Beautifully cruel ZAKOŃCZONE

By withoutsy

95.3K 3.8K 498

Nowy Jork. Elita. Bogactwo, którego nie da się pozbyć. Władza na wyciągnięcie ręki. Faworyci. Valerie jest c... More

Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
EPILOG
Podziękowania
RUTHLESS

Rozdział 16

1.9K 81 3
By withoutsy

Cześć! Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział. Kolejny pojawi się w okolicach weekendu.

Będzie mi bardzo miło, jeśli dacie mi tutaj lub na Twitterze #bcwatt znać co o nim myślicie!
Miłego czytania!!!

Valerie

Nie potrafiłam odwrócić zmartwionego wzroku od Mayi, której dłoń bezwiednie powędrowała do ust i nieświadomie obrysowała ich kontur palcem. Rana na ciele zdążyła się zagoić, jednak miałam wrażenie, że nie wymazała się z myśli mojej przyjaciółki. Warstwa makijażu, i tak zdołałaby ją przykryć jak udało się to zrobić w przypadku sinych śladów po palcach na jej szyi.

- Możesz mnie tak świdrować wzrokiem, jeśli robisz to tylko przez mój strój - rzuciła cicho, nie odrywając wzroku od fotografa, który wpatrywał się w aparat, przeglądając zdjęcia, które przed chwilą zrobił.

Automatycznie spojrzałam w dół, oceniając wzrokiem strój, który miałam na sobie, dokładnie taki sam jak jej. Była to czerwona sukienka z zamszowego materiału z białym paskiem na dole. Miałyśmy na sobie stroje mikołajek, ale na tym się nie kończyło. Na głowie jako idealne wykończenie miałam czerwoną czapkę z pomponem.

- Według mnie wyglądamy rozkosznie - rzuciłam z uśmiechem, którego moja przyjaciółka nie odwzajemniła.

Wiedziałam, że nie miała ochoty na tę sesję, ale ona zawsze, co do dnia, odbywała się dokładnie dzisiaj od niemal dziesięciu lat. Byłyśmy głównymi twarzami świątecznej kolekcji Glare.

- Przynajmniej w tym roku nie ma z nami mikołaja - dodałam z rozbawieniem.

Kąciki ust Mayi drgnęły nieznacznie. To faktycznie było zabawne. W normalnych okolicznościach wybuchłaby gromkim śmiechem, ale w tym tygodniu wystarczył mi jedynie lekki ślad uśmiechu.

Rok temu stwierdziłyśmy, że chcemy dodać coś wyjątkowego do świątecznego katalogu Glare. Spontaniczny wybór na dwa tygodnie przed sesją padł na mikołaja, który mógłby stanąć między nami i urozmaić scenografie. Nie wiedzieć czemu zatrudniony przeze mnie mikołaj, okazał się umięśnionym striptizerem w czerwonych spodniach i szelkach.

Według mnie zdjęcia wyszły genialnie, ale w całym katalogu, który zawierał niemal sto stron, ukazało się tylko jedno z mikołajem topless.

- Koniec? - zagadnęła Maya do fotografa, który sam do siebie lekko kiwał głową z uznaniem.

- Są świetne - przyznał, a na jego usta wypłynął szeroki uśmiech. - Nie trzymam was dłużej, dziewczyny.

Maya westchnęła z ulgą i zdjęła czapkę z głowy.

- Ile zajmie obróbka? - zapytałam.

Moja przyjaciółka podeszła do stołu zastawionego jedzeniem i napojami dla nas oraz ekipy pracującej podczas sesji. Zagryzła dolną wargę, przypatrując uważnym wzrokiem wszystkim słodkością. Po chwili wybrała pralinkę z białej czekolady, ozdobioną malinami.

- Do dwóch tygodni je wyślę, pani Howard.

Podziękowałam mu i wyszłam ze studia na korytarz, gdzie czekali już na nas Ian i Romano.

- Nigdy nie sądziłem, że moje dziwne sny się spełnią - rzucił Ian, lustrując nas wzrokiem, a na jego ustach błąkał się uśmiech. - Wyglądacie, jakbyście wyszły z teledysku Ariany Grande.

- Humor dopisuje jak zawsze - prychnęłam, ściągając z głowy czapkę i rzuciłam ją w jego pierś.

Złapał ją ze śmiechem i założył na własną głową, szczerząc zęby. Przewróciłam oczami, ale przyznałam sama przed sobą, że wybaczyłam mu sytuację z Saverio. Być może dlatego, że miał wtedy rację. Powinien był za nami jechać. Nie byłam bezpieczna.

Maya minęła nas bez słowa i podeszła do Romano, wtulając twarz w jego pierś. Ściągnęłam brwi, obserwując jak z czułością otacza ją ramieniem i umieszcza dłonie na dole jej pleców. Pochylił twarz i wyszeptał coś do jej ucha.

- Musimy jechać - poinformował Ian, spoglądając w tym samym kierunku, co ja. - Twój ojciec już na nas czeka.

Skinęłam głową i ruszyłam do garderoby, aby przebrać się we własne ubrania. Ian oparł się plecami o ścianę naprzeciwko drzwi. Uniósł do góry otwartą dłoń, dając mi do zrozumienia , że miałam jedynie pięć minut.

Pokazałam mu język i zamknęłam za sobą drzwi. Ściągnęłam sukienkę i ostrożnie odwiesiłam ją na wieszak. Co roku sukienki z sesji trafiały na licytacje, a cały dochód szedł do organizacji charytatywnej. Kolejna cegiełka do listy rzeczy, którą Glare robiło dla społeczeństwa.

Byłam w trakcie zakładania czarnej koszulki, którą wzięłam z szafy mojego brata, gdy Maya wpadła do środka. Nie odezwała się do mnie ani słowem.

- Wszystko w porządku? - zapytałam z wahaniem.

Maya westchnęła ciężko i złapała koszulę w kolorze pudrowego różu.

- Przestań o to pytać. Od tygodnia nie dajesz mi spokoju, Val.

- Zachowujesz się inaczej - powiedziałam ostrożnie, ważąc każde słowo, które wychodziło z moich ust. - Po prostu się martwię.

Maya zmierzyła mnie wściekłym spojrzeniem.

- Oczywiście, że jestem inna! Zawsze nosisz przy sobie tyle broni. Ten cholerny nóż! - Wymierzyła we mnie wskazujący palec, zbliżając się o krok. - Użyłaś go kiedykolwiek?

Zacisnęłam usta w cienką linię. Nie byłam pewna, dlaczego była zła akurat na mnie. Wiedziała, że nigdy go nie użyłam jak ona.

- Nie zrobiłaś tego, więc nie rozumiesz - kontynuowała. - Nie wiesz, jakie to uczucie, gdy nóż przebija skórę, jakby nie była żadną barierą, a ciepła krew brudzi twoje dłonie.

- Maya...

- Nie przeraża mnie to, co zrobiłam - wyszeptała, osuwając się na podłogę i potarła dłonią usta. - Przeraża mnie fakt, że mi się to  podobało. Uśmiechnęłam się, gdy zawył, ponieważ sprawiłam mu ból. Rozumiesz, Valerie? Podobało mi się to i nie chciałam, aby ta chwila się kończyła, bo czułam się dobrze.

Uklękłam naprzeciwko niej i położyłam dłonie na jej kolanach.

- Chciał cię skrzywdzić - powiedziałam spokojnie. - Mnie też by to sprawiło satysfakcję.

Maya przewróciła załzawionymi oczami.

- Widocznie obie jesteśmy nienormalne - prychnęła.

Uśmiechnęłam się słabo i sięgnęłam po jej dłoń. Potarłam delikatnie kciukiem jej gładką skórę.

- Może to znaczy, że jesteśmy silne - podsunęłam. - Skrzywdzimy każdego, kto nam zagraża. Nie ma żadnej litości czy przebaczania. Zawsze liczysz się tylko ty i ja. Gdybyś tego nie zrobiła, ja bym musiała, a uwierz mi - nie byłabym smutna, że taki śmieć wykrwawił się przeze mnie.

Maya otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale naszą rozmowę przerwało głośne stukanie w drzwi.

- Minęło sześć minut, Valerie! - krzyknął Ian.

Wzniosłam oczy na sufit.

- Nic na sobie nie mam! Nie wchodź!

- Jakbym wcześniej nie widział kobiety w bieliźnie...

- Wejdziesz tam, a obiecuję, że to będzie ostatnie, co kiedykolwiek widziałeś. - Usłyszałam stłumiony głos Romano.

Westchnęłam ciężko i wróciłam spojrzeniem do Mayi. Na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech.

- Nigdy nie przestanę cię kochać - obiecałam. - Powinnaś była mi powiedzieć za pierwszym razem, gdy pytałam.

- Bałam się - odparła, zaciskając mocniej palce na moich. - Nie ciebie. Bałam się przyznać przed samą sobą, że naprawdę mi się to podobało.

- Będę cię kochać, nawet gdy staniesz się najgorszą wersją Mayi Roden. Tak samo jak ty akceptujesz każdą moją stronę.

Parsknęła cichym śmiechem.

- Kocham cię, nawet gdy twoje oczy robią się niemal białe i wyglądasz jak pieprzona bogini śmierci. Na przykład w restauracji, kiedy chciałaś zmierzyć się z salą pełną...

- Zrozumiałam - przerwałam jej ze śmiechem. - Nic nas nigdy nie poróżni, złota córeczko. Obiecuję ci, że do końca świata będziemy razem. Nie ważne nad iloma trupami będziemy musiały przejść.

Maya podniosła się i wpadła w moje ramiona. Objęłam jej ciało ramionami, wtulając policzek w złote włosy. Przez chwilę trwałyśmy w takiej pozycji w całkowitym milczeniu. Zaledwie kilka sekund wcześniej wszystkie moje mięśnie były napięte, a w myślach panował chaos od przeszło tygodnia. Teraz w końcu wszystko na chwilę ucichło.

Moją bańkę pełną szczęścia, w której schowałam się na ten moment, przebiło wściekłe pukanie do drzwi.

- Valerie!

Puściłam Maye i rzuciłam wściekłe spojrzenie w kierunku, z którego dochodził natarczywy głos Iana.

- Mam nadzieję, że Romano złamie mu nos. - Westchnęła Maya i podniosła się z podłogi, poprawiając białą spódniczkę. - Jest naprawdę irytujący.

- Mam szczęście do ochroniarzy - prychnęłam, sięgając po jeansy, które zostawiłam na kanapie.

- Co u Deana? - zapytała Maya. - Tęsknie za nim, gdy Ianowi robić coś takiego.

Zapięłam guzik spodni i stanęłam przodem do przyjaciółki, która poprawiała włosy przy lustrze. Spotkałam jej wzrok w jego odbiciu.

- Powiedział, że wszystko w porządku, ale wydaję mi się, że ciężko mu z tym wszystkim - odparłam, przypominając sobie naszą rozmowę sprzed zaledwie kilku dni. - Chyba myślał, że jego mama jest w lepszym stanie, a rzeczywistości go przygniotła.

- To jest cholernie nie fair. Pani Caldwell jest cudowną kobietą.

