| 027 | 𝘶𝘴𝘦𝘭𝘦𝘴𝘴

416 43 7
                                    


zachęcam do komentowania!

Zaraz po tym, jak Sage odzyskała przytomność, poczuła niepokój. Coś uparcie mówiło jej, że jest w niebezpieczeństwie, chociaż tej nocy nie miała żadnych koszmarów.

Nie pamiętała też wiele z poprzedniego wieczoru: jedynie piekielny ból z tyłu głowy, który powoli przenosił się do szyi.

Sage otworzyła oczy i podniosła głowę, podpierając swoje ciało na obolałych przedramionach. Rozejrzała się po Sali. Wokół jej prowizorycznego łóżka znajdowało się kilka innych noszy, na których spoczywali śpiący pacjenci. Niektórzy podpięci do kroplówek, niektórzy zabandażowani, jeszcze inni ze śladami szwów na twarzach. Brunetka dopiero po chwili zwróciła uwagę na jasność panującą w pomieszczeniu. Musiał być już co najmniej poranek, co tylko pogorszyło jej humor. Źle się czuła z myślą, że jej znajomi i przyjaciele stoją na wartach, chodzą na patrole i pomagają przy pracy, kiedy ona leży w łóżku po jednym zakrapianym wieczorze.

Sage poczuła ciężar na swoich nogach. Nie myślała o tym zbyt wiele. Poruszyła gwałtownie kolanami, zrzucając coś z hukiem na podłogę.

To „coś" wydało z siebie jęk bólu, przyciągając zdezorientowane spojrzenie brunetki.

— Co do cholery... — wymamrotał Kaden, który okazał się być ofiarą bezmyślnego ataku Sage. Chłopak trzymał dłoń na głowie, zaciskając powieki. Upadek na twardą powierzchnię nie był jego ulubionym sposobem budzenia się. — Sage! Obudziłaś się! — Wykrzyknął entuzjastycznie, zbierając kilka gniewnych spojrzeń od innych pacjentów. — Jak się czujesz? Coś cię boli? Co się stało?

Dziewczyna poczuła się przytłoczona, więc jedynie przybrała na twarz delikatny uśmiech. Nie chciała martwić swojego brata bardziej, niż to konieczne.

— Ugh — wydała niezidentyfikowany dźwięk podnosząc się do siadu, a tym samym zwróciła uwagę stojącej niedaleko Abby.

— Uważaj, ostrożnie... — powiedziała kobieta kładąc ostrożnie dłoń na ramieniu młodszej Sullivan. Kaden wstał, a po otrzepaniu się z kurzu odszedł w bok, pozwalając doktorce na obejrzenie siostry. — Nie jesteśmy pewni, co ci dolega. Nie posiadasz żadnych urazów fizycznych... — przerwała na krótki moment, aby zaświecić niewielką diodą w kierunku oczu Sage, a tym samym sprawdzić, czy jej źrenice reagują poprawnie na światło. —Możliwe, że to, co przydarzyło ci się wczorajszego wieczoru ma podłoże czysto psychologiczne.

Sage wzruszyła lekceważąco ramionami.

Wiedziała, że ostatnie wydarzenia muszą być jakoś powiązane z realistycznymi koszmarami, których nie może się pozbyć. Musiała tylko odnaleźć połączenie między sobą, a niepokojącą roboto-kobietą w czerwonej sukience. Mówiła przecież coś o wyborze, raz nawet omal jej nie zabiła. Sage potrzebowała jedynie kogoś, kto odpowie na jej niekończące się pytania.

— Nic mi nie jest — mruknęła, po czym wstała chwiejnie odpychając dłonie lekarki. — Gdzie jest moja kurtka?

Griffin wskazała na stołek przy wyjściu, tym samym wzdychając. Nie miała najmniejszej ochoty kłócić się z upartą nastolatką.

Zanim Kaden zdążył wypowiedzieć chociaż jedno słowo sprzeciwu, Sage opuściła pomieszczenie w mgnieniu oka. Chłopak przewrócił oczami, po czym pognał za brunetką. Omal nie wpadł na nią tuż przy wejściu.

Młodsza Sullivan stała oparta plecami o fragment drzwi. Jej oczy były zaciśnięte, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w mocnych, gwałtownych ruchach. Dziewczyna brała głębokie oddechy, zażywając świeżego powietrza, którego przed momentem zaczęło jej brakować.

