The Black Dahlia • Sherlock H...

By NatHatake

89.9K 4.7K 1.7K

Londyn nigdy nie był gotowy na kogoś takiego jak Sherlock Holmes. Jednak, co się stanie, gdy do swojego rodzi... More

Wprowadzenie i Obsada
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29

Rozdział 30

1.2K 63 60
By NatHatake

Rok i dwa miesiące po śmierci Sherlocka

Dwa miesiące temu była pierwsza rocznica śmierci Sherlocka, czyli najsmutniejszy dzień w aktualnym roku. Państwo Holmes zaprosili nas wszystkich na obiad, uznali, że to będzie najlepszy sposób na spędzenie tego dnia. Wszyscy razem jak jedna wielka rodzina. No właśnie, rodzina. I pomyśleć, że nas wszystkich złączył jeden człowiek. Dla jednych stał się przyjacielem, bratem, a dla mnie miłością życia. A może teraz łączy nas tylko William? Nie, nie mogę tak myśleć.

Dzisiaj natomiast w tym samym gronie świętowaliśmy moje trzydzieste pierwsze urodziny. Chociaż świętowaliśmy to duże słowo. Zajadaliśmy się pysznymi ciastami upieczonymi przez panią Holmes i panią Hudson, popijając do tego kawę albo szampana, jak to wolał. Jedynym zaskoczeniem dzisiejszego dnia było konfetti, które właścicielka domu wraz z panem Holmesem rozsypała po całym salonie. Dzięki temu u wszystkich na twarzach pojawił się uśmiech, a atmosfera stała się o wiele weselsza. 

*

Zamykam drzwi do sypialni tak cicho, jak tylko potrafię. Z łagodnym uśmiechem na twarzy kieruję się w stronę salonu, gdzie Leon sprząta jeszcze konfetti, które rozrzuciła pani Hudson. Zakładam ręce na piersiach i siadam na fotelu Johna, widząc, że Fitz zawiązuje już worek ze śmieciami.

– Żałuje, że podrzuciłem ten pomysł z konfetti. – Blondyn kładzie dłonie na biodrach i spogląda na spory worek pełen papieru. – Nie sądziłem, że pani Hudson zrobi, go, aż tyle.

– Jesteś tu z nami tyle czasu i nadal nie wiesz, że ta kobieta nie ma granic? – Obydwoje zaczynamy się śmiać, po czym od razu cichniemy, przypominając sobie, że William właśnie zasnął. – Nie sądziłam, że nawet takie małe przyjęcie z okazji urodzin może być tak męczące. – Rozsiadam się bardziej na fotelu i ze smutkiem w oczach zerkam na ten pusty, skórzany fotel przede mną.

– Dopiero skończyłaś osiemnastkę, jeszcze wiele takich przed tobą. – Kręcę głową z niedowierzaniem i parskam krótko śmiechem. To był bardzo słaby żarty. Fitz bierze krzesło, stawia je niedaleko mnie tyłem do kominka, a następnie na nim siada. – Wiesz miałem ci tego nie mówić, ale dostałem kolejne ostrzeżenie od mojego szefa.

– Za co? – Pochylam się bardziej w jego stronę i patrzę w jego oczy z dużą ciekawością. Czym tak podpadł Mycroftowi, że dostał już któreś z kolei ostrzeżenie?

– Według niego za bardzo się do was przywiązałem i zacieram granicę pomiędzy nami. – Marszczę brwi, nakłaniając go tym, aby rozwinął to zdanie. – Sądzi, że staram się o twoje względy.

– A robisz to? – Leo unosi lewy kącik ust i odwraca wzrok. Nie musi mi odpowiadać, ponieważ już znam na nie odpowiedź. Ten czas spędzony u boku Holmesa wiele wniósł do mojego życia.

– Staram się nie – mówi szybko, nie patrząc mi w oczy. Teraz już wiem, jak czuł się Sherlock, gdy uciekłam wzrokiem podczas naszych rozmów.

– Ale? – Leon zwraca ku mnie swój wzrok. Tym razem jego spojrzenie jest inne jakby przepełnione złością i zawodem, ale nie wobec mnie. On jest zły na siebie, czyżby właśnie karcił się w myślach za to, co właśnie powie?

– Ale nie jest to wcale łatwe. – Zaciskam usta w jedną linię, zastanawiając się, jak często musiałam dawać mu nadzieję i nieświadomie fałszywe znaki. Leo ujmuje moją dłoń z taką delikatnością, jakby bał się, że gdy ściśnie ją mocniej, to zrobi mi krzywdę. – Po prostu z każdym dniem spędzonym u twego boku coraz lepiej rozumiem, dlaczego Sherlock się w tobie zakochał. Jesteś inteligentna, piękna, zabawna, troskliwa, mógłbym tak wymieniać bez końca.

Jego słowa tak bardzo mnie zaskoczyły, że nie mam pojęcia co powiedzieć. Wyskoczył z tym wszystkim tak nagle, że po prostu milczę, patrząc mu w oczy. Czy to, co teraz robię, jest złe? Czy powinnam mu pozwolić w tak czuły sposób trzymać moją dłoń? Czy właśnie w tej chwili daję mu nadzieję?

– Ja wiem, że nasze relacje powinny być stricte zawodowe, w końcu jestem twoim i Williama ochroniarzem, ale żałowałbym, gdybym nie spróbował. Zapewne uważasz mnie za okropnego człowieka, w końcu zaledwie dwa miesiące temu była pierwsza rocznica śmierci Sherlocka. Mimo to chciałbym sprawić, abyś ponownie była szczęśliwa.

To chyba pierwszy raz w moim życiu, kiedy nie potrafię zebrać żadnych myśli i powiedzieć cokolwiek sensownego. Dosłownie obok mnie siedzi przystojny, niezwykle opiekuńczy, mądry mężczyzna, z którym może mogłabym stworzyć zdrową relację. Sprawić, aby Will miał ojca. Jednak, gdy patrzę mu w oczy, nie czuję tego czegoś. Nie mogę powiedzieć, że nie jest idealny, ale nie jest nim. Nie jest Sherlockiem Holmesem.

– Leo, ja... ja nie wiem co mam ci odpowiedzieć na to wszystko. – Wysuwam powoli dłoń z jego uścisku i biorę głęboki wdech. – Nie chcę ci robić nadziei ani mówić, że to nie ma sensu. Ja nie jestem gotowa na nową relację. Naprawdę jestem wdzięczna, że nie robisz tego wszystkiego tylko i wyłącznie, dlatego, że to twoja praca. Chciałabym, aby na razie zostało między nami, tak jak jest.

– Dobrze, rozumiem. – Leon uśmiecha się do mnie, ale nieważne jak bardzo by się starał, to widać, że jest on wymuszony. – Będę czekał. Miesiąc, rok, a nawet lata. Do tego czasu zawsze będę obok, gdybyś mnie potrzebowała.

Fitz wstaje z krzesła, odkłada je na miejsce, a następnie całuje mnie delikatnie w czubek głowy. Bez słowa wychodzi z mieszkania, a jego kroki rozbrzmiewające na schodach cichną z każdym kolejnym stopniem. Wiem, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Widziałam to w jego oczach, tę tlącą się nadzieję na to, że będzie mógł pocałować mnie nie w czubek głowy, a w usta. W usta, na które często spogląda. W usta, które nadal należą do innego i zawsze będą tylko jego.

***

Rok i cztery miesiące po śmierci Sherlocka

Aktualnie Will ma osiem miesięcy i jest jednym z najbardziej roześmianych niemowląt, jakie widziałam. Gdy tylko skończył cztery miesiące, zaczął robić dziwne minki, aż w końcu wybuchał śmiechem, gdy Greg się wygłupia. Dzięki temu każdy z nas, choć na chwilę zapomina o szarości za oknem i żałobie w sercu. W szczególności John. Oczywiście nadal chodzi do terapeutki, walczy z żałobą i depresją, która ona spowodowała. Na szczęście widać postępy, co mnie niezmiernie cieszy. Zresztą sama do tej pory płaczę po kątach. Nie robię tego publicznie, ponieważ muszę być silna dla niego, dla Willa, dla każdego. Dla samej siebie.

Dzisiaj mam swój dzień. Mogę powiedzieć, że „Mamusia ma wychodne". Zostawiłam Williama na cały dzień u rodziców Holmesów. Uściślając, to oni mi zaproponowali jeden dzień wolności od syna, a ja grzeczności nie potrafiłam odmówić. Zresztą nie jest to mój dzień sam na sam z moją własną osobą, ponieważ Leo trzyma się mnie jak cień. Powiedziałam mu, że jak jeden raz wyjdę, gdzieś sama to nic mi się nie stanie. Nie chciał słuchać. No więc z braku laku zabrałam go ze sobą na basen. Nie pływałam od momentu powrotu do Londynu. Niezbyt przyjemnie kojarzy mnie się to miejsce, ale muszę wrócić do formy.

