Beautifully cruel ZAKOŃCZONE

By withoutsy

95.1K 3.8K 498

Nowy Jork. Elita. Bogactwo, którego nie da się pozbyć. Władza na wyciągnięcie ręki. Faworyci. Valerie jest c... More

Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
EPILOG
Podziękowania
RUTHLESS

Rozdział 11

2K 80 10
By withoutsy


Luca

Czekałem na brata w samochodzie od dwudziestu minut i obiecałem sobie, że za kolejne pięć wejdę do jego apartamentu, organizując mu brutalną pobudkę.

Po kolejnych trzech minutach na własne szczęście wtoczył się do auta i oparł głowę o zagłówek. Przyjrzałem się z zaciekawieniem jego cieniom pod oczami.

- Wyglądasz jak gówno. Bezsenna noc? - zapytałem, na co przytaknął z zamkniętymi oczami. - Trupy?

Otworzył oczy, rzucając mi ostre spojrzenie. Przełknąłem ślinę. Był moim młodszym bratem i mógł sobie pozwolić na wszystko, kiedy byliśmy sami, ale na parkingu kręciło się mnóstwo osób. Wystarczy jedna osoba, która chciała podważyć naszą pozycję.

- Byłem w restauracji jednego z naszych ludzi. Poznałem dziewczynę - rzucił swobodnie, rozpierając się na skórzanym fotelu. - Idę z nią na randkę.

- Na randkę? - zapytałem z naganą w głosie. To słowo prawie utknęło mi w gardle.

- Spotkanie - doprecyzował, ale nie udało mu się zmienić mojej niechęci.

Saverio był jeszcze młody, ale nie mogłem mu pozwolić na takie publiczne wyrażanie uczuć. Był moim consigliere, co zbyt wielu osobom się nie podobało. Nie dość, że musieli przyjąć młodego capo, który według nich dalej był gówniarzem, to jeszcze pozbyłem się niektórych ludzi ojca i zastąpiłem własnymi. Nienawidzili nas.

- Nie ważne - rzuciłem w końcu, odpalając samochód. - Jedziemy spotkać się z Carlo. Przyszła nowa dostawa broni, którą trzeba sprawdzić.

- Dlaczego my mamy to zrobić, a nie twoi soldati?

- Bo taki jest mój rozkaz - odparłem, zaciskając dłonie na kierownicy w przypływie irytacji. - Nie testuj mojej cierpliwości do ciebie, Saverio. Jestem twoim bratem, ale przede wszystkim capo. - Przez chwilę milczeliśmy. - Na ostatnim spotkaniu kapitanowie chcieli wrócić do handlu ludźmi. Costello do czasu ślubu będzie utrudniał nasze dostawy, ale broń dochodzi do nas innymi drogami. Przyszedł duży towar, który nakazuje naszej obecności.

Saverio skinął głową, ale zacisnął dłonie na kolanach. Nie wiedziałem, co mogło męczyć mojego brata na tyle, aby znowu tak niechętnie podchodził do naszych obowiązków. Od jakiegoś czasu coraz lepiej radził sobie z emocjami i zaakceptowaniem naszego życia.

- W niedziele są walki w klatce - oznajmiłem po chwili. - Chciałbym, żebyś na niej był.

Ponownie skinął głową bez słowa. Zacisnęłam szczęki, aby nie wybuchnąć i nie powiedzieć za dużo. Rodzina była dla mnie najważniejszym aspektem życia, ale nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Zachowanie Saverio mogło dodać wielu naszym ludziom kolejnych wątpliwości.

Opuszczony magazyn, który wykupiłem, gdy zacząłem rozważać obalenie mojego ojca, z czasem okazał się moją najlepszą inwestycją. Leżał praktycznie na bezludziu, otoczony jedynie drzewami, które w pewnym stopniu go ukrywały przed niepożądanym okiem.

Koła mojego samochodu chrzęściły na żwirze. Przez chwile żałowałem, że nie wziąłem wyższego auta. Zatrzymałem się przy samym wejściu obok samochodu Carla.

Zmarszczyłem brwi, dostrzegając Carlo, który siedział w drogim garniturze na skórzanych schodach przed wejściem. Trzymał w dłoni papierosa, a drugą bębnił nerwowym ruchem o swoje kolano.

Słysząc nasze kroki, uniósł głowę. Zmarszczyłem brwi, widząc jego bladą twarz. Mało rzeczy potrafiło wytrąciło nas z równowagi, a Carlo wyglądał, jakby był na granicy furii, a strachu.

Wyciągnąłem pistolet z kabury i ruszyłem szybkim krokiem w kierunku Carlo.

- Oszukali nas - powiedział, gdy zrównaliśmy się z nim.

Saverio spojrzał na naszego kuzyna zmieszany, ale po chwili w końcu wyciągnął swój pistolet z kabury i odbezpieczył go.

