne, co znajdowało się w tajemniczej kapliczce z mojego dzieciństwa.

- Ciepło - rzuciłam przed siebie i ściągnęłam z dłoni przemoczone rękawiczki.

Poruszyłam zdrętwiałymi od zimna palcami.

- Twoje ciało jest na tyle wychłodzone, że tak ci wydaję - stwierdził beznamiętnie.

Spojrzałam na niego, odkładając rękawiczki na ławkę. Był zbyt zajęty ściąganiem przemoczonego płaszcza, aby dostrzec moje zaskoczone spojrzenie. Nie miał na sobie garnituru, a ciemne jeansy i granatowy sweter. Mokre kosmyki włosów opadły na jego czoło, a policzki i usta miał czerwone od mrozu, panującego na zewnątrz.

Szybko odwróciłam od niego wzrok, czując jak serce w mojej piersi gwałtownie przyspieszyło. Za każdym razem zapomniałam, jak bardzo był przystojny. Nie umiałam odtworzyć w myślach jego obrazu, aby nie pominąć żadnego cudownego szczegółu.

Dzisiaj wyglądał jeszcze bardziej pociągająco, przez co nie umiałam się powstrzymać przed ponownym zerknięciem. Nasze oczy się spotkały, przez co przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż moich pleców.

- Co tutaj robisz? - zapytał, siadając na ławce po drugiej stronie, niż ta, przy której stałam.

- Wiesz o mnie wszystko - prychnęłam szyderczo. - Jest tu grób mojej mamy.

Położył ramię na oparciu ławki, a na zgięciu swojego barku oparł podbródek.

- Dlaczego podczas śnieżycy tutaj jesteś? - doprecyzował.

Westchnęłam i usiadłam na drugim krańcu ławki. Spuściłam wzrok na swoje palce, które powoli zaczęły wracać do normalnego koloru.

- Zawsze przychodzę przed świętami - odparłam. - Nie lubię jak jest za dużo ludzi, a myślałam, że zdążę, zanim rozpada się na dobre. - Luca skinął głową, jakby zaakceptował moje wyjaśnienie i wyciągnął przed siebie nogi. - A ty co tutaj robisz?

Byłam pewna, że kolejny raz zignoruje pytanie, ale ku mojemu zdziwieniu po chwili dobiegł mnie jego zachrypnięty głos:

- Mój ojciec też nie żyje.

Nie wyglądał, jakby było mu przykro z tego powodu. Właściwie jego słowa był beznamiętne, jakby opowiadał o tym, co wczoraj jadł na obiad.

- Został tu pochowany?

- Jakaś jego część.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc co miał na myśli, ale to była nasza pierwsza w miarę normalna, spokojna rozmowa i nie chciałam jej zepsuć. Nawet jeśli była o śmierci jego ojca, to nie była taka zła, zważywszy na fakt, że musieliśmy spędzić przynajmniej kilkanaście minut razem, zanim pozwoli mi wyjść.

- Jak zmarł? - zapytałam, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

- Zabiłem go - odparł spokojnie, nawet na mnie nie spoglądając. - Ja, Lorenzo i Saverio.

Przełknęłam ciężko ślinę, czekając na falę strachu, która nie nadeszła. Chyba zaczęłam przyzwyczajać się do jego bezwzględności.

- Dlaczego? Po co w takim razie przychodzisz odwiedzić jego grób?

Wzruszył nonszalancko ramionami.

- Nie powiedziałem, że przyszedłem tu dzisiaj dla niego - zaznaczył opanowanym głosem. - Czasami, gdy mam zły dzień, lubię patrzeć na największe osiągniecie w swoim życiu. Nie zasługiwał by żyć - dodał pod ciężarem mojego oceniającego spojrzenia.

- Kim jesteś, żeby to oceniać?

Na sekundę jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości, ale ta emocja znikła równie szybko jak się pojawiła.

- Są rzeczy, których być może jeszcze nie rozumiesz, mia cara. Powinnaś się cieszyć, że nie żyje. - Zmarszczyłam brwi, aby zapytać co miał na myśli i dlaczego śmierć jego ojca w jakikolwiek sposób powinna mnie cieszyć, ale odezwał się po raz kolejny z niepokojącym błyskiem w oku. - Nie uważasz, że ja powinienem umrzeć?