– Mam nadzieję, że nie będziesz się chciał wepchnąć do damskiej przebieralni, aby mnie pilnować? – pytam i zerkam na niego wymownie. Blondyn nerwowo przełyka ślinę, płacąc za własne wejście na pływalnię.

– Za kogo ty mnie masz? – Udaje oburzonego i szybko mnie wymija. Wiem, że chciał odpowiedzieć „Tak, będę musiał tam wejść", ale nie ma na tyle odwagi, aby to zrobić. – Przecież tam na pewno nikt nie wyskoczy z szafki, czy zza jakiejś zasłonki z pistoletem w dłoni.

– Przesadzasz. – Biorę głęboki wdech, łapię za klamkę do przebieralni i zerkam na mojego ochroniarza. Nawet z tej odległości mogę dostrzec ledwo widoczne krople potu na jego czole. On jest niemożliwy. – W razie czego dam sobie radę albo będzie potrzebny inny koroner.

– Elizabeth! – Wybucham śmiechem i przekraczam próg drzwi. Gdy już wiem, że mnie nie widzi, przestaję się śmiać i zamykam oczy.

Sarkam, odchylając głowę do tyłu. Mam już serdecznie dość tego, że i on i Mycroft robią ze mnie porcelanową lalkę. Minęło tyle czasu, ludzie Moriarty'ego już zapomnieli o moim istnieniu, a nawet o istnieniu Jima. Życie toczy się dalej, gdyby ktoś chciał mnie zabić, już dawno by to zrobił.

Zaczynam składać swoje ubrania, a następnie wkładam je do szafki. Nagle czuję ból, piekący ból na szyi. Staram się złapać metaliczny drut, którym ktoś mnie poddusza. Odpycham się nogą od szafki, aby jakoś wytrącić napastnika z równowagi. Niestety bez skutku, próbuję, kopnąć mężczyznę w kroczę albo chociaż w kolano. To też mi się nie udaje. Napastnik zaciska mocniej drut, a ja coraz szybciej tracę dopływ powietrza oraz możliwość kontroli nad moim ciałem. Przed oczami robi mi się ciemno. Powoli godzę się z faktem, że to mój koniec. Dlaczego akurat teraz nikogo nie ma? Nagle zacisk na mojej szyi się rozluźnia. Biorę bardzo głęboki wdech, po czym zaczynam kasłać. Osuwam się na kolana, starając się przywrócić regularny oddech.

– Wszystko w porządku? – Przenoszę powoli wzrok na kobietę. Chwilę na nią patrzę, czekając, aż obraz stanie się wyraźny. – Zadzwonię na policję i po pogotowie.

– N...nie trzeba. – Zerkam na nieprzytomnego mężczyznę, cały czas kaszląc. – P...proszę nie w...wzywać pogotowia. Ch...chyba że dla niego.

Rozbrzmiewa pojękiwanie i stękanie napastnika z bólu. Mężczyzna stara się podnieść, podpierając się rękoma. Moja wybawczyni podchodzi do niego i uderza go z pięści w twarz. Ta średniego wzrostu blondynka, o bardzo przyjaznej twarzy ma naprawdę niezły prawy sierpowy.

– Dziękuję. – Kaszlę jeszcze kilka razy, a następnie siadam na podłodze, opierając się plecami o szafki. – Uratowałaś mi życie.

– Nie ma za co. – Kobieta uśmiecha się do mnie ciepło i przykuca przy mnie. – Nie codziennie mam okazję ratować kogoś na basenie.

– Ja nie codziennie mam okazję być duszona na basenie garotą. – Blondynka poszerza swój uśmiech, co sprawia, że ja także się uśmiecham. W końcu wyciągam do niej dłoń. – Elizabeth Lestarde.

– Mary Morstan. – Ujmuje moją dłoń i ściska ją krótko, ale jakże mocno. – Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pogotowia?

– Tak, na pewno. – Uśmiecham się do niej ciepło i obserwuje, jak wyciąga telefon z torby. Szczerze to nawet nie chcę myśleć, jakby się to skończyło, gdyby nie ona.

O własnych siłach, które zdążyłam w niewielkiej ilości odzyskać, wstaję na równe nogi i wyciągam ze swoich butów sznurówki. Gdybym miała kajdanki albo chociaż linę to byłoby o wiele łatwiej. Kucam przy nieprzytomnym napastniku i zaczynam związywać mu nadgarstki oraz kostki. Uśmiecham się pod nosem, to jest tak absurdalne, że zaczynam się zastanawiać czy ja może nie śnię.