Carlo nie powiedział nic więcej, a ja nie chciałem ciągnąć go za język. Wolałem pierw zobaczyć to na własne oczy i samemu dojść, dlaczego zmartwiło to naszego nieustraszonego kuzyna.

Ruszyłem za Carlo, ale odwróciłem się do Saverio, gdy nie usłyszałem za sobą jego kroków. Patrzył martwym wzrokiem w kierunku samochodów, stojąc nieruchomo w progu budynku. Walczył sam ze sobą i z własnym myślami. Wiedział, że jeśli ktoś oszukał Omertà będziemy musieli zrobić coś, przed czym mój najmłodszy brat próbował się bronić. Dałem mu czas, aby podjął tę decyzję samodzielnie.

W końcu niemal niezauważalnie pokręcił głową i ruszył w moją stronę.

Podeszliśmy razem do głównego pomieszczenia, gdzie stało około czterdziestu drewnianych skrzyń. Każda z nich została już otwarta, a betonową podłogę pokrywała już warstwa wiórów, jakby ktoś już dokładnie przejrzał wszystkie skrzynie.

Podszedłem do Carlo, który wbijał spojrzenie we wnętrze jednej z nich. Dłoń, którą położył na jej krawędzi drżała ze złości.

Przyjrzałem się drewnianej skrzyni pełnej wiórów i zabawkowych pistoletów.

- Co jest, kurwa? - przeklął Saverio z gwizdem.

Próbowałem zachować spokojny wyraz twarzy, chociaż czułem rosnącą wściekłość w moim ciele. Byłem mistrzem tej gry i potrafiłem odczytać wiadomość tego skurwiela. To była gra słabych mężczyzn. Znałem ją od mojego ojca, który jak widać był takim samym idiotą jak jego brat.

Alfred czerpał najwięcej korzyści z handlu ludźmi, szczególnie kobiet, gdy mój ojciec był na moim miejscu. Odrzucając jego pomysł, odciąłem go od jego żyłki złota. To było dla mnie odrażające, bo wuj miał cztery córki. Mi wystarczyło posiadanie młodszej siostry, która z płaczem budziła się co noc, bojąc się, że wuj Alfred sprzeda i ją. Ten skurwysyn i tak żył za długo.

- Zwołaj na jutro tutaj naszych ludzi - wycedziłem do Carlo. - Wszystkich. Gdy ktoś się nie pojawi, to sam w końcu znajdę.

Kuzyn od razu skinął głową i ruszył do jednego z korytarzy. Jedynie na najwyższym piętrze magazynu był zasięg.

Spojrzałem na Saverio, który dalej wpatrywał się w zabawki z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.

- Dlatego nie możemy mieć w sobie za grosz miłosierdzia - zwróciłem się do niego. - Powiniem był go zabić, gdy Sofia rozpłakała się przez niego pierwszy raz. Nasz tchórzliwy ojciec myślał, że ułoży go, tnąc twarz. Nasz ojciec potrafił tylko warczeć. Alfred myślał, że rodzinne więzy znaczą dużo dla Omertà i poczuł się zbyt pewnie.

- Liczy się dla nas tylko rodzina - odparł cicho Saverio i zerknął nerwowo w kierunku, gdzie zniknął Carlo.

Złapałem go za tył głowy i przyciągnąłem do siebie. Stykaliśmy się czołami, patrząc sobie głęboko w oczy. Niemal takie same.

- Liczysz się tylko ty, Sofia i Lorenzo. Całą resztę mogę odstrzelić bez mrugnięcia okiem.

Z oczu Saverio zniknęła mgła niepewności. Znowu stał się moim nieobliczalnym, młodszym bratem.

- Pomogę ci.

Posłałem mu najszerszy uśmiech, na jaki mogłem pozwolić sobie poza domem.

***

Słońce już zachodziło, gdy następnego dnia podjechaliśmy pod opuszczony magazyn. Zaparkowałem czarnego McLarena najbliżej wejścia, a brat stanął obok mnie swoim Ferrari.

Zerknąłem z rozbawieniem na samochód, który stał zbyt blisko miejsc dla mojej rodziny. Nie ja stworzyłem tą zasadę. Moi soldati z szacunku do rodziny capo stawali dalej wejścia magazynu, zdając sobie sprawę ze swojej pozycji w naszym świecie. Niemal uśmiechnąłem się rozbawiony na ten mały okaz bunt. Dzisiaj go wytępie.

Oparłem się o bok samochodu, odpalając papierosa i przyjrzałem się mojemu młodszemu bratu. Oboje ubraliśmy nowe trzyczęściowe garnitury, które zostały uszyte na najnowszy bal charytatywny, do którego zmusiła nas Sofia. Po dzisiejszym wieczorze będą się nadawały jedynie do wyrzucenia.

Lorenzo zaparkował obok nas i wysiadł, poprawiając fraki swojego garnituru. Posłał nam wesoły uśmiech.

- Sofia nie chciała dzisiaj uczestniczyć, ale kazała pozdrowić wuja - poinformował.