Zacisnęłam usta, chociaż na języku poczułam gorzki posmak. Nie zamierzałam odpowiadać i po raz kolejny wplątać się w jego grę.

- On tak uważał - dodał Luca, a jego wzrok ześlizgnął się z mojej twarzy na nadgarstek. Spod rękawa mojej kurtki wystawała srebrna bransoletka z różą. - Miałem dwanaście lat, kiedy postanowił poderżnąć mi gardło.

Zamrugałam szybko, próbując opanować szok, który się we mnie pojawił. Spojrzałam na Lukę i spróbowałam sobie wyobrazić małego chłopca w obliczu tak silnego gniewu ojca, że próbował zabić własnego syna.

Był wtedy w tym samym wieku, co Hollie, gdy znaleźliśmy naszą matkę pod domem.

- Dlaczego chciał cię zabić? - Zadrżałam i winą tego nie był chłód, a żal. - Byłeś dzieckiem...

- Ukarać - poprawił mnie chłodno. - Chciał mnie ukarać, bo wiedział, że któregoś dnia go zabiję. Miał chyba dobrą intuicję, ale nie sprawił, że zacząłem się go bać. Znienawidziłem go i spędziłem niemal jedenaście lat na zaplanowaniu jego śmierci.

Nie potrafiłam nawet zliczyć ile razy w przeciągu ostatnich miesięcy zastanawiałam się kto zadał mu tą bliznę. Ani razu nie pomyślałam, że mógłby to zrobić ktoś tak bliski jak ojciec. Wolałam żyć w kokonie nieświadomości, myśląc, że zasłużył na to.

Dwunastoletni chłopiec jednak nie zasługiwał na to. Nigdy nie uważałam, że jego blizna była szpecąca, ale teraz wydawała mi się piękna na swój sposób. Mówiła o tym, że przetrwał.

Moja prawie niewidoczna blizna na podbródku przypominała mi o dniu, który postanowiłam wymazać ze swojej pamięci.

- Nie patrz tak na mnie - ostrzegł cichym głosem.

Zamrugałam zaskoczona i wróciłam do niego spojrzeniem. Czułam łzy napływające do moich oczu, ale nie do końca z jego powodu, a małego chłopca.

- Jak?

- Jakby było ci mnie żal - wyjaśnił i przysunął się bliżej mnie. - Nie zapomniałaś chyba, kim naprawdę jestem? Chcesz, żebym ja tak na ciebie patrzył? - zapytał, a jego ton głosu się zmienił. Miałam wrażenie, że stał się bardziej przenikliwy, gorliwy. - Twoja matka była torturowana, a później porzucona pod waszym domem. Martwa. Wszystko przez pracę twojego ojca. Nie miałaś do niego żalu, że gdyby odpuścił, miałabyś obojga rodziców? - Wstał z ławki i stanął przede mną. Zdarłam podbródek, aby nie zerwać naszego kontaktu wzrokowego. - Twój brat zmarł. Świat nie przestaje na ciebie patrzeć, oceniać i krytykować. Chcesz, żebym patrzył na ciebie z litością?

- Nie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Zrobił ostatni krok w moim kierunku. Stanął między moimi nogami i złapał za podbródek, między swoje palce i uniósł moją twarz do góry.

- Dobrze. Mądra, silna dziewczynka - rzucił zachrypniętym głosem. - Twój ojciec jest z ciebie dumny, ponieważ masz większe jaja od niego?

Luca nie był mężczyzną, z którym zadarł mój ojciec, ale nie zamierzałam narażać go po raz kolejny przed ludźmi pokroju mojego prześladowcy. Być może mój ojciec wiedział, kim jest Luca, ale był na tyle mądry, aby z nim nie zadzierać.

Ja nie byłam i dlatego właśnie skończyłam właśnie w tym położeniu, czując szorstkie palce potwora na swoim podbródku, a pożądanie było silniejsze niż strach.

Szybko wstałam z ławki i próbowałam go ominąć, aby wyrzucić z głowy te niedorzeczne myśli. Luca był potworem, dla którego ludzkie życie nic nie znaczyło. Moje życie dla niego nic nie znaczyło i nie liczyło się, że teraz wydawał się mnie chronić. Obiecał mi śmierć, a ja nie mogłam o tym zapominać. Każda gra musi się kiedyś skończyć, a ja musiałam rozegrać ją na tyle mądrze, aby wyjść z tego żywa.

Złapał mnie za ramię, nie pozwalając mi odejść. Powoli przesunąłam wzrokiem z jego pięknej twarzy na palce, zaciskające się wokół mojego łokcia.

- Chcę wyjść - oznajmiłam.

- To byłaby mądra decyzja.

- W takim razie mnie puść.

- Jeszcze nie. - Przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej tak, że moje ramię się z nią zetknęło. Położył lewą dłoń na moim biodrze. - Marco uciekł - wyszeptał do mojego ucha.

Kim, do cholery, był Marco?

Uniosłam głowę i spojrzałam na twarz Luki. Dostrzegłam delikatnie drgnięcie mięśnia na jego policzku, gdy zacisnął szczękę i nagle wiedziałam kim był Marco. Mężczyzna, który usiłował mnie skrzywdzić w siłowni, uciekł.

Miałam wrażenie, że całe moje ciało stężało.

- Nie znalazłeś go? - Lekko pokręcił głową, nie spuszczając ze mnie uważnego spojrzenia, jakby spodziewał się u mnie gwałtownej reakcji. Nie potrafiłam się ruszyć, ale wewnątrz mnie panował chaos i niepokój. - Ale znajdziesz go, prawda?

Po moich plecach przebiegł dreszcz strachu, gdy przypomniałam sobie jego obrzydliwe groźby.

- Przede mną nie da się uciec.

Potarłam dłonią twarz i zostawiłam ją na wysokości swoich oczu, aby zasłonić emocje przed Luką.

- Boisz się, mia cara? - zapytał na tyle cicho, że nie byłam pewna, czy sobie nie wyobraziłam sobie jego słów.

Bałam się jak cholera.

Raz zostałam niemal porwana ze szkoły i nawet, gdy nieznajomy mężczyzna przyłożył mi dłoń do ust i przycisnął do swojego ciała, nie czułam takiego strachu jak na siłowni i teraz.

Może dlatego, że wtedy wiedziałam, że Hollister spaliłby cały świat, aby mnie znaleźć. Teraz mogłam liczyć na siebie i wątpliwe obietnice Luki.

- Powinnam? - zapytałam, odciągając dłoń od twarzy.

Przekrzywił głowę i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy, a po chwili jego wzrok padł na moje palce, którymi nerwowo obracałam bransoletkę na nadgarstku.

- Nie - odpowiedział pewnie. - Nie skrzywdzi cię.

- Obiecujesz?

- Czy moje obietnicę mają dla ciebie jakieś znaczenie? - Skinęłam głową, chociaż nie byłam tego pewna. Dałaby mi jakiś niewielki rodzaj ulgi na krótką chwilę, ale to znaczyłoby, że obietnica mojej śmierci również się liczyła. - Obiecuję.

Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, a w mojej głowie kołatało się jedno pytanie.

Obiecał chronić mnie przed Marco, ale kto ochroni mnie przed nim i tym, co do niego czułam? Ponieważ coś czułam i to było najbardziej żywe i przerażające uczucie, jakie czułam od lat.

Znałam jednak odpowiedź - nikt. Musiałam zrobić to sama albo zdać się na łaskę Luki, który nie wyglądał, jakby zamierzał ją komuś dać.

Musiałam grać mądrze, bo to ja w naszej pokręconej relacji byłam tą, która stąpa po wyjątkowo kruchym lodzie. Niemal czułam pulsujący ból w głowie, gdy skupiłam się na jednej myśli.

Miałam wrażenie, że nie przestajemy krążyć wokół siebie, a nasze ostatnie spotkania kończą się w jeden sposób. Może, aby się od niego uwolnić, musiałam dokończyć, to co przerwaliśmy w Halloween.

Uczepiłam się myśli, że Luca tak naprawdę nie chciał mnie zabić, a zniszczyć mój zdrowy rozsądek i wszystko, czym byłam, zanim go spotkałam. Oddanie mu się w całości w fizycznym kontekście, zniszczy mnie.

Wiedziałam o tym, ale była to cena, którą byłam gotowa zapłacić.

Zdeterminowana odwróciłam się od niego i szybkimi krokami, aby nie dać sobie sekundy na zmianę zdania, ruszyłam do drewnianej ławki.

Usiadłam na jej oparciu, aby być wyżej i delikatnie rozchyliłam nogi. Zacisnęłam dłonie na chłodnym drewnie, zanim ponownie wróciłam Luki wzrokiem. Jego twarz wydawała się opanowana, gdy śledził moje ruchy wzrokiem, ale jego spojrzenie stało się bardziej intensywne niż minutę wcześniej.

Drżącymi palcami odpięłam pierwszy guzik mojego płaszcza, a potem kolejny i jeszcze jeden. Po chwili opadł na dolną część ławki przy moich stopach.

Luca pokonał dzielącą nas odległość w kilku krokach i położył dłoń na moim udzie. Nachylił się ku mojej twarzy, sunąc dłońmi w górę moich nóg, aż dotarł pod materiał spódniczki.

- Masz mnie za idiotę? - zapytał, a jego dłonie znieruchomiały na moich udach.

Zamrugałam powoli, próbując pozbyć się tej błogiej nieświadomości, w którą wprowadzało mnie jego ciało tuż przy moim.

Mogłam określić Lukę wieloma epitetami - okrutny, bezwzględny, brutalny, przerażający, ale nigdy nie pomyślałam, że był nieuważny czy głupi. To ja traciłam przy nim głowę zbyt często.

- Nie - odparłam niepewnie, przyglądając się jego twarzy.

Skinął raz głową, ale nie przestawał się we mnie wpatrywać, jakbym zrobiła coś złego.

- To nic nie zmieni - powiedział, na co zdezorientowana zmarszczyłam brwi. - Wiem, że myślisz, że odejdę, jeśli w końcu pozwolisz mi znaleźć się w twojej ciasnej cipce. Widzę to w twoich cholernych oczach. - Nabrałam głęboki wdech na jego ostre słowa. Cholera. Nie mogłam być, aż tak przewidywalna. - Tak się nie stanie, mia cara. Już teraz jesteś moja. Twoje ciało, oczy, usta, cipka, cała ty - wyliczał, a jego głos stawał się coraz niższy, mroczniejszy. - To wszystko należy do mnie, nawet jeśli jeszcze tego nie wziąłem. Czekam, aż to zaakceptujesz, a niektórzy uważają, że cierpliwość jest moją dobrą stroną.

Pokręciłam gwałtownie głową i spróbowałam wyrwać się z jego uścisku, na co jedynie przesunął się bliżej mnie, zamykając mnie w klatce.

- Już raz ci to powiedziałem, ale powtórzę: Chcę, żebyś sama mnie chciała. - Obróciłam twarz w bok, ale złapał mój policzek w swoją dłoń i przesunął, abym spojrzała mu w oczy.

- To się nigdy nie stanie - wyszeptałam, na uśmiechnął się lekko. - Jedyne co nas łączy, to pożądanie - dodałam ostro i odepchnęłam go od siebie.

- Nie, Valerie. Łączy nas coś zupełnie innego.

Wplotłam dłoń w swoje włosy i pokręciłam głową, próbując uwolnić się od jego słów, które nie miały żadnego sensu.

- Co masz na myśli? - zapytałam, wstając z ławki i stanęłam z nim twarzą w twarz. - Czego ode mnie oczekujesz, jeśli nie tego?

Przekrzywił głowę w lewo, a jego usta wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu.

- Wszystkiego.

- Wszystkiego?! - powtórzyłam, nie mogąc utrzymać emocji na wodzy. Doprowadzał mnie do szaleństwa. Wszystko wokół zrobiło się niemal czerwone z wypełniającej mnie wściekłości. - Co to, kurwa, znaczy? Zabiłeś moich ludzi. Mi obiecałeś śmierć! Jedyne, co robisz od kilku miesięcy, to budowanie we mnie takiego strachu, że boję się spojrzeć przez ramię we własnym domu. Prześladujesz mnie, Luca! Teraz mówisz mi, że chcesz ode mnie wszystkiego?

Nie zdążyłam nawet mrugnąć, gdy złapał mnie za ramiona i przyciągnął do swojego ciała.