– Już policja jedzie. – Spoglądam na Mary i uśmiecham się subtelnie w ramach podziękowania. Blondynka patrzy to na mnie to na napastnika, któremu kończę wiązać kostki. – Intrygujące. Jeszcze nie widziałam, aby związywano kogoś sznurówkami.

– Ach tak? To, w jaki sposób związywano ludzi na twoich oczach? – Szeroki uśmiech kobiety utwierdza mnie w tym, że zrozumiała żart. A może to ma być odpowiedź w dziwnej formie? Chyba nie chcę dopytywać.

– Gdzie się nauczyłaś takich rzeczy? – Upewniam się, że więzy są trwałe i dopiero wtedy wstaję na równe nogi. Patrzę prosto w oczy Mary i wiem, że ona naprawdę chce znać odpowiedź na to pytanie.

– Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić. – Uśmiecham się do niej zawadiacko i sięgam po swoje ubrania, aby coś na siebie zarzucić. – No dobrze, wię...

– Miałeś jej pilnować! – Krzyk Grega dobiegający z korytarza przerywa moją wypowiedź. Biorę głęboki wdech i kładę dłoń na czole, czując okropny wstyd. Tylko tego mi brakowało, aby zachowywali się, jakbym uciekła z domu pomimo szlabanu.

– Zostawiłem ją tylko na chwilę! Skąd mogłem wiedzieć...!

– Greg zadzwonię na pogotowie! Może potrzebuje pomocy! – Sarkam i zerkam przepraszająco na Morstan. Miałam nadzieję, że to będzie też dzień bez tej dwójki, która opiekuje się mną jak dzieckiem.

– Czyżby ukochany? – Parskam śmiechem, kładę dłonie na biodrach i kręcę przecząco głową.

– Ten najgłośniejszy to mój brat, a dwa kolejne głosy to moi przyjaciele. – Dokładnie w tym samym momencie trzej muszkieterowie wbiegają do damskiej przebieralni. Zatrzymują się przed nami i dyszą, jakby właśnie przebiegli maraton. – Jakiś problem panowie?

– Nic ci nie jest? – Pierwszy pytanie zadaje John, co mnie niezmierni dziwi. Byłam pewna, że to Greg jako pierwszy zacznie mnie wypytywać i krzyczeć.

– Mój boże co ty masz na szyi?! – Wcale nie musiałam długo czegoś na atak histerii mojego brata. Spoglądam wymownie na nowo poznaną kobietę wymownie i biorę głęboki wdech. Zaczynają się przekrzykiwać, robiąc przy tym niepotrzebny hałas.

– A mogłem we...

– Dziewczynki dosyć! – Wszyscy cichną w ułamku sekundy. Boże czym ja zawiniłam? Chciałam tylko jednego dnia spokoju. Jednego. – Żyję, jestem cała. Greg zabierz tego nieprzytomnego pana na komisariat. John nawet nie waż się dzwonić na pogotowie i nie próbuj mnie badać. Leon, zacznij oddychać.

Panowie wymieniają się zszokowanymi spojrzeniami i ku mojemu szczęściu wykonują moje rozkazy. Kątem oka widzę, jak blondynka patrzy na mnie z podziwem w oczach, co nie powiem, łechta moje ego.

– Nie szukasz może przyjaciółki? – Uśmiecham się szeroko, spoglądam na Mary, a następnie na Watsona. Chyba mam pewien plan i to bardzo sprytny.

– A wiesz, że chyba potrzebuję kogoś takiego. – Zakładam ręce na piersiach i poszerzam swój uśmiech. Przybliżam się nieco bliżej do jej ucha, cały czas patrząc na Johna. – I coś mi się zdaje, że nie tylko ja chciałabym cię bliżej poznać.

– Tak sądzisz? – Mary także kieruje wzrok na Watsona, co sprawia, że biedny odwraca wzrok.

Domyślam się, że zabije mnie za tę akcję, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, żebym wiedziała, co ma w głowie. Chyba minęły wieki, odkąd ostatnim razem oczarowany, patrzył na kobietę w ten sposób.

Mary jest atrakcyjną kobietą, co na pewno nie umknęło jego uwadze. Już tak długo jest singlem, że moim obowiązkiem jest znaleźć mu kogoś odpowiedniego. A w głębi duszy czuję, że to właśnie Mary Morstan, moja wybawczyni jest z najwyższej półki. Kimś, kogo John może pokocha na zawsze? Któż to wie, ja tylko spekuluję, tworząc tym kolejne marzenie. Marzenie, które brzmi „Szczęśliwe życie doktora Johna Watsona".