Skinęłam głową, zgadzając się z nią. Mama Deana była przemiłą osobą. Zaproponowałam z ojcem pomoc finansową na jej liczenie, ale w tym przypadku nawet pieniądze nic nie mogły zrobić. Pani Caldwell umierała.

- Wyślij jej piękny bukiet - zaproponowałam lekko. - Bardzo się ucieszyła, gdy dostała mój i ponoć uśmiechnęła się pierwszy raz od tygodnia. Muszę iść, zanim Ian faktycznie wyważy te drzwi, a Romano coś mu zrobi.

Maya parsknęła śmiechem i pokręciła głową, jakby to wydawało się niemożliwe. Nie byłam tego taka pewna, znając temperament dwójki ochroniarzy.

- Powodzenia z tatą - rzuciła moja przyjaciółka, posyłając mi całusa z odległości. - Kocham cię.

Uśmiechnęłam się, czując o wiele mniejszy ciężar na piersi niż zaledwie kilkanaście minut temu.

- Za tobą nawet do piekła - odparłam czule.

Chwyciłam swoją torebkę, rozglądając się uważnie po raz ostatni po garderobie, czy aby na pewno niczego nie zapomniałam i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia. Ian może i był wyjątkowo natrętny, ale miał rację - już byliśmy spóźnieni.

Otworzyłam drzwi, niemal wpadając na własnego ochroniarza, który opierał się ramieniem o górną część framugi drzwi. Oboje przewróciliśmy oczami w tym samym momencie.

- Dłużej się nie dało? - prychnął, odsuwając się, abym mogła przejść obok niego.

- Płacą ci za czas spędzony w pracy, a nie co podczas niej robisz  - odcięłam się, zakładając ramiona na piersi.

Ian otworzył usta, aby odpowiedzieć, nie mogąc zostawić mi ostatniego słowa. Jego duma zapewne by tego nie zniosła. Nie zdążył jednak wypowiedzieć nawet jednej sylaby. Romano niemal staranował nas przy wejściu, rzucając przez ramię zirytowane spojrzenie i zatrzasnął za sobą drzwi. 

Drgnęłam nieznacznie na hałas, który rozniósł się po całym korytarzu.

- Powinnaś być wdzięczna, że ja to ja - rzucił Ian z przekąsem, wpatrując się w drzwi od garderoby. - Ten tutaj to prawdziwy buc.

Westchnęłam ciężko, poprawiając torebkę na ramieniu i ruszyłam w stronę wyjścia.

- Kiedyś taki nie był - stwierdziłam, gdy Ian zrównał ze mną krok. - Właściwie nie był taki przed tygodniem. Nie wiem, co mu się stało.

Ian spojrzał na mnie z ukosa, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech.

- Mówisz o tym dniu tydzień temu, kiedy nie wróciłyście w ubraniach, w których wyszłyście, a Maya wyglądała, jakby jej twarz miała bliskie spotkanie z ścianą?

Wróciłam w myślach do tamtego okropnego wieczoru, który skończył się tym, że miałyśmy krew na rękach. Zarówno metaforycznie, jak i całkowicie poważnie. Czasami dalej patrzyłam na swoje palce przekonana, że znowu zobaczę je w czerwonych śladach, których nie da się domyć, jakbyśmy zostały napiętnowane. 

Saverio dogonił nas, zanim zdążyłyśmy chociaż wyjść z tego cholernego magazynu. Chciałam się z nim kłócić i kazać trzymać się jak najdalej od nas, ale gdy spojrzałam na Maye, która wydawała się wykończona, wręcz autentycznie pokonana, przestałam walczyć. Nasze ubrania i skóra były pokryte krwią, która nawet nie zdążyła jeszcze zaschnąć. Po tym wieczorze i dodatkowo w takim stanie bałam się zadzwonić nawet do Iana. O Romano nawet nie pomyślałam. Lubiłam swoją głowę i nie chciałam jej stracić.

Gdyby ktoś nas rozpoznał i zrobił zdjęcie w takim stanie, wszystkie gazety rzucałyby niewyobrażalne kwoty, aby być pierwszymi, którzy o tym napiszą i na dobre pogrążą rodziny Howard i Roden. Ojciec Mayi straciłby paru inwestorów, ale moje zdjęcie, na którym byłam ubrudzona krwią ofiary, zniszczyłoby karierę polityczną mojego ojca.

Saverio zabrał nas do jakiegoś mieszkania. Nie wiedziałam, czy było jego. Nie zapytałam, a on nie wyjaśnił. Podał nam stos nowych ubrań, które nie były potargane lub ubrudzone jak nasze.

- Mojej siostry - wyjaśnił, gdy niepewnie je od niego przyjęłam.

Skinęłam jedynie głową i podałam Mayi komplet beżowych dresów. Zniknęła w łazience, aby zmyć z siebie ślady tej okrutnej nocy. Gdy usłyszałam szum wody pod prysznicem, zwróciłam się do Saverio, który już patrzył na mnie współczująco.

- Dziękuję.

Potrząsnął gwałtownie głową i zbliżył się o krok bliżej mnie.

- Nie ma za co - odparł cicho, delikatnie dotykając mojego ramienia, na co się spięłam. - Przykro mi, że to się stało.

- To nie twoja wina. - Westchnęłam ciężko.

Uniósł spojrzenie z miejsca, w którym mnie dotykał, na moją twarz i uśmiechnął się krzywo.

- Zazwyczaj czuję, że wszystko złe, co dzieję się w tym mieście, dzieje się właśnie z mojego powodu lub mojej rodziny - wyznał i puścił moją dłoń.

Przyjrzałam mu się dokładnie. Wyglądał tak młodo, gdy stał ze zwieszoną głową na środku nowocześnie i bogato urządzonego salonu w apartamencie, mieszczącym się na samym szczycie wieżowca. 

Potarł twarz dłonią zmęczonym gestem, a gdy znów na mnie spojrzał, w jego oczach dostrzegłam żal.

Nie panowałam nad sobą, gdy zrobiłam krok w przód i bez zastanowienia przytuliłam się do niego. Saverio na kilka sekund zamarł z dłońmi uniesionymi w górze, ale w końcu odwzajemnił uścisk. Otoczył mnie silnymi ramionami, a ja oparłam policzek o jego klatkę piersiową.

Nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego szukałam ukojenia w kimś takim jak on i dlaczego w tamtym momencie zależało mi, aby go pocieszyć. Wydawał się tak autentyczny, jakby naprawdę było mu przykro, że to wszystko się wydarzyło. Jakby chciał to wszystko zmienić. 

- Dziękuję ci, Saverio - powtórzyłam, kładąc nacisk na każde słowo, aby wiedział, że mówiłam poważnie. - Przepraszam za nasze spotkanie pod restauracją. To nie twoja wina, że jesteście rodziną.

Jego klatka piersiowa zatrzęsła się od tłumionego śmiechu. Uśmiechnęłam się lekko.

- Przyjaciele? - zapytał, gładząc mnie dłońmi delikatnie po plecach.

- Nie wrogowie - odparłam cicho. Nie byłam pewna, co dla ludzi ich pokroju mogła oznaczać przyjaźń, ale chyba nie byłam na to gotowa.

Maya wyszła z łazienki, a ja złapałam czyste ubranie i zniknęłam za drzwiami. Po wszystkim Saverio odwiózł nas do domu Mayi, gdzie czekali już na nas Ian i Romano. Byli wkurzeni, że wymknęłyśmy się bez nich na miasto, ale ich złość szybko zastąpił szok i inny rodzaj złości, gdy spojrzeli na moją przyjaciółkę.

- To nie jest zabawne - zganiłam Iana, wracając do rzeczywistości. Wyszłam przez szklane drzwi, które dla mnie otworzył. - Ty się tak nie zachowujesz.

- To nie moja podopieczna wróciła uszkodzona.

Zatrzymałam się w miejscu. Kończył się październik, a pogoda z dnia na dzień robiła się coraz bardziej pochmurna. Krople deszczu spływały mi po twarzy, niszcząc idealny makijaż z sesji zdjęciowej. Powinnam była wejścia do auta, ale zamiast tego badawczo przyglądałam się Ianowi.

- A gdybym to była ja? - zapytałam głośniej, aby mógł wyraźnie mnie zrozumieć mimo ulewy.

- Różnica między mną, a Romano jest taka, że ja nie byłbym zły na cały świat, bo nie udało mi się czemuś zaradzić - odparł, zbliżając się o krok.

Deszcz zaczął wsiąkać w jego białą koszulą. Zmrużyłam oczy, dostrzegając niewyraźny przez materiał tatuaż na żebrach.

- A co byś zrobił? - zapytałam, wracając wzrokiem do jego twarzy.

Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Nigdy dotąd nie doceniłam tego jak bardzo Ian był przystojny. Oczywiście uważałam go za atrakcyjnego mężczyznę, ale tutaj, w tej chwili, gdy po jego twarzy spływały krople deszczu, a wzrok wydawał się przenikać mnie do głębi, moje serce zamarło.

- Lubię cię, Valerio Howard - oświadczył cicho, przesuwając spojrzeniem po mojej twarzy. - Postaraj się pakować w kłopoty w takich miejscach, gdzie nikt nie będzie musiał poznać mojego gniewu.

Nie chciałam mu mówić, że największy koszmar, który dalej mnie prześladował, zaczął się jeszcze, zanim stanął na mojej drodze. Wątpiłam, że mój nowy ochroniarz mógłby coś zdziałać przeciwko rodzinie Farnese, ale miałam dość ciężaru tego sekretu. Musiałyśmy nosić i ukrywać go z Mayą same od niemal dwóch miesięcy. Ian nie powiedziałby mojemu ojcu, gdybym go poprosiła. Wewnętrznie od zawsze czułam, że był po mojej stronie.

- Ian...

Przerwał mi dźwięk dzwonka jego telefonu. Mój ochroniarz wyciągnął go z kieszeni spodni i rzucił okiem na ekran. Następnie dokładnie zlustrował otoczenie wokół nas.

- To twój ojciec - odparł głosem pełnym napięcia, wracając do mnie wzrokiem. - Jedźmy.

Skinęłam głową, a moje ramiona opadły w przypływie nagłego uczucia bezsilności. Ian otworzył dla mnie drzwi od strony pasażera. Weszłam do samochodu i od razu sięgnęłam po chusteczkę, aby wytrzeć mokre od deszczu dłonie i twarz.

Ian odpalił samochód i włączył się do ruchu na ulicy, spoglądając od czasu do czasu w tylne lusterko.

- Skąd wiesz, że mi się nic nie stało? - zapytałam prowokacyjnie po kilku minutach jazdy, aby przerwać napięte milczenie, które zapadło między nami. - Zawsze mogę mieć pełno okropnych, wręcz odrażających obrażeń pod ubraniami.

Ian zaśmiał się cicho, zerkając na mnie z ukosa.

- Jeśli chcesz mi się pokazać nago, to po prostu to zrób, Valerie. Nie potrzebujesz do tego wymówek.

Zmarszczyłam brwi zaskoczona jego słowami i obrzuciłam go szybkim spojrzeniem. Prowadził jedynie lewą dłonią, a prawą trzymał na swoim kolanie, wystukując rytm do muzyki z radia.