- Mam na myśli to, że chce wszystkiego, co jest twoje - wyszeptał mi w usta. - Jesteś moja i tylko ja mogę cię zrujnować. Sprawić, że boisz się zasnąć, przez co będę ostatnią osobą, o której pomyślisz przed snem. Będę w twojej głowie, gdy obudzisz się rano z ciężko bijącym sercem. Będziesz o mnie myśleć przy każdym innym mężczyźnie, bo będziesz wiedziała, że umrze przez ciebie. Przez ten cały czas będę żył w tobie, a gdy w końcu mnie zobaczysz, nie uciekniesz. - Przesunął dłoń z mojego ramienia na biodro, a ja jedyne, co mogłam zrobić, to wpatrywać się w niego nieruchomym wzrokiem. - Ponieważ mimo wszystko uwielbiasz, jaki jestem, co mogę ci dać i to, co przy mnie czujesz. Nie uciekasz, bo chcesz wszystkiego, co równa się z należeniem do mnie. Nie chcesz być moja, mia cara?

- Jesteś chory - wyszeptałam. - Potworem.

Nachylił się nade mną, a jego spojrzenie powoli przesunęło się z moich oczu na lekko rozchylone usta.

- Nie uzgodniliśmy już, że potwór będzie twoim Bogiem?

Pocałował mnie zupełnie inaczej niż wcześniej. Jedną dłonią objął mnie w talii, złączając nasze ciała ze sobą, że nie znalazł się między nami nawet dodatkowy centymetr, a drugą ujął mój policzek. Całował powoli, przekrzywiając twarz, aby pogłębić pocałunek.

Serce dudniło mi w piersi, gdy niepewnie uniosłam dłoń i położyłam ją na boku jego szyi.

Nie smakował złością jak zawsze, a bardziej obietnicą. Przerażało mnie to, że właśnie podpisałam na siebie kolejny wyrok.

Rozłączył nasze usta i palcem dotknął moich mokrych, opuchniętych warg.

- Jeszcze nie teraz - powiedział cicho. - Ale w końcu będziesz gotowa.

Odsunął się ode mnie dwa kroki w tył, a mnie przeszył chłód. Oddychałam ciężko, zaciskają dłonie w pięści.

- Nie - wyszeptałam bardziej do siebie, niż Luki. Ruszyłam ku niemu z uniesioną dłonią. - Nigdy nie pozwolę, żebyś mnie zniszczył. Rozumiesz to? Jesteś nikim, Luca, nikim.

- Nie jesteś jeszcze gotowa na tą rozmowę - odparł z rezerwą.

Dopadłam do niego wściekła, a on nawet nie mrugnął. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i popchnęłam go w tył. Niewiele myśląc, zaczęłam uderzać go pięściami.

Doprowadzał mnie do szaleństwa, nie reagując. Po prostu tam stał z opuszczonymi dłońmi przy bokach i przyglądał mi się ze stoickim spokojem.

Uniosłam prawą dłoń i z całej siły uderzyłam go w twarz. Jego głowa przekrzywiła się lekko w lewo.

Przeniósł na mnie spojrzenie i po chwili stałam do niego odwrócona plecami, a ona obejmował moje dłonie. Próbowałam się wyszarpać, co sprawiło, że jedynie umocnił wokół mnie chwyt.

- Co robisz, Valerie? - zapytał niskim głosem, wtulając twarz w moje włosy. - Sama siebie niszczysz, próbując wszystkiemu zaprzeczyć.

Chciałam zaprzeczyć, ale miałam wrażenie, że w moim gardle utworzyła się gula, przez którą żadne słowa nie opuściły moich ust,

- Ile razy do mnie mierzyłaś? Ile razy przyłożyłaś nóż do mojego gardła? Ile razy mnie uderzyłaś, hm? - Zacisnęłam z całej siły powieki, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. - Nigdy cię nie skrzywdziłem. Chroniłem cię. Wiesz, ile wyroków śmierci dla ciebie wykonałem? Próbuję znaleźć mężczyznę, który cię wystraszył. Większości moich ludzi próbuje znaleźć kogoś, kto ci zagraża.

- Przestań mną manipulować - wyszeptałam, czując nagłe zmęczenie, zamiast pochłaniającej wściekłości. - Nie robisz tego dla mnie, tylko dla siebie. Nic z tego nie zmienia, że jesteś potworem.

Puścił mnie, a ja zatoczyłam się w tył.

Uderzyłam go. U d e r z y ł a m go z całej siły. Na jego policzku pojawił się czerwony ślad. Być może nie odczuwał bólu jak normalni ludzie, przyzwyczajając się do tego, ale to nie zmienia faktu, że ja to zrobiłam. Chciałam zadać mu fizyczny ból, aby nie myśleć o własnym w myślach.

- A ty kim jesteś? - zapytał, jakby potrafił określić, w jakim kierunku zaczął zmierzać chaos w mojej głowie.

- Nie jestem taka jak ty - odparłam drżącym głosem, nie spoglądając na niego. - Nigdy nie będę.

Podniosłam płaszcz z ławki i założyłam go na siebie, walcząc z samą sobą. Luca nic więcej nie musiał mówić i bałam się, że ze wszystkim miał rację, a w szczególności, że nie musiał mnie niszczyć. Sama robiłam to lepiej.

Próbując powstrzymać łzy bezsilności spojrzałam na niego, ale on wpatrywał się na coś u swoich stóp. Powoli się schylił, podnosząc przedmiot z podłogi. Nabrałam głęboki wdech, dostrzegając wisiorek na jego otwartej dłoni. Moja dłoń bezwiednie powędrowała do szyi, nie natrafiając na nic.

Gdy nie ruszyłam się z miejsca, podszedł do mnie. Delikatnie ujął moją dłoń i umieścił na niej zerwany naszyjnik mojej matki. Serce zakute w bramie nie uległo większemu zniszczeniu, niż kilka otarć. Łańcuszek musiał się zerwać, gdy Luca próbował mnie unieruchomić, a ja szarpałam się w dzikiej furii.

Zacisnęłam na nim dłoń z całej siły, nie zważając na ostre krawędzie, które wbijały się w moją skórę.

Fizyczny ból - nauczyłam się go kochać.

- Powinniśmy wracać - oznajmił Luca charakterystycznym dla siebie beznamiętnym tonem, wpatrując się w niewielkie okno.

Niczego nie chciałam bardziej, niż w końcu uwolnić się od niego i tej cholernej kapliczki. Marzyłam, aby pozostała zamknięta na zawsze.

Ruszyłam za Luką i wyszłam przez drzwi, które dla mnie otworzył, nabierając wdech świeżego, chłodnego powietrza. Śnieg padał teraz leniwie, zostawiając za sobą jedynie małe płatki.

Ruszyłam ścieżką, którą planowałam obrać, zanim przeszkodził mi Luca. Słyszałam za sobą chrzęst jego kroków na śniegu, ale nie odwróciłam się. On też nie zaczął rozmowy.

Rozglądając się wokół, nie dostrzegłam innych śladów, oprócz tych, które zostawialiśmy za sobą. Po niespełna dziesięciu minutach dotarliśmy do drugiej bramy. Na nie ugruntowanym parkingu stał jedynie jego czarny McLaren.

- Odwiozę cię - rzucił, wyciągając kluczyk z kieszeni kurtki, gdy odwróciłam się, aby odejść w kierunku drugiego parkingu, gdzie czekał na mnie mój samochód.

Pokręciłam głową, bojąc się odezwać. Ciągle miałam wrażenie, że w moim gardle osiadła gula, utrudniając mi oddychanie i mówienie.

- Valerie... - zaczął z westchnieniem, zakładając ramiona na piersi. - Powiedziałem ci o Marco. Uzgodniliśmy już, że w ogóle nie szanujesz, ani nie zależy ci na swoim życiu, ale pomyśl o tym. Myślisz, że nie będzie chciał się na tobie zemścić?

- Nie obchodzi mnie to - odburknęłam, i naprawdę tak myślałam w tamtym momencie.

Chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od Luki i nie patrzeć na czerwony ślad na jego twarzy.

- Nie bądź uparta - rzucił z irytacją. - Wsiadaj do tego samochodu albo sam cię do niego zaniosę.

Pokręciłam głową, a z moich ust wydobyło się westchnienie. Miał rację, mówiąc, że to głównie ja próbowałam go skrzywdzić fizycznie i mi się to udawało.

Dlaczego więc dalej zachowywał się w taki... dziwny jak na potwora sposób w stosunku do mnie?

- Dlaczego miałabym być bezpieczniejsza z tobą? - zapytałam, zamiast pytania, które rozbrzmiewało w mojej głowie.

- Obiecuję, że cię nie skrzywdzę, mia cara.

- Nie wierzę w ani jedno twoje słowa.

Zacisnął usta w cienką linię, przygważdżając mnie spojrzeniem. Po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku swojego samochodu.

- Chodź - rzucił przez ramię.