– Zobacz, spuściłem cię tylko na kilka minut z oczu. – Leonard podchodzi do mnie z palcem skierowanym w stronę napastnika. – A gdyby... Przepraszam jak pani na imię?

– Mary. – Kobieta odpowiada z subtelnym uśmiechem na twarzy. Mimo to dostrzegam, jak bardzo stara się nie roześmiać.

– A gdyby Mary nie przyszła na czas? Co byś zrobiła? – Chciałabym mu odpowiedzieć w dość mroczny sposób, ale co ja go będę jeszcze bardziej stresowała.

– Ale przyszła na czas. Jestem cała, jedyne co pozostanie to ten piękny ślad wokół mojej szyi. Na jakiś czas oczywiście. 

– Ty w ogóle nie podchodzisz to tego poważnie. Mogłaś zginąć! – Wzdycham ciężko i podchodzę do niego bliżej. Jest mniej więcej wzrostu Sherlocka, więc muszę lekko unieść głowę, aby spojrzeć mu w oczy.

– Zbyt wiele razy mogłam zginąć, aby teraz mazgaić się z jego powodu. – Ruchem głowy wskazuję mężczyznę, którego Greg wraz z innymi policjantami podnosi z podłogi. – I bardzo dobrze o tym wiesz, ponieważ jak mi kiedyś powiedziałeś, wiesz o mnie wszystko.

– Jesteś okrutna. – Unoszę szybko kąciki ust i zaraz je opuszczam.

– Mary, wyciągnij swój telefon, podam ci mój numer. – Odwracam się w stronę blondynki i uśmiecham ciepło. – Po naszej dzisiejszej akcji nie pozwolę, abyś zniknęła z mojego życia.

– To ma być groźba, czy obietnica? – Morstan unosi jedną brew w międzyczasie, wyciągając z kieszeni swoją komórkę.

– A jak myślisz? – Odbieram od niej telefon i wklepuję się w kontakty. – Poczekaj tu jeszcze chwilę, a dostaniesz kolejny numer. – Puszczam jej oczko i ruszam w stronę brata, który będzie zadawał mi milion pytań na temat całego zdarzenia.

– Lizzie obiecuję, że...

– John – przerywam szybko przyjacielowi i kładę mu dłoń na ramieniu. – wyluzuj i idź do niej. Inaczej stracisz szansę, a ja później nie będą twoją swatką.

Całuję go w polik i lekko popycham do przodu, aby jakoś go zachęcić. Po swojej ostatniej partnerce chyba zapomniał, jak się zagaduje do kobiety i, że jest coś takiego jak randki. Na szczęście bądź nieszczęście ma mnie. Przyjaciółkę, która sprawi, że w jego życiu ponownie nastanie światłość i pojawi się promyk nadziei na lepsze jutro.

*

I tak właśnie poznałam Mary Morstan, kobietę, która stała się dla mnie jak siostra. Przyjaciółkę, która wysłucha, pocieszy i wypije całą butelkę wina podczas babskiego wieczoru. A co najważniejsze, partnerkę mojego przyjaciela, Johna Watsona. Nie chcę się chwalić, ale to dzięki mnie teraz są jedną z najszczęśliwszych par w Londynie. Patrząc na to, jak ich relacja się rozwija, to może już niedługo będę bawić się na ich weselu. Mam taką nadzieję, ponieważ są dla siebie jak Yin i Yang. Osobno są świetni, ale razem tworzą perfekcyjną jedność.








Zapraszam do drugiej części pt. "Let's Play Again" 

Continue Reading

You'll Also Like

7.6K 518 14
Co jeżeli OSCORP będzie nie tylko w Ameryce? Czy pojawi się nowy Spider-man? Chociaż... kto powiedział, że to jest chłopak?
13.6K 835 17
okazuje się, że w garażu julie są więcej niż trzy duchy... [ reggie peters x fem!oc] [ 17 stycznia 2021 - 23 lutego 2021 ] [ słowa: 26 770 ] [ © s...
56.1K 2.4K 27
• na podstawie trylogii więzień labiryntu • dialogi brane z filmów #love 26 z 50,5 tyś. opowiadań PRZYSIĘGAM, ŻE BĘDZIE POPRAWIONE! Przy tym historia...
72.9K 1.8K 70
Druga część preferencji z serii o Harrym Potterze!⚡ ━━━━ W SKŁAD WCHODZĄ: ↬ George Weasley ↬ Fred Weasley ↬ Cedric Diggory ...