Nikt nie wiedział, co dzisiaj będzie miało miejsce, oprócz moich dwóch braci i siostry. Zachowałem tę informację nawet przed najbardziej zaufanymi ludźmi. Carlo mógł się jedynie domyślać i byłem pewien, że spodoba mu się moja decyzja.

- Zabawę czas zacząć - rzuciłem, przydeptując niedopalonego papierosa.

Nie paliłem odkąd skończyłem dwadzieścia lat, ale w takich sytuacjach powracał do mnie głód nikotynowy.

W magazynie panował pół mrok. Nie zamontowaliśmy instalacji, aby nie kusić władz do interwencji i sprawdzenia budynku oddalonego godzinę od Nowego Jorku. Odkąd mój ojciec umarł zdystansowali się, nie kroczyli za mną krok w krok, ale obserwowali tyle, ile pozwoliłem. Nie chciałem nadstawiać karku FBI, gdy wśród swoich ludzi dalej miałem zdrajców i tchórzy.

Usiadłem na drewnianych skrzyniach, których część została na moją prośbę przeniesiona na środek pomieszczenia. Pozostałe zaniesione na wyższe piętra, aby jak najwięcej ludzi mogło się zmieścić. Lorenzo z niewielkim uśmiechem, błąkającym się na ustach oparł się po mojej lewej, a Saverio stanął prosto z morderczym wzrokiem i obojętnym wyrazem twarzy po prawej.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu z uznaniem. Magazyn był niemal całkowicie wypełniony mimo, że Carlo wczoraj rano zebrał ludzi. Bali się mnie albo chcieli zobaczyć do czego jestem zdolny.

Kąciki moich ust powędrowały do góry na samą myśl tego, co miało się wydarzyć.

- Uważaliście, że mój ojciec był niestabilnym, chorym psychopatą - zacząłem, a mój głos rozniósł się po pomieszczeniu. - Prawdą jest, że był brutalną bestią bez zasad, przez co nikt nie miał odwagi go zabić. Byliście tchórzami. Ja z moimi braćmi nie baliśmy się go. Poderżnąłem mu gardło, gdy moi bracia wbijali mu nóż w brzuch. Pozbyliśmy się go dla was, ale wy uważacie nas za takich samych potworów. To mnie trochę obraża. Mogę być waszym potworem. Z wielką przyjemnością słucham, gdy tak o mnie mówicie, ale porównanie mnie do tego tchórza? To jest największa zniewaga. Za naszymi plecami jak najwięksi tchórze szepczecie o planach zabicia nas. - Po pomieszczeniu rozszedł się zaniepokojony pomruk. Lorenzo spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. Uwielbiał takie zabawy jako egzekutor Omertà . - Czy ktoś miałby odwagę powiedzieć mi to w twarz?

Rozejrzałem się po moich ludziach. Nikt nie wysunął się poza szereg.

- Nie? W porządku - parsknąłem rozbawiony, pocierając ręce o siebie. - Oczekuje od was lojalności. Moje słowo jest świętością. Nie toleruje żadnych objawów sprzeciwu. Uwierzcie mi, że jestem bardziej opanowany niż mój ojciec, ale potrafię być brutalniejszy.

Skinąłem na Lorenzo. Brat bez wahania wszedł w tłum ludzi, który się przed nim rozstąpił. Dorośli mężczyźni niemal deptali sobie po stopach, aby go nie dotknąć. Z błyskiem w oczach obserwowałem jak Lorenzo chwycił naszego wuja i pociągnął w moim kierunku.

Rzucił go na kolana przede mną. Zsunąłem się ze skrzyni, obserwując jak drży jego broda. Nigdy nie widziałem w jego oczach takiego strachu, gdy stanąłem nad nim, a on musiał zadrzeć głowę do góry, aby spojrzeć mi w twarz.

Uśmiechnąłem się.

- Wujku - powiedziałem niemal łagodnie, przechylając głowę w bok jak drapieżnik delektujący się strachem swojej ofiary. - Powiedziałem, że na moim terytorium nie będę tolerował handlu ludźmi. Moje słowa są świętością.- powtórzyłem szorstko. - Jednak ty nie odstępujesz od swojego i próbujesz karać mnie za moje decyzję, jakbyś miał większą władzę ode mnie. - Pociągnąłem go z kolan, utrzymując w powietrzu, żebyśmy mogli patrzeć sobie w oczy. - Zostałeś uznany zdrajcą.

- Luca - wychrypiał cicho. - Nie rób tego. Jesteśmy rodziną.

Niemal zaśmiałem mu się w twarz.

- Okradłeś nas. Nie tylko mnie, ale wszystkich ludzi w tym pomieszczeniu - odparłem, puszczając go. Zatoczył się zaskoczony, opadając z powrotem na swoje kolana.

Lorenzo spokojnym krokiem podszedł do Alfreda. Złapał go za włosy i odchylił jego twarz w kierunku ludzi. Niemal mogłem poczuć ich strach i ekscytację widowiskiem.

