| 022 | 𝘬𝘪𝘥𝘯𝘢𝘱𝘱𝘪𝘯𝘨

539 38 2
                                    


— Dei feisnes nou ste krei os (tł. Marna podobizna) — Niylah podniosła wzrok na nieznajomego ziemianina, który opierał się na dzielącej ich ladzie.

Sage posłała Clarke zmartwione spojrzenie, przechodząc do oglądania niedźwiedzich skór oraz rogów myśliwskich. Z udawanym zainteresowaniem przewracała przedmioty w dłoniach, czasem zerkając w tył.

— Den yu sou don sin em in? (tł. Więc widziałaś?) — Dopytał się niecierpliwy szatyn, którego twarz pokrywało kilka pasów ziemi.

— Em don kamp raun hir tu sintaim kom gon (tł. Dwa dni temu była tutaj) — Młoda kobieta brnęła w kłamstwo, jakby robiła to od urodzenia. Nie dawała po sobie poznać ogarniającego ją stresu. — Daun bilaik ha ai don hon dison in (tł. Mam to od niej) — Podniosła prawą rękę i podniosła lekko rękaw, pokazując metalową bransoletę. Sage obróciła się ukradkiem, zaciekawiona. Domyśliła się, że była to jedna z tych opasek, które posiadali nastoletni przestępcy, kiedy spadli na ziemię. — Poszła na północ, przez Przełęcz Edena — Niylah patrzyła na niego uważnie, lecz bez grama strachu na twarzy.

— Azgeda — zamaskowany, dotąd milczący mężczyzna poinformował drugiego, odchodząc dalej od drzwi. Spojrzeli na siebie poważnie. — Osir souda hos op (tł. Musimy się pospieszyć).

Sage zaciekawiła się, dlaczego ziemianie chcieli za wszelką cenę uniknąć spotkania z ludźmi lodu, jednak szybko uciszyła swoje myśli. Mało kto pragnął spotkania się z nimi, więc ucieczka była raczej oczywistym rozwiązaniem.

— Mochof (tł. Dziękujemy) — Szatyn skinął głową, robiąc krok w stronę drzwi. — Yu don's mou sisfou kom yu na vout in (tł. Bardzo nam pomogłaś) — z tymi słowami odszedł, chociaż posłał jeszcze ostatnie uważne spojrzenia w stronę dwóch, oglądających przedmioty kobiet.

Kiedy drzwi zamknęły się za ziemianami, Clarke i Sage podeszły bliżej lady.

— Od jak dawna wiesz? — Blondynka, a tak właściwie, to czerwonowłosa, spytała stojącą naprzeciw kobietę.

— Odkąd przychodzisz — Gryffin skinęła potulnie głową, bez słowa chwytając swoje rzeczy.

Sullivan położyła na blacie naszyjnik, który wcześniej tak uważnie obserwowała. Sięgnęła za swój pas, po czym obok biżuterii położyła dokończony wcześniej sztylet. Niylah chwyciła broń, przyglądając się jej uważnie.

— Zrobiłaś to własnoręcznie? — Spytała.

— Inaczej bym ci go nie proponowała.

Ziemianka skinęła głową. Położyła drewniany przedmiot na jednej z półek i przesunęła naszyjnik w stronę brunetki.

— Powinnam już wracać — wymamrotała, przeczesując swoje włosy palcami. — Ty też, Clarke. Jeżeli Azgeda cię szuka, potrzebujesz wsparcia — zawiesiła nowy nabytek na szyi i ukryła go pod ubraniem.

— Lepiej zaczekajcie, aż się oddalą — poradziła ciemna blondynka. — Napijcie się — przesunęła w ich stronę dwa pełne metalowe kubki.

— Dlaczego nam pomagasz? — Sage odezwała się po chwili, lustrując ją wzrokiem.

— Moją matkę zabrali ludzie gór, a wy, zakończyłyście ich żniwa.

Powiedzieć, że Sage była na siebie wściekła w tamtej chwili, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Przez ciepłe napary i miłe pogawędki z handlarką, straciła swoją czujność. Mogła się spodziewać, że mężczyzna, który przyszedł w poszukiwaniu nie tylko Clarke, ale również i jej samej, rozpoznał którąś z nich, kiedy niezbyt dyskretnie podsłuchiwały oraz podglądały jego wymianę zdań z Niylah.

wanderlust ! ᵇᵉˡˡᵃᵐʸ ᵇˡᵃᵏᵉTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang