Beautifully cruel ZAKOŃCZONE

Galing kay withoutsy

95.1K 3.8K 498

Nowy Jork. Elita. Bogactwo, którego nie da się pozbyć. Władza na wyciągnięcie ręki. Faworyci. Valerie jest c... Higit pa

Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
EPILOG
Podziękowania
RUTHLESS

Rozdział 20

1.8K 81 13
Galing kay withoutsy

Cześć!

Mam nadzieję, że spodoba wam się ten rozdział jak wszystkie poprzednie. Bardzo wam dziękuję za wszelką aktywność, która motywuje mnie do działania w dalszym ciągu tej historii :)

Byłoby mi bardzo miło, gdybyście dali mi tutaj lub na Twitterze #bcwatt, znać co o tym sądzicie!

Miłego czytania i do zobaczenia w kolejnym rozdziale!!:)

twitter: withoutsy

tik tok: zauroczono

-

Valerie

Na ulicach pojawił się śnieg, co idealnie obrazowało początek świątecznego miesiąca.

Niebo było zachmurzone, a dłonie marzły nieodziane w rękawiczki. Postanowiłyśmy z Mayą iść na tradycyjne świąteczne zakupy.

Wyszłyśmy właśnie z butiku, gdy na moich włosach osiadły pierwsze płatki śniegu.

- Wow - szepnęła Maya z zachwytem, spoglądając w górę.

Poszłam za jej przykładem i również uniosłam głowę, a z moich ust wydobyło się westchnienie.

- Wygląda na to, że nadeszła zima - stwierdził Ian, stając między nami.

- Poczułem się jak w Grze o Tron - burknął Romano i zamknął za nami drzwi sklepu.

- Totalnie - przyznała Maya, nie odrywając wzroku od nieba i dużych płatków śniegu, które zaczęły otulać białym blaskiem wszystko wokół.

Moje serce ścisnęło się delikatnie z poczuciem straty i bólu. Pomyślałam o swoim bracie i kolejnych świętach, które będę musiała spędzić bez niego. W mojej głowie pojawił się pomysł. Nie był do końca idealny, ale mógł zadziałać.

Następnego dnia po wielu próbach udało mi się zaparkować równolegle pod siłownią. Spojrzałam przez szybę na dwupiętrowy budynek z przyciemnionymi oknami. Nie różnił się wiele od wersji, którą pamiętałam sprzed kilku lat. Może brakowało więcej tynku i wyglądał jeszcze mniej zachęcająco do wejścia, ale to na pewno było tutaj.

Zamknęłam drzwi samochodu i poprawiłam na ramieniu sportową torbę.

Nacisnęłam przycisk zamykający samochód, nie odrywając wzroku od szarego budynku. Nie było na nim żadnego logo, świadczącym, że siłownia dalej działa, ale nigdy nie było. Wyciągnęłam kartę Hollistera z kieszeni płaszcza, obracając ją między palcami, gdy popchnęłam ramieniem ciężkie drzwi.

Westchnęłam ciężko, gdy poczułam stęchłe powietrze w pomieszczeniu. Nie wyglądało inaczej, niż gdy byłam tutaj ostatnio. Szare zniszczone przez czas kafelki na podłodze i białe ściany, na których dało się dostrzec wiele obić czy czarnych śladów. Przy drzwiach stały dwie kanapy, a naprzeciwko nich zabudowane biurko.

Wracanie do miejsc z przeszłości stawało się coraz trudniejsze. Szczególnie do tych, w których ostatnim razem byłam z bratem. Miałam wrażenie, że mogłam cofnąć czas, zanim dochodziła do mnie brutalna rzeczywistość.

Starszy mężczyzna spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Bez słowa podałam mu kartę, której dokładnie się przyjrzał, niemal z niedowierzaniem.

- Jest stara, panienko - oświadczył, odkładając karte na metalowe biurko i przesunął ją w moją stronę.

- To problem? - zapytałam, mocniej zaciskając palce na ramieniu torby.

Mężczyzna powoli pokręcił głową.

- Nie. Oczywiście, że nie. Była tu już panienka?

- Kiedyś. - Odchrząknęłam, aby mój głos brzmiał pewniej niż się czułam. - Chodziłam tutaj z bratem.

- Rozumiem - odpowiedział cicho, schylając się pod biurko. Po chwili podał mi pęk kluczy. - Rzadko ćwiczą u nas panie, dlatego szatnia pozostaje zamknięta.

Skinęłam głową z wdzięcznością i położyłam dłoń na kluczyku. Jego dłoń niemal od razu nakryła moją, przytrzymując w miejscu.

Wzdrygnęłam się, ale jego ciepły wzrok sprawił, że szybko się rozluźniłam. Nie wyglądał, jakby chciał zrobić mi krzywdę. Wydawało mi się, że był bardziej zmartwiony moją obecnością tutaj.

- Powinna tu panienka wrócić z bratem - poradził cicho, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby ktoś mógł nas usłyszeć.

Skrzywiłam się i wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku.

Hollistera już przy mnie nie było, a gdyby był, to nie musiałabym wracać do tak obskurnych miejsc, żeby znów poczuć jego obecność.

- Dziękuje za radę - odparłam spokojnie  i posłałam mu sympatyczny uśmiech. - Poradzę sobie.

Nie dałam mu czasu, aby znów się odezwał i zasiał we mnie wątpliwość. Byłam tu wiele razy z bratem. Nic się nigdy nie wydarzyło i będzie tak i tym razem.

