| 003 | kinda bad

1.2K 101 106
                                    

𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 𝐈𝐒 𝐒𝐎 𝐓𝐑𝐀𝐆𝐈𝐂𝐀𝐋𝐋𝐘 𝐁𝐄𝐀𝐔𝐓𝐈𝐅𝐔𝐋.
𝐀 𝐆𝐑𝐀𝐕𝐄𝐘𝐀𝐑𝐃 𝐎𝐅 𝐒𝐓𝐀𝐑𝐒.

Ledwo omijała drzewa i krzewy, mknąc przez las. Tak szybko, jak tamtego popołudnia, nie biegła jeszcze nigdy wcześniej. Łzy przysłaniały jej już i tak zamglony widok, a nogi plątały się. Czuła mocne pulsacje w czaszce, kiedy zaciągnęła się powietrzem tak, jakby nie wdychała go od wielu godzin. Cała drżała, była rozkojarzona i cholernie zdenerwowana, co raczej było normalne, zważywszy na jej sytuację. A raczej - nie jej, a mężczyzny, którego traktowała jak brata. Nie miała pojęcia, o jakiej porze go porwano, co tylko potęgowało strach.

Shaye nie lubiła się bać.

Przy obozie setkowiczów znalazła się w kilkanaście minut i był to swojego rodzaju rekord, choć zdecydowanie wolałaby nigdy nie zapuszczać się w tamte regiony, niż pędzić w takim celu. Wzięła głęboki oddech, po czym powoli, aby nie narobić hałasu, postawiła kilka kroków w stronę statku, którym więźniowie Arki przylecieli na Ziemię.

Sage zmuszona była obserwować ich dłuższą chwilę, aż w końcu, straciła ostatnią rację cierpliwości. Wyskoczyła zgrabnie zza zarośli, lądując centralnie przed przerażoną Octavią. Sullivan nie chciała jej tego robić, jednak miała pojęcie o priorytetach przywódców. Pierwszego lepszego nastolatka mogliby zignorować, a ją?Bellamy nie dałby jej skrzywdzić swojej małej siostrzyczki. I może, na całe szczęście.

Przykładając nieduże ostrze do szyi brunetki, Sage skierowała się w stronę statku. Usłyszała głośne warknięcie bólu, a wtedy puściły jej wszelkie hamulce. Prędko dowiedziała się od jakiegoś wystraszonego dzieciaka, gdzie więzią Ziemianina, po czym otworzyła gwałtownie klapę. Jej serce zakołatało boleśnie w piersi, gdy spostrzegła przyjaciela, wyczerpanego, wiszącego na kajdanach z łańcuchami, zupełnie, jakby był jakimś zwierzem.

Wzrok wszystkich obecnych uczepił się jej osoby, a kilka sekund później, setkowicze przerazili się, widząc młodą Blake ze sztyletem przy szyi.

- Kazałem ci uciekać - wysapał Lincoln w Trigedaslangu, krzywiąc się z bólu. Sage przewróciła oczami, mimowolnie odciągając spojrzenie od jego okaleczonego ciała.

- Jesteś głupi, jeśli myślałeś, że cię posłucham - odpowiedziała, wciąż w ich języku. Przecież pozostali nie musieli wiedzieć, czego dotyczyła ta wymiana zdań.

- Kim jesteś? - zapytała Clarke, zupełnie nie poznając swojej niedawnej znajomej zza ściany. W końcu, tak łatwo było o niej zapomnieć, prawda?

- Puść moją siostrę! - Wyrwał się Bellamy, jednak został powstrzymany przez jakąś dziewczynę.

- Najpierw wypuśćcie go - nastolatka skinęła głową w stronę Lincolna. - Nic jej nie zrobię, jeśli...

- Nasz przyjaciel umiera!

Wtedy Shaye uświadomiła sobie, jak bardzo denerwowała ja pewna blondynka.

- I to daje ci prawdo do torturowania mojego przyjaciela? - dopytała oburzona jej postawą.

- Po prostu wskaż nam, która butelka to antidotum - odezwał się ponownie Bellamy, już zdecydowanie spokojniejszy.

- Nie chcesz mnie...skrzywdzić, prawda? - usłyszała niemrawy głos Octavii. - Jesteś jedną z nas? No błagam was, przecież ona ma ślad po bransolecie!

Sage zaśmiała się dźwięcznie, słysząc wypowiedź burnetki. Odsunęła też nieznacznie sztylet od jej gardła.

- Zawsze byłaś spostrzegawcza, Tavi. Choć myślałam, że szybciej zauważysz - jej głos wypełniała lekka radość, ku szczególnemu zdziwieniu Gryffin. - Trzecia od prawej to antidotum.

wanderlust ! ᵇᵉˡˡᵃᵐʸ ᵇˡᵃᵏᵉDonde viven las historias. Descúbrelo ahora