- Kradzież piętnujemy utratą palców.

Skinąłem na Saverio. Mój brat bez zastanowienia wyciągnął nóż i podszedł do Alfreda, który zaczął krzyczeć na jego widok. Już nie prosił o litość. Krzyczał, ile sił w płucach jak pierdolony tchórz, którym był. Widać mieli to z ojcem rodzinnie. Na koniec oboje błagali o litość.

Nie spuściłem wzrok z brata. Nie zawahał się przed odrąbaniem palców wujowi. Nawet gdy jego krzyk zmienił się w lament, a biała koszula brata była we krwi.

Podszedłem do nich. Chwyciłem drżącego z bólu wuja za fraki i zwróciłem twarzą do tłumu. Stanąłem za jego plecami, przyciskając nóż do jego gardła. Musiałem trzymać całe jego ciało, inaczej upadłby na podłogę.

Obróciłem rączkę noża w dłoni. Nienawidziłem ich, ale ten element był potrzebny do komunikatu, jaki musieli zrozumieć moi ludzie. Westchnąłem cicho, oddzielając się od przeszłości, która atakowała mnie za każdym razem, gdy trzymałem sztylet na czyimś ciele.

- Zdrajców zabijamy śmiercią pełną strachu.

Pociągnąłem nożem i niemal od razu puściłem jego ciało. Wuj Alfred opadł z hukiem na podłogę. Wokół zaczęło zbierać się mnóstwo krwi, mocząc nasze buty. Spojrzałem na ociekający nóż. Nie odłożyłem go, poprawiając uchwyt na rączce.

- Perché polvere sei e - powiedziałem, patrząc bez strachu na moich ludzi.

- Polvere ritornerai.

Skinąłem głową i ostatni raz spojrzałem na martwe ciało Alfreda. Nawet po śmierci wyglądał tak żałośnie, że miałem ochotę zabić go ponownie.

Nie zabiłem go tylko za oszukanie mnie. Zrobiłem to dla rodziny, dla Sofii, która płakała przez tego skurwiela, odkąd pamiętam. Gdyby nie to widowisko, strzeliłbym mu w głowę albo urządził wielodniowe tortury. Musiałem go zabić dla młodszej siostry. Pokaz mojej brutalności jednak dobrze wpłynął na ludzi, którzy przyglądali mi się teraz z szacunkiem. Na oczach tych skurwieli musiałbym zabijać codziennie, aby się nie buntowali.

Mojemu ojcu nie przeszkadzało mordowanie niewinnych i jego soldati byli wobec niego lojalni przez strach. Zostając capo obiecałem sobie, że nie zabije kobiety czy dziecka. Musiałem czasem pokazać litość, aby całkowicie nie zatracić się w mroku. Wuj Alfred był złym człowiekiem i zasługiwał na śmierć.

Kapitanowie podeszli do nas i złapali martwe ciało za ramiona, ciągnąc przez korytarze. Krew ciągnęła się za nimi.

- Carlo Giuliano - powiedziałem. Kuzyn wyprostował się i zrobił krok do przodu w szeregu. Patrzył na mnie z szacunkiem, a w jego oczach nie widziałem strachu. - Zostajesz podszefem New Jersey, skoro Alfred Russo nie żyje. Z kolejną inicjacją soldati złożysz przysięgę i przeniesiesz się tam.

- Dziękuje, capo. To wielki zaszczyt.

Skinąłem głową. Nie dość, że ukarałem Alfreda, zabijając go, to odebrałem jego potomkom miasto, które podarował im ich ojciec. Mogli różnie zareagować na to, a jeśli przyjdzie im ochota na zemstę, spotkamy się ponownie w tym magazynie.

Nie miałem wątpliwości, co do Carlo. Był właściwym wyborem i zyskał mój szacunek przez wiele lat. Jego ojciec był zdrajcą, który chciał sprzedawać informacje Omertà do innych miast, w szczególności do Chicago i Los Angeles. Carlo dowiedział się o tym i zabił go bez wahania, a później zwrócił się z tym do mnie, a nie mojego ojca. Na moich oczach naciął sobie miejsca, gdzie inni capo każą wykonywać tatuaże swoim ludziom. Chciał mi udowodnić, że on nigdy mnie nie zdradzi. Nigdy nie wstąpi do innej mafii.

Zasłużył, aby rządzić własnym miastem dla mnie.

***

Między mną, a moim braćmi nie padło żadne słowo odkąd wyszliśmy z magazynu. Każdy z nas wrócił swoim autem do mojego apartamentowca. W milczeniu wsiedliśmy do windy i ruszyliśmy na ostatnie piętro.

Prywatny podziemny parking i własna winda były najlepszy rozwiązaniem, gdy wracało się do domu w takim stanie średnio raz w tygodniu. Nasze ubrania i ręce były we krwii. W lustrze widziałem, że spryskała również moją szyję i podbródek.