Weszłam do korytarza, który nie był aż tak długi jak pamiętałam. Podeszłam do białych drzwi, które kiedyś były damską szatnią. Spróbowałam otworzyć je za pomocą kluczy, klnąc w duchu osobę, która nie mogła ich opisać. W końcu przedostatnim kluczem udało mi się otworzyć drzwi.

Lampa rozświetliła się nad moją głową, wyczuwając ruch. Cicho zamknęłam za sobą drzwi, jakbym nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się o mojej obecności tutaj. Jakbym robiła coś złego. Może robiłam.

Rozejrzałam się uważnie, z małą ulgą przyjmując, że tutaj również niewiele się zmieniło. Przy dwóch ścianach stały rzędy metalowych szafek. Pomiędzy nimi na ścianie wisiało wielkie lustro, które nie było myte od pamiętnych czasów.

Położyłam torbę sportową na metalowej ławce, która zajmowała sam środek szatni. Wyciągnęłam z niej czarną koszulkę mojego brata, którą musiałam zawiązać w supeł na brzuchu, żeby nie krępowała moich ruchów. Szybko przebrałam buty, a mój wzrok padł na słuchawki. Pomyślałam, że powinnam była je zostawić. Po mojej głowie dalej krążyły słowa starszego mężczyzny, pełne insynuacji, abym pozostała czujna.

Zabrałam jedynie gumkę do włosów, którą szybko zrobiłam wysokiego kucyka na czubku głowy.

W łazience znajdował się prysznic, toaleta i umywalka. Totalne minimum.

Niepewnie otworzyłam drzwi i wystawiłam jedynie głowę poza próg bezpiecznej szatni, rozglądając się uważnie po korytarzu. To głupie, że parę słów obcego staruszka sprawiły, że zaczęłam się bać, a pomysł, aby tu przyjść wydawał się coraz bardziej absurdalny.

Po kilku głębokich wdechach, wyszłam z szatni z wysoko uniesioną głową. Im bliżej byłam końca korytarza, tym więcej dźwięków do mnie dochodziło - salwy męskiego śmiechu, głośna muzyka, gwar rozmów i naprawdę wiele wypowiedzianych przekleństw.

Zatrzymałam się w progu i ostatni raz wzięłam głęboki wdech, przymykając na kilka sekund powieki. To była ostatnia szansa, aby uciec z podkulonym ogonem.

Nie wykorzystałam jej.

Pewnym krokiem weszłam do dużej sali i niemal od razu tego pożałowałam. Z głośników sączyła się głośna muzyka. Sala była pełna mężczyzna, a gdy mój wzrok zatrzymał się na jednej z grup, dostrzegłam, że żaden z nich nie miał na sobie koszulki. Na ich skórze pokrytej potem znajdował się tatuaż z wężem niemal identyczny jak Luki. Nie wszyscy mieli go na ramieniu jak on, zdecydowana większość zdecydowała się go wykonać odrobinę niżej lub na klatce piersiowej.

Cofnęłam się o krok, gdy w moich myślach zapanował chaos. Serce w mojej piersi zaczęło bić za szybko, za mocno. Niemal sprawiało mi to ból.

Gdzie ja, do cholery, byłam? Dlaczego mój brat lata temu przebywał tutaj często?

Spróbowałam się uspokoić i wmówić sobie, że nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. Byli zajęci rozmową lub własnymi ćwiczeniami, a nie mną na granicy szaleństwa. W tym momencie balansowałam na bardzo cienkiej linii między zachowaniem zdrowego rozsądku, a wybiegnięciem stąd z wrzaskiem.

Przełknęłam ciężko ślinę i niepewnie, małymi krokami ruszyłam w stronę worka treningowego, w którego pobliżu nie znajdował się żaden mężczyzna.

- Stary, patrz na tą sukę.

Przymknęłam powieki z rezygnająca, słysząc grubiański komentarz po swojej lewej. Przystanęłam w miejscu i spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. Mogłabym przysiąc, że w momencie, gdy natrafiłam wzrokiem na mężczyznę, który wpatrywał się we mnie lubieżnie, mój żołądek podszedł do gardła.

Brązowe włosy miał związane w mały koczek na czubku głowy. Jego klatka piersiowa była tak szeroka, że zasłaniała niemal całą maszynę za nim. Na prawej piersi miał zabliźnioną ranę po postrzale, która miała poszarpane brzegi.

- Zainteresowana? - zapytał z błyskiem oczach, podchodząc w moim kierunku o krok bliżej, na co instynktownie się cofnęłam. Pokręciłam szybko głową, modląc się w duchu, aby odpuścił. Nie zrobił tego. - Szkoda, że było to pytanie, na które jest tylko jedna odpowiedź.

- Nie - Mój głos zabrzmiał słabo, niemal błagalnie.

Uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając rząd górnych zębów.

- Znalazłem swoje dzisiejsze cardio - rzucił do swojego kolegi, który przyglądał mi się z zadowoleniem.

Rzuciłam się biegiem w stronę wyjścia, nie zważając na to, że zwracałam na nas uwagę. Czułam, że nikt mi nie pomoże. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie staną po jego stronie, dołączając do pościgu.

Jego szybkie kroki odbijały się echem po pustym po korytarzu. Śmiechy i muzyka zostały za nami. Próbowałam się skupić na swoim przyspieszonym oddechu, aby zignorować fakt, że jego kroki wybrzmiewały coraz bliżej mnie.

Zamknęłam za sobą drzwi z hukiem, dziękując sobie w duchu, że zostawiłam klucze w zamku. Drżącymi dłońmi przekręciłam je i miałam ochotę rozpłakać się z ulgi, gdy usłyszałam trzask zamykającego się zamka.

Odskoczyłam od drzwi, gdy po drugiej stronie rozległ się huk. Szeroko otwartymi z przerażenia oczami patrzyłam na poruszająco się klamkę.

- To mnie nie powstrzyma, mała suko! - Zza powierzchni drzwi doszedł do mnie tubalny głos, przesycony irytacją.

Jego słowa wyrwały mnie z chwilowego otępienia, w którym byłam w stanie jedynie ze zgrozą wpatrywać się w drzwi.

Miał rację - drzwi i zamknięcie ich na klucz dawały mi  za mało czasu.

Popchnęłam metalową ławkę i zablokowałam nią drzwi. To również nie dawało mi bezpieczeństwa, ale musiało wystarczyć na tą chwilę.

Wyciągnęłam z torby sportowej pistolet i telefon. Mój kciuk na chwilę zawisł nad ekranem.

Tatuaże takie same jak Luca. Mężczyźni, którzy nie przejmowali się żadną moralność.

To musiało mieć powiązanie.

Drżącymi palcami odnalazłam w kontaktach jego numer, który sam wpisał tamtej cholernej nocy, a ja z niewiadomych przyczyn postanowiłam go nie usunąć.

Niewiele myśląc, wybrałam jego numer i ustawiłam rozmowę na głośnik. Z każdym mijającym sygnałem, moje serce z obawy biło coraz szybciej.

Nagle dźwięki z moje telefonu ucichy. Spanikowana spuściłam wzrok na ekran, bojąc się zobaczyć zakończone połączenie. Zamiast tego dostrzegłam na ekranie sekundy, świadczące o tym, że rozmowa trwała.

- Musisz tutaj przyjechać - powiedziałam łamiącym się głosem, a zza drzwi znowu doszedł do mnie dźwięk silnego uderzenia. Po moich plecach przebiegł dreszcz. - Jestem w siłowni, w której wszyscy mają tatuaż jak ty. Nie wiem gdzie. Nie pamiętam. Ty wiesz, cholera jasna. Wiesz gdzie, prawda?

Na linii rozległ się szelest, jakby ktoś gwałtownie wstał.

- Co się dzieje? - Usłyszałam zachrypnięty, mocny głos Luki i po raz pierwszy na ten dźwięk oblała mnie fala ulga tak silna, że niemal ugięły się pode mną kolana.

- Nie wiem, Luca. Jakiś psychol chce mi zrobić krzywdę. Nie wiem, co robić. Zamknęłam drzwi, ale on próbuje je wyważyć i...

Dalsza część mojej wypowiedzi została zagłuszona przez jego wściekły głos:

- Wyrucham cię do krwi, suko. Będziesz wrzeszczeć i błagać, aby ktoś zawiózł cię do szpitala po wszystkim. Otwórz te pieprzone drzwi, to może cię nie zabiję.

Zamarłam z telefonem w dłoni. Grożono mi wiele razy, ale nigdy nie w taki sposób. Nigdy dotąd nie byłam tak autentycznie przerażona czyimś słowami, bo wiedziałam, że gdy tylko przestaną dzielić nas zamknięte drzwi, spełni swoje okrutne groźby.

Z mojego telefonu wydobyło się głośne przekleństwo i dźwięk odpalanego silnika samochodu.

- Przyłóż telefon do drzwi, Valerie - powiedział Luca stalowym tonem, który lekko zadrżał przy moim imieniu. - Natychmiast!

Jego autorytarny rozkaz podziałał na każde zakończenie nerwowe w moim ciele. Spełniłam jego prośbę bez wahania.

- Już - szepnęłam do telefonu, maksymalnie podgłaśniając dźwięk w telefonie.

Gdy głośny głos Luki dotarł do mężczyzny po drugiej stronie drzwi, wszystkie dźwięki ucichły. Nie rozumiałam żadnego ze słów, które wypowiadał Luca przez telefon. Nigdy dotąd nie słyszałam, aby używał włoskiego w mojej obecności, oprócz pseudonimu, który mi dał.

Jego słowa brzmiały jednak jak rozkaz. Głos był przepełniony tak wielkim gniew, że na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka, mimo że nie mówił do mnie.

- Nie rozłączaj się - powiedział po wszystkim, zwracając się do mnie. - Będę za pięć minut. Jeśli ktoś wejdzie, nie pytaj o nic, tylko strzelaj.

- Dobrze - wyszeptałam.

Walenie w drzwi ustało. Nie padła zza nich żadna groźba. Po niespełna minucie od ostatniego słowa Luki, usłyszałam oddalające się kroki.

Nie mogłam uwierzyć, że wystarczyło kilka zdań, które wypowiedział Luca i ten mężczyzna odszedł bez słowa. Żałowałam, że nie wiedziałam co mu powiedział.

Stałam dalej w tym samym miejscu, z ciężko bijącym sercem i nierównym oddechem, gdy po kilku minutach dotarło do mnie miarowe, ale mocne pukanie w drzwi szatni.

- Valerie!

Moje ramiona opadły z ulgi, gdy dotarł do mnie znajomy głos. Odsunęłam metalową ławkę w tył i odblokowałam drzwi.

Uchyliłam je delikatnie, aby upewnić się, że to nie jest zasadzka, na którą dałam się nabrać. Jednak gdy napotkałam spojrzenie ciemnych oczu Luki, które wydawały się być wypełnione ulgą, z moich ust wydobyło się westchnienie.

Odsunęłam się o krok w tył, pozwalając, aby Luca otworzył je na całą szerokość i wszedł do pomieszczenia.