- Igrasz ze mną - stwierdziłam słabym głosem, błagając w duchu, abym miała rację.

Ian ponownie spojrzał w tylne lusterko.

- Może tak, może nie.

Nie spodobała mi się jego odpowiedź. Zaczynałam lubić go nie tylko jako ochroniarza, ale kompana. Byłam niemal pewna, że nasze przekomarzanie się było jedynie nieszkodliwym żartem, ale Ian nieświadomie właśnie dał mi idealną okazję, aby go sprawdziła.

Bez zastanowienia chwyciłam w dłonie brzeg swojej bluzki i podciągnęłam do góry, odsłaniając czarny, koronkowy biustonosz. Ian gwałtownie wciągnął powietrze i mocnym ruchem odciągnął moją dłoń, pozwalając koszulce opaść w dół. Nie zatrzymał wzroku na moich piersiach nawet na sekundę.

Samochód lekko odbił w lewo na jego gwałtowny ruch kierownicą, gdy próbował mnie powstrzymać. Ian jednak zdążył opanować tor jazdy, zanim uderzyliśmy w auta zaparkowane wzdłuż ulicy.

- Nigdy więcej tego nie rób! - warknął, mierząc mnie groźnym spojrzeniem.

Wyszczerzyłam do niego zęby w szerokim uśmiechu. Byłam zadowolona z mojego eksperymentu. Ian nie był mną zainteresowany, a nasze gierki były tylko gierkami.

- Lubię cię, Ianie Conner.

Nie spojrzał na mnie ponownie, ale kącik jego ust drgnął. Między nami zapadła cisza, ale tym razem nie była niekomfortowa. 

Pomyślałam o Deanie. Kilka razy myślałam, aby sprawdzić go w ten sposób, ale całym sercem wierzyłam, że nasza relacja była czysto platoniczna. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie zareagował w ten sam sposób, co Ian przed chwilą.

- Cholera - przeklął Ian pod nosem, spoglądając po raz kolejny na dłużej w tylne lusterko.

Szybko zerknęłam przez szybę na czarną Toyotę za nami. Kierowca jechał tak blisko nas, że wystarczyłoby, że Ian lekko by zwolnił, a on by w nas uderzył. Mój ochroniarz jednak nie wyglądał, jakby zamierzał zwolnić. Docisnął gazu i skręcił na inny pas, aby wyminąć samochody przed nami, które jechały znacznie wolniej.

- Co się dzieje? - zapytałam zaalarmowana, czując jak moje serce przyspieszyło w piersi z niepokoju.

Ian złapał swój telefon, który miał między nogami podczas jazdy. Rzucił mi szybkie spojrzenie.

- Wyciągnij pistolet z torebki - rozkazał, przesuwając palcem po ekranie.

- Dlaczego? On nas śledzi?

Ian wykrzywił usta z niezadowoleniem.

- Wyciągnij broń, Valerie.

Posłuchałam jego rozkazu i wyciągnęłam pistolet, który zawsze nosiłam przy sobie. Ian przyłożył telefon do ucha.

- Śledzi nas czarna Toyota Corolla - powiedział do telefonu i docisnął pedał gazu. Prędkość niemal wbiła mnie w fotel. Pozostałe auta na nas trąbiły, gdy Ian ich wyprzedzał, zajeżdżając drogę. - Najnowszy model. Jedzie za nami od samego początku. - Przez chwilę słuchał kogoś po drugiej stronie linii. - Kurwa, urządza sobie pościg za mną po ulicach Nowego Jorku! Myślisz, że jestem głupi? - warknął, skręcając gwałtownie w boczną ulicę. Otworzyłam szeroko oczy i zacisnęłam dłonie na broni, którą kurczowo trzymałam, gdy Ian prawie uderzył w ścianę budynku po prawej. - Oczywiście, że próbuje go zgubić!

Zamknęłam oczy, gdy auto wpadło w poślizg na kolejnym zakręcie. Ian prędzej nas zabije, niż zgubi śledzących nas ludzi. Gula strachu podeszła mi do gardła.

To nie pasowało do Luki. Nie musiał mnie ścigać po zatłoczonych ulicach, aby do mnie dotrzeć. Równie dobrze mogłabym siedzieć w małym pomieszczeniu, bez okien, jednymi drzwiami i dwudziestoma ochroniarzami pilnującymi ich jak skarbu, a on i tak by się do mnie dostał.

Ian po raz kolejny gwałtownie skręcił, a ja poleciałam na bok, niemal uderzając skronią o drzwi samochodu. Mój żołądek zacisnął się z nerwów, gdy samochód zwolnił, aż w końcu się zatrzymał.

Otworzyłam szeroko oczy i spanikowana spojrzałam na Iana. Patrzył gniewnym wzrokiem przed siebie, zaciskając palce na kierownicy.

- Szybciej, szybciej - wymamrotał pod nosem, uważnie spoglądając przez przednią szybę. - Kurwa.

Przeniosłam wzrok z mojego ochroniarza na zamknięty szlaban, prowadzący do podziemnego parkingu. Rozpoznałam budynek, przed którym się znajdowaliśmy. Był to największy butik Glare, który jeszcze nie został otwarty. To właśnie tutaj byłam dzisiaj umówiona z ojcem.

Szlabany drgnęły, a następnie powoli zaczęły się unosić. Ian i tak wykazał się wielką cierpliwością, nie wjeżdżając w nie rozpędzonym samochodem. Ruszył szybko, zanim szlabany otworzyły się do końca. Nad nami rozniósł się głośny zgrzyt, gdy dach samochodu o nie zaczepił, ale się nie zatrzymaliśmy.