Odrzuciła swoje myśli, które wędrowały do wczorajszej nocy. Nie miała pojęcia, co dokładnie się stało, ale musiała zamienić słowo z dwoma osobami, które poznała w barze.

Ruszyła więc wydeptaną ścieżką w stronę ogrodzenia, zmuszając Kadena do podążania za sobą. Dziewczyna rozglądała się na wszystkie strony, usiłując odnaleźć któregoś z dwójki spotkanych wcześniej nastolatków. Mimowolnie, szukała też twarzy Octavii lub Bellamy'ego, ponieważ nie zauważyła ich ani w skrzydle szpitalnym, ani w pobliżu. A to musiało oznaczać same kłopoty.

Gdzieś między ludźmi mignęła jej jedynie postać Raven, jednak mina dziewczyny nie wskazywała raczej żadnej ochoty na pogaduszki. Reyes szła w stronę prowizorycznego szpitala tak szybko, jak tylko mogła, zważywszy na swoją nie do końca sprawną nogę.

Sage obserwowała ją, dopóki jej sylwetka nie zniknęła za drzwiami, zza których przed chwilą sama wyszła. Brunetka już miała odwrócić się z powrotem w stronę brata, kiedy zauważyła kogoś, kogo nie chciała widzieć już nigdy więcej.

Przerażająca kobieta-robot z jej koszmarów stała bez ruchu przy jednym z budynków, bez żadnego wyrazu na twarzy. Patrzyła pustym wzrokiem prosto w oczy Sage, po czym w przeciągu jednej sekundy ruszyła się i zniknęła za rogiem.

Sullivan otrząsnęła się z dziwnego transu kiedy Kaden potrząsnął jej ramieniem.

— Co jest? — Spytał marszcząc swoje gęste brwi.

Jego siostra pokiwała głową na bok, mamrocząc niewyraźne „nic", a następnie ruszyła szybkim krokiem w miejsce, w którym przed momentem zobaczyła kobietę w czerwonej sukience.

Kiedy dotarła na miejsce, rozejrzała się we wszystkie strony, jednak za nic nie była w stanie wyłapać ani skrawka czerwonego ubrania, które powinno mocno wyróżniać się na tle szaro-czarnych, brudnych rzeczy mieszkańców arkadii.

— Wszyscy doświadczamy bólu — Sage usłyszała, mimo panującego wszędzie zwyczajnego zamętu i gwaru. — Czasem fizycznego, z powodu urazu lub wieku, a czasem psychicznego, gdy żyjemy w żałobie po bliskich.

Thelonious Jaha stał na podwyższeniu, a wokół niego zebrała się niewielka grupka słuchających.

Sullivan stanęła w pobliżu, prychając na jego głupie, naiwne słowa o prostej drodze do wiecznego szczęścia. Jeśli brunetka wiedziała coś o życiu, to na pewno to, że radość przychodzi na zmianę ze smutkiem. We wszystkim istnieje równowaga, a lepiej nie przechylać jednej szalki, bo życie zawsze oddaje.

Sage zauważyła kolejne poruszenie w pobliżu miejscu pracy Abby, a kiedy jej oczom ukazało się kilku uzbrojonych strażników, na czele z Pike'm i Bellamy'm, dziewczyna postanowiła zobaczyć, o co chodzi. Weszła do pomieszczenia razem z Lincolnem i Jacksonem.

— Nie masz tu czego szukać, Lincolnie — odezwał się Pike, zwracając na sobie uwagę całej trójki. Sullivan zmierzyła go gniewnym wzrokiem, gdy zauważyła, że strażnicy wyciągają chorych ziemian z łóżek, mimo ich marnego wyglądu. Jej wzrok pociemniał jeszcze bardziej, kiedy spotkał spojrzenie Blake'a. Chłopak stał obserwując brutalne czyny straży, jednak nic z tym nie robił. Zupełnie, jakby coś takiego go nie ruszało.

— Co wy robicie? — Wysyczała dziewczyna, stając u boku równie zdenerwowanego ziemianina. — Sami ich zaprosiliśmy!

***

Hej wszystkim,

ostatnio trochę sobie myślałam i chyba opublikuję okładkownię (cover shop)
Byłby ktoś zainteresowany?

wesołych świąt!🌲⛄

do następnego,
zarcikkosmonaucik

wanderlust ! ᵇᵉˡˡᵃᵐʸ ᵇˡᵃᵏᵉWhere stories live. Discover now