Rozbieganym wzrokiem zeskanował całe pomieszczenie, aż w końcu spojrzał na mnie. Całe jego ciało wydawało się napięte, jakby był gotowy do walki.

Pokonał dzielącą nas odległość w kilku szybkich krokach. Złapał mnie dłońmi za tył głowy, wplątując palce w moje włosy i przyciągnął do swojego ciała. Otoczył mnie jego znajomy zapach.

- Nic ci nie jest? - zapytał gorączkowym szeptem, wodząc wzrokiem po mojej twarzy.

Pokręciłam głową.

- Nie - odparłam, gdy dalej przyglądał mi się, jakby szukał obrażeń.

Poczułam jak jego ciało się rozluźnia, ale nie wypuścił mnie ze swoich objęć.

- Kto to był? - warknął.

Ton jego głosu wskazywał na to, że był gotowy na stracie z mężczyzną, który mi groził, ale sposób w jaki jego palce dotykały tył mojej głowy, był  zadziwiająco delikatny.

- Brązowe włosy w kucyku. Chyba brązowe oczy. Ten sam tatuaż w tym samym miejscu - powiedziałam zdawkowo, nie mogąc wykrztusić więcej.

Luca skinął głową i westchnął ciężko.

- Wiesz kto to?

- Znam każdego skurwysyna w tej dziurze - odparł beznamiętnie, a mięsień na jego policzku zadrżał.

Wypuścił mnie ze swoich objęć, a ja poczułam chwilową pustkę. Starałam się ją zamaskować, aby nie dostrzegł jak podziałał na mnie brak jego ciepła. To było dziwne, wręcz idiotyczne, ale winiłam za to wciąż pulsujący we mnie strach.

Usiadłam na ławce, chowając twarz w dłoniach.

- Dlaczego nie ma z tobą ochroniarzy? - zapytał po chwili, w której udało mi się uspokoić oddech.

Na mojej twarz pojawił się grymas, gdy usłyszałam w jego głosie niedowierzenie i naganę.

- Myślisz, że pozwoliliby mi to wejść?

- Nie - odpowiedział. -  Więc co, do cholery, robisz tu sama? Skoro nie ma ich z tobą, to chyba wiedziałaś, że jest to zajebiście zły pomysł.

Odciągnęłam dłonie od twarzy i wyprostowałam nogi przed sobą. Przyjrzałam się swoim butom sportowym, nie mogąc znieść ciężkiego spojrzenia Luki.

- Mój brat lubił tu przychodzić - wyjaśniłam cicho, zaciskając powieki przez napływ wspomnień. - Często tu z nim byłam. Za tydzień są święta. Piąte już bez niego, a ja zaczynam zapominać jak to było, gdy był przy mnie. - Uniosłam wzrok na Lukę. Nie powinnam była mu tego mówić, ale teraz wydawało mi się to właściwe. W tej właśnie chwili nie czułam, że był moim wrogiem, który chciał mnie zniszczyć. - Tak bardzo za nim tęsknie, że szukam go w każdym miejscu na ziemi. Chciałam chociaż na minutę poczuć, że dalej tu jest.

Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Nie otarłam jej. Byłam zbyt zmęczona i roztrzęsiona, aby poczuć wstyd za swój ból, który dobrowolnie mu pokazałam.

Luca klęknął przede mną i owinął palec wokół kosmyka moich włosów, który wypadł z koka.

- Moje rodzeństwo to jedyne, co ma dla mnie znaczenie - szepnął cicho, jakby nikt, oprócz mnie nie mógł usłyszeć tych słów. - Przykro mi, że straciłaś brata. Naprawdę.

Zacisnęłam usta i bezwiednie pokiwałam głową, Próbowałam za wszelką cenę pohamować łzy, które zbierały się pod moimi powiekami.

- Nie wiem jak twój brat zdobył kartę wstępu - rzucił po chwili Luca, siadając na podłodze przede mną. -  Mój ojciec założył tą siłownię i nikt spoza moich ludzi nie ma do niej wstępu.

Wzruszyłam ramionami i pociągnęłam nosem.

Obecność Luki przede mną na kolanach wydawała się dziwnie pokrzepiająca.

- Hollister był uparty. Jeśli zależało mu na karcie wstępu, to ją dostał.

Luca wydawał się zagłębiony w swoich myślach. Poderwał głowę, gdy na korytarzu rozniósł się szmer. Natychmiast się wyprostował, a jego oczy na powrót stały się czujne.

- Skończyłaś trening? - zapytał, otrzepując swoje garniturowe spodnie.

- Nawet nie dotarłam do połowy sali - prychnęłam, ocierając policzek wierzchem dłoni.

Luca wystawił w moim kierunku dużą dłoń, na którą spojrzałam sceptycznie.

- Chodź - powiedział. - Dokończysz ten trening.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odparłam pospiesznie, czując rosnącą panikę w piersi na sam wydźwięk tego pomysłu.

- Mia cara, chcesz, żeby myśleli, że wygrali? Że cię wystraszyli? - Pokręcił głową, jakby to był najbardziej absurdalny pomysł w całym jego życiu. - Pójdziesz tam, zrobisz trening i możesz odnajdziesz brata. Mogę ci obiecać, że tamten sukinsyn już nigdy nie zagrozi żadnej kobiecie.

- Zabijesz go? - zapytałam zaskoczona.

Nie, dlatego, że Luca obiecał komuś śmierć, ale dlatego, że zrobił to z mojego powodu.

Nie odpowiedział, ale jego usta wykrzywiły się w grymasie, jakby odpowiedź była oczywista.

Niepewnie położyłam swoją dłoń na jego i pozwoliłam, aby podniósł mnie z ławki. Przez chwilę byłam tak blisko niego, że znowu otoczył mnie jego zapach, ale odsunął się zbyt szybko i otworzył zdewastowane drzwi.

Spojrzał na nie z irytującą.

Ruszyliśmy tym samym korytarzem, ale nie czułam już takiego strachu, gdy za mną rozbrzmiewały kroki Luki. Wszystko, co robił wydawało mi się takie doprecyzowane, nawet sposób w jakim się poruszał i to przyniosło mi ulgę.

Było znajome, ale nie do końca bezpieczne, szepnął cichy głos w mojej głowie, który zignorowałam.

Każdy mężczyzna wyprostował się jak struna i pochylił lekko głowę, gdy Luca przechodził. Szłam za nim z wysoko uniesioną głową, nie rozglądając się na boki, wprost do starego worka bokserskiego.

Luca usiadł na metalowej ławce i wyciągnął przed siebie długie nogi, krzyżując je w kostkach. Chłodnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, zawieszając wzrok na dłużej przy niektórych osobach.

Zamknęłam oczy i brałam głęboki wdech, zanim dotknęłam chłodnego i śliskiego materiału.

Po chwili wszystko się zatraciło. Z każdym kolejnym uderzeniem zniknęli mężczyźni, Luca, strach.

Przyglądałam się uważnie Hollisterowi, gdy położył biały ręcznik na metalowej ławce i odwrócił się do mnie z uśmiechem.

Wskazał ruchem głowy na worek w opłakanym stanie. Nie zastanawiałam się, dlaczego chciał przyjść tutaj, zamiast użyć nowoczesnej siłowni we własnym domu.

- Zacznij - rzucił.

Zagryzłam dolną wargę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nikt nie zwracał na nas uwagi i każdy był zajęty własnym treningiem, ale...

- Narobię ci tylko wstydu - powiedziałam cicho, splatając dłonie ze sobą nerwowym ruchem i spuściłam wzrok na swoje sportowe buty.

Hollister zbliżył się do mnie i wskazującym palcem uniósł moją głowę. Napotkałam wzrokiem niebieskie oczy.

- Nigdy nie czułem przez ciebie wstydu i nie będę - obiecał, posyłając mi czuły uśmiech. - Muszę cię nauczyć jak się bronić. Nie możesz polegać na innych, mała Rose. To ty masz być siłą.

Westchnęłam ciężko, a moje barki opadły.

- Nie możesz liczyć, że każdy rzuci ci się na ratunek. Nie zawsze będę przy tobie, a nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.

- Dlatego nauczysz mnie bić worek?

Hollister parsknął cichym śmiechem i puścił moją brodę. Wskazał dłonią na powód naszej obecności tutaj.

.- Od tego zaczniemy.

Niepewnie podeszłam do czarnego worka z licznymi przetarciami i nabrałam powietrza przez nos. Nie rozglądałam się już po sali. Skupiłam się na tym, że mój brat stał za mną i swoim ciałem zasłaniał innym widok.

Miał rację. Nie zawsze ojciec i on mogli być przy mnie, a nasze pokolenie było egoistyczne. Ich praca polegała na ochronie mnie, ale gdy chodziło o utratę życia, nie mogłabym ich winić, gdyby tego nie zrobili dla mnie.

Zacisnęłam pięści, chowając kciuk do środka dłoni i wymierzyłam w worek. W ostatnim momencie poczułam dłoń Hollistera na swoim nadgarstku, który nie dał mi zadać uderzenia.

Sapnęłam z oburzeniem i zmierzyłam go wzrokiem.

- Nie tak. - Pokręcił głową i otworzył moją dłoń, wyciągając kciuk. Ponownie zacisnął moją pięść, ale tym razem kciuk dotykał palca wskazującego. - Przy silniejszym uderzeniu połamiesz go sobie. Spróbuj jeszcze raz.

Spędziliśmy tak godzinę. Starałam się opanować rosnącą irytację z każdą uwagą, których z upływem czasu było coraz mniej.

Gdy Hollister stwierdził, że wystarczy na dzisiaj, oparłam dłonie na kolanach i zaczerpnęłam głęboki oddech. Byłam szczęśliwa i zaskoczona, bo naprawdę mi się to spodobało.

Czułam, jakbym z każdym kolejnym wyprowadzeniem prawidłowego ciosu, stawała się coraz silniejsza.

- Chyba mamy to we krwi - stwierdził z uśmiechem Hollister, podając mi butelkę wody.

Odkręciłam nakrętkę i pociągnęłam duży łyk. Przeciągnęłam językiem po spierzchniętych ustach.

- To, że we wszystkim jesteśmy dobrzy? - zapytałam prowokacyjnie i rzuciłam w niego butelką.

Złapał ją bez wysiłku i posłał mi swój charakterystyczny, szeroki uśmiech.

- Najlepsi - poprawił mnie.

Pozwoliłam, aby otoczył mnie ramieniem i poprowadził do korytarza. Nie uniosłam głowy, aby po raz kolejny rozejrzeć się po siłowni i upewnić się, że nikt na nas nie patrzył. Nie obchodziło mnie to.

Patrzyłam na swojego brata. Był moim bohaterem, odkąd sięgałam pamięcią.

Nie traktował mnie jak ojciec. Nie uważał, że byłam z porcelany. Kochał mnie tak bardzo, że spędzał ze mną każdą chwilę, aby nauczyć mnie, że to ja jestem najważniejsza. Dzięki niemu wiedziałam, że to ja jestem siłą i nikt nie mógł mi zagrozić.

Przychodziliśmy tutaj, aż uznał, że jestem na tyle dobra, że nie potrzebowałam już jego wskazówek. Później zaczął ze mną chodzić na strzelnicę.

Mój starszy brat. Mój bohater.

Dłonie bezwiednie opadły po moich bokach. Zgięłam się w dół, próbując złapać oddech, ale na moich ustach pojawił się uśmiech. Miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia, bo naprawdę znalazłam go na chwilę. Czułam tą chwilę całą sobą, jakbym po raz kolejny przeżywała nasz pierwszy raz tutaj. Niemal mogłam poczuć obecność mojego brata za sobą i fakt, że uśmiechał się z dumą, patrząc na mnie.

Luca ciągle mi się przyglądał. Opanował wyraz twarzy na tyle, że nie miałam pojęcia, o czym myślał.

- Skończyłam - oznajmiłam zdyszanym głosem i wierzchem dłoni otarłam pot z czoła.

Podniósł się z ławki i zbliżył się do mnie. Dzielił nas zaledwie jeden krok, a po moim ciele przeszedł dreszcz.

- Całkiem dobrze - stwierdził.

Parsknęłam z niedowierzaniem i przyłożyłam dłoń do serca z fałszywą urazą.

- Całkiem? - zapytałam. - Jestem świetna.

Prawy kącik jego ust zadrżał, jakby powstrzymywał się od uśmiechu.

- Kto cię tego nauczył? Twój brat?

Mój uśmiech opadł. Cieszyłam się żywym wspomnieniem Hollistera, póki Luca o nim  nie wspomniał. Już nie czułam, że Hollister stał za mną i uśmiechał się dumnie.

Byłam pewna, że nie czułby dumy, gdyby wiedział, co łączyło mnie z tym potworem.

- Tak - odparłam cicho, spuszczając wzrok z twarzy Luki na swoje dłonie.

- W porządku - odparł obojętnym tonem, jakby wyczuł we mnie zmianę. - Lorenzo odprowadzi cię do szatni. Ja muszę z kimś porozmawiać.

Uniosłam wzrok, dostrzegając jego brata, który szedł w naszą stronę z dłońmi w kieszeniach i krzywym uśmiechem na ustach.

Uniosłam oczu ku górze, gdy stanął obok nas i wyciągnął w moim kierunku dłoń.

- Chodź, księżniczko.

- Nie nazywaj mnie tak - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Lorenzo zmarszczył brwi, ale jego uśmiech się poszerzył.

- Przepraszam za tą pomyłkę - powiedział głosem podszytym rozbawieniem. - Zapraszam za mną, królowo.

Ktoś za moimi plecami parsknął. Spojrzałam przez ramię na Lukę, bo to wydawało się niewiarygodne, ale to naprawdę był on. Stał z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, a jego usta były rozciągnięte w rozbawionym uśmiechu.

Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale Lorenzo nie wydawał się tak samo zszokowany tym dźwiękiem jak ja i już ruszył w kierunku wyjścia. Bez słowa ruszyłam za nim szybkim krokiem.

Lorenzo otworzył dla mnie drzwi szatni, ale się nie odsunął, przez co byłam zmuszona przejść pod jego ramieniem. Zaatakował mnie jego zapach i bliskość. Poczułam jak wszystkie mięśnie w moim ciele napinają się pod wpływem uczucia niebezpieczeństwa, które od niego czułam.

Było to coś zupełnie innego niż stan, w który wprowadzała mnie obecność Luki. W jego starszym bracie było coś bardziej tajemniczego, co mnie przerażało.

- Możesz już wyjść - powiedziałam twardo, wplatając palce w kosmyki włosów i ściagnęłam gumkę.

Lorenzo oparł się plecami o ścianę i schował dłonie do kieszeni spodni.

- Nie mogę. Rozkaz capo - oświadczył zadowolonym tonem. - Jeśli ktoś się schował w łazience albo w jakiejś szafce, to ja odpowiem za twoją krzywdę.

Skrzywiłam się z niedowierzaniem.

- Po prostu wyjdź. Nie mam ochoty na wasze głupie gierki.

- Nie.

Zacisnęłam usta w cienką linię. Czy w tej rodzinie każdy był taki uparty i uwielbiał się nade mną znęcać?

Najwidoczniej tak.

- Mógłbyś się chociaż obrócić? - zapytałam polubownie.

Lorenzo uniósł dłoń do swojego podbródka i postukał w niego palcem, jakby musiał się nad tym głęboko zastanowić.

- No nie wiem - mruknął, a na jego twarz wrócił ten cholerny uśmieszek.

Uświadomiłam sobie, że on się tylko ze mną drażnił. W inny sposób niż jego brat, ale dalej traktował mnie jak zwykłą zabawkę.

Luca nie wyglądał na kogoś, kto chciałby się dzielić z bratem, co mogłam stwierdzić po sytuacji z Saverio. Nie byłam pewna, ile będzie trwała jego rozmowa, ale jeśli wróci tu, gdy będę w samej bieliźnie, a Lorenzo będzie patrzył...

Złapałam za brzeg swojej koszulki i zdjęłam ją przez głowę.

Lorenzo obrócił się tak szybko do ściany, aby na mnie nie spojrzeć, że uderzył się czołem w jej powierzchnię.

Uśmiechnęłam się zadowolona.

- Nie można było tak od razu? - zapytałam, przyglądając się jego plecom.

Dostrzegłam na samej górze jego karku część tatuażu, który wyglądał jak ogon węża, zadziwiająco podobny do tego, który Luca miał na nadgarstku.