Drzwi rozsunęły się przed nami, odsłaniając Sofię, która była zwrócona do nas tyłem. Stała przy oknie, pokrywającym całą ścianę salonu i patrzyła na miasto w dole. Odwróciła się w naszą stronę, gdy winda zamknęła się, wydając charakterystyczny dźwięk. Sofia miała na sobie czarny, obcisły golf i jeansy. Blond włosy opadały falami na jej plecy, a przednie kosmyki zaczesała do tyłu i założyła grubą opaskę. Była jedyną spośród naszego rodzeństwa, która odziedziczyła po matce czysty, blond kolor włosów.

Sofia, odkąd wyrwała się z paskudnych rąk ojca, całkowicie zmieniła swój styl. Mogła być w końcu sobą i nikt nie mógł jej mówić, co powinna ubrać, a czego nie. Mój ojciec próbował stworzyć kogoś w rodzaju Francesci, która nosiła tylko skromne sukienki w pastelowych kolorach. Do cholery, nawet nie mogła mieć w szafie jeansów i ubrań w czarnym kolorze.

Rok przed zabójstwem mojego ojca, zabrałem ją do swojego apartamentu, gdy dowiedziałem się, że uderzył ją w twarz. Powodem było to, że pocałowała zwykłego chłopaka ze swojej szkoły. Rozpocząłem tym początek wojny, między mną i moimi braćmi, a ojcem i jego ludźmi. Każdy jego soldati szukał mnie w Nowym Jorku, chcąc zabić i wkraść się w łaski capo. Nie dość, że śmiałem im się w twarz przez rok, to na koniec zabiłem ich capo, dziedziczą jego miejsce.

Mój ojciec chciał skatować swoją córkę za to, że nie zostawiła pierwszego pocałunku dla męża, którego dla niej wybrał. Pieprzyć go. Mógłbym zabijać go codziennie, a to i tak nie ostudziło by mojego gniewu.

Sofia zlustrowała nas wzrokiem od stóp do głów. Brązowe, przenikliwe oczy były jednak cechą charakterystyczną naszej rodziny.

- Nie żyje? - zapytała, a kącik jej ust uniósł się mimowolnie do góry.

Lorenzo prychnął, zdejmując zakrwawioną koszulę przez głowę.

- Myślisz, że przeżyłby, tracąc taką ilość krwi? Księżniczko, Saverio odciął mu palce, a Luca poderżnął gardło.

Podszedłem do niej i szybko pocałowałem w czoło. Złapała mnie za ramię i próbowała spojrzeć w oczy.

- Poderżnąłeś mu gardło? - zapytała w szoku.

Wiedziała, że nienawidzę zabijać nożem. Mój ojciec do dzisiaj był pierwszym i jedynym, któremu poderżnąłem gardło. Próbowałem przełamać do tego niechęć, rozumiejąc, że był to mój słaby punkt, którego nie powinienem mieć. Za każdym razem jednak cofałem się w przeszłość. Pamiętałem, jakie to uczucie, gdy krew zalewa ci gardło i nie możesz zaczerpnąć tchu.

Valerie Howard była ironią mojego życia, gdy przy każdym naszym spotkaniu miała w ręce cholerny nóż, a w oczach błyszczała determinacja. Chciała przyłożyć mi go do szyi i dokończyć to, co zaczął mój ojciec piętnaście lat temu.

Oplotłem ręce wokół Sofii, przyciskając bliżej siebie.

- Zasłużył, żeby umrzeć jak brat - odparłem, składając kolejny pocałunek na czubku jej głowy. - Był ścierwem.

- Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona, unosząc oczy do góry i spojrzała na moją bliznę na szyi.

- Nie martw się o mnie. Sprawiło mi to dużo przyjemności.

- Tylko ty umiesz się martwić, czy mordercy czują się dobrze z tym, że kogoś zabili - wtrącił Lorenzo, stojąc przy barku i nalewając nam drinki.

Sofia uwolniła się z moich objęć i założyła ręce na biodra, przewracając oczami.

- Niestety jesteście moim morderczymi braćmi i was kocham - parsknęła, siadając na kanapie obok Saverio. - Mi też nalej.

Lorenzo z westchnieniem sięgnął po kolejną szklankę i nalał do niej mniej alkoholu niż do poprzednich.

- Nie przyjechałaś z Sebastianem? - zapytał Saverio.

Zacisnąłem szczękę na sam dźwięk tego imienia. Cholerny Sebastian Barnes, z którym przegraliśmy wojnę o siostrę. Oczywiście, że musiała zakochać się idiocie, któremu rodzinna fortuna zbyt często uderzała do głowy.

-Stwierdziłam, że takie wieczory to cholerna tradycja rodziny Farnese - odparła, pociągając solidny łyk z drinka, który podał jej Lorenzo. - Wątpię, że Bash ma dobre wspomnienia z wami trzema, pokrytymi krwią. Poza tym musiał coś załatwić z Zanem, Coltonem i Nolanem.