Pokręciłam głową. Jeśli myślał, że podziała na mnie rozkaz i zachowanie, które stosują rodzice na małych dzieciach, to nie mógł pomylić się bardziej.

Odwróciłam się od niego i wszystkiego, z czym wiążę się jego destrukcyjna obecność, ruszając w stronę swojego samochodu.

Po kilku metrach spojrzałam w bok, dostrzegając nieodśnieżonego McLarena, który jechał powoli po ulicy. Byłam pewna, że obserwował mnie czujnym wzrokiem i to sprawiło, że na moich ramionach osiadł jeszcze większy ciężar.

Pilnował mnie. Jego samochód wręcz toczył się z prędkością moich kroków.

Przeniosłam z niego wzrok na parking, gdzie zobaczyłam swoje srebrne, odśnieżone auto, a obok Range Rovera, o którego opierał się Ian.

Usłyszałam ryk silnika, gdy Luca w końcu przyspieszył i zniknął z mojego pola widzenia.

- Co tutaj robisz? - zapytałam, podchodząc do Iana.

Odepchnął się od samochodu i schował telefon do kieszeni spodni.

- Szukam cię po całym mieście - odparł, wzruszając ramionami. - Nie odbierasz.

Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam własny telefon. Nie słyszałam go od tej przeklętej wiadomości. Przytrzymałam przycisk, czekając aż się włączy, ale nic nie zmieniło się na czarny ekranie.

- Musiał szybciej się rozładować przez zimno - stwierdziłam głucho, unosząc wzrok na Iana, który przyglądał mi się z dziwnym rodzajem zmartwienia. - Coś się stało?

- Wsiadaj do auta - polecił, wskazując kciuk za siebie na Range Rovera.

- A moje?

Westchnął ciężko, zakładając ramiona na piersi i spojrzał na mnie porozumiewawczo.

- Jest cholernie ślisko, Val. - Nie byłam pewna, co zaskoczyło mnie bardziej. Fakt, że zwrócił się do mnie zdrobnieniem, czy troska w jego głosie. - Cieszę się, że znowu jeździsz samochodem, ale nie rzucaj się od razu na głęboko wodę.

- W porządku - odparłam, czując rozlewające się w moim sercu przyjemne ciepło. - Ktoś po niego przyjedzie?

Skinął głową i otworzył dla mnie drzwi swojego samochodu.

- Connor i Jack już jadą - poinformował, wspominając o dwóch ochroniarzach mojego ojca. - Nie chcemy, przecież zostawić najnowszego Porsche na pustym parkingu.

Uśmiechnęłam się delikatnie, a Ian zajął miejsce kierowcy i odpalił samochód.

Złapałam jego dłoń, którą trzymał na skrzyni biegów i uścisnęłam.

- Dziękuje, Ian - powiedziałam, spoglądając mu w oczy. - Za to, że przyjechałeś.

Skinął głową i odwzajemnił mój uśmiech.

- Wiesz, że nie musisz przede mną uciekać, prawda? Jestem tu, żeby cię chronić i chcę to robić nie tylko ze względu na pracę. Lubię twoją upierdliwą dupę.

Opadłam na swoje siedzenie i zapięłam pas. Byłam gotowa zapomnieć o wydarzeniach dzisiejszego dnia, póki nie znajdę się sama w swoim pokoju i będę mogła wykrzyczeć wszystko w poduszkę.

Gdy Ian zaparkował przed budynkiem firmy, gdzie pracowała Aubrey, nałożyłam swoją kolejną maskę.

Continue Reading

You'll Also Like

140K 10.3K 41
Willow to 21- letnia studentka sztuki, która na co dzień prowadzi spokojne życie i póki co, nie zamierzała tego zmieniać. Wszystko jednak obraca się...
24.6K 916 25
„ Jesteś moją najjaśniejszą z gwiazd Stello" Pierwsza część dylogii Constellation. Psycholog i jego pacjentka.. Brzmi ciekawie? 17 letnia Stella P...
223K 9K 33
"Nienawiść jak i miłość - żywi się byle czym." Druga część trylogii Ruthless Kings. Książkę można czytać bez znajomości poprzedniego tomu. (Możliwe...
4.7K 408 28
Znika najmłodsza siostra ze znanego rodzeństwa Barboleta da Silva. Gdy policja rozkłada ręce w sprawie, jeden z jej braci decyduje się zgłosić o pomo...