Odwróciłam się na fotelu, spoglądając przez tylną szybę. Czarna Toyota nie próbowała wjechać za nami na parking. Kierowca zatrzymał się na skraju ulicy i byłam niemal pewna, że wypalał w nas swój wzrok.

Opadłam z powrotem na siedzenie i odetchnęłam głośno. Udało nam się.

Ian krzywo zaparkował na dwóch miejscach parkingowych i wyłączył auto. Oddychał ciężko, kładąc czoło na kierownicy. Zamknął oczy, masując drżącymi dłońmi swój kark.

- Zgubiliśmy go - wyszeptałam, nie spuszczając z niego wzroku.

Ian westchnął ciężko.

- Raczej pozwolił nam uciec.

Skinęłam głową. Ian miał rację, ale i tak czułam ulgę. Byliśmy bezpieczni odkąd znaleźliśmy się pod Glare. Takie sytuacje zdarzyły się już kilka razy, ale zazwyczaj byli to natrętni paparazzi. Dzisiaj też mogło tak być, ale Ian wzbudził we mnie obawę. Kazał mi wyciągnąć pieprzoną broń!

- Nie mów swojemu ojcu - powiedział cicho, rzucając mi spojrzenie znad swojej dłoni. Dalej nie uniósł twarzy z kierownicy. - Nie będziemy go tym stresować. Sam to załatwię.

Skinęłam głową z roztargnieniem, ale gdy dotarło do mnie znaczenie jego słów, ściągnęłam brwi.

- Nie rozmawiałeś z moim tatą? - zapytałam zdezorientowana. - Zadzwoniłeś do kogoś, że jesteśmy śledzeni. Skoro nie był to tata, to kto?

Ian odwrócił ode mnie wzrok.

- Z nowym szefem ochrony twojego ojca - wyjaśnił. - Na ostatniej naradzie zdecydowali, że jest zbyt nerwowy od śmierci tamtych dwóch ochroniarzy i dla jego dobra będziemy mu mówić tylko o bardzo ważnych kwestiach.

Szczęka opadła mi z niedowierzenia.

- Ian, ktoś nas śledził! - krzyknęłam, wyrzucając ręce w górę. - Spowodowałeś prawie dziesięć stłuczek, omal nie rozbiłeś samochód, kazałeś mi wyciągnąć pistolet i przerysowałeś dach, aby znaleźć się tu jak najszybciej! To bardzo ważna kwestia!

Ian podniósł głowę z kierownicy i złapał mnie za podbródek, zmuszając, abym spojrzała mu w oczy. Byłam przyzwyczajona widzieć w nich iskry rozbawienia lub obojętność. Nigdy dotąd nie wydawał się tak poważny.

- Powiedziałem ci, że to załatwię i tak będzie. Nie denerwuj swojego ojca sprawami, którymi nie musisz - powiedział, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Mięsień na jego policzku drgnął. - Nie jest ci go żal? Nie musisz na niego zrzucać każdej pierdoły, która ci się przydarzy. Jesteś dorosła, Valerie.

Otworzyłam szeroko oczy, nie wierząc w słowa, które wychodziły z jego ust. Wyszarpałam twarz z jego uścisku i bez słowa spojrzałam przez przednią szybę, błądząc wzrokiem po pozostałych samochodach.

Chroniłam swojego ojca. To moje ramiona nosiły ciężar wszystkiego, co stało się przez te dwa miesiące, a Ian miał czelność mówić mi, że krzywdzę swojego ukochanego ojca?

- To wszystko? - wycedziłam przez zaciśnięte ze złości zęby.

Ian przetarł twarz dłońmi i skinął głową.

- Tak. Idź - odparł obojętnie. - Powiedz ojcu, że był korki.

Musiałam zagryź usta, aby nie odpowiedzieć. Wydawało mi się, że nawiązaliśmy nić porozumienia, ale teraz nie byłam pewna, co sądzić o jego zachowaniu. Może adrenalina uderzyła mu do głowy.

Podniosłam torebkę z ziemi i schowałam do niej broń. Bez słowa otworzyłam drzwi samochodu. Wzięłam głęboki oddech, zanim wysiadłam. Miałam wrażenie, że nogi się pode mną uginają, gdy tylko stopami dotknęłam ziemi.

Przytrzymałam się drzwi samochodu, rzucając Ianowi długie spojrzenie, zanim zatrzasnęłam je za sobą. Mocno. W ciszy parkingu brzmiało to niemal jak huk wystrzału.

Nie spoglądając ani razu za siebie, weszłam do windy i nacisnęłam przycisk z wybranym piętrem. Oparłam się plecami o ścianę, oddychając szybko.

Kątem oka spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Makijaż rozmazał się od deszczu, tworząc czarne ślady pod moim oczami i na policzkach.  Moje źrenice były nienaturalnie rozszerzone, a policzki zaróżowione od adrenaliny, która nie opuściła mnie od początku pościgu po ulicach Nowego Jorku.

Drzwi windy rozsunęły się, ukazując białe, praktycznie nieskazitelne wnętrze najnowszego butiku, który miał mieć otwarcie za miesiąc. Zmrużyłam oczy, robiąc krok do przodu i otuliłam się ramionami.

Czułam się mała i brudna.

Wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie coraz bardziej niszczyło mnie od środka, zostawiając jedynie cień Valerie Howard, którą niegdyś byłam. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio czułam się niepewnie, wchodząc do pięknie zdobionego pomieszczenia, jakbym tu nie pasowała. Chyba nigdy.

Tata, brat i społeczeństwo wychowało mnie na królową Nowego Jorku, ale w tym momencie czułam się jak mała głupia dziewczynka. Dokładnie tak jak powiedział Luca.

- Moja kochana córeczka...

Ramiona taty oplotły się wokół mnie, przyciskając do jego ciała. Nigdy nie był bardzo wysportowany i umięśniony, ale był wysokim, postawnym mężczyzną, za którym obracało się wiele kobiet. On nigdy na żadną nie spojrzał.

Wtuliłam się w jego ciało, czując napływając spokój. Otoczył mnie charakterystyczny zapach drewna sandałowego, którym zawsze pachniał tata i musiałam powstrzymać łzy, które zgromadziły się pod powiekami.

- Czekałem niemal godzinę, skarbie - powiedział w moje włosy i próbował się odsunąć, ale mocniej do niego przywarłam. - Dzwoniłem do ciebie i Iana, ale żadne z was nie odebrało. Gdzie byliście?

Chciałam krzyczeć z bezsilności, płakać na cały głos i błagać ojca, aby mi wybaczył i poskładał na nowo jak zrobił to w dzieciństwie. Chciałam przeprosić, że odważyłam się odezwać do Luki, czym sprowadziłam ten koszmar do naszego życia.

Miałam ochotę upaść na kolana i szlochać, przez to jak czułam się przez mojego prześladowcę. Nienawidziłam faktu, że jego usta były tak wspaniałe i pasowały do moich. Czułam obrzydzenie do siebie ze względu na to, że w ogóle pozwoliłam sobie poznać ich smak. Ostatnim razem, gdy go widziałam, patrzyłam na niego z uwielbieniem, ponieważ wiedziałam, że zada śmierć, której pragnęłam.

Tato, on sprawił, że znowu zaczęłam coś czuć. Tato, zarazem nienawidzę i kocham to, co robi ze mną potwór Nowego Jorku. Tato, nienawidzę tego, że moja dusza jest tak mroczna i zła.

W moich myślach panował chaos, ale nie zrobiłam nic, co mówiło moje serce. Zamiast wszystkich słów, które cisnęły się na moje usta, jedynie uniosłam głowę z piersi ojca i posłałam mu lekki uśmiech.

Ian miał rację. Musiałam chronić mojego tatę przed własnymi błędami. Nie wytrzymałby psychicznie tego, w co sama się wpakowałam. Nie mógł wiedzieć, co spotkało jego córeczkę. Nie mógł wiedzieć, że mogłam skończyć jak własna matka, a spędził połowę mojego życia, aby temu zapobiec.

- Były korki - skłamałam słabym głosem.

Tata przypatrywał mi się w milczeniu przez parę sekund, jakby mógł czytać mi w myślach, dlatego złapałam go za dłoń i pociągnęłam głąb w lokalu.

- Co chciałeś mi pokazać? - zapytałam, zmieniając temat.

Uśmiechnął się szeroko i zaczął prowadzić mnie w wybranym przez siebie kierunku.

- To bardzo ważny projekt - zaczął podekscytowanym głosem. - Artysta spędził nad tym niemal rok, ale nie żałowałem ani centa z pieniędzy, które mu dałem. Sama zobaczysz, skarbie.

Stanęliśmy przy białej, marmurowej ladzie z szklanką górą, przez którą za niedługo będzie można podziwiać naszą biżuterię.

Tata delikatnym ruchem uniósł mój podbródek na ścianę nad lady, której właśnie się przyglądałam z uznaniem. Mój wzrok padł na szklane obrazy z...

- O mój Boże - wyszeptałam z niedowierzaniem i zachwytem.

Podeszłam bliżej, nie mogąc oderwać wzroku od dwóch szklanych obrazów, które pokrywały niemal całą ścianę. Jeden z nich przedstawiał moją mamę. Bardzo dobrze znałam to zdjęcie, bo w gabinecie ojca wisiała jego replika, a w salonie na honorowym miejscu stało oryginalne zdjęcie. Była to moja mama w dniu ślubu, patrząca przed siebie. Wspierała podbródek na swojej dłoni, a jej pełne usta były ułożone w szerokim uśmiechu. Na palcu miała diamentowy pierścionek, a jej szyję zdobił naszyjnik z pereł. Włosy miała spięte, a urokowi dodawały wplecione w kosmyki kwiaty lilii.

Przesunęłam wzrokiem na kolejny obraz, który przedstawiał mnie. Bardzo dobrze pamiętałam tę sesję. Miała miejsce rok temu kilka dni przed walentynkami. Opierałam się plecami o ścianę, a zdjęcie było wykonane od mojego prawego profilu. Włosy swobodnie opadały na moje ramiona, ale nie zasłaniały twarzy. Trzymałam między palcami wisiorek mojej mamy w kształcie serce, oplecionego wzorami bramy. Nie patrzyłam w obiektyw, a prosto przed siebie, ale moje usta były rozciągnięte w lekkim, rozmarzonym uśmiechu.

Przełknęłam gulę wzruszenia, która utworzyła się w gardle i spojrzałam na mojego ojca. Łzy rozmywały mi widok, ale byłam pewna, że jego usta były wykrzywione w promiennym uśmiechu.

- Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu - powiedział czule, obejmując mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w jego bok. - Kobiety bez których bym nie istniał, tak samo jak Glare.

- Są idealne - wyszeptałam, wracając wzrokiem do obrazów.

Tata złożył delikatny pocałunek na czubku mojej głowy.

- Tak samo jak jesteś ty i była twoja mama. Czysta perfekcja.

***

Otaczał mnie mrok. Nie tylko, gdy przechodziłam pogrążonymi w ciemności korytarzami wschodniego skrzydła domu, które należało do mnie, ale czułam go wewnątrz mnie. Otoczył niemal każdą komórkę mojego organizmu.