Zabrałem od Lorenzo swoją szklankę z samą whisky i upiłem połowę na raz. Nie dość, że cholerny Barnes ożenił się z moją siostrą, a ja nie mogłem zrobić mu nic poważnego, aby nie zranić Sofii, to jeszcze był najlepszy przyjacielem Zane'a Westona. Działał mi na nerwy jeszcze zanim poznałem Valerie. Był zwykłym gówniarzem, który myślał, że może rządzić tym miastem i parę razy nawet odważył się poprosić mnie o przysługę. Miał szczęście, że go nie zabiłem.

Później dowiedziałem się z różnych źródeł, że byli z Valerie parą przez lata. Każda gazeta z nimi na okładce sprzedawała się jak gorące bułeczki. Nie mogłem sobie wyobrazić, że ten sukinsyn potrafił sobie z nią poradzić.

- Ponoć wybaczyłaś już nam tamte pobicie - mruknął Lorenzo, siadając na kanapie i wyłożył nogi na stolik.

- Wybaczyć, nie znaczy zapomnieć, braciszku.

Saverio ostrożnie usiadł po przeciwnej stronie rogówki, nie odrywając ode mnie skruszonego spojrzenia. Uniosłem brew i upiłem łyk alkoholu.

- Obiecaj, że mi wybaczysz - poprosił cicho.

- Jesteś moim bratem bratem, Saverio - odparłem spokojnie, patrząc na roztapiające się kostki lodu. - Skoro wszyscy siedzimy tu razem żywi, nie ma niczego innego, czego bym ci nie wybaczył. To ty w ramach jakiejś chorej zemsty podrzuciłeś te zabawki? - zagadnąłem, spoglądając mu poważnie w oczy. - Nic innego mnie dzisiaj nie interesuje.

Powoli pokręcił głową i odetchnął ciężko. Odłożył broń na stole.

- Nie wypełniłem twojego rozkazu, Luca.

Miałem ochotę nim potrząsnąć.

- Nie wypełniasz większości moich rozkazów. - Przewróciłem oczami i upiłem kolejny łyk.

Sofia zaśmiała się cicho, zasłaniając usta dłonią.

- Obiecaj mi, że mnie nie zabijesz - powtórzył cicho. - Nigdy byś sobie tego nie wybaczył.

Miał rację. To ja z Lorenzo wychowałem jego i Sofię. Równie dobrze mógłbym strzelić sobie w głowę.

- Najwyżej ja zrobię to za niego i będzie mógł nienawidzić mnie - podsunął Lorenzo, uśmiechając się szeroko.

- Mów - rzuciłem ostrzej zmęczony tą grą. Tak samo zachowywał się, kiedy miał dwanaście lat i podczas zabawy zniszył coś cennego.

- Poznałem ją - wyszeptał i spuścił wzrok na swoje kolana. Pochylił głowę, jakby czekał na cios. - Wybacz, Luca. - Skrzywił się. - Wybacz, capo.

Przyglądałem mu się w milczeniu, analizując sytuację, zanim dotarło do mnie, o kim mowa. Kurwa.

- Jak ją znalazłeś?

- Kogo poznałeś? - zapytała Sofia, wodząc spojrzeniem między mną, a Saverio.

- Widziałem w twoim biurze w Rovine informacje, które o niej zbierałeś. Często bywa w restauracji Fabiano.

Odetchnąłem ciężko i ścisnąłem palcami grzbiet nosa. Saverio nie podniósł na mnie wzroku.

- Zostałeś stalkerem, Luca? - zapytała Sofia ze śmiechem.

- Luca po raz pierwszy spotkał kogoś, kto odważył mu się postawić - wyjaśnił nonszalancko Lorenzo. - Teraz ma dylemat, czy chce się z nią pieprzyć, czy zabić.

- Była miła i piękna - kontynuował szeptem Saverio, ignorując docinki rodzeństwa. - Nie zobaczyłem w niej ani razu potwora, o którym mówisz. Zrobisz z niej jedynie swoją dziwkę do czasu ślubu. Ja mógłbym ją pokochać.

- Nie, Saverio, nie mógłbyś - westchnąłem, przecierając twarz dłońmi. Cholerne gówno. - Jej ojciec zajebał by cię jak psa jedynie ze względu na nazwisko. Ignoruje nas, bo nie ma pojęcia, że znamy jego córeczkę.

- Proszę, pozwól mi ją poznać bliżej.

- Nie - odparłem spokojnie, chociaż krew we mnie buzowała.

Miał zaciętą minę, jakby uważał, że naprawdę mógł wygrać tą kłótnię. Po moim trupie.

- Sofia wybrała Sebastiana mimo, że nie przyniósł nam żadnych korzyści.

Sofia uniosła na niego groźny wzrok.

- Tak, i przez was mój narzeczony miał połamane żebra i wstrząśnienie mózgu, a teraz ma bliznę na podbródku - warknęła. - Wybrałam go, ale nie zaakceptowaliście mojej decyzji.

- Wiesz, dlaczego tak zrobiliśmy - odparł obronnie Lorenzo. - Był podejrzany.

- Wiem i wybaczyłam wam. Cieszę się, że przynajmniej trzymacie się obietnicy, że nie możecie go dotknąć nawet małym palcem.

- Póki cię nie skrzywdzi - dodałem.

Sofia wywróciła oczami, ale skinęła twierdząco głową. Taka była umowa. Jeśli jeszcze raz ją skrzywdzi, straci głowę, a jego rodzina całą fortunę.

- Chcesz ją mieć dla siebie? - wrócił do tematu Saverio ostrym tonem.

- Nie - powtórzyłem. - Powiedziałem ci, że będzie martwa do lipca.

Saverio zacisnął dłonie w pięść.

- Ale do tego czasu będzie twoja.

Uśmiechnąłem się lekko. Jej życie miało termin ważności, ale tak. Do czasu, gdy żyła była moja. Była moją ulubioną grą, bo wydawała się w miarę równym przeciwnikiem. Była pięknie okrutna jak ja, ale jeszcze o tym nie wiedziała.

Odwróciłem wzrok od siostry, która przypatrywała mi się z zaciekawieniem. Na jej ustach błąkał się zadowolony uśmieszek.

Valerie

Nie mogłam oddychać. Zaczęłam się szarpać, próbując wstać, ale ktoś siedział na moich nogach i jedną dłonią trzymał moje nadgarstki. Drugą dłoń w skórzanej rękawiczce dociskał do moich ust i nosa.

Otworzyłam oczy, mrugając gwałtownie. Cała posiadłość była pogrążona mroku. Widziałem jedynie zarys sylwetki mężczyzny nade mną, ale gdy pochylił się bliżej mogłam spojrzeć w jego ciemne oczy i okrutny uśmiech na ustach.

Znieruchomiałam, próbując zrozumieć, co się stało. Luca był w moim pokoju, dokładnie na moim łóżku. Jakim cudem udało mu się pokonać wszystkie zabezpieczenia i tylu ochroniarzy?

- Shhh, mia cara, śpij dalej. To tylko twój koszmar.

Patrzyłam na niego w szoku, myśląc, co mogę zrobić, aby się uwolnić i sprowadzić tu więcej ochroniarzy. Mogłabym spróbować go ugryźć, ale nie wiedziałam, czy to zadziała. Skórzane rękawiczki wydawały się dość grube i porządnie wykonane.

- Teraz cię puszczę - szepnął mi do ucha, a jego oddech pieścił moje ucho. - Nie możesz zacząć krzyczeć. Każdy ochroniarz, który tu wejdzie, aby ci pomóc, umrze. Rozumiesz? Zero krzyku. Chyba nie chcesz, aby kolejni ludzie za ciebie umierali?

Przełknęłam ciężko ślinę. Mogłabym zaryzykować i zacząć krzyczeć, ile sił w płucach. Ktoś napewno by usłyszał i zareagował. Nie widziałam jednak w mroku mojej sypialni. Jeśli Luca zdołał tu wejść, mógł wziąć ze sobą obstawę. Może ktoś właśnie na nas patrzył i śmiał się ze mnie, gdy leżałam pod nim jak ofiara.

W końcu skinęłam głową, na co od razu zabrał rękę z moich ust. Wzięłam gwałtowny oddech, rzucając mu zirytowane spojrzenie.

- Złaź ze mnie - rozkazałam szorstko, gdy nie puścił moich nadgarstków.

- Już chciałem cię pochwalić, że jesteś dobrą dziewczynką - parsknął i dotknął knykciami mojego policzka. - Lubię czuć pod sobą twoje ciało.

- Musisz ze mnie zejść - powtórzyłam.

- Muszę?

Szarpnęłam się znowu, próbując uwolnić spod ciężaru jego ciała. Moje spodenki do spania podsunęły się wyżej. Poczułam na nagiej skórze szorstki materiał jego spodni i zamarłam.

- Muszę ci przypominać jak skończyła się twoja ostatnia szarpanina? - mruknął zirytowany, dociskając moje ciało mocniej w materac. - Nie jesteśmy tu sami, mia cara. Nie prowokuj mnie.

Odwróciłam wzrok od Luki i znowu rozejrzałam się w mroku pomieszczenia. Nie zauważyłam nikogo ani nie usłyszałam żadnego podejrzanego dźwięku. Jedynie ciężki oddech Luki i mój, mieszające się ze sobą.

- Po co tu jesteś? - warknęłam. - Stęskniłeś się za mną czy masz w zwyczaju dusić kogoś w śnie?

Byłam pewna, że uniósł jeden kącik ust na moje słowa. Nachylił się nade mną jeszcze bardziej, ale nie dotknął moich ust mimo, że byliśmy tak blisko siebie. Nasze nosy stykały się ze sobą.

- Przyniosłem ci prezent.