- Już rozumiem czemu Luca chodzi taki sfrustrowany - wymamrotał Lorenzo, powodując na mojej twarzy jeszcze szerszy uśmiech.

Sięgnęłam po szczotkę do włosów. Póki nie byłam ubrana, mogłam mieć pewność, że się nie obróci, więc korzystałam z tej okazji najdłużej jak to było możliwe.

- Co u twojej przyjaciółki? - zapytał nagle Lorenzo. Znieruchomiałam na dźwięk jego słów ze szczotką w połowie długości włosów. - Nie widziałem jej od Halloween.

- Słucham? - wydukałam, czując rozlewającą się po moim ciele panikę i dezorientację.

- Maya Roden. Twoja przyjaciółka. Co u niej? - powtórzył powoli.

Maya spotkała Lorenzo w Halloween, a on teraz postanowił zapytać mnie co u niej? Jej rozmazany makijaż i oczy pełne łez wydawały mi się teraz jak najbardziej uzasadnione.

Czy wszędzie, gdzie pojawiali się mężczyźni z tej rodziny, musiało zapanować cierpienie i chaos?

Nie zdążyłam jednak powiedzieć nic więcej ani nawet sięgnąć po pistolet, by zagrozić mu, że gdy kolejnym razem zbliży się do mojej przyjaciółki, kule przebiją jego ciało.

W drzwiach stanął Luca, który od razu odnalazł mnie wzrokiem. Jego intensywne spojrzenie przebiegło po całym moim ciele, zatrzymując się sekundę dłużej na oczach, zanim spojrzał na swojego brata.

- Wynocha - rzucił stalowym tonem. - W tej chwili.

Lorenzo obrócił lekko głowę i spojrzał na niego kpiącym wzrokiem.

- Tylko rozmawialiśmy.

- Już!

Lorenzo odepchnął się od ściany i bez patrzenia w moim kierunku, ruszył do drzwi.

- Uspokój się, capo. Jeszcze ci żyłka pęknie - prychnął, otwierając przed sobą drzwi. - Przy okazji niezłe ciało, królowo. Chociaż wolałbym je zobaczyć normalnie, a nie w odbiciu lustra.

Zamknął drzwi, zostawiając za sobą słowa pełne rozbawienia.

Spojrzałam na Lukę, który wbijał nienawistny wzrok w drzwi, a mięsień na jego policzku zadrżał.

- Kłamał - rzuciłam niepewnie, przyglądając się miejscu, w którym wcześniej stał jego brat. Nie było możliwości, aby pod jakimkolwiek kątem mógł mnie podglądać.

Luca westchnął, wracając do mnie spojrzeniem.

- Wiem. Uwielbia wkurzać ludzi, w szczególności mnie i Saverio.

Mimo, że czułam na sobie jego wzrok, nie poprosiłam, aby wyszedł czy się odwrócił jak jego brat. Może, dlatego, że wiedziałam - nie zrobiłby tego.

A może po prostu podobało mi się, gdy jego oczy wydawały się pociemniałe i jeszcze bardziej intensywne, gdy sunął nimi po każdej krzywiźnie mojego ciała.

Przez miesiąc mnie nie dotknął. Przez cały miesiąc od Halloween ze mną nie rozmawiał.

Obserwował mnie. We własnej osobie i za pośrednictwem swoich ludzi. Nie raz, gdy uniosłam głowę, napotykałam czyiś uważny i nieznajomy wzrok. Raz nawet wybiegłam ze sklepu, nie zważając na Iana, gdy dostrzegłam czarnego McLarena przez szklaną witrynę. Odjechał, zanim zdążyłam do niego podejść.

Moje ciało tęskniło za tym szorstkim dotykiem.

- Chcę cię o coś zapytać - zaczęłam poważnym tonem i założyłam szarą bluzę przez głowę, aby zakryć piersi, na których skupił się jego wzrok. Nie dlatego, że się wstydziłam, a bardziej bałam się, że znowu poddam głupiemu pożądaniu. - Co twój brat ma do Mayi?

Luca zmarszczył brwi.

- Co masz na myśli?

- Powiedział, że spotkał się z nią w Halloween.

Luca usiadł na jednej z ławek i wyciągnął przed siebie długie nogi, krzyżując w kostkach.

- Nic groźnego - odparł spokojnie, co ani trochę mnie nie uspokoiło.

Postanowiłam nie kontynuować tematu, póki nie porozmawiam z Mayą osobiście. Może Lorenzo próbował mnie tylko zastraszyć i zasiać dozę niepewności jak uwielbiał to robić jego brat.

Ubrałam spodnie i buty. Po chwili wszystkie rzeczy znalazły się w torbie sportowej. Zapięłam ją i założyłam na ramię gotowa, aby wrócić do swojego świata.

Mimo wszystko byłam zadowolona. Naprawdę odnalazłam Hollistera w tych obrzydliwych ścianach.

- Możemy iść? - zapytał Luca, nie odrywając ode mnie spojrzenia.

- Możemy? - powtórzyłam, jakbym źle zrozumiała.

Podniósł się z ławki i poprawił spodnie.

- Tak. Odprowadzę cię.

Nie skomentowałam tego. Nie znałam nawet słów, którymi mogłabym mu odpowiedź albo opisać jak się czułam, gdy przepuścił mnie w drzwiach i ruszyliśmy ramię w ramię korytarzem.

Dobrze. Silnie. Źle. Władczo. Bardzo źle.

Uniosłam głowę, gdy dotarliśmy do recepcji i posłałam uśmiech starszemu panu, który wcześniej wręczył mi klucze.

- Nie zabrałam ich - szepnęłam do Luki, zatrzymując się w miejscu, gdy uświadomiłam sobie swój błąd.

Spojrzał na mnie niezrozumiale.

- Czego, mia cara?

- Kluczy. Zostały w drzwiach.

Luca zamrugał powoli, aż w końcu westchnął i odwrócił się do starszego pana, który patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.

- Klucze zostały w szatni - poinformował Luca, na co posłałam przepraszający uśmiech ponad jego ramieniem. - Każ firmie sprzątającej doprowadzić ją do porządku. - Mężczyzna szybko skinął głową i sięgnął po telefon, jakby miał w zamiarach zrobić to właśnie w tej chwili. - Jeśli jeszcze kiedyś tutaj przyjdzie i będzie chciała ćwiczyć, zadzwoń do mnie i nie wpuszczaj jej, dopóki nie przyjadę. Jasne?

- Oczywiście.

Ruszyłam za Luką do wyjścia, wbijając zirytowane spojrzenie w jego plecy.

Odwrócił się do mnie gwałtownie, gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu. Niebo było zasłane ciemnymi chmurami.

- Chyba dzisiejszy dzień udowodnił ci, że nie powinnaś być tutaj sama, prawda? - zapytał cierpko.

Miał rację, ale i tak nie zamierzałam mu tego przyznać.

- Nie możesz mnie powstrzymać - uświadomiłam go. - Jeśli będę chciała, to wejdę.

Luca skinął głową. Śnieg, spadający z nieba,  zaczął pokrywać jego ciemne włosy i osiadł na końcach długich rzęs.

- Owszem - odparł spokojnie, a na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech. - Ale tylko ze mną, mia cara.

- Nie potrzebuję twojej ochrony.

- Zadzwoniłaś po mnie.

- A ty przyjechałeś. Które z nas zachowało się bardziej irracjonalnie? - zapytałam twardo, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. - Twoi ludzie, twój bałagan.

Kręcąc głową, ruszyłam do czarnego Porsche i wyjęłam kluczyk z torby. Słyszałam za sobą miarowe kroki Luki.

- Nie wiedziałem, że jeździsz samochodem.

- Przestałam to robić jakiś czas temu - wyjaśniłam, mimo że powinnam była ugryź się w język. Nie powinnam z nim rozmawiać dłużej, niż było to konieczne. - Ale chyba na nowo zaczął podobać mi się fakt, że nie muszę się nikomu tłumaczyć, dokąd jadę i w jakim celu.

- Łatwiej cię dopaść.

Oparłam ramię o otwarte drzwi samochodu i odwróciłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy.

- Nie wiem jak, ale tylko ty masz taką umiejętność - powiedziałam, a mój głos stał się opryskliwy.

Luca roześmiał się cicho i złapał moje policzki w swoje dłonie.

- Wiesz, że zawsze cię znajdę, mia cara?

Odetchnęłam ciężko, a mój wzrok padł na jego usta.

- Tak.

- To dobrze - powiedział delikatnie i ostatni raz musnął mój policzek, zanim się odsunął.

Pokiwałam głową sama do siebie i wsiadłam do samochodu bez żadnych słów pożegnania.

Położyłam sportową torbę na fotelu pasażera i wyjęłam z kieszeni płaszcza telefon. Przeskanowałam wzrokiem powiadomienia, aż dotarłam do jedynej wiadomości, która wydawała się ważna.

Tata: Skarbie, Tom przychodzi dzisiaj na kolację. Możesz zjeść z Mayą na mieście.

Uśmiechnęłam się, wyczuwając w tym troskliwą nutę ojcostwa. Nie spotkałam Toma ani razu po dość dziwnym spotkaniu w gabinecie ojca i byłam niemal pewna, że to nie był zwykły przypadek. Mój ojciec się o to postarał.

Nie wiedziałam, czy śledztwo dalej było w toku. Gdyby przybrało zły obrót, to Luca napewno by o tym wiedział.

Odpaliłam samochód i spojrzałam we wsteczne lusterko, gdy kątem oka dostrzegłam Lukę. Nie wszedł z powrotem do budynku. Stał z założonymi rękami na piersi i patrzył w moim kierunku, jakby czekał, aż odjadę.

Uniosłam dłoń i pomachałam mu samymi palcami.

Od razu pożałowałam tego małego gestu sympatii. Dzisiejszego dnia niewątpliwie mnie uratował, za co czułam wdzięczność, mimo że tego nie chciałam, ale to nic nie zmieniło między nami. Zupełnie nic.

Luca nie odmachał, ale na jego ustach pojawił się mały, niemal niezauważalny uśmiech, który nie wydawał mi się ani trochę okrutny jak zazwyczaj.

Może jednak coś się między nami zmieniło.

Ipagpatuloy ang Pagbabasa

Magugustuhan mo rin

41.8K 1.6K 46
"I mimo, że świat mi się zawala, to czuję, jak on próbuje chociaż trochę go odbudować" ©z.autorka, 2022
2K 103 11
Nikt nie był w stanie przewidzieć tego co się wydarzy. Dosięgnęliśmy dna i nie możemy się z niego wydostać. 1# 2021-2023
199K 24K 34
Naomi Ingram, w ramach przysługi, zastępuje swoją przyjaciółkę jako escort girl nowojorskiego inwestora. Umowa zakłada jedynie dotrzymanie mu towarzy...
496K 13.5K 79
Zapłakana spojrzałam na mężczyznę, który ściągnął mnie z mostu. Jego przerażona twarz i pędzące za nią samochody były jedynym, co widziałam. Wpadłam...