Miękki dywan tłumił dźwięk moich kroków. W prawej dłoni niosłam obcasy. Nie mogłam wytrzymać w nich ani sekundy dłużej po kolejnym okropnym dniu. Miałam wrażenie, że złe chwile zaczęły przeważać nad tymi dobrymi na tle całego mojego życia. 

Marzyłam tylko o tym, aby położyć się w swoim łóżku i przestać być - nie tylko myśleć czy czuć. Chciałam na te kilka godzin zniknąć. Czułam na języku gorzki smak rozpaczy i zmęczenia.

Słowa Iana wypowiedziane dzisiejszego dnia, zabolały najbardziej z wszystkich, które padły w moim kierunku w ciągu ostatnich miesięcy. Dalej nie byłam pewna, czy naprawdę tak uważał, czy powiedział to pod wpływem emocji. Tak samo jak Dean tamtej nocy, gdy wróciłam z Rovine.

Przystanęłam przed drzwiami do sypialni mojego brata. Oparłam się czołem o ich powierzchnię i rozłożyłam dłoń, muskając chłodne drewno opuszkami palców. Przycisnęłam do nich policzek, z trudem biorąc kolejne oddechy. Łzy bezradności zebrały się pod moimi zamkniętymi powiekami.

- Potrzebuję cię, Hollie - wyszeptałam z nutą błagania w głosie. Moje słowa rozbiły się w ciemności. - Tak bardzo cię potrzebuję. Dlaczego nie możesz tu być?

Nie chciałam po raz kolejny wchodzić do tego pokoju i kłaść się w jego łóżku, na którym od pięciu lat spałam tylko ja. To oznaczałoby moją całkowitą porażkę. Błagała bym wszystkich bogów, których wymyślili sobie ludzie, abym się jutro nie obudziła.

Z trudem oderwałam się od drzwi i powoli, ze spuszczoną głową, ruszyłam do swojego pokoju.

Nie miałam siły iść do garderoby, aby chociaż odłożyć buty czy torebkę i wziąć piżamę. Zamiast tego rzuciłam je na ziemię przy swoim łóżku, a po chwili dołączyły do tego ubrania. Zrobiłam krok w kierunku łazienki, gdy dostrzegłam małe pudełko na łóżku, którego wcześniej tam nie było.

Miałam ochotę wrzeszczeć z bezsilności i prosić wszechświat, aby to zniknęło tylko na ten wieczór. Jutrzejszego ranka znowu będę wystarczająco silna, aby się z tym zmierzyć. Po dzisiejszym dniu nie miałam siły na żadne gierki. 

Dzisiaj chciałam zapomnieć, że istniał ktoś taki jak Luca Farnese. Zapomnieć o tym, że Hollister odszedł, a swojej własnej matki nie pamiętałam. Być może chciałam również zapomnieć, że istniał ktoś taki jak Valerie Howard, ale tylko na ten wieczór. Tylko na jeden.

Zamiast tego wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić i na słabych nogach podeszłam do łóżka. Zmierzyłam wzrokiem niewielkie pudełko, zastanawiając się, co tym razem mogłam znaleźć w środku. Obawiałam się, że mogłabym zwymiotować, gdyby okazało się, że to jakaś odcięta część ciała oprawcy Mayi, którą Luca dobrodusznie postanowił mi podarować. Nie potrzebowałam żadnego dowodu, że mężczyzna już nie żył. W tym jednym akurat mogłam zaufać mojemu prześladowcy.

Otworzyłam pokrywę i ze środka ostrożnie wyjęłam nóż, który podarował mi Hollister. Ten sam, którym wiele razy groziłam Luce, a Maya wybiła w ciało swojego oprawcy. Musiał zostać tamtej nocy w magazynie.

Odłożyłam go z westchnieniem. Luca przynajmniej postarał się na tyle, aby doczyścić go z krwi.

Na dnie pudełka leżała nowa para majtek z metką, takich samych jak rozerwał Luca. Nawet nie przyjrzałam im się z bliska, aby to potwierdzić. W dłoniach zwinęłam je w kulkę i wyrzuciłam do kosza w łazience.

Byłam w trakcie zmywania makijażu, gdy telefon obok umywalki zawibrował, informując mnie o nowej wiadomości. Kątem oka zerknęłam na ekran.

Złota córeczka: Kocham cię!!!

Złota córeczka: Zapomnimy o wszystkim w ten weekend. Słowo harcerza

Uśmiechnęłam się lekko i wyrzuciłam zużyty wacik do kosza. Zawiesiłam wzrok na koronkowych figach, które wcześniej tam wrzuciłam.

Nie powinnam była być zaskoczona, że Luca wykonał kolejny ruch. Dał mi tydzień, abym pozbierała się po wydarzeniach z magazynu. Powoli zaczęłam godzić się z faktem, że już o mnie nie zapomni i nagle nie zniknie z mojego życia.

Nie byłam jednak pewna, co zrobi, gdy stwierdzi, że czas zakończyć naszą grę.

Continue Reading

You'll Also Like

49.4K 1.9K 44
Pierwsza miłość jest wyjątkowa. Inna. Jest pełna motyli w brzuchu, przerysowania, idealizowania i euforii spowodowanej obecnością naszego obiektu wes...
7.1K 591 31
28-letnia Rosa, przez całe życie zmagająca się z trudnościami, pracuje jako wokalista w jednym z klubów w Los Angeles. Oprócz trudności zawodowych b...
14.7K 663 12
Pierwszy tom serii mafijnej o braciach De campo! Przyszedł czas spłacenia wszystkich grzechów. W świecie skorumpowanym przez mafię nikt nie jest bez...
2K 103 11
Nikt nie był w stanie przewidzieć tego co się wydarzy. Dosięgnęliśmy dna i nie możemy się z niego wydostać. 1# 2021-2023