Zmarszczyłam brwi, słysząc jego słowa. Nie chciałam jego prezentów. Przysięgłam sobie, że jeśli będzie to czyjaś odcięta część ciała, to zacznę krzyczeć.

Wolną dłonią sięgnął w kierunku mojej szafki nocnej i położył mi pudełko na piersi.

- Nie otwieraj, póki nie wyjdę - rozkazał. - I pamiętaj, że nie możesz krzyczeć. Mam dzisiaj wystarczająco krwi na rękach i ochotę na więcej. Nie testuj mnie, mia cara. Nie dzisiaj.

Nie czekając na moje potwierdzenie, puścił moje nadgarstki i podniósł się z moich nóg. Zamknęłam oczy, leżąc nieruchomo. Nie chciałam już go więcej oglądać ani słyszeć słów, które mógł wypowiedzieć. Chciałam, żeby po prostu zniknął.

W pokoju rozniósł się dźwięk jego spokojnych kroków i otwieranych drzwi. Po chwili dotarły do mnie kolejne kroki. Luca nie kłamał. W moim pokoju był ktoś jeszcze.

Zacisnęłam mocniej powieki, pragnąc zniknąć. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie zniszczył moje poczucie bezpieczeństwa w każdym sensie, jakie istniało. Już nigdzie nie mogłam być pewna, nawet we własnym domu, który zawsze był dla mnie fortecą.

Po kilku minutach otworzyłam oczy i spojrzałam na zegar elektroniczny na szafce, który nie wyświetlał żadnej godziny.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi mojego pokoju. Znieruchomiałam, obserwując je z lękiem. Po chwili otworzyły się, a ja dostrzegłam tatę w świetle latarki. Za nim była dwójka ochroniarzy.

Moje ciało rozluźniło się z ulgą.

- Skarbie, wszystko w porządku? - zapytał zaspanym głosem. - W całym domu nic nie działa. Już dzwoniłem do odpowiednich ludzi. Do rana powinno być dobrze.

- Tato, a kamery? - zapytałam cicho, mnąc ze zdenerwowania kołdrę w dłoniach. - Kamery działają?

Zmarszczył brwi.

- Niektóre - odparł po chwili. - Te, które nie były podłączone do prądu, dalej działają. Nie martw się, Valerie. Nic złego się nie stało. Na wszelki wypadek przeszukują teren. - Przez chwilę milczeliśmy, aż tata posłał mi zmęczony uśmiech i zaczął zamykać drzwi. - Dobranoc, skarbie.

Poczekałam kilka minut po wyjściu taty. Moje serce zdążyło się już uspokoić, a oddech wrócił do spokojnego rytmu. Zabrałam telefon z szafki nocnej i odpaliłam latarkę.

Zdążyłam ukryć pudełko, które dał mi Luca, zanim mój tata otworzył drzwi do pokoju. Było to zwykłe, czarne pudełko bez żadnego napisu. Za małe i wąskie, aby zmieścić tam odcięta część ciała, czego się obawiałam. Chyba, że kolejny język albo palec.

Pokręciłam głową z obrzydzeniem i uniosłam pokrywkę.

Zmarszczyłam brwi, dotykając noża w środku. Ostrze było czarne, a rączka matowa. Uniosłam go niepewnie, oglądając z bliska w niewielkim świetle latarki. Był lżejszy i bardziej poręczny niż ten, który dał mi Hollister.

W środku była jeszcze niewielka kartka, której treść została wydrukowana, zamiast napisana ręcznie.

Wolę umrzeć od tego, niż sztyleciku z brylantem.

Zgniotłam ją w dłoni. Nienawidziłam go. Był potworem, który potrafił jedynie grozić i manipulować. Bardzo chętnie poderżnęła bym mu gardło moim nowym prezentem, a starym sztyletem przebiła pierś.

Wyłączyłam latarkę, ale czułam, że coś nie pasowało. Wpatrywałam się w ekran bez mrugnięcia, zanim dostrzegłam powiadomienie o jednym nieodebranym połączeniu. Z wahaniem weszłam w ostatnie połączenia i otworzyłam szerzej oczy.

Ostatnie połączenie było od kontaktu z nazwą Lucą. Sukinsyn włamał się do mojego telefonu i zapisał w nim swój numer.

Continue Reading

You'll Also Like

353K 30.8K 22
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...
7.1K 591 31
28-letnia Rosa, przez całe życie zmagająca się z trudnościami, pracuje jako wokalista w jednym z klubów w Los Angeles. Oprócz trudności zawodowych b...
63.1K 1.1K 44
Ona - 25 letnia, seryjna zabójczyni należąca do grupy przestępczej lotos. On - 30 letni szef mafii, który wygrał ją, zastawioną przez ojca w pokerze...
4.7K 409 28
Znika najmłodsza siostra ze znanego rodzeństwa Barboleta da Silva. Gdy policja rozkłada ręce w sprawie, jeden z jej braci decyduje się zgłosić o pomo...