| 024 | 𝘱𝘳𝘰𝘣𝘭𝘦𝘮𝘴

478 39 5
                                    

Sage została wprowadzona do sali tronowej. Stanowcze pchnięcie w ramię zmusiło ją do klęknięcia. Lniany worek został zerwany z jej głowy w ułamku sekundy, przez co ostre światło oślepiło na moment przyzwyczajone do ciemności oczy.

Oddychała głęboko, czując drżenie swojej klatki piersiowej. Wdech, wydech. Wdech, wydech, Minęło tak kilka minut. Dziewczyna powoli delektowała się chwilą odpoczynku, będąc jeszcze lekko otumanioną podróżą, a raczej wieloma bliskimi spotkaniami z kamieniami.

Podirytowany, lekko stłumiony jęk wyrwał ją z transu. Dopiero wtedy Sage przypomniała sobie, że nie ma jeszcze najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje oraz gdzie podziała się jej towarzyszka.

Chwilę później brunetka zmusiła się do otwarcia oczu. Rozejrzała się wokół, badając teren, a wówczas zdała sobie sprawę ze swojej pozycji. Klęczała na kamiennej posadzce, pośrodku obszernej sali w Polis. Kilka metrów dalej klęczała młoda Gryffin, a naprzeciw obu nastolatek, na potężnym tronie, dumnie siedziała Lexa. Jej twarz nie śmiała drgnąć.

- Witajcie - odezwała się w końcu. Stanęła na równe nogi i splotła dłonie za plecami, unosząc wyżej głowę. Kobieta przyjrzała się kolejno Ludziom Nieba, - Miały być nietknięte.

- Opierały się - powiedział pewnie Ziemianin z klanu Azgedy, który przywlókł je ze sobą.

- Nie wątpię.

- Zrobiłem swoje, teraz twoja kolej - wzruszył ramionami. - Uchyl moje wygnanie.

- Armia twojej matki maszeruje na Polis - Lexa zmierzyła go zimnym spojrzeniem.

- Mnie nic do tego. Dotrzymaj swojej części umowy.

- Niech twoja królowa dotrzyma przymierza. Książę Roan z Azgedy trafi do lochu.

- Co z nimi? - Spytał Titus, kiedy strażnik wypchnął Ziemianina z sali.

- Zostaw nas - odpowiedziała Komandorka. - Dobrze słyszałeś.

Sage, która przysłuchiwała się konwersacji była lekko skołowana. Dlaczego książę Azgedy został wygnany i dlaczego szukał on odkupienia u Lexy?

Zawroty głowy powróciły. Brunetka kiwała się minimalnie od jednej strony do drugiej, starając się zaczerpnąć tyle powietrza, na ile tylko pozwalało jej zaciśnięte gardło. Przymknęła ponownie powieki i zmarszczyła brwi. Słyszała dziwne szmery w głowie. Takie, jakich nie słyszała już od kilku miesięcy.

Nie było jej jednak dane myśleć o tym zbyt wiele, ponieważ poczuła jedynie, jak jej skroń spotyka się z zimną posadzką, a następnie, nadchodzi sen.

Po otwarciu oczu, Sage rozpoznała znajome korytarze. Białe, przepełnione ciszą i pustką. Znajdowała się na Arce, tak jak kilka razy wcześniej podczas snu. Nie znaczyło to jednak, że była z tego zadowolona. Dziewczyna rozejrzała się, nie dostrzegając ani jednej żywej istoty, dopóki kilkanaście metrów od niej nie rozbłysła jaskrawa kula światła. Zupełnie jak reflektor lub sceniczna lampa. Na drodze promieni stanęła - jak Sage domyślała się po sylwetce - kobieta. I nie była to jakaś tam kobieta.

Sullivan miała tę (nie)przyjemność spotkania jej już wcześniej. Kobieta była ubrana w charakterystyczną, krwiście czerwoną sukienkę. A jej ciemne włosy pozostawały spięte w eleganckiego kucyka.

- Znów masz zamiar grozić mi zagładą? - Sage podniosła dłoń do oczu, starając się osłonić je przed światłem. - Wiesz, że nie zmienię swojego zdania!

- Mam tego świadomość, moja droga Sage - odpowiedział mechaniczny głos. - Ale wiele może się zmienić nawet w przeciągu kilku sekund. Raczej nie chcesz, aby los twoich przyjaciół skręcił niespodziewanie na ścieżkę śmierci, prawda?

wanderlust ! ᵇᵉˡˡᵃᵐʸ ᵇˡᵃᵏᵉTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon